Janusz Schwertner: Dlaczego 11 listopada nie świętujemy razem?

Bronisław Komorowski: Pewnie dlatego, że nie ma zgody na PiSowską interpretację historii i na zakłamanie tradycji i używanie jej jako maczugi politycznej do walenia innych po głowach.

A może zawiodła cała klasa polityczna? Także ta z pańskiego obozu.

Nie sądzę. Nigdy nikogo nie wypychałem z obrazu polskiego patriotyzmu, nigdy nikogo nie oskarżałem o zdradę. Wręcz przeciwnie zawsze zapraszałem do przeżywania rocznic narodowych wspólnie, pomimo zróżnicowania.

Jako prezydent, naprawdę liczył pan, że marsz "Razem dla Niepodległej" przyciągnie i zjednoczy zwaśnione środowiska?

Zapraszałem przedstawicieli wielu nurtów także opozycyjnych. I w dużej mierze to się udało. Wśród uczestników byli m.in. lewicowy i narodowcy odwołujący się do tradycji obozu Narodowo Demokratycznego. Nie reprezentowali mojej tradycji, ale byli dla mnie ważni jako depozytariusze tego sposobu myślenia, który w okresie międzywojennym ukształtował połowę Polaków. W trakcie naszego marszu składaliśmy więc kwiaty i pod pomnikiem Romana Dmowskiego, a nie tylko Piłsudskiego i Witosa.

A przyglądając się manifestacji narodowców dostrzegał pan raczej młodych ludzi z pasją czy rosnącą groźbę nacjonalizmu?

Nie chcę nikomu odmawiać motywacji patriotycznych, wówczas widziałem głównie pochodnie, podpalony wóz transmisyjny zamaskowane twarze itd. Dostrzegłem więc pewne zagrożenie: w marszu radykalnych narodowców zauważalna była chęć skierowania tradycji niepodległościowej przeciwko innym. Atakowano mniejszości, atakowano cudze poglądy i wrażliwości. To  mnie niepokoiło i postawiło pytanie, czy chodzi o pamięć - czy po prostu o bieżącą walkę polityczną. Dziś wydaje się, że notorycznie korzystamy z historii po to, by okładać się po głowach. Weźmy Żołnierzy Wyklętych. To albo bohaterowie bez skazy, albo tylko zbrodniarze.To uproszczenia, i prymityzowanie odczytu historii. To nie było tak czarno-białe.

Z czego one wynikają?

Z głupoty, wyrachowania, ignorancji. Wielu ludzi odwołuje się do tradycji, choćby do tradycji Romana Dmowskiego, ale równocześnie nic o nim nie wie.

Politycy też brutalnie uproszczają polską historię.

Tak, nawet gorzej, bo historią manipulują. A według mnie uczciwość w interpretacji historii polega na tym, by starać się dostrzegać różne wrażliwości i punkty widzenia. Nic nie jest czarno białe. Żołnierze Wyklęci to dobry przykład. Mam prawo o tym mówić, bo mój ojciec był w partyzantce powojennej.

Walczył przeciwko Rosjanom na Wileńszczyźnie.

Na szczęście. O tym, że nie brał udziału w wojnie bratobójczej, między Polakami, zawsze mówił z wielką ulgą. Miał szczęście, że to go ominęło. Dziś wszelkie próby czynienia wzorca do naśladowania z jakiejkolwiek formy walki bratobójczej są według mnie politycznie błędne. Ludziom, którzy poszli do zbrojnego podziemia po wojnie, należy się pamięć i zrozumienie dla ich niesłychanie skomplikowanych losów. Gdy słyszę to określenie: "żołnierze niezłomni" to myślę sobie, o co tu chodzi ?. Czy żołnierze Armii Krajowej, którzy wyszli z podziemia, poszli do pracy i założyli rodziny, zostali złamani? To nonsens. Trzeba rozumieć złożoność polskiej historii. Wtedy, po 45 roku, większość szła do pracy, a część jedynie czekała na III wojnę światową. I jednym i drugim należy się zrozumienie.

Pański ojciec jak widział przyszłość?

Czekał na wojnę. Nigdy nie twierdził jednak, że ma monopol na prawdę. Wręcz odwrotnie, był wdzięczny konkretnym ludziom, którzy po zakończeniu wojny mu powiedzieli: nie idź do lasu, tylko na studia. Poszedł z fałszywymi papierami. Został profesorem Uniwersytetu Warszawskiego.

Notorycznie korzystamy z historii po to, by okładać się po głowach. Weźmy Żołnierzy Wyklętych. To albo bohaterowie bez skazy, albo tylko zbrodniarze.To uproszczenia, i prymityzowanie odczytu historii. To nie było tak czarno-białe.
Bronisław Komorowski