Kilka Słów - wspomnienia wojennego emigranta

avatar użytkownika Jacek K.M.

 W okolicy San Francisco w Kalifornii, mieszka 90 letni weteran II wojny swiatowej, skromny społecznik oddany służbie Polski, znany miejscowej Polonii jako wieloletni przedstawiciel Skarbu Narodowego wspomagający emigracyjny Rząd Polski w Londynie i aktywny członek miejscowego Stowarzyszenia Polskich Kombatantów.

 Pan Zdzisław Xiężopolski z żoną Jenny

W okolicy San Francisco w Kalifornii, mieszka 90 letni weteran II wojny swiatowej, skromny społecznik oddany służbie Polski, znany miejscowej Polonii jako wieloletni przedstawiciel Skarbu Narodowego wspomagający emigracyjny Rząd Polski w Londynie i aktywny członek miejscowego Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Po wielokrotnych prosbach Pan Zdzisław J. Xięzopolski dał się namówić do napisania wspomnień o swoich życiowych przejsciach i przygodach. Będzie to historia wojennego emigranta, człowieka na wskros dobrego jako momento , że w historycznej zawierusze niewiele można kontrolować, ale zawsze można pozostać porządnym człowiekiem. Częsć pierwsza jest ogólnym zarysem i wprowadzeniem do następnych bardziej szczegółowych wspomnień.

Kilka Słów

 

Urodziłem się w Łaniętach, gdzie ojciec mój był dyrektorem fabryki cukru. Świadectwo Dojrzałosci, czyli maturalne, otrzymałem w Liceum im. T. Kosciuszki w Gostyninie. Według nowego rozporządzenia absolwenci musieli odbyć obóz pracy. W połowie sierpnia 1939r. wezwano mnie do Ossowca przy granicy polsko-pruskiej. Praca polegała na maskowaniu bunkra z działem skierowanym ku granicy, przy użyciu łopaty i kilofa. Tam zastała mnie wojna.

Już od pierwszego wrzesnia bylismy ostrzeliwani przez niemieckie samoloty, a kiedy armia niemiecka według zeznania uciekinierów zajęła Ossowiec, obóz został rozwiązany, a jego uczestnicy zwolnieni. Wszyscy w liczbie około 200 chłopców, postanowilismy udać się do najbliższego garnizonu w Lidzie aby wstąpić do wojska. Ku naszemu zdziwieniu zastalismy koszary puste. Zjawił się jednak jeden oficer i kilku podoficerów, cudem chyba powiadomieni o naszym zamiarze. Oni to objęli komendę oznajmiając, że tworzą szkołę podchorążych. Wydano mundury z magazynów, uzbrojono w stare karabiny, znalazł się prowiant i kucharz. Zaczęły się ćwiczenia rekruckie, przeważnie w pobliskim lesie. Wobec nalotów na miasto złożylismy przysięgę i stworzylismy regularny oddział wydzielony. 17-go wrzesnia nocą nie znając jeszcze powodu, opuscilismy koszary z bronią w ręku i kieszeniami, bo nie było gdzie ładować, pełnemi amunicji i trzema sucharami na każdego, w nieznane. Dowódca kompanii, porucznik rezerwy wiedział pewnie, ale nic nie powiedział aż do następnego dnia. Wtedy rozeszła się wiesć.

Wojska sowieckie wkroczyły do Polski.

Dotarlismy dniem i nocą do Grodna. Tam wzięlismy udział w obronie miasta. Zmuszeni przeważającą siłą maszerowalismy dalej aż osaczeni zostalimy mając przed sobą granicę litewską. Krótko mówiąc przeszedłem granicę i zostałem internowany. Tam spędziłem zimę z tysiącami innych aż do inwazji sowieckiej.

Sowieci wywiezli nas na swoje ziemie, najpierw do obozu przejsciowego gdzie starali się nas przekonać o dobrodziejstwach komunizmu, a gdy to się nie udało, na półwysep Kola. Tam niwelowalismy teren, widocznie na lotnisko. Należałem do grupy tragarzy, którzy donosili żywnosć pracującym na kilka kilometrów w głębi. Warunki były tam nieznosne i niejeden, co starszy lub słabszy, postradał tam życie.

Pewnego dnia kazali zabrać mienie, niewiele tego było, przyprowadzili pozostałych z lotniska i załadowali na towarowy statek „Uzbekistan”. Rozeszła się wiesć o wojnie rosyjsko-niemieckiej. Rano statek przybył do Archangielska, gdzie przesiedlono nas do pociągu - i o cudo: pasażerskich wagonów. W drodze rozdano wspaniałe, tłuste sledzie – jeden na dwie osoby. Ale, ani kropli wody po sledziu solonym. Nie pamiętam już jak długo jechalismy. Na przystankach usmiechnięci i nieuzbrojeni politrucy częstowali nas tytoniem i bumażką. „My jestesmy przyjaciółmi” – mawiali.

Polskie Wojsko

I tak dojechalismy do pewnej stacji. Nazwy już nie pamiętam. Stamtąd lasami, z kilkoma tylko bezbrojnemi przedownikami dotarlismy do przyzwoicie zbudowanego obozu czekając co dalej, słuchając przemówień o naszej przyjażni. Jedzenie było nudne- zupa z suszonej ryby – ale wystarczające.

Odbyły się dwa przeglądy lekarskie. Na jednym niezwykle powabna (a kobiety już 3 lata nie widzielismy) doktor, z czarującym usmiechem pyta: „a woszy imiejesz”- a kto by takiemu zjawisku prawdę powiedział: „niet, nie imieju” – każdy odpowiadał. Wsród braci żołnierskiej, mimo wszystko procja chleba pozostała monetą obiegową.

Minęło kilka (a może tylko 2) tygodnie. Wreszcie załadowano nas na krypy na sasiedniej rzece. Jak długo holownik ją ciągnął – nie wiem - aż do Tatiszczewa pod Saratowem przy Wołdze. Tam był punkt zborny dla zwolnionych z więzień, kołchozów, jeńców wojennych i w ogóle wszystkich zdolnych do służby wojskowej. Drugim takim punktem był Buzułuk W tych dwóch miejscach formowało się wojsko polskie. Zimę spędzilismy w namiotach. Powstała szkoła podchrążych, do której ja, jak również towarzysze trzymający sie cudem razem, zostałem powołany.

Wiosną cały obóz został przeniesiony do Dżałałabad w Uzbekistańskiej dolinie Ferga. Mielismy wówczas już mundury angielskie. Po ukończeniu Szkoły Podchorążych przydzielono mnie do pułku. Odezwał się ból w nodze odmrożonej w Tatiszczewie, dostałem „nieżytu przewlekłego jelita cienkiego”, krótko mówiąc biegunki. I zaraziłem się malarią. Dolegliwosci te wykończyły mnie zupełnie.

Wychodzimy z Rosji Sowieckiej

Niewiele pamiętam z podróży do Krasnowodska, skąd przepłynęlismy na drugą stronę stronę morza Kaspijskiego do Pahlewi w Iranie. Dostałem się do szpitala polowego w Teheranie skąd po wyleczeniu skierowano mnie przez Badgad do miejscowosci Khnaquin w południowym Iraku. Trafiłem do mego pułku na pustyni.

Po kilku miesiącach zjawiła się komisja werbunkowa do spadochroniarzy w Anglii. Skwapliwie skorzystałem z okazji aby tam się dostać. Wstąpiłem do polskiej Marynarki Wojennej rezygnując ze stopnia kaprala i tytułu podchorążego, co było warunkiem. Zacząłem od początku, od przeszkolenia rekruckiego. Po kursie maszynisty zostałem zaokrętowany i brałem udział w konwojach i patrolach. Losy zmieniły sie, kiedy powołano mnie do Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej, a po ukończeniu i nominacji na podporucznika skierowano do służby okrętowej. Już pod koniec wojny poszedłem na studia, a po ich ukończeniu emigrowałem do Argentyny.

 Koniec Wojny i Emigracja

Początki były trudne bez znajomosci języka, zwłaszcza w mojej specjalnosci. Trzeba było się jakos zaczepic gdzie się dało. Zacząłem od spawania, fachu, którego naprędce nabyłem czekając na argentyńską wizę. Zmieniałem pracę, aż wreszcie, nauczywszy sie dostatecznie języka hiszpańskiego, zatrudniony zostałem jako inżynier w ogromnym młynie. Nie bardzo mi się to podobało i było mi obce. W tym czasie poznałem niewiastę, obywatelkę peruwiańską studiującą w Argentynie. Wkrótce „stanęlismy na slubnym kobiercu”. Zaszła potrzeba poważnego planowania na przyszłosć i poszukania czegos, co by mi lepiej odpowiadało.

Żona zaczęła tęsknic do swego kraju, Peru i do rodziny – postanowilismy tam emigrować. Moje starania o wizę w konsulacie peruwiańskim nie dały pożądanego wyniku. Jako Polaka uważano mnie tam za komunistę, a takich tam nie było potrzeba. Postanowilismy starać się o wizę dla mnie z Chile gdzie moglismy zatrzymać się tymczasowo u przyjaciół żony. Wymówiłem już pracę od dawna, więc nie można się cofać. Do Chile pojechalismy z moim dokumentem tożsamosci zwanym „No Argentyno”. Niestety i tam odmówiono mi wizy peruwiańskiej. W Chile nie moglismy zostać, bo tam nie było możliwosci zatrudnienia.

Po wielu dyskusjach ułożylismy plan: Jenny, jako obywatel Peru dostanie się tam bez trudnosci, a będąc tam i korzystając ze znajomosci może i mnie sprowadzi. Inna wersja planu zakładała, ze Jenny pojedzie legalnie, a ja – jakos to będzie.

Inżynier  w Peru

Koniec końców – dostalismy się oboje do Peru. Tam, po początkowych trudnosciach powodziło mi się dobrze. Otrzymałem bardzo dobrą pracę w przedsiębiorstwie górniczym bardzo daleko od stolicy jako inżynier urządzeń portowych, jako szef działu mechanicznego w innej, no i także państwowej stoczni. Zbudowałem będąc jest naczelnym kierownikiem dwa statki, po 10 tys. ton, pierwsze w dziejach tego kraju. Po wygasnięciu mego kontraktu i jednoczesnie zmienionej polityki nowego rządu powstałego po bezkrawej rewolucji, zaprzestano imprezy budowy.

Ameryka

Urodziły sie nam dwie córki, jedna z nich w wieku 4 lat ciężko zachorowała i postanowilismy się przeniesć do Stanów Zjednoczonych dla jej leczenia. Tym razem otrzymałem wizę i obywatelstwo bez trudnosci. Jestesmy w Ameryce, Ziemi Obiecanej od roku 1963.

Za służbę wojskową i pracę społeczną zostałem sowicie wynagrodzony medalami, certyfikatami, pismami dziękczynnymi, no i awansami. Obecnie jestem Komandorem (pełnym) Marynarki Wojennej.

Zdzisław Józef Xiężopolski 

 

(Zapoznali się Państwo z zarysem wspomnień Pana Zdzisława Józefa Xiężopolskiego, w najbliższym czasie postaram się zamiescić rozwinięcie jego wspomnień w częsciach.) Jacek K.M.

1 komentarz

avatar użytkownika gość z drogi

1. Piękne zdjęcia,i te szlachetne twarze

polska emigracja i ta polityczna i ta zarobkowa,wczoraj spotkalismy się
,teraz łatwiej lepsze połączenia i inne warunki,pozdr

gość z drogi