W SIECI

avatar użytkownika Aleksander Ścios

 Stosowanie podsłuchów wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz wprowadzenie jego danych do bazy wiedzy operacyjnej Centrum Antyterrorystycznego ABW (CAT) nie było jednostkowym incydentem, lecz stanowiło element szeroko zakrojonej akcji inwigilacji głowy państwa przez rząd Donalda Tuska.

Oceniając zdarzenia z lat 2008-2009, można dojść do wniosku, że już wówczas wokół prezydenta stosowano rozliczne działania operacyjne, a służby podległe premierowi otoczyły głowę państwa siecią obserwacji i podsłuchów.

Jako pretekst do rozpoczęcia działań wykorzystano śledztwo dotyczące przecieku z raportu CAT na temat wyjazdu Lecha Kaczyńskiego do Gruzji.  ABW domagała się, by prokuratura ustaliła źródło przecieku do prasy poufnego dokumentu złożonego w większości z ogólnodostępnych informacji prasowych.

Wytaczanie armat

W toku śledztwa prokuratura przesłuchała dziesiątki świadków, m.in. premiera, marszałków Sejmu i Senatu oraz sprawdzała billingi urzędników z Kancelarii Prezydenta. Sięgnięto również do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki.. Na podstawie billingów i danych z BTS-ów przeprowadzano eksperymenty, mające wykazać gdzie poruszali się prezydenccy ministrowie, gdzie poruszał się prezydent, z kim się kontaktował i jak długo trwały rozmowy.

Trudno przypuszczać, by waga ewentualnego przestępstwa - ujawnienia zaledwie poufnego(niższa kategoria klauzuli tajności) dokumentu, usprawiedliwiała zakres podjętych wówczas czynności.

Dzięki informacjom ujawnionym przez Gazetę Polską wiemy dziś, że 25 października 2008 dane Lecha Kaczyńskiego wprowadzono do Bazy Wiedzy Operacyjnej CAT, co oznaczało, że od tej chwili wobec głowy państwa można było stosować wszelkie rodzaje inwigilacji, w tym podsłuch telefoniczny. Ponieważ w III RP obowiązuje pereelowska zasada rozdzielenia czynności operacyjnych od procesowych, istnieje możliwość nieograniczonego gromadzenia danych na temat każdej osoby, bez żadnej weryfikacji sądowej, a informacje operacyjne o obywatelu można zbierać bez planu ich wykorzystania w sądzie. Stosowanie podsłuchu zwykłych telefonów nie nastręcza służbom żadnych problemów. ABW mogła podać jedynie sam numer prezydenckiego telefonu, nie informując nawet, w jakiej sprawie prowadzona jest kontrola operacyjna, ani do kogo należy aparat. Gorzej, gdy trzeba podsłuchać rozmowy prowadzone przez specjalne aparaty.

Warto przypomnieć, że niemal w tym samym czasie, gdy CAT zainteresowało się Lechem Kaczyńskim, prezydent otrzymał od ABW specjalny telefon komórkowy z możliwością szyfrowania. Dotychczas posługiwał się prywatnym telefonem oraz ośmioletnim służbowym aparatem komórkowym. Te jednak miały zbyt niski poziom bezpieczeństwa: można przez nie wymieniać jedynie informacje zastrzeżone na bardzo ogólny poziomie. Nowy aparat miał zapewnić poufność prezydenckich rozmów.

Rozmowy niekontrolowane

Pod koniec 2008 roku ABW przeprowadzała testy sześciu różnych modeli szyfrujących komórek. Bezpieczne telefony miał otrzymać prezydent oraz kilkadziesiąt najważniejszych osób w państwie. Pozwalały one na prowadzenie rozmów poufnych – obecnie na trzecim poziomie klauzuli tajności. Nie wiadomo, jakie telefony trafiły wówczas do Kancelarii Prezydenta.

W  MON i MSZ (dzięki decyzjom Radosława Sikorskiego) stosowany jest komercyjny system BlackBerry autorstwa kanadyjskiej firmy Research in Motion (RIM), wobec którego istnieje szereg poważnych zastrzeżeń dotyczących bezpieczeństwa rozmów. BlackBerry jest systemem nie gwarantującym żadnego poziomu ochrony. Dlatego w wielu krajach UE odchodzi się od tych telefonów, zakazując ich używania w administracji państwowej i poszukuje rozwiązań opartych na własnych systemach kryptograficznych. W Polsce jednak zagraniczny (a zatem niepewny z punktu widzenia bezpieczeństwa) dostawca zmonopolizował kluczowe dla bezpieczeństwa obszary funkcjonowania państwa. Jest to tym dziwniejsze, że mamy w Polsce firmy i rozwiązania spełniające najwyższe normy bezpieczeństwa. Na tyle wysokie, że metod szyfrowania opartych na tym systemie zakazano m.in. w Rosji, na Białorusi i w Chinach, nie mogąc sprostać algorytmom szyfrującym polskiej produkcji. Chodzi o spółkę TechLab2000 i opracowany przez nią system Sylan (System Łączności Niejawnej), oferujący rozwiązania dla analogowych, cyfrowych i bezprzewodowych sieci telefonicznych.

W listopadzie 2008 MON zawarło z TechLab 2000 umowę na dostawę urządzeń szyfrujących systemu Sylan, a konkretnie telefonów szyfrujących ISDN Cygnus Titanium (+) Plus. Jak wynikało z opinii wydanej przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego potwierdzono techniczną przydatność tych urządzeń i uzyskano formalną akceptację możliwości ich wykorzystania w Wojsku Polskim. Jednocześnie stwierdzono, że „poszukiwanie innych wykonawców bez uwzględnienia powyższych treści prowadzić będzie do zwiększenia ryzyka realizacji dostawy na wymaganym poziomie bądź niewykonaniem dostaw dla Sił Zbrojnych RP w latach 2008-2009”.

ABW eliminuje Sylan

Tej pozytywnej opinii służb wojskowych nie podzielała jednak ABW, a spółka TechLab2000 i jej produkty stały się w latach 2008- 2009 przedmiotem zadziwiających działań Agencji. W listopadzie 2009 ujawniono, że producent Sylana z powodu problemów finansowych był zmuszony zastawić dokumentację dotyczącą systemu w spółce Biatel. Ponieważ TechLab nie  wywiązał się ze spłaty zadłużenia w terminie, dokumentacja (zdaniem Biatela) przeszła na własność tej firmy. W tej sprawie ABW złożyła doniesienie do prokuratury, sugerując, iż  mogło dojść do utraty kontroli nad systemem szyfrującym, używanym przez kancelarie premiera i prezydenta. Do dziś nie wiemy: kto podejmował wówczas próby dotarcia do dokumentacji systemu Sylan i dlaczego ABW, sprawująca nadzór kontrwywiadowczy nad tego rodzaju firmami nie zrobiła nic, by zapobiec zagrożeniom?

Okazało się bowiem, że ABW, jako instytucja certyfikująca urządzenia kryptograficzne od 2 lat odmawiała certyfikowania wyrobów TechLab. Doprowadziło to firmę do poważnych problemów finansowych i wymusiło zawarcie umowy o współpracy ze spółką Biatel S.A

W wydanym przez zarząd TechLab2000 oświadczeniu można było przeczytać, że „działania ABW dążą do wyeliminowania systemu SYLAN z rynku w sposób całkowicie bezprawny”. Jako przykład wskazywano, że „w styczniu 2008 roku TechLab  zgłosił do certyfikacji oczekiwany przez administrację publiczną szyfrujący telefon komórkowy Krypton. Odpowiednie badania nie zostały rozpoczęte do dzisiaj. Liczne interwencje zarządu TechLab 2000 w tej sprawie nie przyniosły oczekiwanego efektu a pismo z wnioskiem certyfikacyjnym wystosowane do ABW przez zarząd TechLab 2000 pozostało bez odpowiedzi”.

Gdzie jest telefon prezydenta?

Wiemy, że Sylan był stosowany w Kancelarii Prezydenta i Kancelarii Premiera. Według nieoficjalnych informacji, szef Sztabu Generalnego, gen. Franciszek Gągor, oraz gen Andrzej Błasik używali natomiast telefonów BlackBerry . Po tragedii smoleńskiej Rosjanie nie zwrócili żadnych terminali używanych przez najważniejsze osoby w państwie. Prawdopodobnie trafiły one w ręce rosyjskich służb specjalnych, które, zależnie od poziomu zastosowanych zabezpieczeń – mogły znaleźć w nich wiele interesujących informacji. O takim zagrożeniu informował już 13 maja 2010 r. Washington Times” w artykule Billa Gertza.

Jeśli podczas tragicznego lotu prowadzono rozmowy telefoniczne korzystając z terminali BlackBerry istnieje niemal pewność, że były one podsłuchiwane przez służby innych państw. Amerykańska NSA prowadzi bowiem stały nasłuch państw UE przy pomocy systemu Echelon, a rozmowy prowadzone przez telefony RIM są możliwe do przechwycenia. Gdyby jednak w rozmowach VIP-ów korzystano z aparatów działających w systemie Sylan, rozmowy prowadzone przez prezydenta byłby nieczytelne dla obcych służb, a sam aparat znaleziony na miejscu katastrofy okazałby się nieprzydatny. Chyba, że ktoś dysponowałby pełną dokumentacją systemu Sylan.

W lutym 2008 roku w samolocie Tu-154M, którym podróżował prezydent zainstalowano również nowy telefon satelitarny. W doniesieniach o tym zdarzeniu twierdzono, że zapewnia on łączność szyfrowaną. Tymczasem po 10 kwietnia 2010 r. szefostwo Służby Kontrwywiadu Wojskowego przekonywało, że  na pokładzie Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem, był zwykły telefon satelitarny; nie było tam „tajnych kodów”, urządzeń ani materiałów kryptograficznych”. Nadal otwarte pozostaje pytanie: dlaczego Rosjanie nie wydali dotychczas prezydenckiego „zwykłego” telefonu i z jakich powodów służby specjalne wykazują zainteresowanie nie kodowanym aparatem?

Do długiej listy pytań związanych z bezpieczeństwem Lecha Kaczyńskiego i rolą służb specjalnych w okresie poprzedzającym katastrofę smoleńską, należałoby dodać również pytania o tajną łączność Kancelarii Prezydenta. Na podstawie dzisiejszej wiedzy działania ABW wobec spółki TechLab, można ocenić w kontekście stosowania podsłuchów wobec głowy państwa.

W oświadczeniu zarządu spółki TechLab2000 z 19 listopada 2009 r. postawiono niezwykle ważne pytanie: „Jakie są powody, dla których ABW nie uznało za stosowne wykorzystać gotowego od 2 lat telefonu komórkowego Krypton? Na podstawie jakich przesłanek ABW zdecydowała się wdrażać mobilny system komunikacji niejawnej nie współpracujący z wdrażanym od 2003 roku systemem łączności niejawnej na bazie SYLAN? Skoro ABW dostrzega oczekiwania administracji państwowej, to dlaczego przez ostatnie dwa lata dokonał zaniechania oraz kiedy w istocie planuje wdrożenie zapowiadanego systemu?”

System Sylan skutecznie uniemożliwiał śledzenie rozmów prowadzonych przy użyciu aparatów firmy TechLab. Jak podaje producent, szybkie rozszyfrowanie rozmowy z telefonu Krypton wymagałoby tak wielkiej mocy obliczeniowej, że w całym wszechświecie nie starczyłoby krzemu na komputery. Prezydencka rozmowa z takiego aparatu, byłyby nieczytelna dla podsłuchujących. W czyim interesie leżało zatem wyeliminowanie tego systemu i pozbawienie  głowy państwa bezpieczeństwa tajnych rozmów? 

Artykuł opublikowany w nr 36/2011 Gazety Polskiej z 7.08.2011

(śródtytuły od redakcji)

2 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. Panie Aleksandrze,

bezpieczeństwo państwa - koordynator Tusk odpowiada za wszystkie słuzby, tylko NIKT go nie rozlicza z pracy tych służb.

Nie ma telefonu Prezydenta, nie ma wyposażenia oficerów BOR, którzy zginęli w katastrofie na słuzbie w obcym państwie, nie będącym w NATO.

Ale kto sie tym przejmuje, jak nawet rzeczy osobiste, nie związane z obronnością i bezpieczeństwem państwa, są traktowane nie jako dowody w sprawie, ale jako smieci?

Blisko 600 przedmiotów należących do ofiar katastrofy smoleńskiej mogli wczoraj odebrać członkowie ich rodzin w Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Początkowo miały być one zniszczone, ale po protestach wycofano się z tego pomysłu
Rozpoznawali rzeczy po bliskich

Zenon Baranowski

Prokuratura wojskowa prowadząca śledztwo smoleńskie w porozumieniu z Żandarmerią Wojskową ustaliła dwa terminy identyfikacji i odbioru rzeczy przez bliskich ofiar. Po wczorajszym dniu kolejny termin wyznaczono na 15 września. Z drugiego zamierza skorzystać Alicja Zając, wdowa po senatorze Stanisławie Zającu, która liczy na każdy najmniejszy przedmiot. - Jeżeli były to rzeczy przeznaczone do spalenia, to wiadomo, że nikt nie przywiązywał do nich takiej wagi, jak przywiązują rodziny. Dla nas cokolwiek pozostało po naszych bliskich, jest cenne, natomiast nie ma co ukrywać, że dla osób, które te rzeczy porządkowały, były to po prostu odpady - mówi.
W ocenie jednego z pełnomocników rodzin smoleńskich mecenasa Rafała Rogalskiego, te dwa terminy to stanowczo za mało. Jednak zastępca rzecznika prasowego komendanta głównego Żandarmerii Wojskowej mjr Michał Chyłkowski zapewnia, że rodziny mogły zgłaszać inne dogodne dla nich terminy. Wówczas prokuratura wyznaczyłaby inne daty. Na razie nic nie wiadomo o takich ustaleniach. - Nic mi o tym nie wiadomo - stwierdza kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Jak poinformował nas mjr Chyłkowski, po przyjeździe rodzinom przedstawiono katalogi wszystkich zgromadzonych rzeczy. Mogły one też obejrzeć je bezpośrednio, ale bez otwierania folii, w którą są zapakowane.
Według opinii Instytutu Higieny i Epidemiologii zmniejsza to ryzyko zanieczyszczenia materiałów przez kontakt z mikroorganizmami środowiskowymi. Zdaniem pełnomocników rodzin smoleńskich, to niepotrzebne utrudnienia. Żandarmeria jednak zapewnia, że nie jest jej intencją wprowadzanie jakichkolwiek komplikacji. - Wszystkie rzeczy, które zostaną rozpoznane przez prawowitych właścicieli, na pewno do nich trafią - zapewniał wcześniej w publicznych wypowiedziach ppłk Marcin Wiącek, rzecznik komendanta głównego ŻW.
Rodziny będą miały szanse na uzyskanie przedmiotów, których dotychczas nie dostały. - Wśród przedmiotów, które otrzymałam, nie ma przedmiotów wartościowych, dokładnie chodzi o obrączkę i zegarek mojego męża. One pojawiają się w protokole odnalezienia jego ciała, później te przedmioty giną - zwracała wcześniej uwagę Magdalena Pietrzak-Merta, wdowa po Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury.
- Są inne podobne przypadki - dodał jej pełnomocnik mecenas Bartosz Kownacki. Adwokat nie wyklucza złożenia stosownych zawiadomień do prokuratury, jeżeliby potwierdził się brak tych przedmiotów. - Myślę, że zdołam namówić pana mecenasa, abyśmy wnioskowali o wyjaśnienie, co się z tymi rzeczami stało - mówi Pietrzak-Merta.
Major Chyłkowski zaznacza, że rzeczy nieodebrane i niezidentyfikowane zgodnie z procedurami trafią do depozytu sądowego na trzy lata. Dopiero potem będzie je można zniszczyć. - Tymczasem liczymy, że jak najwięcej rzeczy zostanie rozpoznanych i trafi do rodzin - stwierdza.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110909&typ=po&id=po25.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. telefonu nadal nie ma , jest "pomoc prawna"

Prokuratura otrzymała przetłumaczoną odpowiedź na wysłany w styczniu do Danii wniosek o pomoc prawną ws. telefonu satelitarnego z Tu-154M - poinformowała Naczelna Prokuratura Wojskowa. Obecnie odpowiedź ta jest analizowana przez śledczych.

- Strona duńska zrealizowała nasz wniosek o pomoc prawną, w poniedziałek do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęły materiały przetłumaczone przez tłumaczy przysięgłych, prokuratorzy otrzymali te materiały we wtorek rano i poddają je analizie - powiedział kpt. Marcin Maksjan z NPW. Dodał, że odpowiedź z Danii przesłana została do Polski w sierpniu i wtedy trafiła do tłumaczenia.

Wniosek do Królestwa Danii, jak ujawnił w kwietniu rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa, został wysłany przez polską stronę w końcu stycznia bieżącego roku. - Skierowany do Danii wniosek o pomoc prawną w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej dotyczył kwestii technicznych związanych z funkcjonowaniem aparatu telefonii satelitarnej na pokładzie Tu-154M - informował wtedy płk Rzepa.

Prokuratura nie podawała jednak żadnych bardziej szczegółowych informacji na temat treści i zakresu wysłanego wniosku. Po ujawnieniu faktu wysłania wniosku do Danii w mediach pojawiały się spekulacje, że może on dotyczyć m.in. treści rozmów przeprowadzonych przed katastrofą z telefonu satelitarnego, gdyż rzekomo w Danii miały znajdować się materiały z nasłuchu NATO.

Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Ireneusz Szeląg mówił w maju zeszłego roku, że telefon satelitarny na pokładzie Tu-154M składał się ze stacji bazowej i trzech słuchawek oraz linii faksowej. Wcześniej informowano też, że pewien czas przed katastrofą z pokładu samolotu z telefonu satelitarnego dzwonił prezydent Lech Kaczyński. Rozmawiał z bratem Jarosławem. Z ujawnionych w mediach zeznań J. Kaczyńskiego przed prokuraturą wynikało, że rozmawiał on z bratem przez telefon satelitarny o godz. 8.20 rano o zdrowiu ich matki; po około minucie rozmowa się urwała. NPW informowała, że rozmowa nie dotyczyła warunków lotu ani kwestii lądowania. Z tego telefonu miała też dzwonić w trakcie lotu Tu-154M Izabela Tomaszewska z Kancelarii Prezydenta.

W mediach polskich i zagranicznych pojawiła się w ubiegłym roku wiadomość, że Rosjanie, którzy mogli wejść w posiadanie telefonu satelitarnego, poznali dzięki niemu "tajne kody" dające możliwość dostępu do tajemnic NATO. Na te doniesienia zareagowała Służba Kontrwywiadu Wojskowego, która zapewniła, że na pokładzie samolotu nie było takich "tajnych kodów" ani innych materiałów tajnych czy kryptograficznych.

Prokuratura wojskowa w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej przekazała dotąd 13 wniosków o pomoc prawną: osiem do Rosji, trzy do Białorusi, jeden do USA i jeden do Danii. Część wniosków została zrealizowana, niektóre są w trakcie realizacji.

Polscy prokuratorzy nie dysponują jeszcze na przykład całością dokumentacji sądowo-medycznej wszystkich ofiar tragedii. Na początku sierpnia naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski mówił PAP, że prokuratura czeka na ważną przesyłkę z Moskwy - sześć tomów akt śledztwa, które mają zawierać ostatnią partię dokumentów dotyczących sekcji zwłok ofiar katastrofy.
http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-smolenska/pomoc-dla-polski-...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl