Polemika z Pasierbiewiczem /z Echo24/

avatar użytkownika elig

  Z zainteresowaniem przeczytałam Pański tekst "Wstydliwy rodowód popleczników Platformy - list otwarty" /TUTAJ/. Jest to namiętny apel do patriotów polskich o powstanie i pokonanie zwolenników PO, o których pisze Pan tak:

  "I tu się Państwo mylicie!!! Bo oni głosują za Tuskiem nie tyle ze strachu przed samym Kaczyńskim, co z obawy przed ujawnieniem PRAWDY, którą może zdemaskować prawica! A mówiąc dokładniej głosują tak ogarnięci lękiem, że narodowcy, jeśli przejmą władzę, zdemaskują ich prawdziwy rodowód. Rodowód zakłamywany od wielu pokoleń. Bo oni się boją jak ognia, by nie wyszło na jaw, że ich pradziadowie byli analfabetami, złodziejami, bandziorami spod ciemnej gwiazdy, wyzutymi z ludzkich uczuć oprawcami, którzy z zimną krwią mordowali każdego, kto się przeciwstawił ogarniającej Polskę pandemii komuny. Chodzi o to by się nikt nie dowiedział, iż władza Platformy oparta jest na kultywowanej z pokolenia na pokolenie ideologii przemocy, kłamstwa, fałszu i obłudy. "

  I dalej: "Więc pytam. A czegoż można się było spodziewać po prawnukach renegatów stalinowskiej władzy??? Czegoż można było oczekiwać po potomkach popleczników Bieruta, Gomułki, Gierka, Moczara, Jaroszewicza, Rakowskiego, Jaruzelskiego, Urbana, Michnika, na Donaldzie Tusku kończąc??? Co ci ludzie mogli wynieść z domu prócz prostactwa i służalczości wobec Moskwy? Poza wrodzoną żyłką do cwaniactwa, złodziejstwa, opilstwa i nieróbstwa??? Siła genów jest ogromna!!! Wciąż rządzą nami osobnicy wyzuci z wrażliwości i poczucia przyzwoitości. Ja znam tę kategorię ludzi, gdyż pamiętam, jakimi metodami zaszczuto na śmierć mojego ojca w latach pięćdziesiątych. A potem obserwowałem jak dzieci, wnuki i prawnuki tych oprawców przekazywały sobie z pokolenia na pokolenie co lukratywniejsze stanowiska w Państwie.".

  Ja rozumiem historyczne uwarunkowania Pana postawy, ale nie wierzę w "siłę genów" I nie sadzę by należało obciążać automatycznie dzieci odpowiedzialnością za winy rodziców lub kazać im się odcinać od nich. To się może łatwo przerodzić w "stalinizm na odwrót" /Pawka Morozow zadenuncjował ojca jako kułaka/. Ponad dwa lata temu w styczniu 2010 polemizowałam już z podobnymi poglądami w notce "Syn szui wcale nie musi byc szują" /TUTAJ/. Przytoczę ją teraz, bo jak widać, nie straciła ona aktualności:

  "Może się także zdarzyć, że syn szlachetnego człowieka okaże się być skończonym łotrem. W naszej cywilizacji i systemie prawnym obowiązuje też zasada, że za zbrodnie oraz inne czyny niegodne odpowiada ich sprawca, nie zaś jego dzieci i wnuki. Wydawałoby sie to oczywiste, ale w praktyce wcale nie tak nie jest. Oto jeden z komentatorów na moim blogu ubolewa, ze w Polsce istnieją, jak on to nazywa, łże-elity. Chodzi mu o to, że syn działacza komunistycznego został dyplomatą, potomstwo innego aktywisty PZPR działa w biznesie, a znany profesor jest synem pierwszego sekretarza. Oczywiście nepotyzm zawsze budzi sprzeciw społeczny i nie ulega wątpliwości, że synowie i córki komunistów mieli ułatwiony start w życiu. Zdarzają się też dynastie typu dziadek - agent NKWD, syn w UB, a wnuk w SB..

  Nie jest to jednak wcale regułą. Wielu potomków działaczy komunistycznych zdobyło porządne wykształcenie, stało się cenionymi fachowcami i zrobiło dużo dobrego dla Polski, nie podzielając przy tym wcale poglądów swoich rodziców, a czasem nawet aktywnie zwalczając komunizm.

  Wspominałam już kiedyś na tym blogu, że znam naprawde wybitnego naukowca, reprezentującego najwyższy światowy poziom w swojej dziedzinie, którego ojciec był w okresie stalinowskim gorliwym komunistą. Mimo żydowskiego pochodzenia jest ten uczony żarliwym polskim patriotą i odrzucił wiele lukratywnych ofert pracy za granicą, bo chce uczyć polskich studentów i kształcić naszą kadrę naukową. Uważam, iż zrobił on dla Polski sto razy więcej dobrego, niż wszyscy blogerzy Salonu24 razem wzięci. Dla wyżej wymienionego komentatora jest on jednak tylko godnym pogardy członkiem "łże-elity".

  Jestem zdecydowanie przeciwna przyklejaniu różnym grupom ludzi tego typu pogardliwych etykietek. Każdy z nas jest niepowtarzalna jednostką i powinien być oceniany indywidualnie na podstawie własnych dokonań. Z punktu widzenia polityki, operowanie tego typu epitetami jest po prostu głupie. Przecież dzieci komunistów sobie rodziców nie wybierały i nie mogą ich zamienić na innych. Pozostaje im tylko wystąpić przeciw nam w obronie swojej i swoich rodzin. W ten sposób powiększamy więc szeregi naszych wrogów nie zyskując nic w zamian.

  Przypomina to słynną sprawę użycia słowa "wykształciuch" przez Ludwika Dorna /nieudolne tłumaczenie z rosyjskiego słowa "obrazowanszczina" /. Zostało to odebrane przez wielu jako atak na ogół ludzi wykształconych i kosztowało PiS utratę znacznej części wpływów wśród inteligencji. Należy więc uważać na to, co się mówi, oraz wystrzegać się krzywdzących uogólnień.".

  Trzeba sobie też uświadomić, ze PRL trwała 45 lat i miewała różne oblicza. W styczniu bieżącego roku napisałam tekst "Beztroski komunizm" /TUTAJ/, w którym zwróciłam uwagę na to, że: "z omawianych 32 lat PRL [po 1956], 17 nie było wcale czasem walki z komunizmem, ale raczej prób przystosowania się do niego.". Marcin Wolski opisał to tak: "I tak do PZPR-u (...)wstąpiła większość moich kolegów i przyjaciół: i ci ze szkoły - Umgelter, Faltynowicz, Radzikowski, i ci ze studiów - na przykład Paweł Wieczorkiewicz. A Pietrzak był w partii chyba od urodzenia. Dla wielu wstąpienie do partii była to przepustka do kariery, dla większości - pewien rytualny gest, który zapewniał też odrobinę spokoju i, co ciekawe, nie powodował mentalnego konfliktu. W ówczesnej Polsce całkiem nieźle koegzystowały: w pracy - egzekutywa /PZPR/, w niedzielę - msza." Sam Wolski też wstąpił. To była właśnie ta beztroska.

  System nomenklatury powodował, że do PZPR zapisywali się często skądinąd uczciwi ludzie, chcący zrobić coś dla Polski. Ulegali oni potem demoralizacji, choć nie wszyscy. Za Gierka PZPR liczyła 3 miliony członków, co z rodzinami daje z 10 milionów. Nie powinno się ich uważać z góry za wrogów. Poza wszystkim innym to głupota polityczna. Trzeba unikać odpowiedzialności zbiorowej i traktować każdego indywidualnie.

2 komentarze

avatar użytkownika Andrzej Tym

1. Marks jako istotę "naukową" prawdy priorytetolwej motywacji

podał pojecie pasożytnictwa. "Trzymanie się" tego zrozumiałego nawet dla robaków pojecia daje przewagę jego "wyznawcom" lub użytkownikom w życiu spolecznym, politycznym i innych życiach nawet nad inteligentniejszymi "idealistami" w niektórych działaniach. "Żydowstwo", partyjniactwo, prostactwo, służalczość dla Moskwy mogą "być w genach" ale np sla żydowskości potrzebna jest wiara, że każda kropla krwi talmudycznej rasy jest nadzieją pasożytnictwa po wsze czasy dosyć trudna i innego rodzaju niż zazwyczaj użytkowana wiara religijna.

avatar użytkownika elig

2. @Andrzej Tym

To prawda. Oprócz genów potrzebna jest wiara. Jeśli dzieci nie maja wiary swoich rodziców lub zmienią ją na inną, to ich droga życiowa całkowicie się zmieni.