"My musimy być mocne i jasne"
O Panie, któryś jest na niebie
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń
Wołamy ze wszech stron do Ciebie
O polski dach i polską broń.
Chłopcy silni jak stal
Oczy patrzą się w dal,
Nic nie zrobi nam wojny pożoga,
Gotuj broń! Naprzód marsz!
Ku zwycięstwu!
Tę dziarską piosenkę napisał Józef Szczepański "Ziutek", pieśniarz batalionu "Parasol". "Chłopcy silni jak stal", a dziewczęta?
Druh Aleksander Kamiński miał wyrzuty sumienia, że nie napisał książki wyłącznie o dziewczętach, o których powiedział: "Służba sanitarna i łączność były na nich oparte całkowicie. Ponadto powierzano im działania związane z wywiadem, transportem broni. Cóż to za dzielne były istoty! Odwagą bojową i poświęceniem w służbie dorównywały całkowicie chłopcom. Wykonywały bez chwili wahania najbardziej niebezpieczne zadania".
Krystyna Krahelska, która ofiarowała swe rysy pomnikowi warszawskiej Syreny, a zginęła w pierwszych dniach Powstania, niosąc pomoc rannemu, napisała w jednym ze swych wierszy:
Jakże trudno uśmiechać się znowu
do zieleni, do wiosny, do słońca
Nam, dziewczynom o gorzkich ustach,
nam, dziewczynom o ramionach tęskniących,
Wiemy przecież, że wrócą kiedyś nasi
właśni, najdrożsi chłopcy,
Wrócą kiedyś... Nie wiemy kiedy.
Skądś - z tej swojej wędrówki obcej.
My musimy być mocne i jasne. Nam nie wolno płakać i nie wierzyć.
Byłoby ciężej im było - daleko
- naszym chłopcom...
Naszym żołnierzom...
"Kto umie odczuwać sercem"
Były w batalionie "Zośka" dwie piękne siostry - Oleńka i Stefa Grzeszczakówny. Udało mi się jeszcze dotrzeć do trzeciej siostry, jedynej, która przeżyła. Krystyna z Grzeszczaków Zielińska opowiadała mi: - Oleńka szła przez życie jak świetlista smuga. Rozśpiewana, wylewna, pogodna, zawsze musiała się kimś opiekować. Zapowiadała, że będzie studiowała medycynę i będzie miała bardzo dużo dzieci. We wrześniu 1939 roku dzień i noc pielęgnowała rannych w Szpitalu Ujazdowskim. Stefa była zupełnie inna, bardzo cicha, bardzo zamknięta i bardzo powściągliwa. Włosy miała rude, a jak tylko musnęło ją słońce, obsypywała się piegami. Oleńka wcześnie zaczęła spełniać swoje marzenie i studiować tajną medycynę. Pamiętam ten wieczór sierpniowy 1943 roku, kiedy przyszła do domu zmieniona do niepoznania. Jakby w niej coś zgasło. Było to po akcji Sieczychy na niemiecką strażnicę, w czasie której zginął Tadeusz Zawadzki "Zośka".
Wigilia Bożego Narodzenia tegoż 1943 roku. Oleńka z kolegami z konspiracji przytargała przepiękną, pachnącą choinkę. Był opłatek, życzenia - za rok w wolnej Polsce, kolędy "Błogosław Ojczyznę miłą"... Przyszedł styczeń. Minęła godzina policyjna, a Oleńki nie ma. Dopiero po kilku strasznych dniach nadeszła wiadomość, że Oleńka jest na Pawiaku. Tak się bała aresztowania. Że nie wytrzyma. Że może coś powie, kogoś wyda. I wszystko wytrzymała. Nie wydała nikogo. Nie wiadomo, jak i gdzie Niemcy zamordowali Oleńkę Grzeszczakównę. Na kwaterze batalionu "Zośka" ma swój symboliczny grób razem z mogiłą siostry. 1 marca 1944 roku Andrzej Malinowski "Włodek", dowódca 1. kompanii batalionu "Zośka", wydał rozkaz: "Dla uczczenia pamięci Oleńki, drużynowej z zespołu dziewcząt kompanii "Rudy", pluton żeński baonu "Zośka" nosić będzie nazwę: pluton żeński "Oleńka"".
Siostra Oleńki, Stefa, wpisała się w pamięć towarzyszy broni. Opowiadał mi Staszek Sieradzki "Świst": - Widzę ją w pierwszym tygodniu Powstania, jak krąży wśród powstańców, nosi meldunki. Dostajemy rozkaz, że mamy przejść z Woli na Starówkę. Wyruszamy. Stefy nie ma. Nie ma tego płomyka z rudym blaskiem włosów. Gdzie jest? Czy została ranna? Bo przecież nie mogła zginąć!
Stefa z grupką powstańców pod dowództwem Andrzeja Samsonowicza "Księcia" została odcięta na Gęsiówce. Przeżyła okropne godziny ukryta w smrodliwej śmieciarce, mękę pragnienia, głodu, pełzania w blasku pożarów. Towarzysze broni we wspomnieniach żołnierzy batalionu "Zośka" mówią, jak bardzo imponowała im Stefa idealnym opanowaniem i spokojem. Dotarli do Puszczy Kampinoskiej i mogli tam w bezpiecznym azylu zostać, ale zdecydowali się wrócić do walczącej Warszawy.
Opowiadała mi siostra Stefy, Krystyna: - 2 września były imieniny ojca i Stefy. Mieszkaliśmy w Śródmieściu, które było jeszcze strefą stosunkowo bezpieczną w porównaniu z piekłem Starówki. Odezwał się dzwonek do drzwi. Stefa!!! Przerażająco brudna, ranna, na buzi pieg obok piega. Matka błagała ją, żeby została, że ranni nie muszą walczyć. Poszła.
Ostatnie dni na Czerniakowie. Wspomina Tadeusz Sumiński "Leszczyc", po wojnie sumienny edytor "Pamiętników żołnierzy baonu "Zośka"": "Ostatnie walki na Czerniakowie. Stefa jest spokojna i gdy wysyłają łączniczkę - zgłasza się natychmiast. Niemcy strzelają od strony Wisły. Słyszę krzyk "Śwista". Na podwórzu leży Stefa".
18 stycznia 1945 roku Staszek Sieradzki "Świst", kulejąc, wracał do Warszawy przez zamarzniętą Wisłę. Odnalazł Stefę. Miała włosy sklejone śniegiem i jeszcze widać było drobniutkie, rdzawe kropeczki - piegi.
Staszek napisał wiersz "Poległej łączniczce": "Rudy płomień włosów/ przylgnął złotą nitką do kamienia/ i już tam pozostał/ Kto umie odczuwać sercem - słyszy śmiech dziewczyny jak dzwonek leśny cichutki/ zaklęty w kamienną strofę/ Stefa".
Jedyną pamiątką, jaka ocalała po Stefie, jest karteczka zapisana jej ręką ze słowami modlitwy żołnierzy polskich:
O Panie, któryś jest na niebie
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń
Wołamy ze wszech stron do Ciebie
O polski dach i polską broń.
"Wesołe jak ptaszki"
Bo Dorota roześmiana ma dla wszystkich jasny wzrok
Przed Dorotą rozkochaną wiara daje równy krok!
Przed Dorotą, przed Dorotą
Baczność! I na prawo patrz!
A gdy skinie główką złotą,
w piekło, ogień za nią skacz!
Mówili mi towarzysze broni Dorotki Łempickiej z batalionu "Zośka", że ta dziarska piosenka idealnie pasowała do osobowości tej promiennej sanitariuszki. Gdy wybuchła wojna, Dorotka miała lat zaledwie 13. Była uczennicą słynnej szkoły "dwóch Jadwig" - Jadwigi Kowalczykówny, zwanej Czarną, i Jadwigi Jawurkówny, zwanej Białą. Były to niezwykłe nauczycielki. Uczennice wspominają, że szkoła ta uczyła prawdy, męstwa, odpowiedzialności. Religii uczył tam sam ksiądz Jan Mauersberger, naczelny kapelan Związku Harcerstwa Polskiego, a potem Szarych Szeregów. Działało znakomicie harcerstwo. Dziewczęta wspominają, że była to wielka przygoda i wspaniały duch Mickiewiczowskiego przesłania zawarty w słowach zdobiących lilijki harcerskie: "Ojczyzna - Nauka - Cnota".
Sanitariuszka i łączniczka batalionu "Zośka" - Anna Swierczewska-Jakubowska, pseudonim "Paulinka", była łaskawa na mą prośbę spisać swe wspomnienia o Dorotce Łempickiej do mego cyklu "Wierna rzeka harcerstwa". "Paulinka" wspomina Dorotkę jako piękną, wysoką dziewczynę, o złotych włosach, prostolinijną, inteligentną, odważną, a jednocześnie pełną wrażliwości i dobroci. W domu Dorotki odbywały się tajne lekcje. A jednocześnie dziewczęta przechodziły szkolenie sanitarne i kurs obchodzenia się z bronią. Dorotka miała czuwać w Szpitalu Wolskim nad umierającym bohaterem zamachu na kata Warszawy, Kutscherę - Bronkiem Pietraszewiczem "Lotem". W czerwcu 1944 roku batalion "Zośka" wyruszył na ćwiczenia leśne. Wspomina "Paulinka", że Dorotka mimo bardzo trudnych warunków tych ćwiczeń zawsze była pełna wigoru i humoru. Dziewczęta ją podziwiały, chłopcy się w niej kochali.
1 sierpnia Stanisława Kwaskowska "Pani Stasia", z sanitariatu Komendy Dywersji Armii Krajowej, patrzyła na sanitariuszki "wesołe jak ptaszki, roześmiane, nucą bojowe piosenki, poprawiają sobie loki, beztroskie". "Po południu - jak relacjonuje "Pani Stasia" - przyniesiono pierwszą ranną. Już nie żyje. Patrzę - Dorota...".
Druh Bogdan Deczkowski "Laudański" opowiadał mi, że Dorotka chciała udzielić pomocy rannemu Niemcowi. Podbiegła do niego. I upadła. Dostała postrzał w brzuch. Druh Aleksander Kamiński napisał: "Pierwszą krew w walce przelała dziewczyna. Jest to znamienne w tej strasznej wojnie".
Zosia Krassowska, komendantka plutonu żeńskiego "Oleńka" batalionu "Zośka", była malutka, krucha i drobna, dlatego przekornie dano jej pseudonim "Zosia Duża". Marzyła o medycynie. Odpowiadała za przygotowanie zaplecza sanitarnego wielu akcji, m.in. zamachu na Kutscherę. Anna Swierczewska-Jakubowska "Paulinka", napisała o Zosi: "Praca pod jej kierunkiem wyrabiała obowiązkowość, dyscyplinę, punktualność, która tak bardzo liczyła się w warunkach konspiracji. Miała zdolności organizacyjne i predyspozycje do kierowania dużym zespołem ludzi i wielką pasję prawdziwego lekarza. Taka była Zosia Duża - nasz przyjaciel, opiekun, dowódca. Wierna do ostatnich chwil życia, kiedy została śmiertelnie ranna, ratując życie postrzelonego kolegi". Stało się to 5 sierpnia, gdy batalion "Zośka" zdobył karny obóz dla Żydów na Gęsiówce. Ciężko ranna Zosia przeniesiona do szpitala była przytomna. Prosiła o księdza. Umarła 6 sierpnia. Nie spoczywa na kwaterze "Zośki", tylko na Powązkowskim cmentarzu cywilnym.
Środowisko Żołnierzy Batalionu "Zośka" - bardzo zżyte i wspaniale działające, organizowało przez wiele lat wzruszające uroczystości wręczania rodzinom poległych Odznaki Honorowej Batalionu. Przychodzili przeważnie bracia i siostry, czasem ostatnie żyjące matki. Tylko raz, w marcu roku 1985, pojawili się, by odebrać odznakę, oboje rodzice. Stanęli, trzymając się za ręce - Irena i Jan Zakrzewscy - rodzice "Hani Białej". Taki dano jej pseudonim, bo jej jasne włosy były prawie białe. Opowiadała mi jej matka, że Hania była zawsze tak radosna i promienna, jakby straszne lata wojny nie były w stanie zabrać jej blasków młodości. I umiała tą radością dzielić się z innymi.
Opowiadał mi Staszek Sieradzki "Świst", że podczas walk na Woli "Hania Biała" imponowała im, jak mówił - wielkim chłopom. - I była taka śliczna, miała włosy jak słoneczną aureolę. Tadeusz Sumiński "Leszczyc" wspomina ostatni dzień na Woli - 11 sierpnia: "Zaimponowała mi odwaga i poświęcenie Hani. Podbiegała do każdego rannego, by go ratować".
Opowiadał mi "Świst": - Czołgałem się przez pole kartofli. Granatniki wyrzucały fontanny ziemi. Przypadłem w bruździe. Patrzę - na rudziejącej już naci kartoflanej coś błyszczy. Jak złoto. To rozsypane włosy Hani Białej". Sanitariuszka Anna Zakrzewska miała 18 lat i 7 miesięcy, kiedy poległa.
Wiosną 1991 roku obchodziliśmy uroczyście stulecie urodzin pani Celestyny Kasperskiej - matki "Zosi Żelaznej", łączniczki plutonu "Alek" kompanii "Rudy" batalionu "Zośka". Przyszli złożyć życzenia żołnierze "Zośki": Bogna Chylińska, Włodzimierz Steyer, Staszek Sieradzki, Bogdan Deczkowski. Chłopcy wspominali Zosię. Mówił Bogdan Deczkowski "Laudański", że do obowiązków Zosi w Powstaniu należało nie tylko przenoszenie meldunków i rozkazów, ale także przygotowanie i zabezpieczenie jedzenia dla całego plutonu. - Pełniłem służbę w gruzach getta - opowiadał Bogdan. - Co chwila słychać było świst kul i nagle spośród zwałów gruzu ukazuje się Zosia. Niesie uważnie gorącą kawę i chleb. Była taka śliczna, smukła i miała niezwykłe, przejrzyste, niebiesko-szare oczy. Wydawało się nam, że jej pseudonim "Zosia Żelazna" pochodził nie od ulicy, na której mieszkała, ale od prawdziwie żelaznej wytrwałości i odwagi. Przeszła z nami przez piekło Starówki, doszła na Czerniaków. I znowu dbała o chłopaków z "Zośki". Czołgała się do nas pod ostrzałem, żeby przynieść coś do jedzenia. Kiedy widziałem ją ostatni raz - uśmiechnęła się i powiedziała: "Na obiad ugotujemy pyszną zupę pomidorową z makaronem". Zginęła 9 września. Miała 19 lat.
"Cudowne jutro"
Gwiazdo przewodnia łączniczek
Opiekunko Sanitariuszek
Rannych leku ostatni
Zbawienie konających w Tobie
W ogniu płonących świątyń
Syna Twego
W gruzach umęczonej Stolicy
W salwach ostatnich barykad
Zwycięstwo pewne
- wyproś nam Pani!
- modliły się dziewczęta Litanią do Matki Bożej Powstańczej. Była wśród nich Lidka Daniszewska zwana "Lili". Marzyła, że będzie lekarzem chirurgiem. Była sanitariuszką plutonu "Felek" kompanii "Rudy" batalionu "Zośka" i studentką tajnej medycyny. Przeszła szlak bojowy "Zośki" od Woli, poprzez Starówkę, na Czerniaków. Kiedy 31 sierpnia podczas brawurowego przebicia się oddziału "Andrzeja Morro" przez Śródmieście Andrzej dostał postrzał w twarz - natychmiast była przy nim Lidka. Oczyściła ranę, założyła opatrunek - nie odstępowała Andrzeja przez wszystkie godziny, kiedy ukrywali się w piwnicach, w duchocie i pragnieniu. Siostra Lidki, Irena z Daniszewskich Froelichowa, udostępniła mi cenne pamiątki, a wśród nich niezwykły dokument - relację przepisaną ręką matki Marii Daniszewskiej z adnotacją: "Na pogrzebie Lidki 30 III 1946 roku młody człowiek wręczył mi zeszyt z prośbą, żeby po przepisaniu oddać Pani Romockiej - matce Andrzeja Morro". Przepisana relacja się zachowała. Nie znamy, niestety, autora, ale pisze on tak, jakby cały czas towarzyszył Lidce. Z tej relacji wynika, że postanowiła ona wrócić ze Śródmieścia kanałami na Starówkę, żeby przeprowadzić i uratować tylu rannych, ilu zdoła. Niestety, kiedy dotarła do włazu na Starówce - domów już nie było, szpitali nie było, kościoła garnizonowego nie było. Znalazła tylko jednego rannego przy włazie. Był to porucznik Kruk z batalionu Czwartaków. Przez siedem godzin prowadziła go z powrotem do Śródmieścia. Pisze matka: "Lidka zginęła 16 września, na drugi dzień po śmierci Andrzeja Morro. Padła od kuli w chwili, gdy niosła pożywienie swoim głodnym, spragnionym kolegom". Miała 21 lat.
Podczas spotkania autorskiego w Klubie Samotnych "Pod Gruszą" podeszła do mnie wsparta o dwie kule siwa pani. Pogodna i serdeczna. Wręczyła mi w prezencie, dla moich harcerek, broszeczki w kształcie różyczek, które sama wykonała. - Moja Krysia bardzo kochała te kwiaty i chciałabym, żeby dziewczęta z drużyny noszącej jej imię dostały te broszeczki.
"Moja Krysia" - to Krystyna Niżyńska, najmłodsza, obok Lidki Markiewiczówny, sanitariuszka batalionu "Zośka", urodzona we Lwowie 9 czerwca 1928 roku. Dzięki przyjaźni z jej matką Heleną dane mi było poznać to krótkie i niezwykłe życie. Dzieciństwo najpierw w mieście Orląt, potem w Grodnie - nad Niemnem. Harcerstwo. Warty przy powstańczym grobie, pod Bohatyrowiczami opisanymi przez Elizę Orzeszkową w eposie "Nad Niemnem". Okupacja w Warszawie. Ojciec - oficer, jest członkiem Sztabu Obszaru Warszawskiego Armii Krajowej. Brat Andrzej działa w Szarych Szeregach. Krysia uczy się w tajnym gimnazjum Sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu i jest harcerką 4. Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej Szarych Szeregów "Knieje". Jej zastępowa, Anna Raszewska, wspomina: "Ta bystra czarnulka Krysia była nieustającym źródłem humoru, pogody i wesołości. Dzięki jej zaraźliwej pasji do śpiewu byłyśmy najbardziej rozśpiewanym zastępem".
Maszerując, podśpiewując.
W duchu sobie mówimy - zimy już się nie boimy,
Płaszcze, czapki mamy, okupację
przetrwamy
Wroga wypędzimy, Polskę z bidy
wyzwolimy!
Wiosny doczekamy!
Krysia zdobywa sprawności samarytanki, opiekunki chorych, wkuwa anatomię. I jak wspominają jej koleżanki z drużyny, "wszystko robi z niebywałym wdziękiem, wesoło i pogodnie, z wiarą w zwycięstwo i mające nadejść Cudowne Jutro".
Opowiadała mi mama Krysi: - Wierzyła w to "cudowne jutro". Może będzie świetnym architektem i zrealizuje marzenia Żeromskiego o szklanych domach? A może zostanie wspaniałą śpiewaczką? A może jednak lekarzem? Tyle szans przecież niesie "cudowne jutro".
W Powstaniu dostaje przydział do Śródmieścia w patrolu sanitarnym. Tam rodzi się jej pseudonim. Po bombardowaniu zasypana pyłem i gruzem woła do sanitariuszek: "Ratujcie tamte! Mnie nic nie jest - ja jestem tylko zakurzona".
I zostaje Krysią "Zakurzoną". Przyjmują Krysię do kompanii "Rudy" batalionu "Zośka", z którą pójdzie na Czerniaków. Pani profesor Zofia Stefanowska-Treugutt, sanitariuszka batalionu "Zośka", a po wojnie wybitny historyk literatury, w swych wspomnieniach zamieszczonych w cennej edycji "Pamiętniki żołnierzy baonu "Zośka"", pisze o tragicznych ostatnich dniach na Czerniakowie: "Jesteśmy wszystkie bezsilne, załamane, wykończone. Wszystkie, oprócz Krysi Zakurzonej, która w cudowny sposób rozmnaża opatrunki i umie jeszcze zdobyć się na zainteresowanie się nieszczęściem nie swoim, lecz cudzym". Krysia pochyla się nad każdym rannym. Niesie mu pociechę, pomoc, nadzieję.
23 września grupka dziewcząt z "Zośki" dostaje się do niewoli niemieckiej. Po raz ostatni są widziane przy kościele św. Wojciecha na Woli. Kolega Krysi z Żoliborza, który także dostał się do "Zośki" - Jerzy Muszyński - wspomina, że widział, jak Krysię i dziewczęta wyprowadzał żandarm z kościoła. Krysia szła ostatnia. Odwróciła się, gdy ją zawołał i uśmiechnęła się. Nikt więcej jej już nie zobaczył.
Matki na próżno przekopywały ziemię cmentarną. Nie odnalazły prochów swych córek. Ale Krysia przysłała swojej matulce jeszcze niezwykłe pożegnanie. Gdy odgruzowywano piwnicę szkoły Sióstr Zmartwychwstanek, znaleziono zeszyt Krysi, a w nim wypracowanie zatytułowane "Jedynie serce matki", w którym matka przeczytała list swego utraconego dziecka: "Matka to jest coś najświętszego na ziemi. Matka jest dla nas wszystkim - przyjacielem, nauczycielem, opiekunem, wychowawcą. Tylko Ona tak dzieckiem pokieruje, by mu było dobrze, tylko Ona potrafi dać dziecku pełnię prawdziwego szczęścia, i tylko Ona naprawdę i głęboko kocha. Wszystko przeminie, każdy odejdzie, ale Matka zawsze zostanie i nigdy nie przestanie kochać".
W dokumentach matki, które przekazał mi po jej śmierci brat Krysi - Andrzej Niżyński, znalazłam "List harcerek do Krysi": "Byłaś zwykłą szesnastoletnią dziewczyną. Pragnęłaś - jak wielu Twoich rówieśników - budować Polskę miłości. Chciałaś pojednać wszystkich ludzi, a oni - zabili Cię! Poszłaś walczyć za Wolną Ojczyznę - Matkę, a Matkę rodzoną zostawiłaś. Ona czeka na Ciebie, Krysiu. Przecież też walczyła o Polskę. Wolną i Niepodległą! Wywalczyłyście ją obie!"
W sierpniu roku 2006 Rada Szpitala Ginekologiczno-Położniczego "Inflancka" w Warszawie jednomyślną uchwałą postanowiła nadać swej placówce imię najmłodszej sanitariuszki batalionu Armii Krajowej "Zośka" Krysi Niżyńskiej "Zakurzonej". Wybór ten to hołd dla wszystkich dziewcząt - sanitariuszek Powstania. Brat Krysi, Andrzej Niżyński, żołnierz Powstania ze zgrupowania AK "Żaglowiec", nadesłał z Los Angeles list: "Najpiękniejsza jest idea Żywego Pomnika. Piękny jest spiż, granit, marmur, ale czyż nie wspanialszy jest fakt, że na Inflanckiej będzie stał Żywy Pomnik Sanitariuszek Powstania Warszawskiego. On stanie się strażnicą ich pamięci. Bóg zapłać Wam i Miastu Warszawa za ten cudowny dar".
Na uroczystości nadania szpitalowi imienia Krysi 24 września 2006 - w rocznicę dnia, kiedy po raz ostatni widziano ją żywą - na kominku harcerskim wystąpiła Drużyna im. Krysi Niżyńskiej "Błyskawica" z Hufca Związku Harcerstwa Polskiego Wola im. Obrońców Warszawy. Harcerki zacytowały wiersz "Harcerska noc 1944":
Spójrz druhno w niebo
Widzisz ten znak?
To nasza lilijka
Ma skrzydła jak ptak
Barbara Wachowicz
Za tydzień Barbara Wachowicz opowie o żołnie-rzach - harcerzach z batalionu "Zośka": braciach Wuttke - "Czarnym Jasiu" i "Małym Tadziu", Wojtku Omyle, braciach Milewskich - Tadeuszu i Kaziku, braciach Długoszowskich - Andrzeju i Marku, Andrzeju Samsonowiczu ps. "Książę".
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110806&typ=my&id=my08.txt
- Zaloguj się, by odpowiadać
6 komentarzy
1. Podbijam
bo cenne.
2. @Sierota
okruszki pamięci po wspaniałych Polkach. Okruszki jak diamenty.
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. A ja dodam,kocham takie okruszki Pamięci i w dodatku
gdy opowiada je Pani BARBARA
gość z drogi
4. Do Pani Maryli,
Wielce Szanowna Pani Marylo,
Cudowne opowiadania o dziewczętach, kobietach Powstania Warszawskiego. Dziś my o tym piszemy, jutro za sprawa takich jak Sikorski zapomni polski światek.
O Panie, któryś jest na niebie
Wyciągnij sprawiedliwą dłoń
Wołamy ze wszech stron do Ciebie
O polski dach i polską broń.,/i>
Cześć Ich Pamięci
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
5. Szanowny Panie Michale
o nie, to nie tak, Sikorski jest nikim, tylko przykrym epizodem w historii Polski, o naszych Bohaterkach będziemy pamietać.
Znam tę modlitwe zapisana wierszem z domu, od mojej Babci, nie wiedziałam tylko, kto jest Autorem.
Dzisiaj wiem - Stefa Grzeszczakówna i NIGDY NIE ZAPOMNĘ.
Pozdrawiam
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
6. A ja dodam
minęło tyle lat,nie żyją już CI,którzy nam opowiadali o Powstaniu,
o "Zosce" Parasolu"
i Pięknych Polskich Dziewczętach,
ale każdego Sierpnia ,
w środku Polski,w wielu Domach palą się świece
ku ICH Pamięci
Paliły je nasze Matki,przedwojenne harcerki,paliły Babcie,wdowy po Powstancach i
Dzisiaj
niezmiennie od lat palimy my, Wnuczki Tamtych Ludzi
Dobry Boże
Kochali Polskę,Kochali Ciebie i ginęli dlaPolski
Przytul ich do Swej piersi,bo zasłużyli na TO,szczególnie TE Piękne Polskie Dziewczęta
"O Panie,który jesteś na Niebie..."
gość z drogi