Referenda i bierne prawo wyborcze - pozory demokracji

avatar użytkownika elig

  Wszyscy znamy film "Matrix". Po zażyciu odpowiedniej pigułki okazuje się, że świat jest zupełnie inny niż nam się wydawało. Tak jest też z polska demokracją. Teoretycznie mamy władzę ludu /który co parę lat grzecznie wrzuca głosy do urn/, a w rzeczywistości od ponad dwudziestu lat widzimy w polityce te same osoby, przepychające się między sobą. Nawet Palikot nie jest przecież nikim nowym. Redaktor Mazurek dużą część swojego ostatniego wywiadu z Jackiem Kurskim /uchodzącym wciąż za "młodego", choć już jest dobrze po czterdziestce/ poświęcił ustaleniu, czy przeszedł on dotychczas przez siedem partii, czy tylko przez cztery. Polska klasa polityczna jest najbardziej zamkniętą korporacją zawodową w naszym kraju.

  Z czego to wynika? Część odpowiedzi znamy. Wciąż mówi się o proporcjonalnej ordynacji wyborczej, metodzie d'Hondta, wysokim /pięcioprocentowym/ progu wyborczym, czy o finansowaniu partii politycznych z budżetu. Jest jednak jeszcze coś. Perypetie portalu Nowy Ekran, Nowej Prawicy JKM oraz red. Marka Króla przed październikowymi wyborami parlamentarnymi jasno pokazały, że w Polsce bierne prawo wyborcze jest fikcją. Kandydaci nie zgłaszani przez główne partie polityczne, muszą zbierać tysiące podpisów, które mogą potem zostać arbitralnie odrzucone przez PKW. Nie ma przy tym żadnej sensownej procedury odwoławczej. Niby w konstytucji każdy w odpowiednim wieku ma bierne prawo wyborcze, a w praktyce przysługuje ono tylko niektórym, wyznaczanym przez władze partyjne. W efekcie posłowie i senatorowie /pragnący ponownie być wybrani/, stają się niewolnikami prezesów partii, a nie reprezentantami wyborców.

  Podobnie jest z referendami. W ostatni piątek większość parlamentarna odrzuciła wniosek "Solidarności" o referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego. W związku z tym Solidarna Polska postulowała zmiany w konstytucji, tak, by Sejm na przyszłość nie mógł takich postulatów odrzucać. Nie w tym jednak rzecz. Problem jest poważniejszy. Przypuśćmy, ze Sejm zarządziłby to referendum w sprawie emerytur. Co z tego? Żeby jego wyniki były wiążące - frekwencja musiałaby wynieść ponad 50% uprawnionych do głosowania. Liczba wyborców to niecałe 30,77 mln. Ustawa o wieku emerytalnym nie dotyczy aktualnych emerytów, których jest ponad 7,5 mln, oraz w niewielkim stopniu uderza w ludzi tuż przed emeryturą /ponad 1mln./ oraz płatników KRUS /ponad 1 mln, z rodzinami ponad 2mln/. Ponadto młodzi w wieku od 18 do 30 lat nie myślą jeszcze o emeryturach, a poza tym wiedzą, iż przez ponad 30 lat przepisy zmienią się jeszcze nieraz. To daje następne 4,5 mln. Widać więc jasno, że ponad połowa elektoratu nie ma powodu, by brać udział w referendum. Skąd więc wziąć te 50%?

  Znowu mamy to samo. W konstytucji - wszystko cacy, prawo do referendum jest. Wystarczyło jednak ustawić wysoki próg frekwencji /dla referendów lokalnych 30%/, by stało się ono fikcją. Przewodniczący Duda, przemawiając w Sejmie podał przykład dwóch referendów w sprawie prywatyzacji z lat 90-tych. Oba zostały uznane za nieważne bo frekwencja była tylko ok. 30%. Za mojej pamięci do skutku doszły tylko te referenda na których zależało władzy. Były to: referendum akcesyjne do UE, referendum odwołujące prezydenta Łodzi, Kropiwnickiego oraz to utrzymujące na stanowisku prezydenta Sopotu, Karnowskiego. Referendum skierowane przeciw aktualnej władzy praktycznie nie ma szans powodzenia.

4 komentarze

avatar użytkownika triarius

1. ważny...

... tekst!

Dzięki! I czytać ludzie!


Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

http://bez-owijania.blogspot.com/ - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

avatar użytkownika amica

2. Ciekawe

Ciekawe, czemu nasz drogi rząd tak boi się referendum. Przecie nie z powodu 70 mln, nie takie sumy wyrzucał. Piękny jest Palikot, który owszem poprze Tuska, ale po realizacji haseł lewicowych, co Tusk obiecał zrealizować: i pieniądze na żłobki i nagle progi upoważniajace do zasiłku wyższe itp. Obaj panowie spiknęli się przeciw SLD. Miller zarzuca Palikotowi brak wrażliwości na biedę, a tu --- proszę. W obronie biednych nawet za 67 latami zagłosuje!
Cyrk n a kółkach.
A swoją drogą, czy ktoś dożyje do tych 67 lat od 62 pobierając głodowy zasiłek? Chociaż glodzone szczury żyją dłużej więc może to jest metoda walki z chorobami cywilizacji.

avatar użytkownika elig

3. @triarius

Miło mi :)))

avatar użytkownika elig

4. @amica

Bo on w ogóle panicznie boi się ludzi. Wystarczy popatrzeć na te barierki.