Żegota. Rada Pomocy Żydom - polska organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945
Polski antysemityzm, polskie obozy koncentracyjne, polskie pogromy. Kolejna fala pomówień w mediach zagranicznych, kolejne publikacje Grossa , które mają swoich sponsorów i protektorów w Polsce.
A jaka jest prawda, o której niechętnie sie mówi?
Rada Pomocy Żydom
Rada Pomocy Żydom - polska organizacja podziemna działająca w latach 1942-1945, działająca jako organ polskiego rządu na uchodźstwie, której zadaniem było organizowanie pomocy dla Żydów w gettach. Rada działała pod konspiracyjnym kryptonimem Żegota.
Żegota została założona w dniu 4 grudnia 1942 roku, jako kontynuacja założonego we wrześniu tego samego roku przez Zofię Kossak-Szczucką i Wandę Krahelską-Filipowicz Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom. Innym znanym członkiem Komitetu był Władysław Bartoszewski. Komitet przyciągnął ok. 180 osób, głównie działaczy katolickich. Pierwszym jego przewodniczącym był Julian Grobelny.
W piśmie do delegata rządu na kraj z 29 grudnia 1942 roku tak określono cele powołanej organizacji: „Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć zarobkowych jako podstawę egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich rozprowadzanie - słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio wchodzić może w zakres pomocy”.
Okupacyjne prawo niemieckie w Polsce przewidywało karę śmierci dla osób ukrywających Żydów, dlatego znalezienie schronienia dla nich nie było łatwe. Dzieci były niejednokrotnie ukrywane u przybranych rodzin, w publicznych domach sierot i innych tego typu instytucjach. Rodziny ukrywające dzieci otrzymywały środki na ich utrzymanie. W samej Warszawie dziecięcy oddział Żegoty, prowadzony przez Irenę Sendlerową opiekował się 2 500 dziećmi żydowskimi przemyconymi z warszawskiego getta. Uciekinierom zapewniano również opiekę medyczną.
Żegota we współpracy ze wspólnotami zakonnymi miedzy innymi zakonem marianów i zakonem urszulanek zaopatrywała Żydów w katolickie metryki chrztu, które pomagały im ocaleć. Wydano Żydom około 60. tysięcy fałszywych dokumentów.
W czasie wojny Żegota była jedyną podziemną organizacją, która była prowadzona zarówno przez Żydów, jak i nie-Żydów, z wielu środowisk politycznych. Jako jedyna zdołała też, pomimo aresztowania niektórych jej członków, utrzymać działalność przez długi czas i pomagać Żydom na wiele innych sposobów.
Członkowie Żegoty zostali upamiętnieni w Izraelu zasadzeniem drzewka w Alei Sprawiedliwych w instytucie Yad Vashem.
W Izraelu działalność „Żegoty” została doceniona i upamiętniona. W Jerozolimie, w Yad Vashem, 28 października 1963 roku prof. Bartoszewski i pani Maria Kann posadzili drzewko na alei sprawiedliwych wśród narodów świata. To było drzewko dla całej organizacji Rady Pomocy Żydom. Przywołując na pamięć biblijną opowieść o karze dla Sodomy i Gomory, kiedy Pan Bóg nie znalazł 10 sprawiedliwych, prof. Bartoszewski na zakończenie podkreślił, iż ponad sześć tysięcy polskich nazwisk zapisanych w Yad Vashem jako „Sprawiedliwi wśród narodów” spośród wszystkich 21 tysięcy, dowodzi, że było wielu uczciwych Polaków. Wszyscy ci, znani z imienia, jak i ci bezimienni, z różnych pobudek, często przyjaźni, litości, wspólnej wrogości wobec Hitlera, a nade wszystko kierowani miłością bliźniego wypływającą z wiary w Boga, pomagali prześladowanym Żydom.
W celu rozszerzenia udzielanej pomocy planowano utworzenie na prowincji rad lokalnych. Ostatecznie samodzielne rady powstały jedynie w Krakowie i we Lwowie. Kierowali nimi Stanisław Dobrowolski - PPS-WRN i Władysława Chomsowa - SD.
Od jesieni 1941 roku za pomoc ukrywającym się Żydom groziła kara śmierci. „Żegota” udzieliła wsparcia materialnego około 4 tysiącom osób, ponadto zdobywała dokumenty ( około 50 tysięcy), szukała mieszkań i kryjówek dla uciekinierów z gett, w miarę możliwości starała się również zapewnić im opiekę medyczną. Dzięki wysiłkom Ireny Sendlerowej i jej referatu, opieką udało sie objąć 2500 żydowskich dzieci wyprowadzonych z warszawskiego getta. „Żegota” dostarczała konspiracyjnej prasie informacje dotyczące zagłady Żydów, wydawała także własne ulotki i kolportowała plakaty.
Ulotka autorstwa
Zofii Kossak
-
Szczuckiej
Działająca do początku 1945 roku Rada Pomocy Żydom była jedyną w okupowanej przez nazistów Europie instytucją państwową ratującą Żydów od zagłady. Została uhonorowana medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata przyznawanym przez Instytut Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie.
Nazwa Żegota wymyślona Zofię Kossak-Szczucką, pochodzi od imienia jednego z konspiratorów w III części Dziadów.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rada_Pomocy_%C5%BBydom
Irena Sendlerowa, Warszawa, 13 lutego 2005 r. Author=Mariusz Kubik
Opis:
Książkę otwiera obszerna rozmowa z Władysławem Bartoszewskim, w czasie II wojny światowej członkiem Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom i Rady Pomocy Żydom "Żegota". Tematem rozmowy jest sytuacja ludności żydowskiej w Polsce w czasie okupacji, a także formy działania tych struktur organizacyjnych Polskiego Państwa Podziemnego, które niosły pomoc Żydom, dokumentowały zbrodnie okupanta i informowały o nich światową opinię publiczną. Rozmówcy szczególnie wiele miejsca poświęcili działalności Rady Pomocy Żydom "Żegota". Książka zawiera także dwa tematyczne bloki dokumentów źródłowych: 1. Okupant - Getto - Powstanie w Getcie Warszawskim, 2. Informowanie świata, apele do świata o pomoc i pomoc Żydom w okupowanej Polsce. Rząd RP na Uchodźstwie - Polskie Państwo Podziemne - Rada Pomocy Żydom "Żegota". W końcowej części książki znalazły się biogramy ludzi "Żegoty", przede wszystkim tych, którzy zajmowali kierownicze stanowiska w strukturach niosących pomoc Żydom.
Instytut i Muzeum Pamięci Żegoty
Pół roku temu Marek Żebrowski w "Rzeczpospolitej" przedstawił pomysł utworzenia Instytutu i Muzeum Pamięci "Żegoty". Miałyby one służyć pogłębianiu wiedzy na temat działalności Rady Pomocy Żydom i przede wszystkim zmienić wizerunek Polski w świecie, zwłaszcza w świecie żydowskim.
Rzecz w tym, że Żydzi odwiedzają nasz kraj niemal wyłącznie po to, by zobaczyć miejsca zagłady swego narodu, a Polacy nie robią wiele, aby pokazać im cokolwiek innego. Młodzi Żydzi przyjeżdżający do Polski na Marsz Żywych wyjeżdżają najczęściej z przekonaniem, że Polska to kraj krematoryjnych kominów, komór gazowych, śmierci i zagłady. Dziwią się, że dalej mieszkają tu ludzie, że są w stanie prowadzić zwyczajne życie w kraju, w którym masowo mordowano Żydów. Młodzi ludzie nie są zainteresowani tym, co nie dotyczy historii i zagłady Żydów. Świadczą o tym robione przez nich zdjęcia, na których dominują druty kolczaste i krematoria. W edukacji uczestników Marszu Żywych bardzo dużo zależy nastawienia izraelskich przewodników do Polski i chęci pokazania naszego kraju nie tylko jako żydowskiego cmentarza. Jednak nastawienie to nie zawsze jest przychylne, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że w Izraelu nadal częste jest przekonanie, że Polska to kraj zamieszkany przez antysemitów. Na nieszczęście uprzedzenia Żydów trafiają na podatny grunt –młodzi Żydzi często mają w Polsce do czynienia z rzeczywistą niechęcią i z okazywaniem dezaprobaty wobec ich obecności tutaj.
Utworzyć Instytut i Muzeum „Żegoty”!
W zabiegach o dobry wizerunek Polski w świecie przez piętnaście lat niepodległości nie rozwiązano zagadnienia, które zawiera się w słowach „Polacy - Żydzi – holokaust”.
Tysiące młodych Żydów odwiedzają co roku Polskę, by zobaczyć kraj, w którym żyli ich przodkowie, i odwiedzić miejsca najstraszniejsze w ich rodzinnej historii: Auschwitz, Umschlagplatz, Bełżec. Polska często nie kojarzy się im z niczym więcej. Ale poszerzenie ich pobytu jedynie o wymiar krajoznawczy (morze, Tatry, Kraków...) niewiele zmieni. Festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie jest jednym z niewielu elementów zmieniających ten obraz Polski. Nowym rozdziałem w relacjach polsko-żydowskich stanie się z pewnością Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. Autorzy pomysłu jego powołania chcą pokazać nie żydowską śmierć w Polsce, lecz żydowskie życie w Polsce. Będziemy więc mieli muzeum zagłady w Oświęcimiu i muzeum życia w Warszawie. Ale i to nie wystarcza. Należy utworzyć instytucję, która dokumentować będzie wysiłki osób próbujących pokrzyżować plany zagłady - Instytutu i Muzeum Pamięci „Żegoty”. Trzeba pokazywać Jana Karskiego i Zofię Kossak-Szczuckiej, współtwórczynię „Żegoty”. Dziś Polacy pomagający w okresie hitlerowskiego bestialstwa Żydom stanowią ok. 1/3 grona Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Ale dla świata symbolem bohaterstwa pozostaje Niemiec Oskar Schindler, a nie Irena Sendlerowa - szefowa referatu dziecięcego „Żegoty”. Wizytę w muzeum wpisać należy w program zwiedzania muzeum oświęcimskiego, tak aby odwiedzający Polskę Żydzi wyjeżdżali z obrazem kraju, w którym Żydów spotykała nie tylko śmierć, ale i ratunek.
Powołanie Muzeum „Żegoty” jest obowiązkiem wobec ludzi, którzy za swą działalność oddali życie, i obowiązkiem wobec przyszłości, gdyż młodym Polakom przyda się nauka, że „warto być przyzwoitym”.
Młodzi Żydzi, którzy biorą dziś udział w Marszach Żywych, za kilka lat będą politykami, dziennikarzami i artystami. Będą współkształtować świat i wpływać na pozycję w nim Polski. Jeśli Polska chce, żeby mieli prawdziwy obraz jej historii, musi już dziś o to zadbać.
Marek Żebrowski, Przyjaciele Konrada Żegoty
Minęły kolejne lata od 2004 roku, a krzyk Marka Zebrowskiego Utworzyć Instytut i Muzeum „Żegoty”! pozostał głosem wołającego na puszczy.
- Maryla - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
29 komentarzy
1. teka edukacyjna IPN
http://www.ipn.gov.pl/ftp/zycie/Polacy_ratujacy_KARTY1.pdf
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Historia według GW - polscy
Historia według GW - polscy bandyci i bezpaństwowi żandarmi
Z publikacji Gazety wnika, że mordujący Żydów żandarmi sa
bezpaństwowi, beznarodowi i bezwyznaniowi. Natomiast bandyci, którzy
żandarmów sprowadzili, to Polacy i...
JANUSZWOJCIECHOWSKI
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. Być moze w Lublinie nie było "Żegoty" lecz funkcje pomocy więźni
Majdanka i gett (które formaklnie stanowiły jego podobozy - na Majdanku wiekszość stanowisk funkcyjnych pełnikli Żydzi) pełnil uznawanyny przez Niemców jako instytucja miedzynarodowa Polski Czerwony Krzyż i osoby zwiazane z konspiracja przeważnie AK. (Kossak Szczucka i Bartoszewski zwolnieni zostali z Auschwitz jako pracownicy PCK) W Zamosciu tez nie było Żegoty a późniejszy ksiadz Pawłowski jako małe dziecko w getcie otrztymal od starszego nieznajomego chłopca fałszywa metrykę chrztu na nazwisko Pawłowski. Moze z powodu braku Żegoty w Zamościu po przetrwaniu okupacji w różnych riodzinach podzamojskich chłopów jako sierota w sierocińcu w Lublinie zaczął edukacje w średniej szkole Stasica, z ktorej został wyrzucony za obronę Koscioła i księży przed propaganda aktywistów i po skończeniu szkoły "Biskupiaka" i otrzymaniu (dzieki staraniom katechetów) matury (mimo odmowy na propozycję "nie do odrzucenia"- donosicielstwa dla UB) wstąpil do seminarium duchownego i został proboszczem w kilku podlubelskich parafiach , po czym wyjechał w 1968r do Palestyny w ramach protestu przeciwko gomułkowskiemu antysemityzmowi. W Izraelu odmówiono mu obywatelstwa jako katolikowi i wpisu polskiej narodowości do paszporu jako , że wcześniej był Żydem. Z paszportem bezpaństwowca został proboszczem parafii w Izraelu i w dniu Judaizmu 17. I. 1911e z rąk abp Życińskiego w Lublinie otrzymał infułę biskupią przyznana przez Benedykta XVI . Sala pełna seminarzystów w sutannach i licznej grupy w myckach wstała i oklaskami zareagowała na jego słowa "w czasie kilku lat pracy proboszcza w parafiach w Polsce nie spotkałem ani jednego antysemity" i "Grossowi radzę , by zajął się żydowskimi policjantami w gettach jacy wydali kryjówkę moich rodziców" . Dwa tygodnie później abp Życiński zmarł na wylew lub serce.
Dzieci żydowskie uratowane w ramach działalnosci Żegoty były bezwzględnie wysyłane do Palestyny niezależni4e od swej woli i wyznania.
"...Żegota była jedyną podziemną organizacją, która była prowadzona zarówno przez Żydów, jak i nie-Żydów..."- raczej nie było wtedy istotne kto w Żegocie był Żydem a kto nie-Żydem. Chociaż np Szmul Zygielbojm Żyd z Chełma Lubelskiego mowił o "żydowtwie" jako swym narodzie . Jesli nie był w Żegocie to dziwnym trafem
4. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Ja nie znam dokumentów, prócz Wikipedii, które by mówiły, ze Władysłw Bartoszewski był jednym z organizatorów Żegoty.
Moi zdaniem nie mógł być, bo nie miał legitymizacji Podziemnego Państwa Polskiego. Poza tym miał lat tylko 20
Z mojej wiedzy był współpracownikiem Pani Zofii Kossak Szczuckiej w kolportowaniu gazety "Polska Żyje"
Pani Zofia Kossak Szczucka stała na czele Frontu Odrodzenia Polski, tajnej organizacji katolickiej, będącej kontynuacją przedwojennej Akcji Katolickiej.
Władysław Bartoszewski był Żydem. Polska była krajemtolerancyjnym, więc Bartoszewski mógł współpracować z organizacjami katolickimi ale należeć do nich nie mógł.
Pomnik Warszawskiej Syrenki z twarzą Krystyny Krahelskiej, stoi gdzieś tam , gdzie Pani spędziła młodość. Byc może na Kamionku.
Ukłony moje najniższe
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
5. Szanowny Panie Michale
ponieważ nie zyją świadkowie historii, Bartoszewski tworzył swoją narrację, robiąc z siebie głownego bohatera.
Wikipedia nie jest wiarygodnym źródłem, ale autor stworzył ten wątek i dobrze, że jest nawet z przekłamaniem.
Pomnik Warszawskiej Syrenki stał po drugiej stronie Wisły, vis a vis Kamionka na Powiślu. Został przeniesiony z powodu budowy tunelu wzdłuż Wisły przez Piskorskiego w obręb Starego Miasta.
Szukałam materiałów z mojej notki o Zofii Kossak-Szczuckiej, ale zniknęły z sieci, nie ma ich. Postaram się napisać coś w najbliższym czasie.
Pozdrawiam serdecznie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. Bartoszewski promuje swoją książkę i swoją "prawdę"
http://wyborcza.pl/1,96285,13458761,_O_Zegocie_relacja_poufna_sprzed_pol...
Kiedy 4 grudnia 1942 roku utworzono w Warszawie Radę Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu RP na Kraj, w jej skład weszli przedstawiciele polskich i żydowskich organizacji o bardzo zróżnicowanych poglądach politycznych i społecznych. Łączyła ich chęć niesienia pomocy tym członkom społeczeństwa, którzy z racji narodowości i wiary zostali skazani na całkowitą zagładę, Żydom.
W imię wspólnych wartości potrafili działać razem, ponad podziałami i pomimo ciągłego zagrożenia życia - każda forma solidarności z Żydami karana była przez okupanta śmiercią.
Nazwa nawiązywała do Mickiewiczowskich "Dziadów, części III" i imienia uwięzionego w klasztorze bazylianów studenta, a jej autorką była Zofia Kossak-Szczucka, należąca do grona założycieli "Żegoty".
Po 50 latach Władysław Bartoszewski, jedna z najbardziej zaangażowanych w działalność "Żegoty" postaci polskiego podziemia i świadek jej utworzenia, zdecydował się na opublikowanie autentycznego dokumentu, który pierwotnie stanowił ustną relację, jaką podczas swojej pierwszej wizyty w Jerozolimie w 1963 r. złożył na prośbę Instytutu Yad Vashem. Jej przedmiotem była działalność Rady Pomocy Żydom przy Delegacie Rządu RP na Kraj, czyli "Żegoty".
Spisana, a ze względów bezpieczeństwa na lata ukryta relacja, w 70. rocznicę powstania "Żegoty" trafiła do publicznej wiadomości, stając się bezcennym dokumentem przeszłości.
Spotkanie w ramach Klubu "Goście Gazety" będzie dotyczyło tych okoliczności życia i działalności Władysława Bartoszewskiego, które z jednej strony przyczyniły się do Jego udziału w pracach "Żegoty", a z drugiej - stały się przyczynkiem do powstania samej książki.
Niemcy zniszczyli Żydów biologicznie, a my zniszczyliśmy ich pamięć, ...
Prof. Andrzej Jaczewski
Od lat leży mi na sercu sprawa stosunku moich rodaków do
problemu Żydów . Nie chodzi mi o terażniejszość - Żydów praktycznie nie
ma... Ale o stosunek do historii, do przeszłości. ...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
7. lans Bartoszewskiego i antypolska hucpa Michnika
Bartoszewski o ratowaniu Żydów: Pomogłem kilkuset. Ilu ocalało? Nie wiem
Książkę "O Żegocie, relacja poufna przed pół wieku" Bartoszewski
prezentował we wtorek podczas spotkania w "Gazecie Wyborczej". W czasie
wojny był najmłodszym założycielem Żegoty, organizacji, która w grudniu
1942 r. powstała przy Delegaturze Rządu na Kraj i Armii Krajowej. Była
to jedyna w okupowanej Europie tego rodzaju organizacja. Zajmowała się
ratowaniem Żydów, przede wszystkim dzieci,
które umieszczano w polskich rodzinach i klasztorach. Nie jest znana
dokładna liczba uratowanych dzięki działalności Żegoty. Źródła
historyczne podają, że organizacja wydała ok. 60 tys. fałszywych
dokumentów dla ukrywających się Żydów. Sam Bartoszewski mówił podczas
spotkania: - Pomogłem kilkuset. Ilu ocalało? Nie wiem. Wiem o kilku, bo
po wojnie dali świadectwo.
Książka "O Żegocie..." jest
opatrzona współczesnymi przypisami i relacją, którą przez dwa dni
września 1963 r. Bartoszewski składał w Jerozolimie. Opowiadał przez
kilkanaście godzin, by w archiwach zachowało się świadectwo. Nie chciał
jednak, żeby w czasach PRL jego opowieść została opublikowana.
Wspominał, że gdy Yad Vashem przesłało mu maszynopis do autoryzacji,
zwlekał z tym, chcąc, by był on dostępny tylko dla wąskiego grona. - W
tej opowieści byłem bardzo szczery, choć nie bez wewnętrznej cenzury.
Były rzeczy, których nie mówiłem, bo nie uzgadniałem tego z tym, który
ratował lub który był ratowany - powiedział. - Kiedy przyszedł rok 1967 i
68, błogosławiłem swoją decyzję, że nie autoryzowałem tego - mówił,
przypominając antysemicką czystkę i czasy, w których informacja o tym,
że ktoś pomagał Żydom w czasie wojny, mogła mu zaszkodzić.
Bartoszewski, który jest honorowym obywatelem Izraela,
podkreślał, że jest to jedyne państwo, które daje taki tytuł "tym,
którzy byli po stronie prześladowanych" i "ratowanie Żydów w czasie
wojny zalicza do działalności kombatanckiej".
Z Bartoszewskim rozmawiał Adam Michnik.
O książce powiedział, że jest "bezcennym elementem dialogu
polsko-żydowskiego", a autor opowiada w niej Żydom o najbardziej
drastycznych fragmentach ich historii. - Uważa też, że nie ma żadnego
powodu kłamać o ciemnych stronach Polski - powiedział naczelny "Gazety".
I dodał: - Żegota to była najlepsza część Polski. Bardzo chciałbym,
żeby polscy katolicy byli tacy jak ta książka.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
8. 70 lat temu powstała Rada Pomocy Żydom "Żegota"
4 grudnia 1942 r. w Warszawie przy Delegaturze Rządu na Kraj, z przekształcenia Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom powstała Rada Pomocy Żydom "Żegota" - jedyna w okupowanej przez Niemców Europie instytucja państwowa ratująca ludność żydowską od zagłady.
http://dzieje.pl/aktualnosci/70-lat-temu-powstala-rada-pomocy-zydom-zegota
W piśmie do delegata rządu na kraj z 29 grudnia 1942 r. tak określono cele powołanej organizacji: "Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć zarobkowych jako podstawę egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich rozprowadzanie - słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio wchodzić może w zakres pomocy".
Swoją działalność "Żegota" prowadziła dzięki pieniądzom otrzymywanym od Rządu RP na Uchodźstwie oraz funduszom zebranym wśród społeczeństwa polskiego i żydowskiego w kraju i za granicą. W celu rozszerzenia udzielanej pomocy planowano utworzenie na prowincji rad lokalnych. Ostatecznie samodzielne rady powstały jedynie w Krakowie i we Lwowie. Kierowali nimi Stanisław Dobrowolski (PPS WRN) i Władysława Chomsowa (SD).
Działając w skrajnie trudnych warunkach, od jesieni 1941 r. obowiązywało niemieckie rozporządzenie o stosowaniu kary śmierci wobec osób, które pomagały Żydom, "Żegota" udzieliła wsparcia materialnego około 4 tys. osób, ponadto zdobywała dokumenty (ok. 50 tys.), szukała mieszkań i kryjówek dla uciekinierów z gett, w miarę możliwości starała się również zapewnić im opiekę medyczną. Dzięki wysiłkom Ireny Sendlerowej i jej referatu opieką udało się objąć 2,5 tys. żydowskich dzieci wyprowadzonych z warszawskiego getta.
"Żegota" dostarczała konspiracyjnej prasie informacje dotyczące zagłady Żydów, wydawała także własne ulotki i kolportowała plakaty.
Działająca do początku 1945 r. Rada Pomocy Żydom była jedyną w okupowanej przez nazistów Europie instytucją państwową ratującą Żydów od zagłady. „Wobec tego jednak, że na naszym terytorium rozegrała się główna część tragedii ludności żydowskiej, działania te (pomoc Żydom – PAP) mogły dotyczyć tysięcy ludzi, ale nie milionów. I odchodzą w cień wobec tragedii milionów. Ale ja stale przypominam, że według Starego Testamentu brakowało dziesięciu ludzi do uratowania Sodomy. W Polsce tych Sprawiedliwych znalazły się tysiące... Myślę, że nie tylko Żydzi uratowani w infernalnych warunkach mają im coś do zawdzięczenia, ale i my wszyscy, ówcześni i potomni" – oceniał znaczenie „Żegoty” Bartoszewski.
Rada Pomocy Żydom została uhonorowana medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata przyznawanym przez Instytut Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
9. Geneza Rady Pomocy Żydom „Żegota”
http://dzieje.pl/aktualnosci/geneza-rady-pomocy-zydom-zegota
Źródła historyczne nie potwierdzają, by Delegatura Rządu na Kraj miała w lecie 1942 r. bezpośrednie kontakty z nieposiadającą ogólnogettowej struktury konspiracją żydowską.
Żydowski Komitet Narodowy powstał dopiero w październiku, wówczas też jego działacze nawiązali porozumienie z Bundem, w którego wyniku 2 grudnia uchwalano statut Żydowskiej Organizacji Bojowej. Wydaje się więc, że spotkanie było jedną z inicjatyw Leona Feinera „Mikołaja”, który po powrocie w połowie 1941 r. spod okupacji sowieckiej (był więziony przez NKWD i zapewne wydostał się na wolność z powodu paniki w pierwszych dniach wojny niemiecko-sowieckiej) do Warszawy, zamieszkał poza gettem (u aktora Aleksandra Zelwerowicza) i służył pomocą towarzyszom z Bundu. On też w sierpniu 1942 r. jako pierwszy z działaczy getta nawiązał kontakt z Henrykiem Wolińskim z BIP-u KG AK (od 1 lutego kierował tam referatem żydowskim).
Woliński był obok Antoniego Szymanowskiego z Wydziału Informacji BIP głównym autorem materiałów agencyjnych dotyczących represji antyżydowskich, a następnie akcji eksterminacyjnych, publikowanych w konspiracyjnej prasie na czele z „Biuletynem Informacyjnym”. W tym piśmie 3 czerwca 1942 r. zamieszczono ważną notatkę o masowych mordach w obozie w Bełżcu, podkreślając, że „mamy tu do czynienia z jedną z najstraszniejszych zbrodni niemieckich”. Od 30 lipca w „Biuletynie Informacyjnym” regularnie informowano o trwającej w Warszawie deportacji Żydów do Treblinki. Nieco później, 13 sierpnia w innym piśmie BIP-u „Wiadomościach Polskich” opublikowano artykuł Za murami getta, potępiający niemieckich zbrodniarzy i wyrażający współczucie dla ofiar. W organie Delegatury „Rzeczypospolitej Polskiej” po raz pierwszy napisano o tym w numerze z 24 sierpnia, mylnie informując, że Żydów wywozi się do Bełżca i Sobiboru. Nazwa Treblinka pojawiła się dopiero w artykule z 14 października.
Ważne Oświadczenie Kierownictwa Walki Cywilnej potępiające tą bezprecedensową zbrodnię „Rzeczpospolita” opublikowała 16 września, a „Biuletyn” dzień później. Było to pierwsze oficjalne stanowisko władz polskiego podziemia. Pisano w nim m.in.: „Obok tragedii przeżywanej przez społeczeństwo polskie dziesiątkowane przez wroga trwa na naszych ziemiach od roku blisko potworna planowana rzeź Żydów. Masowy ten mord nie znajduje przykładu w dziejach świata, bledną przy nim wszystkie znane z historii okrucieństwa […] Nie mogąc czynnie temu przeciwdziałać Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa protestuje przeciw zbrodni dokonanej na Żydach”.
Delegat Rządu w swoich depeszach do Londynu w okresie od lipca do września 1942 r. nie wspomniał ani razu o losie getta warszawskiego, gdy np. o sowieckim nalocie na Warszawę z 20 sierpnia depeszował już następnego dnia. Dopiero 2 października wysłano z jego inicjatywy dwie depesze, autorem pierwszej był Leon Feiner „Berezowski” i była ona skierowana do Szmula Zygielbojma, przedstawiciela Bundu w Londyńskiej Radzie Narodowej. W drugiej delegat informował ministra spraw wewnętrznych Stanisława Mikołajczyka, że „12 września czynniki niemieckie ogłosiły, że wysiedlenie Żydów z warszawskiego getta zostało zakończone. Pozostało w getcie 33 tysiące osób obojga płci, którzy otrzymali . W tym są już i kolumny pracujące poza gettem. Poza tym pozostało kilka tysięcy ukrywających się w piwnicach i kanałach, którym grozi śmierć głodowa bądź z zastrzelenia”. Wspomniana depesza była już inicjatywą nowego delegata Jana Piekałkiewicza „Wernica”, który oficjalnie objął urząd 17 września.
Delegatura w swojej poczcie (w 1942 r. wysłano taką pocztę 15 razy) dla rządu z 21 maja umieściła materiały otrzymane od Bundu (tzw. listy Bundu z 16 marca i 11 maja informujące o deportacjach). List z 16 marca, dotyczący zagazowania Żydów z powiatu kutnowskiego w Chełmnie nad Nerem, do delegata dotarł za pośrednictwem Polskich Socjalistów na początku kwietnia. Kolejny list Bundu z 2 kwietnia dotyczył konieczności zwalczania propagandy antysemickiej szerzonej w niektórych pismach konspiracyjnych.
Woliński był obok Antoniego Szymanowskiego z Wydziału Informacji BIP głównym autorem materiałów agencyjnych dotyczących represji antyżydowskich, a następnie akcji eksterminacyjnych, publikowanych w konspiracyjnej prasie na czele z „Biuletynem Informacyjnym”. W tym piśmie 3 czerwca 1942 r. zamieszczono ważną notatkę o masowych mordach w obozie w Bełżcu, podkreślając, że „mamy tu do czynienia z jedną z najstraszniejszych zbrodni niemieckich”. Od 30 lipca w „Biuletynie Informacyjnym” regularnie informowano o trwającej w Warszawie deportacji Żydów do Treblinki. Nieco później, 13 sierpnia w innym piśmie BIP-u „Wiadomościach Polskich” opublikowano artykuł Za murami getta, potępiający niemieckich zbrodniarzy i wyrażający współczucie dla ofiar. W organie Delegatury „Rzeczypospolitej Polskiej” po raz pierwszy napisano o tym w numerze z 24 sierpnia, mylnie informując, że Żydów wywozi się do Bełżca i Sobiboru. Nazwa Treblinka pojawiła się dopiero w artykule z 14 października.
Ważne Oświadczenie Kierownictwa Walki Cywilnej potępiające tą bezprecedensową zbrodnię „Rzeczpospolita” opublikowała 16 września, a „Biuletyn” dzień później. Było to pierwsze oficjalne stanowisko władz polskiego podziemia. Pisano w nim m.in.: „Obok tragedii przeżywanej przez społeczeństwo polskie dziesiątkowane przez wroga trwa na naszych ziemiach od roku blisko potworna planowana rzeź Żydów. Masowy ten mord nie znajduje przykładu w dziejach świata, bledną przy nim wszystkie znane z historii okrucieństwa […] Nie mogąc czynnie temu przeciwdziałać Kierownictwo Walki Cywilnej w imieniu całego społeczeństwa protestuje przeciw zbrodni dokonanej na Żydach”.
Delegat Rządu w swoich depeszach do Londynu w okresie od lipca do września 1942 r. nie wspomniał ani razu o losie getta warszawskiego, gdy np. o sowieckim nalocie na Warszawę z 20 sierpnia depeszował już następnego dnia. Dopiero 2 października wysłano z jego inicjatywy dwie depesze, autorem pierwszej był Leon Feiner „Berezowski” i była ona skierowana do Szmula Zygielbojma, przedstawiciela Bundu w Londyńskiej Radzie Narodowej. W drugiej delegat informował ministra spraw wewnętrznych Stanisława Mikołajczyka, że „12 września czynniki niemieckie ogłosiły, że wysiedlenie Żydów z warszawskiego getta zostało zakończone. Pozostało w getcie 33 tysiące osób obojga płci, którzy otrzymali . W tym są już i kolumny pracujące poza gettem. Poza tym pozostało kilka tysięcy ukrywających się w piwnicach i kanałach, którym grozi śmierć głodowa bądź z zastrzelenia”. Wspomniana depesza była już inicjatywą nowego delegata Jana Piekałkiewicza „Wernica”, który oficjalnie objął urząd 17 września.
Delegatura w swojej poczcie (w 1942 r. wysłano taką pocztę 15 razy) dla rządu z 21 maja umieściła materiały otrzymane od Bundu (tzw. listy Bundu z 16 marca i 11 maja informujące o deportacjach). List z 16 marca, dotyczący zagazowania Żydów z powiatu kutnowskiego w Chełmnie nad Nerem, do delegata dotarł za pośrednictwem Polskich Socjalistów na początku kwietnia. Kolejny list Bundu z 2 kwietnia dotyczył konieczności zwalczania propagandy antysemickiej szerzonej w niektórych pismach konspiracyjnych.
Władysław Bartoszewski poznał w sierpniu 1942 r. Jana Karskiego, przedstawionego mu pod pseudonimem „Franek”. Karski miał go wybadać przed spotkaniem z Kossak-Szczucką. Bartoszewski zachował wspomnienie pewnego siebie, stanowczego, ale i wnikliwego rozmówcy. Karski przepytał go o pobyt w Oświęcimiu, o detale architektoniczne i stan budynków pokoszarowych – jak wiemy, wiedział o co pytać, gdyż był tak skoszarowany we wrześniu 1939 r. Wydaje się, że to on zdecydował o późniejszej karierze Bartoszewskiego w dziale kolportażu FOP-u, a następnie redakcji „Prawdy”. Jak wiemy bliskie związki z Kossak-Szczucką zadecydowały o włączeniu się Bartoszewskiego do prac najpierw Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom, a następnie RPŻ „Żegota”. Karski nie mógł już do tej akcji się włączyć, gdyż szykował się do misji kurierskiej do Londynu. (...)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
10. Centrum Badań nad Zagładą
Centrum Badań nad Zagładą Żydów sprzeciwia się budowie pomnika Polaków ratujących Żydów podczas II wojny światowej
http://www.fronda.pl/forum/centrum-badan-nad-zaglada-zydow-sprzeciwia-si...
Kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów Barbara Engelking w swoim artykule „Getto, powstanie, pomnik Sprawiedliwych. Cierpienie wymaga ciszy i przestrzeni” opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” i przedrukowanym przez stronę Centrum, uznała że postawienie pomnika Polaków, którzy ratowali Żydów podczas II wojny światowej, na terenie gdzie w czasie wojny było getto warszawskie, w pobliżu budynku Muzeum Historii Żydów Polskich, będzie antysemicką zbrodnią.
Zdaniem Barbara Engelking pomnik Polaków ratujących Żydów zawłaszcza miejsce, które należy się tylko Żydom, które ma być przeznaczone tylko na refleksje o Żydach. Proces zawłaszczania i deformacji znaczenia miejsc pamięci o Żydach przez Polaków, ma zdaniem Engelking miejsce już od dawna. Engelking uważa, że postawienie pomnika zakończyło by dyskusje o polskiej współodpowiedzialności za zagładę Żydów. Polacy odpowiedzialni za zagładę Żydów schowali by się za plecami garstki osób niosących pomoc Żydom. Kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów uznała też, że data ogłoszenia budowy pomnika koło muzeum ma na celu ukradzenie Żydom należnej im uwagi w rocznicę wybuchu powstania w getcie. Postawienie pomnika jest też przejawem polskiej próżności, strachu i pychy. Według Engelking wszelkie przypominanie o Polakach ratujących Żydów podczas II wojny światowej nie ukryje współodpowiedzialności Polaków za holocaust.
Kuriozalne opinie Engelking wsparli w liście otwartym w sprawie lokalizacji projektowanego pomnika Sprawiedliwych Polaków członkowie i współpracownicy Centrum Badań nad Zagładą Żydów - Barbara Engelking, Jan Grabowski, Agnieszka Haska, Marta Janczewska, Jacek Leociak, Dariusz Libionka, Małgorzata Melchior, Jakub Petelewicz, Alina Skibińska, Jean Charles Szurek, Andrzej Żbikowski. Czyli kadra finansowanej przez podatników jednostki naukowo-badawczej przy Instytucie Filozofii i Socjologii Państwowej Akademii Nauk.
Zdaniem zarabiających w Centrum pomnik „będzie więc de facto zaprzeczeniem głównej idei Muzeum”, doraźną manipulacją polityczną, przejawem martyrologicznej chęci rywalizacji Polaków z cierpieniami Żydów, naruszeniem przestrzeni na którą nie ma wstępu polska wersja historii. Dodatkowo pomnik ma negować fakt polskiej współodpowiedzialności za holocaust, wrogości antysemickich Polaków okazujących nienawiść wobec Żydów walczących w getcie. Zdaniem reprezentantem Centrum kłamstwem historycznym jest teza, że Polacy podczas wojny pomagali Żydom.
Trudno nie odnieść wrażenia, że środowiskom żydowskim i filosemickim, zależy na kultywowaniu antypolskich kłamstw o odpowiedzialności Polaków za holocaust. Umiejscowienie pomnika Polaków, którzy ratowali Żydów w miejscu często odwiedzanym przez wycieczki młodych Żydów groziło by zaburzeniem jednostajnego ksenofobicznego toku antypolskiej narracji. Pomnik był by widocznym znakiem sprzeciwu wobec antypolskiej pseudo historii, znakiem który mogli by dostrzec młodzi Żydzi. Iskrą która wywołała by niebezpieczny dla antypolskich środowisk ogień refleksji o antypolskich kłamstwach.
Dodatkowo artykuł i list uświadamiają, że wbrew twierdzeniom Lecha Kaczyńskiego, który wydał ponad 40.000.000 zł plus działka 13.000 m2 warta ponad 100.000.000 złotych warszawiaków na budowę Muzeum będzie ono zgodne z ogólnoświatowa antypolską hagadą o polskiej odpowiedzialności za holocaust. Hagadą którą zakłóca pomnik przypominający Polaków ratujących Żydów.
Jan Bodakowski
tekst na ten temat ukazał się pierwotnie na portalu Prawy.pl http://www.prawy.pl/
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. Historykon 71 lat temu,
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
12. Leszek Żebrowski o Baumanie i Bartoszewskim i Zegocie
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
13. Nie żyje Magda Grodzka-Gużkowska
Nie żyje Magda Grodzka-Gużkowska. Zmarła dzień przed swoimi 90. urodzinami 6 stycznia 2014 roku.
Magda Grodzka-Gużkowska jako 15-latka zaczęła działać w konspiracji jako łączniczka, kolporterka prasy podziemnej, przewodniczka przez "zieloną granicę" i tłumaczka wiadomości BBC. Służyła m.in. w Żegocie pomagając ukrywającym się żydom oraz zajmowała się wywożeniem żydowskich dzieci. Brała udział w Powstaniu Warszawskim. Przeszła przez 6 obozów jenieckich. Koniec wojny zastał ją we Włoszech skąd przedostała się do Anglii i dalej do Kanady.
W 1974 roku wróciła do Polski i zdecydowała się pomagać dzieciom autystycznym. Pracowała w Ośrodku Terapeutycznym dla Dzieci Upośledzonych przy Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, a potem prowadziła poradnię dla dzieci autystycznych i ich rodzin w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Napisała wiele książek o autyzmie. W 2008 roku została odznaczona Medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", a w 2011 otrzymała nagrodę im. Ireny Sendlerowej.
Wyborcza.pl,
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
14. Magdalena Grodzka-Gużkowska
Magdalena Grodzka-Gużkowska
Relacja kobiety- strzelca wyborowego w PW
Tygodnik Przekrój 29.06.2006
Minęły 62 lata od wybuchu Powstania Warszawskiego, a wciąż zbyt mało
się mówi o roli kobiet w tamtych wydarzeniach. Były nie tylko
sanitariuszkami, kucharkami czy łączniczkami, lecz także minerkami i
snajperkami. "Myśmy były bardzo dzielne i chłopom jest wstyd po prostu" -
tłumaczy jedna z nich, Magdalena Grodzka-Gużkowska, w rozmowie z
Cezarym Łazarewiczem.
Cezary Łazarkiewicz: Jak się strzela do ludzi?
Magdalena Grodzka-Gużkowska: Jak do kaczek.
Lepiej mierzyć w głowę czy w korpus? Łatwiej zabijać, jak się nie widzi twarzy?
- Ja strzelałam do ludzi dopiero w czasie powstania. Najważniejsze, żeby
złapać na muszkę faceta, który chce nam umknąć. Byliśmy trenowani w
Lasach Kabackich przez znakomitego instruktora, który się zawziął. Bo ja
byłam jedyną dziewczyną. A on uważał, że baby powinny w chałupie
siedzieć, prać gacie chłopom i gotować obiad.
Ale chyba inaczej strzela się do tarczy, a trochę inaczej do żywych ludzi, gdy umierają po strzale. Pani miała wtedy 19 lat.
- Ja zapamiętałam dwóch. Pierwszego, gdy Niemcy puścili na nas dym i
chłopcy zgłupieli. Przestali nagle strzelać. Powiedziałam: co robicie?
Przecież Niemcy też nic nie widzą. On wyszedł wtedy z dymu i posuwał się
do nas. Był w hełmie i mundurze. To pamiętam bardzo dobrze, ale nie
widziałam jego twarzy. Zastrzeliłam tego Niemca. I powiedziałam
chłopakom: teraz wy pilnujcie.
A ten drugi?
- To był snajper. Siedział na budynku Banku Gospodarki Krajowej, w
miejscu dzisiejszej Giełdy, przy rondzie de Gaulle'a. Ten gmach był
trochę niższy niż dziś. Strzelał bardzo dobrze i bardzo celnie. Trzeba
było go zdjąć i udało mi się.
O czym się myśli, gdy się zabija człowieka?
- Nic się nie czuje. O niczym się nie myśli. Bo jakby się człowiek zaczął zastanawiać, to by nie mógł się skupić na strzelaniu.
A wcześniej? Przed powstaniem? Pani zajmowała się zabijaniem kolaborantów?
- Wtedy nazywało się to likwidacją. Dziś likwidacja młodemu człowiekowi
kojarzy się z fabryką lub miejscem pracy. Wtedy likwidacja znaczyła
śmierć. Ja byłam w kontrwywiadzie. Grupa 993/W. Zajmowaliśmy się
niedostrzelonymi. To kolejne nowe słowo. Niedostrzeleni to byli ludzie,
na których podziemie wydało już wyrok śmierci, ale nie można ich było
dorwać. My zajmowaliśmy się ich odnajdywaniem. Ja nie wykonałam żadnej
likwidacji, natomiast pokazywałam ich palcem.
Odczytywała im pani wyrok śmierci, a koledzy strzelali?
- Nieprawdą jest, że odczytywaliśmy im wyrok. Nigdy nie było na to
czasu. Ja tylko pokazywałam chłopcom, że trafiliśmy na właściwego
człowieka. Pamiętam jednego, który mieszkał niedaleko stąd, na drugim
piętrze przy Koszykowej 42. Bardzo długo go szukaliśmy. Wpadłam na
pomysł, że może on siedzi w swoim mieszkaniu. Nie spodziewałam się, że
facet otworzy mi drzwi.
Skąd pani wiedziała, że to on? Przecież nie miała pani fotografii.
- Ale miałam jego opis i nazwisko. Zapytałam o jego żonę. On powiedział,
że żona wyszła, czym potwierdził swoją tożsamość. Potem zaraz wyszedł
na ulicę. Dobiegłam do niego i pokazałam go palcem w tłumie. Zrobiliśmy
to w biały dzień. Bo zawsze się to działo w biały dzień. Moim
obowiązkiem po likwidacji było, jeśli się uda, wyciągnąć zlikwidowanemu
notes. Dlatego że te łobuzy miały często w notesach powykreślane
nazwiska osób, które zadenuncjowały. A obok listę tych, których jeszcze
nie wywieziono na gestapo. Pamiętam, że bardzo nas denerwowało, że na
wykonanie wyroku czekało się aż trzy tygodnie. Wydawało nam się wtedy,
że to tak strasznie długo. Dzisiaj rozumiem, że to było mądre. Żeby nie
było pomyłek
Mnie się wydawało, że większość kobiet, które brały udział w
powstaniu, pełniła funkcję pomocniczą: były sanitariuszkami, kurierkami,
gotowały obiady powstańcom. A pani mówi, że była strzelcem wyborowym,
miała własną broń i działała w kontrwywiadzie. To jakiś wyjątkowy
przypadek?
- Ja panu powiem więcej. Bardzo dużo było kobiet walczących z bronią w ręku.
To dlaczego o nich nikt nie wspomina, nikt nie pisze? Pojawiają się
tylko w tle tych wydarzeń, gdzie pierwszoplanowe role odgrywają zawsze
mężczyźni.
- Ani nie piszą Polacy, ani nie piszą Niemcy. To jakieś tabu. A myśmy
były bardzo dzielne i chłopom jest chyba wstyd po prostu. Na przykład
Pasta. Słyszał pan o walce o Pastę? Przecież zginęłoby znacznie więcej
ludzi i walka trwałaby dłużej, gdyby nie kobiety. Przecież minerki tam
poszły. Ułożyły miny i wysadziły Pastę. I była cała masa takich kobiet, o
których dziś się nie wspomina.
Dlaczego?
- To jest jakieś wielkie kłamstwo, którego nie można do dziś
wyprostować. Kobiety nie tylko gotowały kartofle, co też jest ważne. Nie
tylko były sanitariuszkami, co też jest bardzo ważne. Ale również
uczestniczyły w normalnej walce, walczyły z bronią w ręku i wykonywały
najtrudniejsze zadania. Dlatego po powstaniu poszłyśmy do obozów. Gdyby
było inaczej i byśmy nic nie robiły, opuściłybyśmy Warszawę z cywilami.
Bo wojna to męska rzecz.
- Ja sądzę, że kilku z was, drogie chłopy, by nie żyło, gdyby nie my. To
jest szalenie zabawne, bo ja nigdy nie byłam traktowana jak kobieta,
tylko jak żołnierz.
A żołnierz nie ma płci.
- Nie, zupełnie.
Pani do konspiracji trafiła jako 14-latka. Dziecko chyba nie ma świadomości, że w każdej chwili może zginąć?
- Jan Głowiński i Ludwik Mayre, którzy mnie zaprzysięgli w 1940 roku w
Rabie Wyżnej, powiedzieli, co mogą mi zrobić Niemcy. Powiedzieli, że
mogą mnie odskórować, torturować, a na końcu zabić. I żebym się
zastanowiła. Taty nie ma, mamy nie ma. Długo się nie zastanawiałam. I
zaprzysięgli mnie. Wówczas wypowiedziałam osobistą wojnę Hitlerowi. I od
tego momentu byłam święcie przekonana, że nie przeżyję wojny. Dlatego
że oni mieli tylu drani i byli taką potęgą, że ja nie mogłam przeżyć.
Byłam naprawdę zdumiona, że mi się udało. W Rabie była straszna wpadka.
144 osoby pojechały do Oświęcimia, a ja ocalałam, bo pojechałam w 1941
do Warszawy opiekować się chorą siostrą. Tu zaproponowano mi
przystąpienie do kontrwywiadu.
Była pani przygotowana na powstanie?
- My wiedzieliśmy na pewno, że powstanie 1 sierpnia nie wybuchnie. Bo
cztery dni wcześniej była pierwsza koncentracja. Ci, którzy mieli broń,
poszli z bronią na wyznaczone miejsce. Ale koncentrację odwołano i
wszyscy wrócili do domu. Zamiast powstania miała być akcja ,Burza",
która miała ominąć Warszawę. Dlatego broń ze zrzutów szła do
partyzantki. Powstanie nie miało sensu. Przepraszam za to moje
bohaterskie koleżanki, moich bohaterskich kolegów, ale nigdy nie
uważałam, że powstanie powinno być w Warszawie. Wiedzieliśmy na pewno,
że Sowieci nie przejdą. Kilka dni przed powstaniem wysłano mnie na
Pragę, bo wywiad informował, że są już Rosjanie. Miałam sprawdzić, czy
nie ma już czołgów rosyjskich. Nie było. Polska została podzielona w
Jałcie. Zresztą w Lublinie był już ogłoszony PKWN. Powstanie nic nie
mogło zmienić. Widać też było, że Niemcy zaczynają się umacniać na
Wiśle. Jako kontrwywiad przekazywaliśmy takie informacje dowództwu. Ale
nikt nie słuchał, bo nasi chcieli mieć powstanie..
Po co im było powstanie?
- Moim zdaniem chodziło o stołki. Ja uważałam, że jak chcieli sobie
postrzelać, to proszę bardzo. Ale trzeba było iść rok wcześniej z
powstańcami w getcie. Tam była taka sama rzeź i tak samo nie mieli
żadnych szans. Bo w ogóle nie było szans na zwycięstwo. Ja to wiedziałam
od samego początku.
To po co w tym braliście udział? Po co było ginąć bez sensu?
- Taki był nasz obowiązek. Proszę sobie wyobrazić, że Kazimierz
Iranek-Osmecki, pseudonim ,Makary", który dowodził kontrwywiadem, w
ogóle nie wiedział, że powstanie ma wybuchnąć. Wszyscy pamiętają go ze
zdjęć, jak podpisuje akt kapitulacji, ale niewielu wie, że nie wyrażał
zgody na wybuch powstania. Ja też nie wiedziałam, że wybuchło powstanie.
Na filmach wygląda to zupełnie inaczej. Rozkazy przekazano wcześnie i
1 sierpnia o 17 wszyscy byli pod bronią. Oczywiście, jeśli ją mieli.
Więc trudno mi teraz uwierzyć, że do kontrwywiadu żadne rozkazy, żadne
hasła i żadna wiadomość o koncentracji nie dotarły.
- Myśmy naprawdę nic nie wiedzieli. 1 sierpnia miałam stawić się u Romka
Grodzkiego na Książęcej 7, ale nie z powodu powstania. Nagle patrzymy
przez okno, a tam ulicą jedzie czołg i strzela przed siebie. Myśmy
wleźli na dach i zaczęliśmy patrzeć, co się wokół dzieje. Zaczynamy się
zastanawiać, co się dzieje. Romek twierdzi, że to musi być powstanie, a
ja się upieram, że nie. Bo przecież Romek dzień wcześniej spotkał się ze
swoim dowódcą Stefanem Rysiem w kościele świętej Barbary i ten mu
powiedział, że żadnego powstania nie będzie. I widzimy grupę własowców z
psami, którzy podpalają kolejne domy. Oni chodzili już i szukali
powstańców. Romek był wysoki i silny. Wtedy przysiągł, że mnie im nie
odda. Bo jak w ręce własowców wpadały kobiety, to najpierw je gwałcili, a
potem zarzynali. Niemcy nie gwałcili, bo nie chcieli mieszać ras. Z
tego domu udało nam się uciec, ale dopiero następnego dnia. Ale nie
znamy hasła, nie wiemy, gdzie się mamy zgłosić. Dziś wydaje się to nawet
śmieszne, że nic nie wiedzieliśmy. Cudem jakimś wpadliśmy na Dzidka
Bobkowskiego, kolegę Romka Grodzkiego z Podchorążówki. On znał hasło. I
doczepili nas do oddziału Kilińskiego.
Ale na początku była chyba jakaś nadzieja?
- Na początku było ogromne społeczne uniesienie. Co jest zupełnie
zrozumiałe. Po tylu latach ludzie zobaczyli polskie flagi, usłyszeli
"Jeszcze Polska nie zginęła". Nie da się opisać tego entuzjazmu. To była
euforia. Ja dwa razy przeżyłam taką radość. Rok wcześniej Szare Szeregi
podłączyły się w budce telefonicznej z patefonem i nagle ze szczekaczek
popłynęło ,Jeszcze Polska nie zginęła". I wszyscy, jak stali na
Brackiej, klęknęli i płakali. W czasie powstania przeżywałam to jeszcze
raz. Wszyscy szaleliśmy, bo taka radość wszystkim się udziela.
Rzucaliśmy się sobie w ramiona, wrzeszczeliśmy z radości. Chociaż
wiedziałam, że to się nie może dobrze skończyć. Było strasznie dużo
odważnych ludzi, tylko że to był zupełny nonsens.
A jak wyglądał koniec?
- Stałam na warcie na Pięknej. Byłam w ochronie sztabu generalnego
powstania. Dowiedzieliśmy się, że nasz dowódca podpisał kapitulację.
Było nam już zupełnie to obojętne. Czułam się potwornie zmęczona. Myśmy
byli tak zmęczeni, że w czasie powstania prawie ze sobą nie
rozmawialiśmy. Każdą wolną chwilę przeznaczaliśmy na sen. Trzeba
pamiętać, że byliśmy cały czas na frontowej linii. Zmęczenie fizyczne,
brak jedzenia, brak wody, bieganie po tych kanałach. Jak robi się to
wszystko naraz, to człowiek pada i śpi. Nie ma żadnej refleksji. Nie ma
innych myśli. Kto mógł, to szedł spać. Gdziekolwiek. Byłam tak zmęczona
po kapitulacji, że nie pamiętam, jak myśmy doszli do Ożarowa, gdzie był
pierwszy obóz.
Ale Warszawa was kochała. Byliście bohaterami.
- Ja będę to powtarzać do końca życia, że największymi bohaterami byli
cywile, którzy na czas powstania przenieśli się do piwnic. Oni się tam
rodzili i umierali w strasznych warunkach. Nie mając co jeść, nie mając
co pić. Ja uważam, że to święci ludzie, że nam gardeł nie poderżnęli.
Dlaczego mieli wam, powstańcom, gardła podrzynać?
- Dlatego że wsadziliśmy ich do tych piwnic. I trwało to tak długo, i
nie zaopiekowaliśmy się nimi. Jak człowiek jest chory, jak się rodzą
dzieci i umierają dzieci, to człowiek tylko o tym myśli. Ci ludzie mieli
prawo nas autentycznie nienawidzić za to, że ich w to wepchnęliśmy.
Słyszałam kiedyś opowieść pewnej pani, której matka i dziecko umarły w
piwnicy. To było potworne. Dlatego uważam, że byli to niebywale wytrwali
i niezwykle dzielni ludzie.
Ale to wy byliście bohaterami, a nie oni.
- Ja pamiętam jeden swój heroiczny czyn. Byłam w ochronie sztabu, który
miał się przenieść ze Złotej na Piękną. Nie wiem, który to był dzień
powstania, ale już wszystko się waliło i paliło. Czarno było od kurzu.
Stałam na warcie z Leszkiem Zbyszyńskim. W tym kurzu dostrzegliśmy cień
człowieka, który się zgubił. No i ten człowiek zawołał "Kamerad!". To
już wiadomo, że Niemiec. Leszek dał mu po nodze. No i chłopcy doskoczyli
do niego i chcieli go dostrzelić. Odbezpieczyłam broń i powiedziałam:
nie tą samą metodą. My nie możemy dobijać rannych. I zrozumieli. Nie
zastrzeliliśmy go. Ja mu jeszcze opatrunek zrobiłam, a on potem nam
wszystko wyśpiewał, skąd nas będą atakować.
Jak po tych wszystkich okropieństwach, które przeżyła pani jako 19-latka, można żyć dalej?
- Jeżeli się przeżyje to, co ja przeżyłam, i zobaczy, co ja widziałam,
to się człowiek boi, że zostanie bandytą. Człowiek, jak widzi śmierć
wokół, to staje się gruboskórny. Ja się strasznie bałam, że po wojnie
zostanę bandytą. Bo przez całą wojnę przekraczałam prawo każdego dnia. I
bałam się, że to może zostać w człowieku. To był wielki mój lęk. Po
wojnie się stresowałam w każdym kraju, w którym byłam. Uczyłam się
miejscowego prawa. Do tego stopnia, że jak jechałam samochodem i było
ograniczenie do 50 mil, to ja jechałam nie więcej niż 49.
A kiedy poczuła się pani bohaterem?
- Mnie bardzo długo nie było w Polsce. A jak wróciłam, to dowiedziałam
się, że powstańcy mogę jeździć za darmo tramwajami i autobusami.
Jeździłam z tą legitymacją, czekając na kanara. Ale nie wiadomo było do
końca, czy powstańcy mogę jeździć metrem, bo nie było tego zapisanego w
legitymacji. Poszłam do pana, który sprzedaje bilety do metra, przy
politechnice. Powiedziałam, że jestem powstańcem, tu jest moja
legitymacja i czy wolno mi jeździć za darmo metrem. I ten młody
chłopiec, który miał z 25 lat, zanim potwierdził, że mogę jeździć też
metrem, stanął przede mną na baczność i powiedział, że jest zaszczycony,
że może mnie poznać. Szalenie mnie to wzruszyło i zamurowało.
A mnie zamurowało, że pani, która wykonywała wyroki śmierci i
strzelała do Niemców w czasie powstania, pyta urzędników o takie
drobnostki.
- Obowiązkowo. Mówiłam, że nie chciałam być bandytą. Musiałam to
wszystko z siebie wyrzucić. Jak agresję, którą wyrzuciłam z siebie po
wojnie jak śmieć.
rozmawiał Cezary Łazarewicz
Magdalena Grodzka-Gużkowska, rocznik 1925, pseudonimy: Janina,
Katarzyna Wiśniewska, Halina Łuszczewska, Magdalena Zawadzka. Jej ojciec
Zygmunt Rusinek był przed wojną posłem z partii Piast. W konspiracji
zaczęła działać w 1940 roku w Służbie Zwycięstwu Polsce. Prowadziła
nasłuch radiowy i pomagała jako przewodnik, przerzucając przez zieloną
granicę wojskowych. W wieku 16 lat trafiła do kontrwywiadu AK. W
Powstaniu Warszawskim walczyła w batalionie "Kiliński" i w ochronie
sztabu generalnego. Jeszcze w czasie walk została przedstawiona do
odznaczenia Virtuti Militari, którego z powodu kapitulacji nigdy jej nie
wręczono. 5 października 1944 roku opuściła Warszawę jako jeniec,
trafiła do obozu w Niemczech. Po wojnie została na Zachodzie. Mieszkała w
Anglii, potem w Kanadzie. Była dozorczynią domu, fryzjerką,
pielęgniarką i położną. Wróciła po 26 latach, ale na stałe osiedliła się
w Polsce w 1975 roku. Prowadziła w Warszawie poradnie dla dzieci
autystycznych i ich rodzin. Ma dwóch synów - Jędrzeja i Jana, obaj
mieszkają w Kanadzie. Zanim przeszli na emeryturę, Jędrzej pracował w
branży budowlanej, Jan był nauczycielem.
Strona oryginalna:
http://media.wp.pl/kat,9811,wid,8415958,wiadomosc.html?P%5Bpage%5D=1
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
15. Magdalena Grodzka-Gużkowska
Nazywam się Magdalena Grodzka-Gużkowska z domu Rusinek, urodzona 7
stycznia 1925 roku. W czasie Powstania nazywałam się „Magdalena
Zawadzka”, byłam przydzielona do Sztabu Generalnego, jak również do
Batalionu „Kiliński”.
Moja rodzina należała do inteligencji. Bardzo otwarty dom. Mnóstwo ludzi
się przewijało, moi rodzice przyjaźnili się z Wańkowiczami,
Kuncewiczami, Zollami. Chodziłam do znakomitej szkoły. Moja matka była
nauczycielką, mój ojciec był posłem, najpierw w partii „Piast” Witosa,
następnie był jednym z dyrektorów Izby Skarbowej, dlatego, że miał
również skończoną ekonomię. Dom był zawsze otwarty – bardzo dziwne,
dlatego, że moja matka nie miała żadnego nastawienia politycznego. Jako
nauczycielka poszła do kuratorium z prośbą, żeby dostała zezwolenie, bo
chciałaby odwiedzić wszystkie szkoły żeńskie w Warszawie – bo wtedy były
żeńskie i męskie – i zdecydować w której z nich najpierw jej starsza, a
potem młodsza córka zaczną naukę. Wybrała Platerównę na [ulicy] Pięknej
24, która miała bardzo wysoki poziom nauki. Dopiero po maturze
dowiedziałam się, że wykładali nam prawdziwi profesorowie – pan i pani
Retfojtowie, Szup. Już wtedy były w szkole licea profilowane – trzy
języki w wieku lat dziesięciu. Zaczynało się szkołę od „A”, „B”, „C” –
nie od zerówki – ładniej się to nazywało... Same dziewczynki.
Dziewczyńska szkoła... endecka i bardzo katolicka. Moi rodzice na pewno
nie byli Endekami i nie byli za pobożni. Moja prababcia ze strony mojej
matki była Żydówką, lekarką u Marii Teresy Habsburg, jako pediatra. To,
że była Żydówką nikogo nie obchodziło, natomiast to, że była lekarzem –
bardzo.[...]
W sierpniu miałam bardzo poważną operację – rozlany wyrostek. Ponieważ
nie mogli mnie uśpić, więc zatruli mi nerki i miałam spędzić w szpitalu
całą jesień i zimę. Byłam bardzo chorowitym dzieckiem, po trepanacji
czaszki, sepsa całego organizmu, szereg razy mało nie umarłam. Miałam
zostać w Rabie Wyżnej przez całą jesień, całą zimę – wiadomo było, że
dogonię szkołę, bo tu nie miałam trudności. Raba Wyżna była wspaniałym
majątkiem „dwór gumowy”, naprzyjmował się wszystkich. Nazywałam panią
Zduniową – Babunią, a właścicielkę panią Głowińską – Ciotką Dulą i do
dzisiejszego dnia nawet nie myślę inaczej. Jakieś trzy dni przed
pierwszym września w Rabie Wyżnej stacjonował pułk ułanów. Był ślub w
kościołku w Rabie jednego z poruczników z piękną panną młodą. Babunia
Zduniowa dała nam pozwolenie, że możemy ściąć wszystkie głowy kwiatów – a
tam było mnóstwo kwiatów – do takiego wielkiego kosza wiklinowego.
Weszliśmy na poddasze i jak państwo młodzi odchodzili od ołtarza to
myśmy sypali kwiatami. Następnego dnia rano, o piątej tenże podporucznik
zajechał przed dwór na koniu, z którego piana po prostu zlatywała. Z
konia stojącego dęba i powiedział: „Wysokie – pięć kilometrów od Raby –
zajęte przez Niemców. Wszyscy mężczyźni do lasu.” Mężczyźni polecieli do
lasu, a babunia poprosiła mnie o pomoc, żebym wyszukała najładniejszą
sukienkę – bardzo elegancko się ubrała – miała starą ładną antykę.
Niemcy zajechali przed dwór i zaczęli strzelać. Ona wyszła i świetną
niemczyzną zapytała: „Panowie do mnie?” To jest pierwszy dzień wojny.
Moja matka mnie odwiozła i moją siostrę. Następnie moja mama, ponieważ
nie widziała, co się dzieje z ojcem – to było znakomite małżeństwo –
postanowiła jechać do Krakowa, do babci i do dziadka, żeby dowiedzieć
się, co się stało. Wsiedliśmy w pociąg – wtedy nie kursowały już inne
pociągi jak tylko cielętniki – zamiast dwie i pół godziny Kraków –
Chabówka, a do Raby troszeczkę dłużej – tam później jest Sieniawa i Nowy
Targ – jechaliśmy szalenie skomplikowaną drogą dwadzieścia dwie godziny
do Krakowa! Przy otwartych drzwiach była przybita deska, bo było bardzo
gorąco, byłam oparta o tę deskę, był zachód słońca, płonęły stogi i
powiedziałam mamusi: „Jako cudowna jest ta wojna”, ale to był pierwszy
dzień.
Jak mnie ciotka Dula wzięła do Raby Wyżnej. Tam były komplety, uczyli
nas profesorowie, którzy nie poszli, albo wyjechali z Mauthausen,
wypuszczeni po dużych interwencjach światowych, albo ci co nie doszli,
tam mieszkali – jak mówiłam był to dwór z gumy – kto nie miał [gdzie]
się ukrywać, czy nie miał gdzie mieszkać, to w Rabie Wyżnej mógł. Wiemy,
że generał „Karaś” Tokarzewski w dniu kapitulacji Warszawy założył
organizację – Służba Zwycięstwu Polski, a to już istniało na Podhalu, tu
zrobił to Get-Getyński, który zginął w Oświęcimiu. Byłam zaprzysiężona 1
stycznia 1940 roku. Dlaczego? Sądzę, że po prostu wiedzieli, że jestem
harcerką, więc postaram się porządnie pracować, wiedzieli, że świetnie
jeżdżę na nartach – trenowałam narty u Bronki Polankównej, która była
złotą medalistką Europy w biegach – znałam języki, to było niezwykle
ważne. Język angielski nie był wówczas językiem modnym, władałam nim
biegle, przed wojną byłam sama w angielskiej rodzinie w Anglii.
[Program] BBC zaczynał się pierwszą frazą piątej symfonii Beethovena –
ta, ta, ta, taaa, V – Victory. Wtedy wiedzieliśmy na pewno, że to BBC,
to dwójka brytyjska zrobiła mądrze. Był nasłuch, potem okazało się, że
trzeba przeprowadzać lotników [...] przez Wysokie i do następnych na
Słowacji, ale to bardzo blisko, tylko pięć kilometrów.
Nie! Skąd! Znałam Jaśka Głowińskiego. System w Rabie był tego rodzaju,
że nas było strasznie dużo dzieci. [...] Do jedenastego roku życia
dziećmi zajmowały się bony, nianie [...]. Od jedenastego Jasiek bardzo
ciężką ręką nas wychowywał, dostawał cały zespół potwornej gromady
Estrajcherów, Zollów, nas i tym wszystkim rządził. Myśmy się świetnie
znali. Wuj Mayre był powstańcem z poznańskiego, także on to umiał.
Get-Getyński, gdzie miał być, jak nie w Rabie? To było normalne, także
ja nie szukałam żadnego kontaktu. Mam kilka momentów dumy, pierwszy
moment dumy jest taki, że mając czternaście lat wypowiedziałam osobistą
wojnę Hitlerowi – co uważam dzisiaj za czarujące mając osiemdziesiąt
przeszło [lat] – i wiedziałam, że zginę, że nie mogę przeżyć, [...]
dlatego że ma okropnie dużo zbirów, jest bardzo silny, ale ja mu tyle
nadokuczam, ile będę umiała. Wygrałam wojnę! Jego szlag trafił, a ja
żyję!
Tak,
ojciec mnie wezwał do Warszawy, bo był wezwany do londyńskiego rządu.
Wylądował w kacecie, nie w londyńskim rządzie, tam - dopiero po wojnie.
Nie wiedzieliśmy, w którym. Schlosenburg – stamtąd wyjeżdżało się do
Oświęcimia jak na wakacje. W jedenaście miesięcy sto procent ginęło.
Tak,
moja matka była wtedy chora. Miałam dziewięć osób na utrzymaniu.
Zaczęłam wtedy robić torty mocca – są ludzie co mają pieniądze i ludzie
ubodzy, nie ma tego szarego, albo czarne albo białe – Wedel kupował
każdą ilość, robiłam je bardzo dobrze, miałam również w tym dużo frajdy,
bo codziennie było pukanie do naszej kuchni: „Kto tam?” „Jacuś” – Jacuś
miał pięć lat, przychodził wylizać [miskę], to były słodkie torty.
Naturalnie ulica Górnośląska była Nur für Deutsche jak przyjechałam do Warszawy.
1941
rok. Przyjechałam do Warszawy. Pan Olszewski był właścicielem tej
kamienicy, nasze mieszkanie zostało zabrane przez jakiegoś folksdojcza,
bardzo duże mieszkanie, wygodne i bardzo piękne. Zatelefonowałam do
Zollów, którzy mieszkali niedaleko. Całe Szare Szeregi przyszły w pięć
minut, mieliśmy dwadzieścia minut na przeprowadzkę. Wyprowadzili
wszystko łącznie z obrazami na podwórze. Potem postawili mamie fotel i
mówi: „Ciociu, to gdzie mamy to ustawić?” To jest raczej piękna i
prawdziwa historia. Jeszcze żyje kilku z nich. Andrzejek był zupełnie
malutki. Urodził się w 1938 roku , nie brał w tym udziału. Później od
razu byłam na kompletach, żeby kończyć maturę. Trochę skakałam, także
trochę wcześniej miałam maturę. Od razu z konkursu matur dostałam się na
medycynę. Tylko zdałam maturę i miałam propozycje kontrwywiadu, z ich
strony, nie z mojej. Byłam spalona – dlaczego? Dlatego, że wówczas,
kiedy przyjechałam do Warszawy, Felek Zoll – który zginał w czasie
Powstania, brat Andrzeja – zawiadomił mnie, że jest szalona wsypa w
Rawie. Z Rawy Wyżnej i okolic poza Get-Getyńskim zaaresztowali
wszystkich.
Tak.
W każdym razie przeszło sto czterdzieści cztery osoby z małego terenu
zostały aresztowane, wśród nich Rysiówna Zosia – ta co nam zmarła
niedawno – aktorka wielka. Dostałam się na Ziemie Zachodnie czyli Adama
Mickiewicza. Tak się wtedy nazywał Uniwersytet: Ziemie Zachodnie Adama
Mickiewicza, dostałam się na medycynę. Tutaj Felek powiedział, że muszę
się szybko wyprowadzać z domu. Na własną prośbę właściwie, jak ich
aresztowali. Pierwsza zasada w konspiracji była taka, że nie wytrzyma
nikt tortur. Przyjmuje się, że sto procent nie wytrzyma tortur. Byłam
tego świadoma, mnie o tym mówili, byłam o tym zawiadomiona.
Wykombinowałam sobie, że trzeba mieć trupa, na którego się sypie – tak
się wtedy mówiło. Wysłałam do nich zawiadomienie przez najlepszą
więzienną komórkę, którą mieliśmy w konspiracji, żeby sypali na mnie,
dałam im carte blanche. Według niemieckiego porządku [...] obliczyłam
sobie, że najpierw musi być Nowy Targ, potem musi być piekielne Zakopane
– w Palace, najgorsze gestapo jakie było – następnie musi być
Montelupich w Krakowie, Radom i Warszawa, więc się wojna skończy –
pomyliłam się o kilka lat.
Nie,
zupełnie nie wiedzieliśmy, tylko tak robili Niemcy. Poprzednie komórki
więzienne były znakomicie zorganizowane, od samego początku – to było
genialnie zrobione – wszystko było pod ręką, znaliśmy się sprzed wojny:
Mały Wawer, Kamiński... Dałam im carte blanche, niestety aresztowali
moją siostrę i moją ciotkę. Popruli wszystko, ale nie znaleźli żadnych
skrytek, natomiast wszystkie fotografie moje mieli.
Wykupione
zostały za łapówkę, Niemcy brali łapówki i kontrwywiad zapłacił za nie
siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów – dlatego nie brałam żołdu.
Kontrwywiad dostawał żołd, ja dlatego odmówiłam żołdu. Nie mogli im
udowodnić, dlatego że ich nie było w ogóle w Rawie Wyżnej, tutaj była
dobra pokrywka. Musiałam się zacząć ukrywać. Dostałam się na
Uniwersytet. Miałam znakomite lewe papiery, od Jankowskiego, Ekatończycy
robili to znakomicie – Arbeitskarte i inne. Od czasu do czasu
Niemcy dodawali jakąś gapę, jakiś stempelek, [coś, że trzeba było
uzupełnić] to w dwanaście godzin dostawało się z powrotem. Ale u mnie
zabrakło z tym, że miałam swoją prawdziwą Kenkartę na Magdalena Rusinek –
Rusinkówna się wtedy pisało, [ulica] Górnośląska 22 mieszkania 4,
wszystko było. Jechałam na wykład jak była łapanka, zostałam złapana na
prawdziwych papierach. Wtedy to późny okres 1942 roku – po Powstaniu w
getcie warszawskim. Wtedy wszystkich rozstrzeliwali.
Tak, to jest 1943,
późny już - zima. Wtedy wszystkich rozstrzeliwali w getcie, [...] była
strasznie duża łapanka, 17 stycznia 1943 rok – dziesięć tysięcy ludzi
złapali w Warszawie – dobry towar! Zabrakło miejsca na Serbii i kobiety
szły również na Pawiak – dźwięk bram Pawiaka! Bramy niebieskie nie mogą
tak brzmieć pięknie! Jeszcze była okazja ucieczki. Byłam już wytrenowana
i odmóżdżona przez kontrwywiad. Pewne rzeczy trzeba robić zupełnie w
odmóżdżeniu, prowadziliśmy inwigilację [...] – okropnie trudne –
obserwowanie, pamiętanie... Naprawdę zapomniałam jak się nazywam
zupełnie! Mogli mnie pokroić na drobne kawałki, naprawdę nie pamiętałam!
Wiedząc, co mam robić, natychmiast założyłam opaskę – która
przypominała gwiazdę Dawida, w tych kolorach – była to opaska,
[informująca], że pracuje dla 13 Urzędu Wyżywienia na Ostfront, Arbeitskarta
do tego i prawdziwa moja Kenkarta, która była dopasowana do
wszystkiego. Byliśmy wytrenowani, że zawsze idziesz do najważniejszego,
więc poszłam do najważniejszego – bałagan okropny, tłum – dałam mu to i
mówię, że muszę być w biurze. Przecież to jest strasznie ważna funkcja,
którą robię. On się spojrzał na mnie, spojrzał się na zdjęcie, spojrzał
się na mnie jeszcze raz i powiedział: Ein Moment. No to nie czekałam na Ein Moment,
tylko w ten tłum. Wtedy w celi na Pawiaku męskim, w której powinno być
sześć osób, było nas pięćdziesiąt sześć. Zgłosiłam się od razu jako
dyżurna, chciałam kible wynosić, żeby wołać imiona, kogo jeszcze złapali
ze znajomych – nikogo. W tej celi, w kącie na stole siedziała pani
starsza ode mnie – ale bardzo młoda – łzy się jej lały, podeszłam do
niej i pytam: „Dlaczego pani tak strasznie płacze, jeszcze się nic nie
stało, ja panią się zaopiekuję, ja naprawdę nam dużo szczęścia, niech
pani nie płacze.” Okazało się, że ona była uciekinierem z poznańskiego,
jest w ciąży, nie wie, co z mężem i nie wie, co z ojcem, matkę straciła.
Zaczęłam się nią opiekować. [...]Najpierw ich wszystkich musiałam
nauczyć, że trzeba się dostosowywać do tego, co istnieje – roznosili
zupę w bardzo brudnych miskach, które były rzucone najpierw, wszystkie
rozdałam i rozlewali nam więźniowie polityczni – szarzy. Wszyscy pytali:
„Co z tym się robi?” Mówię: „Pije, bo nie wiadomo, kiedy dostaniemy
następny raz.” Zbierałam wszystkie papierosy, kto miał, żeby więźniowi
dać. Już wiedziałam, co robię, zawsze miałam to ułatwienie, o którym
mówiłam, że nie miałam kłopotu. Dwie noce później ścisnął straszny mróz,
[...] przeszło dwadzieścia osiem stopni mrozu, wywalają nas z Pawiaka,
więźniowie zrzekli się chleba, dostaliśmy po bochenku, kobiety dostają
histerii, widzę ten Pawiak – w tej chwili – w kratach – co nie wolno
było – białe twarze, baby w histerii... Zawsze miałam donośny głos,
wzięłam je na swoją komendę – powiedziałam: „Do jasnej cholery
krzyknijmy im coś wesołego!” Zaczęłyśmy krzyczeć: „Trzymajcie się
chłopaki.”, a potem zaśpiewałyśmy „Jeszcze Polska nie zginęła…” –
dlaczego nie, i tak nas rozprują! Pawiak chodził. Dosłownie miałyśmy
wrażenie, że oni wyskoczą na hura! Wyjechaliśmy stamtąd. Miałam w
kieszeni kawałek papieru i ołówek, napisałam sześć kartek, które
zwinęłam z adresem, telefonem, wszystkie były zatelefonowanie i
wszystkie były odniesione. Taka była Warszawa!
czy to była prywatna inicjatywa pani znajomej, jak ona dawała sobie z
tym radę?
Jaga Piotrowska, pracowała razem z Ireną Handlerową, która jeszcze żyje,
Hanka Olechnowicz pracowały w Żegocie. Iranek–Osmecki zezwalał,
ażebyśmy my również pomagali Żydom. Miałam fart niebywały, dostawałam
wyłącznie obrzezanych chłopców. Nigdy nie miałam żadnej dziewczynki.
Rozmawiałam z generałem zapytałam się: „Dlaczego?” Ponieważ znaliśmy się
bardzo dobrze, on powiedział: „Z dwóch powodów, nie tylko dlatego, że
tak uważam..., że tak należy zrobić, bo tak mi dyktuje sumienie, ale jak
wiesz nikt nie wytrzymuje tortur, jak ciebie złapią z żydowskim
dzieckiem to cię od razu zastrzelą.” Prawda! Święta prawda! Latałam z
dziećmi, żeby je ocalić – to znakomite zajęcie – plus wszystkie inne,
które mi kazali w wojsku.
Tak. Jaga Piotrowska, która ma swoje drzewko w Yad Vashem – nawet je
podlewałam – była ze mną w kontakcie. Jaga była w Żegocie, natomiast ja
nie.
Jaga telefonowała na Tłomackie. Niemcy nie wpadli na pomysł podsłuchu,
także rozmawiało się zupełnie swobodnie, nie mówiło się, „że dziecko”,
tylko „czy mogłabyś pojechać tam i tam.” Marek Edelman zaprzecza, ale ja
wiem na pewno – nie wszystko się widziało, co się działo – ten
chłopczyk był przerzucony przez mur, górą przeszedł do naszej wspólnej
znajomej, pani Marii Magenchajm. Ona nie wiedziała, co robić, więc do
Hanki, Hanka do Jagi i ja dostałam tego małego – Włodzia.
Sześć lat miał. Był bardzo mądry, bardzo chudy i bardzo szary i miałam
go opalić. Najpierw znaleźliśmy mieszkanie – ponieważ ja nazywałam panią
Pużańską prababcią, żeby jakoś wcielić się w rodzinę. Znajoma prababci
miała bardzo piękne mieszkanie na [ulicy] Miodowej – [...] istniejące do
dzisiaj, mogę pokazać okna na parterze – które było świeżo odmalowane.
Ponieważ ta pani nie znosiła zapachu farby, wobec tego wyjechała.
Chłopaki dorobili klucz –to żadna filozofia – tylko prosiłam Włodzia,
żeby nie z tej strony. Od Baśki Majewskiej – co Pruszków do nich
należał, chodziłam tam do szkoły – [...] dostałam duże pudełko kredek z
fabryki, nie wiedziała dla kogo. Poprosiłam Włodzia, żeby rysował po
drugiej stronie. Codziennie go brałam nad Wisłę. Pierwszy nasz wypad nad
Wisłę... – to był drobiazg przecież, nie było tych wszystkich zabudowań
– piękna pogoda poszliśmy nad Wisłę i mówię: „Włodziu rozbieraj się,
będziemy się kąpać.” Mówi: „Nie.” Zapytałam: „Dlaczego?” „Przecież
wiesz, że jestem obrzezany.” Mówię: „Wiem, no co z tego?” W końcu go
namówiłam, że będziemy zamki budować, jakieś żarcie miałam w kieszeni,
to zawsze się przyda... W końcu Władziu się zdobył na odwagę i bawiliśmy
się świetnie. Było późne popołudnie – nie chciałam go przegrzać za
bardzo, bo się trochę bałam o niego – wracając... była łapanka.... na
Miodowej. Znałam wszystkie możliwe przejścia, złapałam go pod pachę i
zdążyliśmy wbiec – bo to ostatni dom przy palcu Krasińskich – [...] nim
łapanka doszła do nas. Byliśmy w domu. Włodziu był strasznie przerażony,
trząsł się cały, usiadł mi na kolanach, tak wepchnął się we mnie,
wtulił. Mówię: „Nie martw się już jesteśmy w domu, wszystko jest w
porządku, jestem z tobą.” A on mi na to: ”Nie zostawiłaś mnie.”
„Przecież ci powiedziałam, że cię nie zostawię, ale gdyby cię ze mną
złapali to wiesz co by z tobą zrobili?” „Wiem – to samo co z tobą”, to
była moja odpowiedź. Getto się już paliło. To był 1943 rok. Włodzio taki
wtulony zadał mi pytanie: „Czy mogła byś mi powiedzieć co się tam
pali?” Mówię: „Ludzie.” Powiedział: „Dziękuję, do tej pory każdy mi
odpowiadał, że Żydzi.” Sześć lat! Włodzio przeżył i wylądował w Stanach
Zjednoczonych, ale nie miałam z nim żadnego kontaktu. Jego ojciec był
dziennikarzem. W ogóle miałam tak zwana lekką rękę. Potem wiozłam
tramwajem nieprawdopodobnie semickiego [chłopca]. Idiotka!
Zabandażowałam mu głowę i w tym samym momencie zorientowałam się co
zrobiłam, posadziłam go na kolana i zdjęłam bandaże, miał jakieś osiem
lat. Też się udało. Następnie Jaga zatelefonowała, żeby koniecznie
gdzieś jechać – to znaczy, że jest dziecko do wzięcia. Rykszarze byli
nasi – wszyscy! Można było rikszę za darmo [wynająć] o każdej porze,
tylko trzeba było powiedzieć: „Nie mam pieniędzy.” – to było hasło. On
wtedy jak był swój to brał, a jak nie był swój to nie brał. Wtedy
wzięłam rikszę, bo to miał być pośpiech. Okazało się, że państwa
zaaresztowano, tylko został szczeniak – pies. Tego szczeniaczka
przywiozłam do prababci na Tłomackie gdzie tylu Żydów się ukrywało i
nazwaliśmy go Lejek. Uniwersytet Jagielloński robił badania – bardzo
szczegółowe: żeby uratować jedną osobę – trzeba było dwadzieścia, a żeby
stracić – tylko jedną. Następnie dostałyśmy niezwykle inteligentnego
dwunastoletniego chłopca, ale nie miałyśmy gdzie go przechowywać póki on
dalej nie pójdzie. Myśmy mieli tylko szopę żelazną z kłódką zewnętrzną.
Wiedzieliśmy, że musimy szybko to zrobić – bardzo źle wyglądał. [Wtedy]
był pierwszy nalot rosyjski na Warszawę. O piątej była godzina
policyjna, dziesięć po piątej Zosia Baniecka – która pomagała również –
Hanka i ja spotkałyśmy się przed szopą. Wszystkie mieszkałyśmy gdzie
indziej – musiałam się bardzo ukrywać, u prababci już nie mogłam być.
[Nie wiedziałyśmy], co zastaniemy, był zamknięty, może się powiesił,
może zwariował wszystko jest możliwe. Uśmiechnięty Rysio otworzył drzwi i
powiedział: „Ale była burza, co?” Gdyby nie było komedii nie było by
tragedii i na odwrót. Wszyscy Żydzi, którzy ukrywali się u pani
Pużańskiej przeżyli! Byli to dorośli ludzie! Jędrzejewski Roman czyli
Romek Littfeld naprawdę, tylko został przy swoim nazwisku, był znanym
chirurgiem w Warszawie po wojnie. Między innymi mnie proszono – chyba
Jaga również – żebym uczyła ich chodzić po ulicy – oni nie umieli –
Żydzi się sami wydawali, dlatego, że jak zobaczyli z daleko Niemca to
szarzeli, jeszcze bardziej byli szarzy niż w ukryciu, przestawali
oddychać. Miałam już wprawę, różne rzeczy robiłam w konspiracji i miałam
już wypracowane różne sytuacyjne zachowania, które zawsze dawały efekt.
Jak szła sztrafa – czyli tych trzech – to się szło na najważniejszego
promiennie uśmiechniętym i bioderkiem, to raz cię klepnął w pupę, no to
co z tego? Uczyłam Żydówki tak chodzić. Najpierw były przerażone
zupełnie, pokazałam im jak to się robi – uwierzyły – że kapelusz niema
być tak - tylko tak, żeby twarz się opaliła. [Mówiłam im]: „Słuchaj, co
za szczęście, że może flirtować ze Szkopem, a ty jesteś Żydówka!
Przemyśl sobie to!” i one wszystkie to pojęły. Natomiast miałam kłopot,
Niemcy zaczęli po kościołach latać, zresztą dużo było aresztowań. U
Aleksandra wprost spod ołtarza zaaresztowali państwa młodych. Niemcy
robili w ten sposób, [przychodzili] do kościoła i [obserwowali] jak się
zachowa i o te najprostsze modlitwy, które wszystkie dzieci potrafią –
pytali. Moim zajęciem był uczyć „Aniele Boży” czy „Zdrowaś Mario” – Broń
Boże żadnych przykazań i tak dalej i zachowania się w kościele. Kiedyś
miałam pana, który był na pewno rabinem, był bardzo wygolony i
nieopalony, miał bardzo piękną rękę. Jak weszliśmy do kościoła, jest
kropielnica, on szalenie delikatnie tą rękę położył... Ja wychowana w
domu największego szacunku do każdej religii, absolutnej tolerancji do
wszystkich ludzi na świecie, że nie wolno oceniać... Przed wojną było
grzechem chodzenie do innych kościołów, ojciec mnie zaprowadził do
wszystkich wyznań – za co jestem mu niezwykle wdzięczna – byłam
uświadamiana od małości, że szanuje się człowieka, a na pewno starszego.
I ja temu starszemu panu w ucho wrzasnęłam: „Już wpadłeś!” Wyciągnęłam
go z tego kościoła i powiedziałam, że idziemy do drugiego, teraz
będziesz tu stał i będziesz się patrzył – na ty, żeby go trzasnąć –
będziesz się patrzył jak zachowują się katolicy. On zobaczył, podszedł
ze mną do kropielnicy. Mówię: „No, teraz!” On tak bez oddechu,
powiedział: „Tak bez szacunku?”„ Mówię: „Tak! Bez szacunku!” i umiał. To
było dla mnie bardzo trudne. Natomiast na pewno najtrudniejszy był
Adaś. Dostaliśmy wiadomość od pani Pużańskiej, że na Boernerowie jest
umierające dziecko żydowskie, któremu matka wykopała jamę w ziemi i
poszła sama żebrać. Nasi polscy bandyci podpalili go – nie mógł ręką
ruszać. Od razu wsiadłam w tramwaj. Na Boernerowie wówczas zaraz po
pierwszej wojnie były zbudowane małe domki, dla tak zwanych… myśmy
nazwali katorżnicy – jeżeli ktoś siedział za cara… Matka Klary
Malinowskiej miała taki domek, do tego domku ta pani przyszła z tą
wiadomością i Klara [...] do nas: „Co robić?” Od razu wsiadłam i
pojechałam. To już była jesień. Jestem w tym domu, wchodzi bardzo piękna
pani i ma tłumok związany sznurkiem w ostrym kocu. Ja mam osiemnaście.
Żydzi nie klękają... nawet modląc się. Klękła przede mną, powiedziała:
„Proszę, weź mojego syna jako swojego!” – zawsze płaczę jak o tym mówię,
ale nie wstydzę się tego, że płacze – wzięłam jak swojego. W między
czasie zorganizowaliśmy „Rockelfelda” czyli Jędrzejewskiego, jego
siostra już miała wynajęte mieszkanie z córką na [ulicy] Kościelnej 7,
gdzie był rząd pokoi z wnękami kuchennymi. Wzięłam to dziecko,
przepakowaliśmy ten sam koc, związałam. Miał straszliwą wszawice ropną.
Złapałam rikszę, zawiozłam do Spisa – to była świetna apteka na Placu
Teatralnym, dwadzieścia cztery godziny na dobę otwarta – poprosiłam
wszystko na oparzenia najgorsze, dostałam wszystko za darmo.
Powiedziałam, że nie mam pieniędzy, tak samo jak rikszarzowi.
Podjechaliśmy – tam wszystko już było gotowe, Romek był. Nie wiem skąd
Władka – jego siostra zdobyła cukier w kostkach i kasze manną. Rysia –
jej córka – gotowała tą kaszę, żeby była bardzo rzadka. Romek był
chirurgiem przedwojennym. Ten bohater jeździł codziennie do getta,
wiedział jak można uśpić dzieci, pod trupami [...] je wywoził –
obrzezany Żyd. Nasi chirurdzy zrobili tak, że miał syfilisa. Byliśmy
bardzo dobrze zorganizowani. Poprosiłam Romka, żeby zbadał dokładnie –
powiedziałam, że to jest mój syn. Jeżeli jest jeden procent życia to
ratujemy, a jeżeli nie to proszę uśpić nas moja odpowiedzialność. To
była moja druga bardzo ważna decyzja w życiu. Pierwsza była jak moja
matka miała wylew. Prosiłam, żeby miała godną śmierć, żeby nie leczyć –
musiałam się ukrywać. Wtedy miałam szesnaście lat jak moją matkę
usypiałam. Romek bardzo dokładnie zbadał Adasia, powiedział: „Wydaje mi
się, że jest półtora procent.” Powiedziałam: „Ratujemy.” Ja robiłam
głowę, on robił penis, naturalnie największe oparzenia były w okolicach
penisa – zalany był benzyną i podpalony. To dziecko ani razu nie
powiedziało „mamo”, ani razu nie powiedziało „boli”, nie miało siły
podnieść rączki, tylko mówiło takim papugowanym, skrzeczącym głosem:
„Jeść, jeść” – nic więcej. Jak miało bardzo boleć to dostawał cukier i
co chwila bardzo rzadką kaszkę. Szpital Maltański był szpitalem, w
którym wszystko mogliśmy robić, to byli wszyscy nasi ludzie.
Kontrwywiad, Żegota i wszyscy absolutnie. Wsadziliśmy tam Adasia. On
musiał mieć w szpital. Jego trzeba było ratować. Następnego dnia był
telefon, że proszę zabrać paczkę – to znaczy, że gestapo będzie. Adasia
przywiozłam ze szpitala, do prababci na Tłomackie i wsadziłam w szufladę
od szafy, żeby Żydzi się nie bali, ani babcia, ani dziadek – nikt nie
wiedział. Tyle powietrza miał… Po kilku dniach znalazły się nadzwyczajne
siostry zakonne ewangeliczki, na ulicy Królewskiej – jeszcze te budynki
stoją – gdzie miały szpital. Wiedziały, co biorą – za darmo. Z tym, że
jeżeli ktoś umierał to Niemcy musieli sprawdzić akt zgonu. Jeżeli Adaś
by umarł, to trzeba go zabrać nim stężeje. Adaś umarł, ale umarł w
czystym, ciepłym łóżeczku, nie był głodny, w otoczeniu ludzi pełnych
miłości, nie przez komin!
http://ahm.1944.pl/Magdalena_Grodzka-Guzkowska/9
…wierzę, ufam, miłuję
Pierwsza powieść biograficzna o Zofii Kossak-Szczuckiej.
Zofia Kossak-Szczucka pisała 24 czerwca 1966 roku do sekretarza
Komitetu Nagród Państwowych prof. Witolda Nowackiego: „...zetknęłam się
osobiście, bezpośrednio, z faktami, które rozwiały żywione przeze mnie
poprzednio przekonanie, że konflikt pomiędzy Kościołem a Państwem
wygasa. Udowodniły one, że jest wręcz przeciwnie”. W ten sposób
argumentowała swoją odmowę przyjęcia z okazji święta 22 lipca Nagrody
Państwowej I stopnia „za wybitne osiągnięcia w dziedzinie powieści
historycznej”. Pisarka uznała, że nie może przyjąć nagrody od władz,
które nie tylko zakłócają przebieg obchodów Milenium Chrztu Polski,
ale znieważają kult Matki Bożej. Zaledwie kilka dni wcześniej,
20 czerwca, pod Liksajnami na Warmii MO aresztowała peregrynującą
po kraju kopię obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie trzeba
podkreślać, jakim uwiarygodnieniem w tej sytuacji dla peerelowskiej
władzy byłoby odebranie nagrody przez cenioną katolicką pisarkę, a jakim
afrontem było odmówienie jej przyjęcia. „Oby taką postawę wykazali
również inni katolicy, których kusi się nagrodami czy orderami” – pisał
do Szczuckiej biskup katowicki Herbert Bednorz, nie przypuszczając
nawet, jak wysoką nagrodą pieniężną kusiła władza. Wystarczyłaby ona
na odbudowę spalonego w czasie wojny dworku Kossaków w Górkach Wielkich,
co było niespełnionym marzeniem pisarki. Kopię listu Kossak-Szczuckiej
do władz prymas Stefan Wyszyński odczytał na posiedzeniu episkopatu,
księża wieszali w gablotach kościołów, w kazaniach stawiali pisarkę
za wzór postawy katolickiej. Ona natomiast niebawem miała się przekonać,
że SB coraz uważniej jej się przygląda.
Bóg i ojczyzna to nie hasła
Tę historię, która pokazuje prawość i siłę charakteru pisarki, opisała
Joanna Jurgała-Jureczka w wydanej właśnie książce „Zofia Kossak”.
Nie jest to typowa biografia, ale jak dobrze oddaje podtytuł: powieść
biograficzna. Napisana lekko, jest jakby muśnięciem po niezwykłym
życiorysie pisarki, zostawiającym jednak niedosyt. Ale jednocześnie
trudno nie zauważyć rzeczy najważniejszej: taka książka w ogóle
powstała. Zofia Kossak-Szczucka, pisarka niegdyś niezwykle popularna
i płodna, która wydała kilkadziesiąt powieści historycznych,
a jej warsztat pisarski może być nadal wzorem dla parających się tego
typu literaturą, nie miała dotąd biografii. Tymczasem jej życie było
nadzwyczaj bogate. Pochodziła z rodu malarzy i artystów. Urodzona w roku
1889, była wnuczką Juliusza Kossaka, bratanicą Wojciecha, stryjeczną
siostrą Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec.
Dorastała na Lubelszczyźnie i na Wołyniu, gdzie ojciec – z marnym
powodzeniem – dzierżawił majątki, studiowała sztukę w Warszawie
i Genewie. Na Wołyniu, już jako mężatka i matka dwóch synów, przeżyła
rewolucję 1917 roku, co później opisała w debiutanckiej
powieści „Pożoga”. Po śmierci pierwszego męża Stefana Szczuckiego wyszła
za mąż za oficera Zygmunta Szatkowskiego, który pod koniec życia
pisarki stał się współautorem jej książek. Mieszkali w Górkach Wielkich
koło Skoczowa. Tu urodziła dwoje dzieci: Witolda i Annę, ale tu zmarł
też jej pierworodny Julian Szczucki, a drugi syn Tadeusz zginął w czasie
wojny w Auschwitz. Kossak-Szczucka swoje największe powieści
historyczne, z czterotomowym dziełem „Krzyżowcy”, napisała przed wojną.
Była znana, ceniona, nagradzana. Ale jej aktywność nie zamykała się
w świecie żony, matki, pisarki. Była silnie zaangażowana w losy ojczyzny
w czasach dla niej najtrudniejszych. W okresie wojny działała
w podziemiu, dając przykład najwyższej odwagi, heroizmu
i chrześcijańskiej miłości. Władysław Bartoszewski, który w latach
1942–1943 pełnił rolę jej sekretarza, mówił, że gdyby jej nie spotkał,
nie byłby tym samym człowiekiem. „Zetknięcie z Zofią Kossak (...)
przekonało mnie, że mam do czynienia z człowiekiem, dla którego Bóg
i ojczyzna to nie są hasła, to jest treść codziennego postępowania, choć
tych haseł nie używała. (...) W wielkim stopniu dzięki niej wybierałem
pewne drogi i podejmowałem pewne decyzje” – mówił kilka lat temu.
Kto nie potępia – ten przyzwala
To ona w sierpniu 1942 roku była autorką słynnego „Protestu”,
sygnowanego przez podziemny Front Odrodzenia Polski, którego była
przewodniczącą, a rozprowadzonego w 5000 ulotek i plakatów.
W płomiennych słowach apelowała o pomoc dla Żydów, których eksterminacja
przebiegała na oczach milczącego świata. „Świat patrzy na tę zbrodnię,
straszliwszą niż wszystko, co widziały dzieje – i milczy. (...)
Nie zabierają głosu Anglia ani Ameryka, milczy nawet wpływowe
międzynarodowe żydostwo, tak dawniej wyczulone na każdą krzywdę swoich.
Milczą i Polacy. (...) Ginący Żydzi otoczeni są przez samych umywających
ręce Piłatów. (...) Tego milczenia dłużej tolerować nie można. (...)
Jest ono nikczemne. Wobec zbrodni nie wolno pozostawać biernym. Kto
milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia
– ten przyzwala”. Kossak-Szczucka, która przed wojną krytykowała
żydowski wpływ na życie gospodarcze Polski, teraz pisała: „Uczucia nasze
względem Żydów nie uległy zmianie. Nie przestajemy uważać
ich za politycznych, gospodarczych i ideowych wrogów Polski. Co więcej,
zdajemy sobie sprawę z tego, iż nienawidzą nas oni więcej niż Niemców,
że czynią nas odpowiedzialnymi za swoje nieszczęście. Dlaczego,
na jakiej podstawie – to pozostanie tajemnicą duszy żydowskiej, niemniej
jest faktem nieustannie potwierdzanym. Świadomość tych uczuć jednak
nie zwalnia nas z obowiązku potępienia zbrodni. Nie chcemy być
Piłatami”.
To z jej inicjatywy miesiąc później powstał Tymczasowy Komitet Pomocy
Żydom im. Konrada Żegoty, przekształcony w grudniu 1942 roku w Radę
Pomocy Żydom „Żegota” przy Delegacie Rządu na Kraj. Kossak-Szczucka
uratowała setki Żydów: organizowała im kryjówki i fałszywe papiery,
zaopatrywała w żywność, ukrywała w swoim mieszkaniu. Ale tytuł
Sprawiedliwy wśród Narodów Świata otrzymała dopiero w 1982 roku. „Przez
wiele lat mówiono, że »Żegotę« założyli demokraci, socjaliści, ludzie
z lewicy. Do tej wizji Zofia Kossak z jej poglądami nie pasowała” – mówi
historyk Carla Tonini w książce Jurgały-Jureczki. We wrześniu 1943 roku
Kossak-Szczucka została zatrzymana na ulicy przez niemieckich żandarmów
z torbą pełną nielegalnej prasy. Trafiła na Pawiak, a stąd do obozu
w Auschwitz-Birkenau. Gestapo nie wiedziało, kim jest osoba kryjąca się
pod nazwiskiem Sikorska. W obozie swoją postawą i zaangażowaniem
dodawała otuchy współwięźniarkom, dla których organizowała odczyty oraz
pogadanki o historii i literaturze. „Każdej chwili mego życia wierzę,
ufam, miłuję” – pisała złożona przez tyfus plamisty. 12 kwietnia 1944
roku, gdy hitlerowcy dowiedzieli się, kim jest, znów przewieziono
ją na Pawiak. Tu została skazana na śmierć. Dzięki akcji podjętej przez
władze Państwa Podziemnego 28 lipca 1944 roku wydostała się na wolność.
Pod koniec życia mówiła, że jej największym osiągnięciem była „praca
w konspiracji i przebycie Oświęcimia”, z którego przeżycia opisała
w niezwykle przejmującej książce „Z otchłani”.
Bardzo trudno tu żyć
Po wojnie musiała z Polski wyjechać. Taką propozycję nie do odrzucenia
złożył jej Jakub Berman, członek Biura Politycznego PPR, Żyd
z pochodzenia. Na Zachodzie byli jej mąż i syn, walczący w armii
Andersa. Przez 12 lat prowadziła z mężem farmę w Kornwalii, ciężko
pracując fizycznie. Emigracja to nie był dla niej dobry czas. „Bardzo
trudno tu żyć” – pisała. Źle przyjęta przez tamtejszą Polonię, źle też
o niej mówiła. Na chłodnym jej przyjęciu w Londynie zaważył oficjalny
polski paszport i fałszywa informacja w emigracyjnej prasie, że była
sekretarką Bieruta. Na obczyźnie, zauważa Jurgała-Jureczka, Zofia Kossak
„sprawia wrażenie, że albo nie wiedziała albo nie chciała wiedzieć,
na co pozwalają sobie w Polsce współpracownicy komunistów”. Utrzymywała
kontakty z PAX-em (mimo iż w 1953 roku odcięła się od jego stanowiska
w sprawie aresztowania prymasa Wyszyńskiego), wdzięczna za drukowanie
jej książek i za przyjaźnie (głównie z Janem Dobraczyńskim). Do Polski
wróciła w 1957 roku, ale jeszcze upłynęło kilka lat, zanim wreszcie
dobrze poznawszy prawdziwe oblicze polskiej władzy, odcięła się od niej.
14 marca 1964 roku podpisała List 34, protestując przeciw cenzurze.
Wprawdzie nie spotkały jej za to represje, ale obrany kierunek był
już wyraźny. W 1966 roku odmówiła przyjęcia państwowej nagrody. Zmarła
na atak serca 9 kwietnia 1968 roku. Pochowana jest w Górkach Wielkich,
gdzie znajduje się jej muzeum. Prymas Wyszyński w dniu śmierci Zofii
Kossak-Szczuckiej napisał: „Była rzetelną katoliczką, jeśli drukowała
swoje książki w PAX-ie, to tylko dlatego, że nie było innych
możliwości”.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
16. 15 października 1941 – Śmierć za pomaganie Żydom
Na zdjęciu: Kopia zbrodniczego „rozporządzenia” Hansa Franka z 15 października 1941, opublikowanego w tzw. „Dzienniku Rozporządzeń dla GG” („Verordnungsblatt für das Generalgouvernement”).
Przed 73 laty namiestnik Hitlera na tzw. Generalne Gubernatorstwo –
czyli okupowaną przez Niemców, nie włączoną w granice Rzeszy część
Polski – „gubernator” Hans Frank wydał rozporządzenie,
wedle którego karze śmierci od tej chwili podlegali nie tylko Żydzi
uciekający z getta, ale także osoby (czyli Polacy) pomagający im w
ukryciu się. Kara śmierci obowiązywała zresztą nie tylko za pomoc, ale
za samo usiłowanie pomocy!
Dziś nie brakuje łotrów, którzy mówią, że Polacy Żydom nie pomagali –
tak jak np. Duńczycy [!] – a tłumaczenie, że za taką pomoc groziła
śmierć dla całej rodziny uważają za polską propagandę. Trzeba się tym
kłamcom przeciwstawiać.
W ostatnich latach najbardziej plugawe kłamstwo wygłosiła publicznie niejaka Alina Cała, która w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” 25 V 2009 powiedziała: W pewnym sensie Polacy są odpowiedzialni za śmierć wszystkich 3 milionów Żydów – obywateli II RP
[!]. Dodała jeszcze, że jesteśmy odpowiedzialni za holokaust żydowski
„w pewnym sensie”. W jakim „sensie”? To już nie twoja głowa, goju, masz
przyjąć do wierzenia to, co ci objawiamy…
Cała jest podobno pracownikiem naukowym [!] Żydowskiego Instytutu
Historycznego w Warszawie, który ma status państwowej instytucji kultury
i jest utrzymywany z budżetu państwa polskiego!
W tym samym wywiadzie Cała podaje nam jako świetlany przykład
Duńczyków, kwitując lekceważąco uwagę o wielu Polakach, obdarowanych
przez Żydów tytułem Sprawiedliwy wśród narodów świata, skoro
ten tytuł Żydzi przyznali także wszystkim Duńczykom. Wszystkim! Cała nie
wyjaśnia, czy także 10 tysiącom esesmanów, ochotników duńskich, ale
skoro wszyscy, to wszyscy!
Rozporządzenie Hansa Franka sprzed 70 lat nie pozostawia żadnych
wątpliwości, co do tego, że sytuacji okupowanych Polaków nie można
porównywać ani do sytuacji Duńczyków, ani Eskimosów… Nigdzie w
okupowanej przez Niemcy Europie nie było tak drakońskich i nieludzkich
„zarządzeń” jak na naszych ziemiach.
W §4b tego „rozporządzenia” czytamy, że Żydzi, którzy bez
upoważnienia opuszczają wyznaczoną im dzielnicę, podlegają karze
śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie
dają kryjówkę.
To jednak tylko część niemieckiego „prawa”. Dalej czytamy bowiem: Podżegacze i pomocnicy [na terenie GG określenie to odnosi się jednoznacznie do Polaków] podlegają tej samej karze [czyli śmierci!] jako sprawca. Czyn usiłowany karany będzie jak czyn dokonany [!].
O tym, jaki był czyn „usiłowany” przez Polaka „podżegacza”, który z
narażeniem życia własnegio i życia swojej rodziny próbował ratować
żydowskiego sąsiada, decydowały niemieckie „sądy specjalne”. One były
naprawdę „specjalne” a z sądami niewiele miały wspólnego…
Po wydaniu tego „rozporzadzenia” podlegli Hansowi Frankowi
funkcjonariusze wydawali w swoich obszarach administracyjnych podobne
„prawa”. Do dziś nie udało się ustalić, ilu Polaków poniosło śmierć za
ratowanie Żydów, ale była to bardzo duża grupa. Dziś pełni nienawiści do
Polski i Polaków fanatyczni ideologowie nowej holokaustycznej „wiary”
widzą w Polakach tylko „szmalcowników”. W ten sposób leczą swoją traumę.
Niech jej nie leczą naszym kosztem, bo myśmy już swoje zapłacili.
Piotr Szubarczyk
http://kmn.info.pl/?p=21294
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
17. Uratowała 2,5 tysiąca dzieci.
Uratowała 2,5 tysiąca dzieci. Dziś 106. urodziny Ireny Sendlerowej
Tomasz Urzykowski
http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34862,19626762,uratowala-2-5-tysi...
Jest najbardziej znaną polską Sprawiedliwą wśród Narodów Świata. W czasie okupacji uratowała od zagłady ok. 2,5 tys. żydowskich dzieci. Ale o bohaterstwie Ireny Sendlerowej stało się głośno dopiero w 1999 r., gdy amerykańska szkoła z miasta w Uniontown w stanie Kansas wystawiła poświęconą jej sztukę.(..)
W zajętej przez Niemców Warszawie zaczęła razem z innymi pracownicami Wydziału Opieki Społecznej organizować nielegalną pomoc dla ludności żydowskiej. Po latach napisała: "Jak myśmy to robiły? Podstawową pomocą w opiece społecznej był wywiad środowiskowy. A więc fałszowałyśmy wywiady - tzn. podstawiało się zmyślone nazwiska i w ten sposób zdobywałyśmy pieniądze, produkty żywnościowe, odzież. W ten sposób zdobyte rzeczy zanosiłyśmy do getta. (...) Fałszowanie wywiadów trwało parę lat, ale oczywiście władze niemieckie wpadły na nasze krętactwo". Gdy oszustwo wyszło na jaw, Niemcy wysłali dyrektora wydziału do Auschwitz.
Do getta Irena Sendlerowa i jej współpracowniczka dostawały się z przepustkami wystawionymi im przez Juliusza Majkowskiego, dyrektora Miejskich Zakładów Sanitarnych. Instytucja ta w otoczonej murem dzielnicy przeprowadzała dezynfekcje. Obie kobiety były w niej fikcyjnie zatrudnione. Po wejściu do getta Irena Sendlerowa wkładała na rękę opaskę z gwiazdą Dawida, którą w okupowanej Warszawie musieli nosić Żydzi. W ten sposób nie wyróżniała się w tłumie. Był to też z jej strony znak solidarności w uwięzionymi w getcie ludźmi. Jesienią 1942 r. została szefową Referatu Opieki nad Dzieckiem Rady Pomocy Żydom "Żegota". Przyjęła pseudonim "Jolanta".
Nazwiska w słoiku
Działając w Żegocie Irena Sendlerowa zorganizowała przemyt żydowskich dzieci z getta na "aryjską stronę". Umieszczano je w rodzinach zastępczych, sierocińcach i żeńskich klasztorach. W ten sposób udało się ocalić ok. 2,5 tys. dzieci, wśród nich: przyszłą działaczkę społeczną Elżbietę Ficowską i Michała Głowińskiego, który został pisarzem i znawcą dziejów literatury polskiej. Dane każdego dziecka (prawdziwe imię i nazwisko, przybrane imię i nazwisko oraz aktualne miejsce pobytu) zapisywano na wąskiej bibułce, całą zaś kartotekę Sendlerowa przechowywała u siebie w domu. "Te dane były konieczne dlatego, żeby móc dostarczyć pieniędzy, ubrań, leków, no i w ogóle mieć jakąś choćby minimalną kontrolę, czy nie dzieje się dziecku jakaś krzywda, no a po wojnie, aby móc je odnaleźć" - pisała.
Zapisany na bibułkach rejestr ukrywanych dzieci omal nie wpadł w ręce gestapowców, którzy 21 października 1943 r. przyszli do mieszkania Ireny Sendlerowej przy ul. Ludwiki 6 na Woli, żeby ją aresztować. Trzy miesiące spędziła w celi na Pawiaku. Była przesłuchiwana i torturowana w siedzibie gestapo w al. Szucha. Niemcy skazali ją na śmierć. Wyszła na wolność dzięki Marii Palester z Żegoty, która zorganizowała zbiórkę pieniędzy na wykupienie Ireny Sendlerowej.
Po powrocie z więzienia odzyskała kartotekę ukrywanych żydowskich dzieci. Dokumenty przechowała jej przyjaciółka Janina Grabowska. Bibułki z nazwiskami i adresami Sendlerowa umieściła w słoiku i zakopała w ogrodzie łączniczki Jadwigi Piotrowskiej przy ul. Lekarskiej 9. Po wojnie przekazała je Adolfowi Bermanowi z Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, który kilka lat później wywiózł rejestr do Izraela.
Późne zaszczyty za bohaterstwo
Irena Sendlerowa jako pielęgniarka brała udział w powstaniu warszawskim. Po zakończeniu wojny pracowała w Polskim Czerwonym Krzyżu i Wydziale Opieki Społecznej Urzędu m.st. Warszawy. Zakładała domy dziecka, powołała Ośrodek Opieki nad Matką i Dzieckiem. Za ocalenie tysięcy istnień nie od razu spotkała ją nagroda. W czasach stalinowskich byłą członkinią Żegoty zainteresowała się bezpieka, której donoszono, że ukrywała i zatrudniała ludzi z Armii Krajowej. W 1949 r., będąc w zaawansowanej ciąży, była brutalnie przesłuchiwana przez UB. Straciła wtedy dziecko. Związana z ruchem socjalistycznym należała do PZPR, z której wystąpiła po wydarzeniach Marca '68. W 1980 r. zapisała się do "Solidarności".
W 1965 r. instytut Yad Vashem w Jerozolimie przyznał Irenie Sendlerowej medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Odebrała go dopiero w 1983 r., gdy dostała paszport. Wtedy też posadziła swoje drzewko w Alei Sprawiedliwych Yad Vashem. W 1991 r. otrzymała honorowe obywatelstwo Izraela. O bohaterstwie Ireny Sendlerowej świat dowiedział się w 1999 r., gdy amerykański nauczyciel Norman Conrad ze swymi uczennicami ze szkoły w Uniontown w stanie Kansas wystawił poświęconą jej sztukę teatralną "Life in a Jar" ("Życie w słoiku"). Tytuł nawiązuje do słoika z bibułkami, na których były nazwiska i adresy ukrywanych dzieci. Widowisko wystawiano ponad 200 razy w USA i Europie. Miało duży oddźwięk w amerykańskiej telewizji. Przyczyniło się do powstania fundacji promującej postawę Ireny Sendlerowej.
W 2003 r. Irena Sendlerowa odznaczona została przez prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego Orderem Orła Białego. Dwukrotnie wysuwano jej kandydaturę do Pokojowej Nagrody Nobla. W 2007 r. otrzymała tytuł Honorowej Obywatelki m.st. Warszawy.
Ostatnie lata życia spędziła w Zakładzie Opieki Zdrowotnej Konwentu Bonifratrów w Warszawie. Zmarła 12 maja 2008 r. w wieku 98 lat. Pochowana została na Starych Powązkach. 30 lipca 2008 r. Izba Reprezentantów Stanów Zjednoczonych przyjęła rezolucję upamiętniającą postać bohaterskiej Polki. Od 2006 r. Irena Sendlerowa jest patronką nagrody "Za naprawianie świata", a od 2013 r. ma aleję swojego imienia na Muranowie, przed Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.
Korzystałem m.in. z książki Anny Mieszkowskiej "Dzieci Ireny Sendlerowej" i artykułu Anny Dybały na portalu Polscy Sprawiedliwi prowadzonym przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
18. „Żegota” – jedyna w
„Żegota” – jedyna w okupowanej Europie instytucja państwowa ratująca Żydów od Zagłady
Jedyną
w okupowanej przez nazistów Europie instytucją państwową ratującą Żydów
od Zagłady była utworzona 4 grudnia 1942 r. w Warszawie Rada Pomocy
Żydom („Żegota”). Udzieliła ona wsparcia materialnego około 4 tys. osób,
zdobywała dokumenty, szukała mieszkań i kryjówek dla uciekinierów z
gett, starała się również zapewnić im opiekę medyczną.
„Żegota” powstała w wyniku
przekształcenia Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom utworzonego pod
koniec września 1942 r. z inicjatywy znanej pisarki, współzałożycielki
konspiracyjnego Frontu Odrodzenia Polski Zofii Kossak – Szczuckiej i
związanej z PPS Wandy Krahelskiej – Filipowiczowej.
Członkami „Żegoty” byli
ludzie reprezentujący różne poglądy społeczne i polityczne. Wśród nich
znaleźli się przedstawiciele Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność
Równość Niepodległość, Robotniczej Partii Polskich Socjalistów,
Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego, Bundu, Żydowskiego
Komitetu Narodowego, Frontu Odrodzenia Polski, Związku Syndykalistów
Polskich i Polskiej Organizacji Demokratycznej.
Przewodniczącym Rady został
Julian Grobelny (PPS-WRN), wiceprzewodniczącymi Tadeusz Rek (SL) i Leon
Feiner (Bund), sekretarzem Adolf Berman (ŻKN), skarbnikiem Ferdynand
Arczyński (Stronnictwo Demokratyczne).
Rada skupiała
kilkunastoosobowy zespół, który kierował akcją pomocy dla Żydów,
udzielanej przez organizacje polityczne, społeczne i osoby indywidualne.
Dla usprawnienia działalności „Żegoty” utworzono jej Biuro Wykonawcze, a
następnie referaty: mieszkaniowy, dziecięcy – kierowany przez Irenę
Sendlerową, terenowy i lekarski.
Kontakty z „Żegotą” z
ramienia Delegatury utrzymywali Witold Bieńkowski oraz jego zastępca w
referacie żydowskim Delegatury Władysław Bartoszewski.
W piśmie do delegata rządu na
kraj z 29 grudnia 1942 r. tak określono cele powołanej organizacji:
„Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom eksterminacyjnej
akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od śmierci, ich
legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania zasiłków
materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć
zarobkowych jako podstawę egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich
rozprowadzanie – słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio
wchodzić może w zakres pomocy”.
Swoją działalność „Żegota”
prowadziła dzięki pieniądzom otrzymywanym od Rządu RP na Uchodźstwie
oraz funduszom zebranym wśród społeczeństwa polskiego i żydowskiego w
kraju i za granicą.
W celu rozszerzenia
udzielanej pomocy planowano utworzenie na prowincji rad lokalnych.
Ostatecznie samodzielne rady powstały jedynie w Krakowie i we Lwowie.
Kierowali nimi Stanisław Dobrowolski (PPS WRN) i Władysława Chomsowa
(SD).
Działając w skrajnie trudnych
warunkach, od jesieni 1941 r. za pomoc ukrywającym się Żydom groziła
kara śmierci, „Żegota” udzieliła wsparcia materialnego około 4 tys.
osób, ponadto zdobywała dokumenty (ok. 50 tys.), szukała mieszkań i
kryjówek dla uciekinierów z gett, w miarę możliwości starała się również
zapewnić im opiekę medyczną. Dzięki wysiłkom Ireny Sendlerowej i jej
referatu opieką udało sie objąć 2,5 tys. żydowskich dzieci
wyprowadzonych z warszawskiego getta.
„Żegota” dostarczała
konspiracyjnej prasie informacje dotyczące zagłady Żydów, wydawała także
własne ulotki i kolportowała plakaty.
Działająca do początku 1945
r. Rada Pomocy Żydom była jedyną w okupowanej przez nazistów Europie
instytucją państwową ratującą Żydów od zagłady. Została uhonorowana
medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata przyznawanym przez Instytut
Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
19. W centrum Warszawy
o godz. 10:00, w samym centrum Warszawy, na ścianie przy wejściu do
stacji Metra „Centrum” zostanie zaprezentowana edukac ...
Warszawy, na ścianie przy wejściu do stacji Metra „Centrum” zostanie
zaprezentowana edukacyjna i artystyczna forma malarska poświęcona Radzie
Pomocy Żydom „Żegota”
Szacuje się, że akcja „Żegoty” objęła ok. 12 tys. osób, pozwalając
dużej części z nich przetrwać okupację niemiecką. Większość wyjechała
później z kraju. Tylko nieliczni działacze „Żegoty” doczekali docenienia
ich zasług. Wśród nich znalazła się Irena Sendlerowa, uhonorowana w
2003 r. najwyższym polskim odznaczeniem państwowym – Orderem Orła
Białego, oraz Zofia Kossak-Szczucka, pisarka i działaczka społeczna.
Instytut Pamięci Narodowej chce w sposób przemawiający do wielu
odbiorców przypomnieć o odwadze osób związanych z „Żegotą”, dlatego ta
ważna dla naszej historii instytucja zaistnieje w przestrzeni miejskiej w
75. rocznicę jej powstania.
Nowy mural w Warszawie
W poniedziałek 4 grudnia 2017, o godz. 10:00, w samym centrum
Warszawy, na ścianie przy wejściu do stacji Metra „Centrum” zostanie
zaprezentowana edukacyjna i artystyczna forma malarska poświęcona Radzie
Pomocy Żydom „Żegota”
Spacer śladami Polaków ratujących Żydów – Warszawa, 1 grudnia 2017
W ramach obchodów 75. rocznicy powstania Rady Pomocy Żydom
„Żegota” Przystanek Historia – Centrum Edukacyjne IPN im. Janusza
Kurtyki zaprasza na spacer „Śladami Polaków ratujących Żydów”. Spacer
odbędzie się 1 grudnia (piątek), zbiórka o godz. 17.15 przed kościołem
pw. Wszystkich Świętych.
Uczestnicy spaceru dowiedzą się między innymi:
Odwiedzimy miejsca, w których ukrywano Żydów, zobaczymy archiwalne
fotografie, poznamy historię „Żegoty” i losy Polaków, którzy z
narażeniem życia pomagali Żydom.
Miejsce zbiórki: przed kościołem pw. Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim
Godzina zbiórki: 17.15
Czas trwania spaceru: około 2-2,5h
Prowadzenie: Michalina Żelazny – edukatorka Przystanku Historia, przewodniczka miejska
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
20. 75 lat temu powstała
75 lat temu powstała „Żegota”
75 lat temu, 4 grudnia 1942 r. w Warszawie przy Delegaturze Rządu
na Kraj, z przekształcenia Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom, powstała
Rada Pomocy Żydom "Żegota" - jedyna w okupowanej przez Niemców Europie
instytucja państwowa ratująca ludność żydowską od zagłady.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
21. Pamiętajmy! 75 lat temu
Pamiętajmy! 75 lat temu powstała "Żegota" - jedyna w okupowanej przez Niemców Europie instytucja…
Organizacja powstała 4 grudnia 1942 r. w Warszawie przy
Delegaturze Rządu na Kraj, z przekształcenia Tymczasowego Komitetu
Pomocy Żydom.
— mówił po latach o działalności „Żegoty” jeden z jej działaczy Władysław Bartoszewski.
Rada
Pomocy Żydom „Żegota” powstała z przekształcenia utworzonego
27 września 1942 r. w okupowanej przez Niemców stolicy Tymczasowego
Komitetu Pomocy Żydom. Założono go z inicjatywy Zofii Kossak-Szczuckiej,
działaczki konspiracyjnego Frontu Odrodzenia Polski oraz Wandy
Krahelskiej - Filipowiczowej, członkini PPS.
Powstanie
komitetu było bezpośrednią reakcją na opublikowanie w sierpniu 1942 r.,
tuż po rozpoczęciu wielkiej akcji likwidacyjnej w warszawskim getcie,
słynnego „Protestu” Kossak-Szczuckiej, w którym pisała: „W ghetcie
warszawskim, za murem odcinającym od świata, kilkaset tysięcy skazańców
czeka na śmierć. (…) Kto milczy w obliczu mordu - staje się wspólnikiem
mordercy. Kto nie potępia - ten przyzwala. Zabieramy przeto głos
my, katolicy-Polacy”.
Pisarka przedstawiając dramatyczny los
Żydów wezwała Polaków do zajęcia jednoznacznego stanowiska.
„Protestujemy, kto z nami tego protestu nie popiera, nie jest
katolikiem” - stwierdzała.
W tym samym tekście znalazły się jednak następujące zdania:
4 grudnia
1942 r. z Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom wyłoniła się Rada Pomocy
Żydom o kryptonimie „Żegota”. Władysław Bartoszewski, pytany w jednym
z wywiadów o osobę patrona tej konspiracyjnej organizacji, powiedział:
Członkami „Żegoty”
byli ludzie reprezentujący różne poglądy społeczne i polityczne. Wśród
nich znaleźli się przedstawiciele Polskiej Partii Socjalistycznej -
Wolność Równość Niepodległość, Robotniczej Partii Polskich Socjalistów,
Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Demokratycznego, Bundu, Żydowskiego
Komitetu Narodowego, Frontu Odrodzenia Polski, Związku Syndykalistów
Polskich i Polskiej Organizacji Demokratycznej.
Przewodniczącym Rady został Julian Grobelny (PPS-WRN), wiceprzewodniczącymi Tadeusz Rek (SL) i Leon Feiner (Bund), sekretarzem Adolf Berman (ŻKN), skarbnikiem Ferdynand Arczyński (Stronnictwo Demokratyczne).
Rada
skupiała kilkunastoosobowy zespół kierujący akcją pomocy dla Żydów,
udzielanej poprzez organizacje polityczne, społeczne i osoby
indywidualne. Dla usprawnienia działalności „Żegoty” utworzono jej Biuro
Wykonawcze, a następnie referaty: mieszkaniowy, dziecięcy - kierowany
przez Irenę Sendlerową, terenowy i lekarski.
Kontakty z ”Żegotą”
z ramienia Delegatury Rządu utrzymywali Witold Bieńkowski oraz jego
zastępca w referacie żydowskim Bartoszewski.
W piśmie do delegata
rządu na kraj z 29 grudnia 1942 r. tak określono cele powołanej
organizacji: „Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom
eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich
od śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania
zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć
zarobkowych jako podstawę egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich
rozprowadzanie - słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio
wchodzić może w zakres pomocy”.
Swoją działalność „Żegota” prowadziła dzięki pieniądzom otrzymywanym od Rządu RP na Uchodźstwie
oraz funduszom zebranym wśród społeczeństwa polskiego i żydowskiego
w kraju i za granicą. W celu rozszerzenia udzielanej pomocy planowano
utworzenie na prowincji rad lokalnych. Ostatecznie samodzielne rady
powstały jedynie w Krakowie i we Lwowie. Kierowali nimi Stanisław
Dobrowolski (PPS WRN) i Władysława Chomsowa (SD).
Działając
w skrajnie trudnych warunkach, od jesieni 1941 r. obowiązywało
niemieckie rozporządzenie o stosowaniu kary śmierci wobec osób, które
pomagały Żydom, „Żegota” udzieliła wsparcia materialnego około 4 tys.
osób, ponadto zdobywała dokumenty (ok. 50 tys.), szukała mieszkań i
kryjówek dla uciekinierów z gett, w miarę możliwości starała się również
zapewnić im opiekę medyczną. Dzięki wysiłkom Ireny Sendlerowej i jej
referatu opieką udało się objąć 2,5 tys. żydowskich dzieci
wyprowadzonych z warszawskiego getta.
„Żegota”
dostarczała konspiracyjnej prasie informacje dotyczące zagłady Żydów,
wydawała także własne ulotki i kolportowała plakaty.
Działająca
do początku 1945 r. Rada Pomocy Żydom była jedyną w okupowanej przez
nazistów Europie instytucją państwową ratującą Żydów od zagłady.
— oceniał znaczenie „Żegoty” Bartoszewski.
Rada
Pomocy Żydom została uhonorowana medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów
Świata przyznawanym przez Instytut Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
22. Do pobrania 200 stron dokumentów źródłowych "Żegoty"!
http://www.aan.gov.pl/container/Zegota-WWW-.pdf
23. Wystawa „Żegota – Rada Pomocy
Wystawa „Żegota – Rada Pomocy Żydom” w konsulacie RP w Nowym Jorku
W polskim konsulacie w Nowym Jorku otwarto wystawę "Żegota - Rada
Pomocy Żydom". Na spotkaniu ze środowiskiem polskim i żydowskim dr
Marcin Urynowicz z IPN wskazywał, że wiedza na ten temat nie jest pełna,
a badania przynoszą nowe szczegóły.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
24. Prezentacja wystawy „Akcja
Prezentacja wystawy „Akcja »Żegota« Polski Podziemnej” – 22 marca 2019
W związku z Narodowym Dniem Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod
okupacją niemiecką Instytut Pamięci Narodowej wspólnie z Pocztą Polską
otworzył w pięciu miastach ekspozycję poświęconą „Żegocie”
Wystawa IPN, przygotowana w polsko-angielskiej wersji językowej,
składa się z kilkunastu kompletów plansz. Powstała z inicjatywy zastępcy
prezesa IPN dr. Mateusza Szpytmy. Autorami wystawy są dr Marcin
Urynowicz i dr Paweł Rokicki.
* * *
W lipcu 1942 r., po rozpoczęciu przez Niemców likwidacji getta
warszawskiego i pierwszych deportacjach do obozu zagłady w Treblince,
nasiliły się naciski konspiracyjnych środowisk polskich, głównie
katolickich i demokratycznych, na tajną Delegaturę Rządu RP na Kraj, aby
rozszerzyć akcję pomocy dla ludności żydowskiej. W tej sprawie
interweniował również Referat Żydowski Armii Krajowej (pion wojskowy
polskiej konspiracji). We wrześniu 1942 r. Leopold Rutkowski, szef
Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury, wydał decyzję o przyznaniu
pierwszej dotacji na pomoc Żydom. On też najprawdopodobniej był
inicjatorem powołania stałej Komisji Pomocy Społecznej dla Ludności
Żydowskiej. W grudniu 1942 r. z powodów politycznych i organizacyjnych
doszło do reorganizacji Komisji w Radę Pomocy Żydom kryptonim „Żegota”.
Rada Pomocy Żydom kryptonim „Żegota” podlegała formalnie Delegaturze
Rządu RP na Kraj. Ta ostatnia, za pośrednictwem swego przedstawiciela,
Witolda Bieńkowskiego, pracownika Komórki Więziennej zajmującej się
m.in. sprawami żydowskimi, sprawowała nad Radą kontrolę polityczną
i organizacyjną. Udzielała zarazem pomocy w sprawach finansowych
i pomagała w kontaktach z innymi organizacjami konspiracyjnymi,
z którymi Rada musiała współpracować. Relacje z Delegaturą nie zawsze
układały się najlepiej, co wynikało z różnicy zdań głównie w kwestiach
finansowych, zakresu i form działania, stosunku do żydowskiej
konspiracji zbrojnej, a także współpracy z komunistami. Lepiej
współpraca układała się z Referatem Żydowskim Armii Krajowej, na czele
którego stał Henryk Woliński.
Rada Pomocy Żydom „Żegota” działała przez swoją centralę w Warszawie
oraz Rady Okręgowe w Krakowie i Lwowie. Jej pomoc docierała również do
niektórych gett i obozów, w których Niemcy masowo więzili ludność
żydowską. Wysłannicy „Żegoty” nawiązywali tam kontakty (ewentualnie
podejmowali takie próby), umożliwiające dostarczanie pieniędzy lub
fałszywych dokumentów, potrzebnych do ucieczki. Mimo usiłowań nie udało
się rozszerzyć akcji na całość ziem polskich.
„Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom
eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od
śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania
zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć
zarobkowych jako podstawy egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich
rozprowadzanie – słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio
wchodzić może w zakres pomocy” – takie cele „Żegoty” przedstawiono 29
grudnia 1942 r. Delegatowi Rządu RP na Kraj.
W okupowanym kraju działalność „Żegoty” ograniczona była m.in.:
brakiem pieniędzy, upolitycznieniem konspiracji, zastraszeniem
społeczeństwa, antyżydowskim nastawieniem niektórych środowisk, donosami
i szantażem. Także lękiem Żydów przed życiem w ukryciu, ich nadzieją na
przetrwanie w gettach i obozach, kulturową odmiennością, a czasem też
uprzedzeniami wobec Polaków. Na forum międzynarodowym wyraźna była
niechęć aliantów do kwestii żydowskiej oraz wroga postawa Sowietów wobec
inicjatyw Rządu Polskiego, z którym Związek Sowiecki zerwał stosunki
wiosną 1943 r.
W celu ratowania dzieci żydowskich w sierpniu 1943 r. powołano
Referat Dziecięcy „Żegoty”, którego kierowniczką została Irena
Sendlerowa „Jolanta”. Dzieci ukrywano w zakładach opiekuńczych (również
zakonnych) i u rodzin prywatnych. W razie potrzeby zapewniano także
fałszywe dokumenty i zasiłki pieniężne. „Żegota” pomogła w ukryciu ok.
1300 dzieci u polskich rodzin zastępczych.
Działalność Rady Pomocy Żydom „Żegoty” zakończyła się w 1945 r. wraz
z zajęciem Polski przez Armię Czerwoną. Szacuje się, że akcja „Żegoty”
objęła ok. 12 tys. osób, pozwalając dużej części z nich przetrwać
okupację niemiecką. Większość wyjechała później z kraju.
Tylko nieliczni działacze „Żegoty” doczekali docenienia ich zasług.
Wśród nich znalazła się Irena Sendlerowa, uhonorowana w 2003 r.
najwyższym polskim odznaczeniem państwowym – Orderem Orła Białego.
https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/67834,Prezentacja-wystawy-Akcja-Zegota...
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
25. Rada Pomocy Żydom „Żegota” –
Rada Pomocy Żydom „Żegota” – fenomen w okupowanej Europie
Rada Pomocy Żydom „Żegota” – fenomen w okupowanej Europie
Rada Pomocy Żydom kryptonim „Żegota” była unikalną, tajną
organizacją afiliowaną przy polskich władzach. Jej celem było ratowanie
żydowskich współobywateli, masowo mordowanych przez okupanta
niemieckiego w latach II wojny światowej. Ryzykując własnym życiem,
cywilni konspiratorzy ocalili z zagłady co najmniej kilka tysięcy osób.
W lipcu 1942 r., po rozpoczęciu przez Niemców likwidacji getta
warszawskiego i pierwszych deportacjach do obozu zagłady w Treblince,
nasiliły się naciski konspiracyjnych środowisk polskich, głównie
katolickich i demokratycznych, na tajną Delegaturę Rządu RP na Kraj, aby
rozszerzyć akcję pomocy dla ludności żydowskiej. W tej sprawie
interweniował również Referat Żydowski Armii Krajowej (pion wojskowy
polskiej konspiracji). We wrześniu 1942 r. Leopold Rutkowski, szef
Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury, wydał decyzję o przyznaniu
pierwszej dotacji na pomoc Żydom. On też najprawdopodobniej był
inicjatorem powołania stałej Komisji Pomocy Społecznej dla Ludności
Żydowskiej. W grudniu 1942 r. z powodów politycznych i organizacyjnych
doszło do reorganizacji Komisji w Radę Pomocy Żydom kryptonim „Żegota”.
Rada Pomocy Żydom kryptonim „Żegota” podlegała formalnie Delegaturze
Rządu RP na Kraj. Ta ostatnia, za pośrednictwem swego przedstawiciela,
Witolda Bieńkowskiego, pracownika Komórki Więziennej zajmującej się
m.in. sprawami żydowskimi, sprawowała nad Radą kontrolę polityczną
i organizacyjną. Udzielała zarazem pomocy w sprawach finansowych
i pomagała w kontaktach z innymi organizacjami konspiracyjnymi,
z którymi Rada musiała współpracować. Relacje z Delegaturą nie zawsze
układały się najlepiej, co wynikało z różnicy zdań głównie w kwestiach
finansowych, zakresu i form działania, stosunku do żydowskiej
konspiracji zbrojnej, a także współpracy z komunistami. Lepiej
współpraca układała się z Referatem Żydowskim Armii Krajowej, na czele
którego stał Henryk Woliński.
Rada Pomocy Żydom „Żegota” działała przez swoją centralę w Warszawie
oraz Rady Okręgowe w Krakowie i Lwowie. Jej pomoc docierała również do
niektórych gett i obozów, w których Niemcy masowo więzili ludność
żydowską. Wysłannicy „Żegoty” nawiązywali tam kontakty (ewentualnie
podejmowali takie próby), umożliwiające dostarczanie pieniędzy lub
fałszywych dokumentów, potrzebnych do ucieczki. Mimo usiłowań nie udało
się rozszerzyć akcji na całość ziem polskich.
„Zadaniem Rady jest niesienie pomocy Żydom jako ofiarom
eksterminacyjnej akcji okupanta, a to pomocy w kierunku ratowania ich od
śmierci, ich legalizacji, przydzielania im pomieszczeń, udzielania
zasiłków materialnych względnie, gdzie to wskazane, wyszukiwanie zajęć
zarobkowych jako podstawy egzystencji, zawiadywanie funduszami i ich
rozprowadzanie – słowem działalność, która pośrednio lub bezpośrednio
wchodzić może w zakres pomocy” – takie cele „Żegoty” przedstawiono 29
grudnia 1942 r. Delegatowi Rządu RP na Kraj.
W okupowanym kraju działalność „Żegoty” ograniczona była m.in.:
brakiem pieniędzy, upolitycznieniem konspiracji, zastraszeniem
społeczeństwa, antyżydowskim nastawieniem niektórych środowisk, donosami
i szantażem. Także lękiem Żydów przed życiem w ukryciu, ich nadzieją na
przetrwanie w gettach i obozach, kulturową odmiennością, a czasem też
uprzedzeniami wobec Polaków. Na forum międzynarodowym wyraźna była
niechęć aliantów do kwestii żydowskiej oraz wroga postawa Sowietów wobec
inicjatyw Rządu Polskiego, z którym Związek Sowiecki zerwał stosunki
wiosną 1943 r.
W celu ratowania dzieci żydowskich w sierpniu 1943 r. powołano
Referat Dziecięcy „Żegoty”, którego kierowniczką została Irena
Sendlerowa „Jolanta”. Dzieci ukrywano w zakładach opiekuńczych (również
zakonnych) i u rodzin prywatnych. W razie potrzeby zapewniano także
fałszywe dokumenty i zasiłki pieniężne. „Żegota” pomogła w ukryciu ok.
1300 dzieci u polskich rodzin zastępczych.
Działalność Rady Pomocy Żydom „Żegoty” zakończyła się w 1945 r. wraz
z zajęciem Polski przez Armię Czerwoną. Szacuje się, że akcja „Żegoty”
objęła ok. 12 tys. osób, pozwalając dużej części z nich przetrwać
okupację niemiecką. Większość wyjechała później z kraju.
Tylko nieliczni działacze „Żegoty” doczekali docenienia ich zasług.
Wśród nich znalazła się Irena Sendlerowa, uhonorowana w 2003 r.
najwyższym polskim odznaczeniem państwowym – Orderem Orła Białego.
***
Tekst towarzyszący wystawie „»Żegota« – Rada Pomocy Żydom”,
przygotowanej przez Instytut Pamięci Narodowej w związku z przypadającą 4
grudnia 2017 r. 75. rocznicą utworzenia Rady Pomocy Żydom „Żegota”
przy Delegacie Rządu RP na Kraj. Uroczyste otwarcie ekspozycji w Centrum
Edukacyjnym IPN im. Janusza Kurtyki „Przystanek Historia” w Warszawie
odbyło się 1 grudnia 2017 r. Wystawa była prezentowana m.in. w Sejmie
RP, w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im.
Rodziny Ulmów w Markowej, w Muzeum Holokaustu w Seredi na Słowacji, w
Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku, w Sejmie Republiki Litewskiej w
Wilnie. Jest pokazywana w Polsce, a także poza granicami kraju w różnych wersjach językowych.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
26. Uroczystość z okazji 54.
W sobotę, 9 kwietnia 2022 r., w 54. rocznicę śmierci Zofii
Kossak-Szatkowskiej, na cmentarzu parafialnym w Górkach Wielkich odbyła
się uroczystość, podczas której wiceprezes IPN dr Mateusz Szpytma
umieścił plakietę „Grób weterana walk o wolność i niepodległość Polski”
na grobie pisarki.
„Nawet, gdyby nie napisała tak świetnie książek, wydawanych w
tysiącach egzemplarzy w Polsce i na świecie, nawet gdyby nie była
uczestnikiem konspiracji niepodległościowej w czasie II wojny, nawet
gdyby nie była więziona w obozie Auschwitz, nawet gdyby nie była
uczestnikiem Powstania Warszawskiego, to i tak moglibyśmy ją nazwać
jedną z największych Polek XX w. Zofia Kossak to osoba, która kierowała
się przyzwoitością i Ewangelią” – podkreślił w czasie sobotniej uroczystości prezes IPN dr Mateusz Szpytma.
W Centrum Kultury i Sztuki Dwór Kossaków (ul. Stary Dwór 4)
odbyło się sympozjum poświęcone losom Zofii Kossak w czasie II wojny
światowej. W jego trakcie wykłady wygłosiły dr Joanna Jurgała-Jureczka –
biografka współtwórczyni „Żegoty” oraz dr Aleksandra Namysło (OBBH IPN
Katowice). Uczestnicy wysłuchali też Listu Zofii Kossak skierowanego do
Władysława Raczkiewicza w interpretacji Joanny Gruszki (Scena Polska
Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie). Uroczystość zaszczycił
obecnością prof. François Rosset – wnuk pisarki i jednocześnie
nauczyciel akademicki specjalizujący się w literaturze francuskiej na
Uniwersytecie w Lozannie.
Wydarzeniu towarzyszyła prezentacja wystawy pt. „Żegota” Rada Pomocy Żydom.
Ekspozycja została przygotowana przez Instytut Pamięci Narodowej w 75.
rocznicę powołania „Żegoty” z inicjatywy zastępcy prezesa IPN dr.
Mateusza Szpytmy. Autorami wystawy są dr Marcin Urynowicz oraz dr Paweł
Rokicki.
Rada Pomocy Żydom kryptonim „Żegota”
była unikalną, tajną organizacją afiliowaną przy polskich władzach. Jej
celem było ratowanie żydowskich współobywateli, masowo mordowanych
przez okupanta niemieckiego w latach II wojny światowej. Ryzykując
własnym życiem, cywilni konspiratorzy ocalili z zagłady co najmniej
kilka tysięcy osób.
„Żegota“ powstała 4 grudnia 1942 r. Inicjatorkami zorganizowania
przez polskie podziemie pomocy dla Żydów były m.in. Zofia
Kossak-Szczucka i Wanda Krahelska-Filipowicz.
Uroczystość została zorganizowana przez: Oddział Instytutu Pamięci
Narodowej w Katowicach wraz ze Starostwem Powiatowym w Cieszynie, Gminą
Brenna oraz Ośrodkiem Promocji Kultury i Sportu w Brennej.
Zofia Kossak-Szczucka, później Zofia Kossak-Szatkowska
Zofia Kossak-Szczucka (1890–1968) vel Zofia Śliwińska, ps. „Weronika”
była córką Tadeusza Kossaka, brata bliźniaka znanego malarza Wojciecha
Kossaka. Studiowała malarstwo w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie
(1912-1913), a następnie rysunek w Ecole des Beaux Arts w Genewie.
W 1917 r. wraz z mężem Stefanem Szczuckim przeżyła na Wołyniu okres
krwawych wystąpień chłopskich oraz najazd bolszewicki. Wspomnienia z
tego czasu wydała w 1922 r. pod tytułem „Pożoga”. Po I wojnie światowej i
śmierci pierwszego męża zamieszkała w Górkach Wielkich niedaleko
Skoczowa. Pisała książki historyczne, jej pierwsza powieść „Beatum
scelus” (1924) opowiadała historię wykradzenia obrazu Matki Bożej z
kaplicy w Rzymie przez ks. Mikołaja Sapiehę. Jednak jej najbardziej
znanym dziełem są „Krzyżowcy”, powieść przetłumaczona na wiele języków
świata.
W czasie okupacji niemieckiej stanęła w 1941 r. na czele Frontu
Odrodzenia Polski, tajnej, niepodległościowej organizacji katolickiej i
jako jedna z pierwszych polskich intelektualistów dostrzegła tragizm
losu polskich Żydów.
27 września 1942 r. wraz z Wandą Krahelską-Filipowicz powołała
Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom im. Konrada Żegoty (inna nazwa: Komitet
Pomocy Społecznej dla Ludności Żydowskiej), przemianowany 4 grudnia 1942
r. na Radę Pomocy Żydom „Żegota” przy Delegaturze Rządu RP na Kraj.
W sierpniu 1942 r., tuż po rozpoczęciu likwidacji warszawskiego
getta, Kossak opublikowała słynny protest, w którym pisała: „W ghetcie
warszawskim, za murem odcinającym od świata, kilkaset tysięcy skazańców
czeka na śmierć. Nie istnieje dla nich nadzieja ratunku (...). Kto
milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia
– ten przyzwala. Zabieramy przeto głos my, katolicy – Polacy” (A. K.
Kunert, Polacy – Żydzi 1939–1945. Wybór źródeł, Warszawa 2001, s. 213).
Zofia Kossak-Szczucka, przedstawiając dramatyczny los Żydów, wezwała
Polaków do zajęcia jednoznacznego stanowiska. „Protestujemy, kto z nami
tego protestu nie popiera, nie jest katolikiem” – pisała. Była
człowiekiem, dla którego triada: „Bóg – Honor – Ojczyzna” to nie były
puste hasła, to była jej treść codziennego postępowania. „Żegota” m.in.
pomagała finansowo ukrywającym się Żydom i zaopatrywała ich w metryki
urodzenia.
Kossak-Szczucka pracowała w Delegaturze Rządu na Kraj i Komendzie
Głównej AK (Oddział VI Biuro Informacji i Propagandy, Referat Prasowy), w
redakcji „Biuletynu Informacyjnego”. 3 listopada 1942 r. w kościele
Panien Kanoniczek pw. św. Brata Alberta i św. Andrzeja przy pl.
Teatralnym 20 jako matka chrzestna, obok Marii Kann, brała udział w
poświęceniu sztandaru dla 1 Brygady Spadochronowej, zorganizowanej w
Wielkiej Brytanii.
27 sierpnia 1943 r. została przypadkowo aresztowana pod nazwiskiem
Zofia Śliwińska i osadzona na Pawiaku, skąd 5 października skierowano ją
do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz-Birkenau (numer
obozowy 64491). W obozie rozwinęła akcję kulturalno-oświatową.
Rozpoznana, w maju 1944 r. została przekazana warszawskiemu Gestapo,
przetransportowana do stolicy i ponownie osadzona na Pawiaku, skazana
przez sąd doraźny Policji Bezpieczeństwa GG na karę śmierci. Na skutek
usilnych starań Delegatury Rządu na Kraj, popartych ogromną ilością
pieniędzy, została wykupiona z Pawiaka 28 lipca 1944 r.
Brała udział w powstaniu warszawskim w dzielnicy Śródmieście Północ.
Wygłaszała pogadanki na antenie Polskiego Radia, była redaktorką
sierpniowego numeru „Prawdy” oraz pisała artykuły do „Barykady Powiśla” i
„Biuletynu Informacyjnego”.
W 1945 r. została skierowana w misji PCK do Londynu, gdzie zastał ją
koniec wojny. Wraz z drugim mężem Zygmuntem Szatkowskim zdecydowali się
pozostać na emigracji w Wielkiej Brytanii. Zajmowali się m.in. hodowlą
owiec na wydzierżawionej farmie (Zob. Z. Kossak, Wspomnienia z Kornwalii 1947–1957, Kraków 2007).
W latach 1946–1974 była inwigilowana przez różne piony Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego, Oddziału II Sztabu Generalnego Naczelnego
Dowództwa (ludowego) WP i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie w
związku z rozpracowywaniem prof. Stanisława Kota i Stowarzyszenia PAX.
Po powrocie do kraju w 1957 r. osiadła ponownie w Górkach Wielkich,
współpracowała przede wszystkim z prasą katolicką. W 1964 r. była jedną z
sygnatariuszek „Listu 34”, w którym przyłączyła się do protestu pisarzy
w obronie swobody wypowiedzi. Wyróżniona została przynależnością do
Rycerskiego i Szpitalnego Zakonu św. Łazarza z Jerozolimy i odznaczona
Wielkim Krzyżem Zasługi.
W 1936 r. otrzymała Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii
Literatury, a w 1937 r. została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu
Odrodzenia Polski. W 1968 r. uhonorowano ją tytułem Sprawiedliwego wśród
Narodów Świata.
Zofia Kossak-Szczucka zmarła 9 kwietnia 1968 r. w Bielsku-Białej, pochowana została na cmentarzu parafialnym w Górkach Wielkich.
Biogram oprac. Krzysztof A. Tochman
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
27. 80 lat temu, 11 sierpnia 1942
"Protest!". Był to wyraz osobistych poglądów katolickiej pisarki, apel
do polskiego społeczeństwa i jednocześnie sprzeciw wobec niemieckiej
zbrodniczej polityki eksterminacji ludności żydowskiej.
150 w jednym. Na podłodze leży gruba warstwa wapna i chloru polana wodą.
Drzwi wagonu zostają zaplombowane. Czasem pociąg rusza zaraz po
załadowaniu, czasem stoi na bocznym torze dobę, dwie… To nie ma już dla
nikogo żadnego znaczenia. Z ludzi stłoczonych tak ciasno, że umarli nie
mogą upaść i stoją nadal ramię w ramię z żyjącymi, z ludzi konających z
wolna w oparach wapna i chloru, pozbawionych powietrza, kropli wody,
pożywienia – i tak nikt nie pozostanie przy życiu. Gdziekolwiek,
kiedykolwiek dojadą śmiertelne pociągi – zawierać będą tylko trupy" -
pisała w opublikowanej 11 sierpnia 1942 r. odezwie-ulotce "Protest!"
podpisanej przez konspiracyjny Front Odrodzenia Polski Zofia
Kossak-Szczucka.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
28. 80 lat temu powołano „Żegotę”
80 lat temu powołano „Żegotę” – organizację niosącą pomoc Żydom w okupowanej Polsce
Żydom „Żegota”. Założona przez Zofię Kossak-Szczucką podziemna
organizacja, niosąca pomoc mordowanym przez Niemców polskim Żydom, była
jedyną tego rodzaju strukturą w okupowanej Europie.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
29. Żegota 80. rocznica powstania
Żegota 80. rocznica powstania Rady Pomocy Żydom – 24.10.2022 r.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl