Niebezpieczni z resortu Dr Tadeusz Witkowski

avatar użytkownika Maryla

(kilka uwag w związku lustracją dyplomatów)

Orzeczenie Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie Tomasza Turowskiego (z 10 października b.r.) nie mogło przejść bez echa z uwagi na wcześniejsze zainteresowanie opinii publicznej osobą dyplomaty współodpowiedzialnego za przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010. Obecność na płycie lotniska w Smoleńsku człowieka, który przez wiele lat z dużym zaangażowaniem i ze szkodą dla Polski odgrywał rolę głęboko zakonspirowanego agenta komunistycznego wywiadu, dodała tym tragicznym i nie do końca wyjaśnionym wydarzeniom posmaku sensacji. Społeczne zainteresowanie innymi przypadkami lustracji przedstawicieli służby zagranicznej zeszło w efekcie na drugi plan. Może i słusznie, bo znacznie bardziej niż ilość kłamców lustracyjnych niepokoi to, co stało się ze społeczeństwem, któremu służą.

 


Wątpliwe gwarancje

 

W dyskursie publicznym spotkać się można stosunkowo często z twierdzeniem, iż profesje dyplomaty i szpiega są sobie bardzo bliskie. Tym co je upodabnia do siebie jest właśnie rutynowe posługiwanie się w pracy zawodowej kłamstwem; w najlepszym wypadku – półprawdą. To oczywisty banał, ale w każdym banale doszukać się można cennych spostrzeżeń. Sissela Bok poświęciła kiedyś tej kwestii i etosowi prawdomówności w życiu publicznym całą swoją książkę Lying: Moral Choice in Public and Private Life (Pantheon Books: l978).

 

Gdy patrzy się z tej perspektywy na pracę rezydentur wywiadu przy ambasadach i konsulatach PRL, akta tajnych służb zaczynają tracić otoczkę sensacji. Po ukazaniu się w „Uważam Rze” artykułu Cezarego Gmyza „MSZ – strefa skomunizowana”  (25.07.11) sięgnąłem po teczkę „Materiały informacyjne Dep. I MSW, Polityka zagraniczna Watykanu” (AIPN 0449_9 t. 1–6) i wyłuskałem z niej kilkanaście dokumentów sygnowanych nazwiskami (rzeczywistymi bądź legalizacyjnymi), pseudonimami tudzież numerami oficerów i agentów peerelowskiego wywiadu, którzy kontynuowali pracę w służbie zagranicznej III Rzeczypospolitej. Znalazły się wśród tych dokumentów raporty Adama Szymczyka (ps. „Atar”), Andrzeja Stefańczyka (vel. Wroński, ps. „Wran”) i Tomasza Turowskiego (ps. „Orsom” – nr 9596, „Ritter” – nr 10682).

 

Co w nich uderza, to przede wszystkim rutyna. Oficerowie rezydentury rzymskiej przekazują centrali w Warszawie wiadomości uzyskane od agentów bez emocjonalnego zaangażowania. Trudno doszukać się w nich śladów polskiej racji stanu. Za jedyny chyba wyjątek można uznać szyfrogram przygotowany przez „Atara” w oparciu o informacje KO „Białys” i wysłany 29.06.1983 roku. Mowa w nim o reakcji lobby niemieckiego w Watykanie na wystąpienia Ojca Świętego we Wrocławiu i na Górze św. Anny podczas pielgrzymki do kraju.

 

Raporty opracowywane i wysyłane przez Tomasza Turowskiego mają jednak charakter szczególny, być może ze względu na pełne zakonspirowanie autora. Niektóre brzmią tak, jakby przygotował je agent pracujący dla PGU KGB (I Zarząd Główny KGB zajmujący się wywiadem zagranicznym). Z „Notatki informacyjnej dot. polityki wschodniej Watykanu” źródła 10682 (dat. 14.09.1987r.) można dowiedzieć się rzeczywiście wiele o ówczesnych planach Stolicy Apostolskiej wobec wspólnot katolickich na Wschodzie i problemach duchowieństwa w Związku Sowieckim. Mówi ona o roli watykańskiego Sekretariatu Stanu i Papieskiego Instytutu Kultury Chrześcijańskiej w procesie ewangelizacji Wschodu, o „emisariuszach watykańskich” (w tym o wymienionych z nazwiska polskich księżach) wysyłanych do republik nadbałtyckich, na Ukrainę i Białoruś i o tamtejszych, lokalnych działaczach katolickich. Takie informacje były z całą pewnością przydatne w walce z Kościołem. Trudno przypuszczać, że nie zostały przekazane centrali w Moskwie. Trudno też wyobrazić sobie, że działalność tak zasłużonego agenta nie została przez rosyjskich mocodawców doceniona.

 

Gdy przed czterema laty, czytając książkę Pete’a Earley Comrade J. natrafiłem na informację o pracowniku polskiej służby cywilnej, który w drugiej połowie ostatniego dziesięciolecia  ubiegłego wieku przebywał na placówce w Stanach Zjednoczonych i jako agent działający pod pseudonimem „Profesor” przekazał nowojorskiej rezydenturze rosyjskiego wywiadu wiele cennych wiadomości o sojusznikach z NATO, odniosłem się do tych rewelacji z rezerwą. W końcu, ich źródłem był podwójny agent, były pułkownik SVR, Sergiej Tretiakow. Dziś określiłbym zachowanie owego dyplomaty jako rutynowe. Zaczynał przecież w czasach PRL.

 

Ustawa o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa mówi na wstępie o konieczności „zapewnienia obsady funkcji, stanowisk i zawodów wymagających zaufania publicznego przez osoby, które swoim dotychczasowym postępowaniem dają i dawały w przeszłości gwarancje uczciwości, szlachetności, poczucia odpowiedzialności za własne słowa i czyny, odwagi cywilnej i prawości”.  Pytanie, czy jakakolwiek praca w komunistycznym aparacie ucisku może takich gwarancji dostarczyć.

 

Stygnący popiół

 

Obecność w polskiej służbie zagranicznej post-sowieckiej agentury ma bezsprzecznie swój wymiar pokoleniowy i w opinii wielu Polaków nie powinna być powodem do niepokoju, skoro funkcjonariusze komunistycznych służb odchodzą na emerytury a urzędy piastowane przez nich w III Rzeczypospolitej przejmuje młodsza generacja. Są jednak fakty przemawiające przeciwko bagatelizowaniu zagrożeń związanych z ich funkcjonowaniem w życiu publicznym. Nawet jeśli ma ono charakter szczątkowy. Skala ryzyka, iż ludzie bezpieki mogą stać się ważnym źródłem informacji dla służb rosyjskich, zmniejsza się z każdym rokiem. Ci, co nie odeszli dotąd z tego świata, nadal posiadają jednak cenną dla SVR wiedzę o sprawach wewnętrznych, o niuansach polityki zagranicznej RP i o osobach zatrudnionych w resorcie. Jeśli w czasach PRL pracowali w rezydenturach ówczesnego wywiadu, mogą też wiedzieć dużo o komunistycznej agenturze zamrożonej w krajach NATO. Moskwa ma zapewne dostęp do ewidencji agentów z tamtego okresu, nie musi jednak znać szczegółów ich działalności operacyjnej.

 

Dla krajów Zachodu głównym wrogiem są obecnie muzułmańskie organizacje terrorystyczne, przykład jedenaściorga wydalonych w ubiegłym roku ze Stanów Zjednoczonych agentów rosyjskich pokazuje jednak, że dzisiejsza Rosja nie zrezygnowała i nie zamierza zrezygnować z działalności szpiegowskiej. Choćby dlatego, że nie ma innych szans nadrobienia opóźnień w rozwoju technologicznym.

 

Apologeci komunistycznych służb twierdzą, iż po upadku systemu stały się one pełnowartościowym partnerem nowych, zachodnich sojuszników. Za argument służy im z reguły to, iż operująca poza granicami Stanów Zjednoczonych CIA nawiązała w 1990 roku kontakt z przedstawicielami Departamentu I MSW i w październiku tegoż roku grupa polskich oficerów dowodzonych przez Gromosława Czempińskiego wyprowadziła z Iraku kilku amerykańskich agentów. To prawda, tyle że z książki Milta Beardena i Jamesa Risena The Main Enemy (Random House: 2003) wynika jasno, iż kontakty z postkomunistycznym wywiadem nawiązano za plecami FBI. CIA najwidoczniej kierowała się w tym konkretnym przypadku potrzebami chwili i nie poinformowała o całej sprawie służb kontrwywiadowczych. Skądinąd wiadomo, że doraźna pragmatyka wywiadowcza może w sposób nieprzewidywalny utrudnić pracę agencji kontrwywiadowczej. Skutki braku właściwego współdziałania bywają niekiedy katastrofalne, o czym społeczeństwo amerykańskie mogło przekonać się 11 września 2001 roku. Gdyby CIA podzieliła się wówczas z FBI posiadaną wiedzą o wjeżdżających do Stanów Zjednoczonych agentach Al-Kaidy (którzy okazali się później zamachowcami), prawdopodobnie można byłoby uniknąć zburzenia World Trade Center i ataku terrorystów na Pentagon.

 

W krajach Wolnego Świata dogorywa stara, komunistyczna sieć, ale wplątani w nią agenci mogą i dziś okazać się niebezpieczni. Jeśli jakiś skorumpowany oficer rezydentury wywiadu, który pod przykryciem dyplomatycznym prowadził kogoś w czasach PRL, zostaje dziś wysłany na placówkę do tego samego kraju (a takie nominacje się zdarzają), może użyć swej wiedzy w sposób trudny do skontrolowania, lub przekazać ją rosyjskiemu koledze. Może też być rozpoznany przez jakiegoś Polonusa czy innego petenta załatwiającego sprawy w konsulacie, co z kolei grozi kompromitacją i utratą zaufania w lokalnym środowisku.

 

Gdy porównuje się funkcje pełnione w różnych okresach czasu przez ludzi z peerelowskim stażem dyplomatycznym, pewne sprawy zaczynają niepokoić. Dwa przykłady: Karol Biedecki zatrudniony na stanowisku wicekonsula RP w Lyonie (chyba do niedawna, bo jako urodzony w roku 1943 już w wieku emerytalnym) sprawował te same obowiązki w tym samym miejscu, w latach 1981–83. Zbigniew Czarkowski, attaché ambasady RP w Paryżu, wrócił po latach na stanowisko, które zajmował w ambasadzie PRL w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Nie udało mi się uzyskać informacji, czy w swoich oświadczeniach lustracyjnych przyznali się do pracy w służbach komunistycznych czy do współpracy z nimi. Gdyby zaszło to pierwsze, byłyby to przypadki świadczące o całkowitym braku odpowiedzialności dzisiejszych władz MSZ. Tak czy inaczej, nominacje tego rodzaju kłują w oczy.

 


Między prawem a sprawiedliwością

 

Z ustaleń Cezarego Gmyza wynika, iż na 2781 pracowników służby zagranicznej 222 jej członków przyznało się do pracy w służbach specjalnych PRL lub współpracy z nimi (w jednym przypadku sąd orzekł, iż była to współpraca wymuszona). Nie są to dane odzwierciedlające dokładnie stan dzisiejszy zatrudnienia w MSZ ludzi z ubecką przeszłością. 199 nazwisk osób, które złożyły pozytywne oświadczenia lustracyjne, pojawiło się wcześniej w opublikowanym w internecie dwa lata temu raporcie Zbigniewa Nowaka (http://raportnowaka.pl/doc/Lustracja%20-%20wykaz.kopia.pdf). Przy stanie 1706 nazwisk osób pełniących funkcje publiczne, które wymieniono w owym raporcie, było to blisko 12 procent.

 

Z listy nazwisk zamieszczonej w portalu internetowym „Rzeczpospolitej” (http://static.presspublica.pl/red/rp/pdf/kraj/MSZ.pdf) tylko 141 osób pracuje dziś w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, co oczywiście nie znaczy, że w resorcie doszło do jakichś masowych zwolnień. Część pracowników przeszła po prostu na emeryturę; poza tym, nie wszyscy członkowie służby zagranicznej są pracownikami MSZ. Na razie (są to jednak wiadomości niepotwierdzone) mówi się o czternastu zwolnieniach wśród dyrektorów i wicedyrektorów kilku departamentów i biur. Rzecz o tyle interesująca, że wymieniane jest w tym kontekście nazwisko „bliskiego współpracownika ministra Sikorskiego”, zastępcy Dyrektora Generalnego Służby Zagranicznej, ambasadora tytularnego, Stanisława Stebelskiego, przy czym na oficjalnej stronie MSZ to nazwisko się nie pojawia. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Stebelski jako bardzo młody dyplomata (ponoć syn generała LWP) uzyskał nominację najpierw na attaché Stałego Przedstawicielstwa PRL przy Biurze ONZ w Genewie, następnie zaś na III sekretarza w tymże przedstawicielstwie.

 

W bieżącym roku wzrosła przede wszystkim liczba osób zlustrowanych. W komunikatach Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej znalazły się informacje o co najmniej siedmiu przypadkach, w których Sąd Okręgowy w Warszawie wydał orzeczenia o niezgodności z prawdą oświadczenia lustracyjnego. Dziesięć spraw jest w toku. Ciągle wpływają nowe wnioski o wszczęcie postępowania.

 

Liczba pozytywnych oświadczeń (to znaczy takich, w których ktoś przyznaje się do pracy w resorcie bezpieczeństwa PRL lub współpracy z nim) nie stanowi przy tym problemu natury prawnej. Za przyznanie się do działalności na rzecz bezpieki czy też peerelowskiego wywiadu bądź kontrwywiadu wojskowego nie grożą żadne konsekwencje. Tylko złożenie niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego może być brzemienne w skutki i z reguły prowadzi do zakazu dalszego sprawowania pełnionej funkcji i utraty prawa wybieralności w wyborach do Sejmu, Senatu, Parlamentu Europejskiego i samorządu terytorialnego na okres kilku lat. Tyle da się stwierdzić w oparciu o cyfry i literę prawa. Tylko że obowiązujące prawo nie pokrywa się w odczuciu wielu pracowników resortu z zasadą sprawiedliwości.

 

Mimo iż na ten temat wypisano już morze atramentu i sam tylko „Nasz Dziennik” opublikował w roku 2007 liczący ponad 73 tys. znaków trzyczęściowy esej Jerzego Roberta Nowaka „Czerwone dynastie w MSZ”, w ministerstwie nic się pod tym względem nie zmieniło. Osoby związane w czasach PRL z antykomunistyczną opozycją i zatrudnione dziś w resorcie spraw zagranicznych ciągle to podkreślają i nie mogą się pogodzić z faktem, iż ludzie komunistycznych służb nadal zajmują w ministerstwie kluczowe stanowiska. Jak przed laty, mówi się o układach rodzinno-mafijnych w resorcie. Przypadek Jarosława Spyry, który zdaniem prokuratorów IPN złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne, jest tylko jednym z wielu i przypominanie dynastycznej historii, w której główną rolę odgrywał jego ojciec, Eugeniusz Spyra, komunistyczny dyplomata i groźny szpieg odnotowany w dokumentach CIA, wyzwala jedynie poczucie bezsilności.

 

Pracownicy z dynastycznym zapleczem sięgającym niekiedy czasów stalinowskich nie mają jednak większych kłopotów związanych z lustracją, gdyż jako osoby z najwyższej półki komunistycznego establishmentu nie musieli w przeszłości brudzić rąk pracą w tajnych służbach (casus kilku generacji potomków Bolesława Bieruta). Jak na ironię, kłopoty tego rodzaju miewają za to ofiary systemu. Wymownym przykładem jest głośna sprawa Macieja Kozłowskiego, który zasłynął w związku z pokazowym procesem grupy „taterników” (9–24 lutego 1970), kiedy to skazany został na 4,5 roku więzienia  za przemyt paryskiej „Kultury” i innych wydawnictw Instytutu Literackiego (z czego w areszcie i w więzieniu odsiedział  około 2,5 roku). Ów zasłużony działacz opozycji kierujący dziś w MSZ-cie Departamentem Afryki i Bliskiego Wschodu w swoim oświadczeniu lustracyjnym przemilczał fakt, że w latach 1966-68 używając pseudonimu „Witold” utrzymywał kontakty z Wydziałem II Komendy Wojewódzkiej MO w Krakowie (lokalny kontrwywiad cywilny). Gdy wiadomość o procesie lustracyjnym Kozłowskiego przeniknęła do mediów, środowiska „Gazety Wyborczej i „Tygodnika Powszechnego” zareagowały artykułami w jego obronie i kąśliwymi uwagami pod adresem Instytutu pamięci Narodowej. Całkiem nie na miejscu!

 

W przypadkach, gdy ktoś zostaje zarejestrowany jako tajny współpracownik SB i gdy zachowują się jakieś dowody jego działalności, IPN nie może kierować się wiedzą o jego zasługach. To, czy współpracuje z entuzjazmem, czy niechętnie, czy przekazuje informacje bardziej czy mniej szkodliwe, czy, być może, próbuje grać Wallenroda, schodzi wtedy na drugi plan. W rozumieniu ustawy z dnia 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944–1990 oraz treści tych dokumentów tym, co powinno być ujawnione w oświadczeniu, jest „tajna współpraca z ogniwami operacyjnymi lub śledczymi organów bezpieczeństwa państwa w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji” (Art. 3a. 1.). Jeśli pojawia się wątpliwość co do zgodności oświadczenia z prawdą, prokurator IPN ma obowiązek wystąpić do sądu o wszczęcie postępowania lustracyjnego. O wszczęcie postępowania może również wystąpić osoba, „która złożyła oświadczenie lustracyjne, stwierdzające fakt jej pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi, a domaga się ustalenia, że jej praca, służba lub współpraca była wymuszona poprzez groźbę utraty życia lub zdrowia przez nią lub osoby jej najbliższe w rozumieniu Kodeksu karnego” (Art. 20. 3.). Nie jest to przypadek Macieja Kozłowskiego.

 

Można chyba bez większego ryzyka przyjąć, że tym, co powstrzymuje osoby kojarzone z opozycją antykomunistyczną przed przyznaniem się do czegoś nielicującego z rolą, którą próbowały w tamtych czasach odgrywać, jest zwykłe poczucie wstydu. Najwyraźniej nie wszyscy zdają się rozumieć, że człowiek nie rodzi się bohaterem i że droga do heroizmu wiedzie często przez eliminację błędów i ludzkich słabości.

 

Polska podzielona

 

Mają rację ci, co twierdzą, że dzisiejszych problemów można było uniknąć. Gdyby Polska poszła drogą Czech i budując po roku 1989 nowy porządek społeczny przyjęła opcję zerową, dziś sprawy wyglądałyby zupełnie inaczej. Trudno powiedzieć czy dużo lepiej, bo przez kilka lat trzeba byłoby borykać się z kłopotami kadrowymi w resortach ważnych dla bezpieczeństwa narodowego, z całą pewnością nie doszłoby jednak do groteskowej sytuacji, jaką mamy w chwili obecnej. To, że lustrację wszystkich pracowników służby zagranicznej wprowadzono dopiero 15 marca 2007 roku, w osiemnaście lat po upadku komunizmu, zakrawa na kpinę ze zdrowego rozsądku Polaków.

 

Brak dekomunizacji czy choćby szybkiej i skutecznej lustracji osób piastujących ważne urzędy wcale nie zniwelował podziałów społecznych. Wyzwolił jedynie poczucie bezsilności i sprawił, że blisko połowa rodaków z nieufnością i niechęcią odnosi się dziś do całej klasy politycznej. Totalna niewiara w możliwość zmiany czegokolwiek to coś znacznie bardziej groźnego niż poczucie zagrożenia ze strony sąsiedniego mocarstwa. W końcu popioły po zgliszczach komunizmu prędzej czy później wystygną. Wiarę w sens budowy nowego porządku trudno jednak odzyskać, gdy budowniczymi okazują się ludzie kojarzeni z tym wszystkim, o czym chciałoby się zapomnieć.

 


Autor jest publicystą specjalizującym się w literaturze i w najnowszej historii Polski, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych. Artykuł ukazał się w trochę skróconej wersji w „Naszym Dzienniku” 29-30 października 2011 r.

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111029&typ=my&id=my11.txt

 

Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika Jacek Mruk

1. Sprytni agenci i żydowscy cwaniacy spreparowali nam PRL-bis

To że nazywa się inaczej nie ma znaczenia
Bo u wszystkich myślących nasuwają się jasne skojarzenia
Uświadamianie Narodu jest trudne ,gdy rządzą sami zdrajcy
Więc trzeba szukać sposobu by odpowiadali tylko winowajcy
Pozdrawiam

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

2. Do Pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

Kiedy popatrzymy na ludzi z Magdalenki, okrągłego stołu, rządu T. mazowieckiego, to przeprowadzenie lustracji dekomunizacji było niemożliwe.

Nawet księża, później biskupi, byli aggentami UB, więc i słuzb sowieckich i niemieckich.

Ukłony moje najnizsze

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika kazef

3. Ważny tekst

Raporty opracowywane i wysyłane przez Tomasza Turowskiego mają jednak charakter szczególny, być może ze względu na pełne zakonspirowanie autora. Niektóre brzmią tak, jakby przygotował je agent pracujący dla PGU KGB (I Zarząd Główny KGB zajmujący się wywiadem zagranicznym)