Uniwersytecka etyka według "Wyborczej" (Nasz Dziennik)

avatar użytkownika Maryla

"Dalsze przechylenie KUL-u w kierunku modelu lansowanego przez Radio Maryja będzie oznaczać dziczenie kultury katolickiej" - pisze w "Gazecie Wyborczej" ks. prof. Alfred Marek Wierzbicki. Czy takie słowa mogły paść z ust kapłana, etyka i profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego? Tak, mało tego, znajdują one na KUL wielu zwolenników, którzy pod pozorem troski o zachowanie pluralizmu poglądów w sposób pryncypialny próbują narzucić innym naukowcom swój punkt widzenia i w liście otwartym zuchwale domagają się złożenia dymisji przez obecnego rektora.

Jednym z rozgrywających w sporze dwóch lubelskich historyków prof. Mirosława Piotrowskiego i dr. Sławomira Poleszaka jest regularnie publikująca na ten temat "Gazeta Wyborcza", która kształtuje poglądy części pracowników uniwersytetu oraz próbuje wpływać na ton i tematykę podejmowanych tam dyskusji i badań. Zaangażowanie "Wyborczej" świadczy o tym, że spór pomiędzy naukowcami dotyka głębszego problemu, z płaszczyzny historycznej przenosi się na współczesne problemy i preferencje polityczne.

Historia najnowsza pod nadzorem
"Gazeta Wyborcza", podobnie jak wielu kulowców, nie dostrzega potrzeby rozliczenia z przeszłością, a wręcz przeciwnie, zawzięcie tę ideę zwalcza. Choć od otwarcia archiwów byłej bezpieki minęło już wiele lat, na KUL nie było jeszcze badań na temat roli i zaangażowania uniwersytetu w aktywność antykomunistyczną. Nie przeprowadzono także całościowych badań na temat uwikłania pracowników i studentów uniwersytetu w agenturalne kontakty z bezpieką. Mimo że od kilku lat istnieje kościelna komisja powołana przez zmarłego ks. abp. Józefa Życińskiego, nadal nie doczekaliśmy się rzetelnego opracowania, a nawet krótkiego artykułu na ten temat. Komisja, którą kieruje prof. Janusz Wrona z UMCS, od lat współpracujący z prof. Rafałem Wnukiem z KUL, zgromadziła obszerny zbiór dokumentów, posiada bardzo dobre rozeznanie w tej tematyce, ale wyników swoich badań nie upublicznia. Powstaje więc pytanie, w jakim celu komisja gromadzi te dokumenty i czy wiedza w ten sposób zdobyta nie jest kartą przetargową w uniwersyteckiej polityce personalnej? Ponadto czy powodem zatrudnienia na KUL w 2008 r. Rafała Wnuka, o którego angaż usilnie zabiegał prodziekan Wydziału Nauk Humanistycznych prof. Hubert Łaszkiewicz, nie był plan zainstalowania w Instytucie Historii osoby "zadaniowanej" w celu sprawowania nadzoru nad tematyką podejmowanych tu badań z zakresu historii najnowszej? Przed kilku laty z dużym niepokojem przyjęto na KUL informację o zaangażowaniu się kierowanej przez prof. Mirosława Piotrowskiego Katedry Historii Najnowszej w badania nad inwigilacją lubelskich struktur "Solidarności".

Komisja "Ujawnić Prawdę"
Wiosną 2006 r. przy Zarządzie Regionu Środkowowschodniego "Solidarności" w Lublinie powołano historyczną komisję do zbadania stopnia inwigilacji lubelskich struktur opozycji, w okresie PRL bardzo mocno związanej z KUL. Na czele komisji, której działania pilnie śledziła "Gazeta Wyborcza", stanął Piotrowski, gorący zwolennik badań nad powojennymi dziejami uniwersytetu. Piotrowski jest autorem licznych artykułów na temat rozpracowania i inwigilacji KUL przez komunistyczne służby specjalne publikowanych m.in. na łamach "Naszego Dziennika". Jego otwartość na te tematy budziła na KUL nieskrywaną niechęć. Krytykowano fakt, że na jego seminariach magisterskich i doktoranckich pisane są prace, w których wykorzystuje się akta byłej bezpieki. Do rektora wysyłano anonimowe listy, w których żądano wprowadzenia zakazu korzystania z tych akt w celach naukowych. Tymczasem pod kierunkiem Piotrowskiego powstawały i nadal powstają opracowania ukazujące twardą postawę Kościoła wobec władz powojennej Polski oraz dotykające bolesnego problemu "ukąszenia" części członków Kościoła przez komunizm. Wiele z tych prac uzyskało uznanie historyków z innych ośrodków akademickich i ukazało się drukiem. Za swoje poglądy i przekonanie o konieczności odkrywania i publikowania informacji o trudnej przeszłości lubelskiej uczelni Piotrowski płacił i nadal płaci wysoką cenę. W 2000 r. przeprowadzono na KUL zorganizowaną akcję, której celem było zablokowanie postępowania o nadanie Piotrowskiemu stopnia doktora habilitowanego. Profesor Henryk Gapski, pełniący wówczas funkcję kierownika Sekcji Historii KUL, interweniował wówczas u dziekana Wydziału Historycznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, prof. Andrzeja Radzimińskiego (obecnego rektora UMK), przekazując mu nieprawdziwe informacje na temat pracy habilitacyjnej i dorobku naukowego Piotrowskiego. Za te działania Gapski został dyscyplinarnie pozbawiony stanowiska kierownika Sekcji Historii KUL. Przewód habilitacyjny, na wyraźną sugestię ówczesnego dziekana WNH KUL prof. Janusza Droba, skonsultowaną z rektorem ks. prof. Andrzejem Szostkiem, został przeniesiony na UMK w Toruniu. Ponadto praca habilitacyjna Piotrowskiego nie tylko została bardzo dobrze przyjęta w środowisku naukowym, ale otrzymała nagrodę Prezesa Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej. Za pracę doktorską i dorobek naukowy Piotrowski otrzymał prestiżową nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, był też stypendystą Instytutu Herdera, Konferencji Niemieckich Akademii Nauk oraz Uniwersytetu w Leuven. Celem działań pracowników Sekcji Historii było uniemożliwienie objęcia przez Piotrowskiego Katedry Historii Najnowszej na KUL. Obecnie podejmowane są podobne działania. Bardziej jednak niepokoją informacje o kilkakrotnym uszkadzaniu opon w samochodzie Piotrowskiego, czego skutkiem może być wypadek drogowy, a także że do jego katedry przysyłane są obraźliwe listy z fekaliami, czym zajęła się już warszawska prokuratura.

Dziwne emocje wokół katedry
Od pewnego czasu aktywności Katedry Historii Najnowszej, którą kieruje Piotrowski, towarzyszą dziwne emocje. Nasiliły się one zwłaszcza po organizowanych przez katedrę spotkaniach i konferencjach. W listopadzie 2008 r. zorganizowano spotkanie z dr. Sławomirem Cenckiewiczem - gdańskim historykiem i byłym pracownikiem IPN. Ówczesny dyrektor Instytutu prof. Mirosław Filipowicz wręcz histerycznie zareagował na informację o zaproszeniu Cenckiewicza. Filipowicz grzmiał na łamach "Gazety Wyborczej", że zapraszając Cenckiewicza na KUL, złamano zasady dyskursu naukowego. Tymczasem prawideł dyskusji naukowej nie złamano, a na spotkanie przybyło kilkaset osób, które z zainteresowaniem słuchały wykładu historyka i chętnie nabywały jego książkę.
W maju 2010 r. Katedra Historii Najnowszej zorganizowała konferencję naukową poświęconą księdzu Jerzemu Popiełuszce. Zainteresowanie konferencją przerosło oczekiwania jej organizatorów. Na sympozjum, które komentowane było w ogólnopolskich mediach, przybyło ponad trzysta osób. "Gazeta Wyborcza" nie znalazła miejsca, ażeby poświęcić jej choćby jedną wierszówkę. Tymczasem trzy dni po konferencji Rada Instytutu Historii KUL kierowana przez Filipowicza przegłosowała zwolnienie pracownicy Katedry Historii Najnowszej, która konferencję współorganizowała i prowadziła. Uchwała o zwolnieniu została podjęta, mimo że pani doktor z katedry kierowanej przez Piotrowskiego posiadała kilkuletnią umowę o pracę na KUL. Decyzję Rady ostatecznie anulował rektor ks. prof. Stanisław Wilk.
Do podobnej sytuacji doszło kilka miesięcy wcześniej, także w czasie, gdy kierownikiem Instytutu Historii był Filipowicz. Dotyczyła ona innego pracownika Instytutu Historii KUL, wobec którego podjęto działania posiadające znamiona mobbingu, czyli niesprawiedliwego traktowania w miejscu pracy. Na celowniku znalazł się adiunkt z I Katedry Historii Nowożytnej, którego próbowano bezprawnie zwolnić z pracy. Rafał Wnuk dokonywał bezpodstawnie oceny jego pracy naukowej, a także notorycznie kontrolowano prowadzone przez niego zajęcia, wystawiano mu negatywne opinie, mimo że za pracę dydaktyczną i naukową osiągał najwyższe noty. W celu zbadania sprawy młodego adiunkta powołano na KUL specjalną komisję antymobbingową. Mimo decyzji rektora o pozostaniu pracownika naukowo-dydaktycznego na zajmowanym stanowisku, Rada Wydziału Nauk Humanistycznych po raz kolejny podjęła uchwałę o wyrzuceniu adiunkta z pracy. Należy podkreślić, że uchwałę podjęto wbrew woli i stanowisku rektora. Ostatecznie interwencja Piotrowskiego zakończyła gry wokół młodego naukowca, którego przeniesiono do kierowanej przez Piotrowskiego Katedry Historii Najnowszej. Katedra prężnie się rozwija, jej pracownicy zdobywają kolejne stopnie naukowe, uzyskują zagraniczne stypendia naukowe oraz są nagradzani w naukowych konkursach. Ponadto Piotrowski jest promotorem blisko 100 prac magisterskich oraz 10 rozpraw doktorskich. Jego dorobek naukowy i dydaktyczny z powodzeniem wystarczyłby do przyznania mu tytułu profesora tytularnego, o który Piotrowski zabiegał od kilku miesięcy. I tu znów koledzy z Instytutu wykazali się aktywnością, angażując się w dyskredytowanie jego książki o Narodowych Siłach Zbrojnych na Lubelszczyźnie i pokaźnego dorobku naukowego.

Krytyka czy manipulacje?
Pod koniec czerwca 2010 r. Piotrowski został poproszony przez redakcję "Zeszytów Historycznych WiN-u" o ustosunkowanie się do recenzji autorstwa dr. Sławomira Poleszaka pt. "Nie warto iść na skróty. Uwagi do książki M. Piotrowskiego o NSZ na Lubelszczyźnie". Piotrowski zwrócił się z prośbą o napisanie odpowiedzi na recenzję do dwojga historyków: dr Ewy Rzeczkowskiej z KUL i prof. Zbigniewa Karpusa z UMK. Naukowcy, po przeanalizowaniu recenzji, napisali rekordowo obszerną, bo liczącą 27 stron, ripostę zatytułowaną "Warto kroczyć obraną drogą. Uwagi do uwag Sławomira Poleszaka", w której wykazali ponad 70 nieprawdziwych informacji na temat książki i dorobku naukowego Mirosława Piotrowskiego. Nadmienić należy, że nie jest to debiut Poleszaka w pisaniu tego typu tekstów. Ostrą polemikę na łamach fachowych periodyków prowadziła z nim Anna Grażyna Kister. "Wszystkie przytoczone przeze mnie przeinaczenia, manipulacje i błędy p. Poleszaka - pisze A.G. Kister - powodują, że właściwe polemizowanie z jego pozostałymi uwagami nie ma sensu i byłoby poniżej godności szanującego się autora".
Z powodu przekręcania cudzych słów przez Poleszaka oburzał się w 2006 r. Konrad Kozłowski. Kozłowski napisał: "Dlaczego więc autor wmawia mi rzeczy, których nie popełniłem? Proszę przeczytać to, co napisałem". W innym miejscu Kozłowski informował, że "Pan Poleszak rozpowszechnia treści nieracjonalne i obraźliwe, i nadaje im rangę naukową. (...) Nie ma to nic wspólnego z wolnością naukową. To utrwalanie "władzy ludowej" w nowym pokoleniu Polaków". W recenzji książki o Narodowych Siłach Zbrojnych Poleszak również używał tego typu zabiegów. Napisał, że Piotrowski, nawet ograniczając temat swoich rozważań do działalności zbrojnej oddziałów NSZ, nie podaje własnych szacunkowych danych ilości i liczebności tych oddziałów (...). Otóż właśnie w rozdziale dotyczącym akcji bojowych lubelskich oddziałów NSZ Piotrowski na wielu kartach podaje informacje na temat liczebności oddziałów. Pisze o tym na stronach 94, 96, 98: 99, 100, 102, 104: 105, 106, 107, 108, 109,110, 111, 112, 113 (sic!). Zainteresowanych odsyłam do książki. W recenzji, w części dotyczącej słownika dowódców i żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Poleszak posuwa się nawet do celowego wycięcia fragmentu cytowanego zdania z książki Piotrowskiego i próbuje wyprowadzić fałszywą tezę o ukrywaniu przez autora prawdziwej podstawy źródłowej pracy. Tymczasem Piotrowski jasno napisał w książce, że powstała ona "na podstawie przede wszystkim wielu tysięcy kwestionariuszy osobowych byłej bezpieki, sklasyfikowanych jako wielotomowy załącznik do Charakterystyki nr 117, oraz innych akt archiwalnych, a także wspomnień i publikacji (...). Udało się opracować 870 biogramów najważniejszych dowódców i zwykłych żołnierzy NSZ, aktywnych na danym terenie po 1944 r. (...) Pod biogramami zamieszczono podstawę źródłową, która służyła funkcjonariuszom bezpieki do opracowania kwestionariuszy. Zachowano tam dawne sygnatury z odniesieniami do innych akt i współczesnej literatury historycznej" (s. 13-14). Ponadto Poleszak nieprawdziwie napisał w recenzji, że Piotrowski dotychczas nie zajmował się w swojej pracy naukowej problematyką polskiej konspiracji niepodległościowej lat 1939-1956. Bez trudu można znaleźć co najmniej kilkanaście artykułów naukowych, pozycji książkowych, biogramów oraz przyczynków, a także wydawnictw źródłowych autorstwa Mirosława Piotrowskiego poświęconych zagadnieniom polskiej konspiracji niepodległościowej podczas II wojny światowej i po jej zakończeniu. Cały dorobek Piotrowskiego dostępny jest od lat na jego stronie internetowej.
Poleszaka wspierała grupa profesorów z KUL i UMCS, zaś tekst recenzji został przekazany pracownikom Instytutów Historii KUL i PAN. Nieoficjalnie wiadomo także, że w pisaniu recenzji pomagali Poleszakowi pracownicy Biura Edukacji Publicznej i zarazem jego podwładni z IPN. Szczątkowe informacje na temat przygotowywanej recenzji pojawiały się na historycznych forach internetowych już w grudniu 2009 roku. Zastanawia więc determinacja Poleszaka oraz wspierających go Wnuka i Filipowicza w dyskredytowaniu Piotrowskiego. Podobnie niepokój budzi liczba nieprawdziwych informacji zawartych w recenzji, która całkowicie uzasadnia i w pełni motywuje decyzję Piotrowskiego o oddaniu sprawy do sądu.

Za recenzję do więzienia?
W sierpniu 2010 r. Piotrowski skierował do Sądu Rejonowego III Wydziału Karnego w Lublinie prywatny akt oskarżenia przeciwko Poleszakowi o pisanie i rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji, których skutkiem jest zniesławienie i narażenie na utratę dobrego imienia przez Piotrowskiego jako profesora i nauczyciela akademickiego. Miesiąc później Poleszak wycofał swój tekst z "Zeszytów Historycznych WiN-u", uzasadniając decyzję nadesłaną odpowiedzią na recenzję, a nie złożonym do sądu aktem oskarżenia, o czym wielokrotnie informował w "Gazecie Wyborczej". Tym samym niesłuszne są oskarżenia stawiane przez Wnuka pod adresem Piotrowskiego, że podejmując kroki prawne, uniemożliwił on Poleszakowi opublikowanie recenzji. Nadmienić należy, że w tym samym tygodniu, w którym wycofano tekst recenzji, dymisję ze stanowiska dyrektora Instytutu Historii KUL złożył Mirosław Filipowicz.
Kilka miesięcy później rozpoczęło się przysłowiowe już "młotkowanie" "Gazety Wyborczej", która, dyplomatycznie rzecz ujmując, za Piotrowskim nie przepada i która tę sprawę co chwilę przypomina i podgrzewa. Autorzy listu otwartego potępiającego "metody" Piotrowskiego, opublikowanego na łamach "Wyborczej", wysłali go do czterech ogólnopolskich gazet, w tym do "Naszego Dziennika". Tymczasem nikt, poza "Gazetą Wyborczą", listu nie opublikował. W kolejnych artykułach straszono, że historycy piszący krytyczne recenzje będą trafiać jako oskarżeni do sądu. Potępiano Piotrowskiego, że blokuje ukazanie się recenzji, że spory naukowe przenosi na salę sądową, powoływano się na bliżej nieokreślone zasady dyskusji naukowej, odwoływano się do "wspólnego etosu". Nikt nie zwrócił uwagi, że w tym przypadku nie chodzi o spory naukowe, ale o pisanie nieprawdy. W obronie Piotrowskiego nie stanęli wtedy etycy z KUL, przestrzegający ostatnio przed "radykalizowaniem" się uniwersyteckich nastrojów. W mediach chętnie wypowiada się ks. prof. Andrzej Szostek, który przyjmując i podzielając punkt widzenia "Gazety Wyborczej", wyraża krytyczne opinie o działaniach Piotrowskiego. Ksiądz Szostek nie zgodził się na rozmowę z Piotrowskim, przekazując mu informację odmowną za pośrednictwem rzecznik prasowej KUL. Nie wyraził chęci wysłuchania argumentów drugiej strony, uzasadniając, że nie jest już rektorem uczelni. Mimo to ksiądz Szostek przedstawia się w prasie jako były rektor KUL i podpisuje się pod słowami nieuzasadnionej krytyki wobec obecnego rektora ks. prof. Wilka, co nie jest szczytem etycznej elegancji. Wielu obecnych pracowników uczelni ocenia znacznie lepiej administrowanie KUL przez obecnego rektora aniżeli przez jego poprzednika.
Piotrowski, nie otrzymawszy wsparcia ze strony swojego macierzystego instytutu, oddał sprawę do sądu, korzystając z przysługującego mu prawa do ochrony własnej czci i dobrego imienia, gwarantowanego każdemu przez art. 47 Konstytucji RP. Czym innym jest bowiem toczenie sporu o postawach, ideach czy przebiegu pewnych zdarzeń historycznych, a czym innym są twierdzenia odnośnie do rzekomych braków w pracy naukowej i stosowanie celowych zabiegów świadomej manipulacji ukierunkowanych na zniesławienie autora książki i narażenie go na utratę dobrej opinii w środowisku naukowym. Nie można tego typu działań usprawiedliwiać wolnością słowa ani swobodą prowadzenia dyskusji naukowej, granicą wolności słowa jest bowiem kłamstwo; tam, gdzie ono się zaczyna, kończy się wolność wypowiedzi. Zasadę tę, obok naukowców, winni przede wszystkim stosować dziennikarze, także z "Gazety Wyborczej".

Prawda czy Reszka
W spór pomiędzy historykami aktywnie zaangażowała się "Gazeta Wyborcza", która od grudnia 2010 r. do maja 2011 r. napisała co najmniej kilkanaście artykułów na ten temat: "Gdy polityka zagraża debacie naukowej" ("Gazeta Wyborcza" z 16.03 br.), "Sąd zamiast polemiki naukowców" ("Gazeta Wyborcza" z 11.03 br.), "Za recenzję naukową przed sąd. Polemika czy pozew?" ("Gazeta.Lublin" - wyd. internetowe z 22.12.2010 r.) czy "Profesor jak cenzor?" ("Gazeta Wyborcza" z 22.12.2010 r.). Tego ostatniego tytułu próżno już szukać w internecie, "Wyborcza" "po cichu" zmieniła już jego nazwę. Autorem większości "Gazetowych" tekstów na temat sporu pomiędzy Piotrowskim i Poleszakiem jest redaktor Paweł P. Reszka. Cykl artykułów rozpoczął on od umówienia się na rozmowę z Piotrowskim i bez jakiejkolwiek próby podjęcia kontaktu w wyznaczonym terminie opublikował tekst bez wypowiedzi głównego zainteresowanego. To specyficzny rodzaj dziennikarskiej rzetelności.
Reszka napisał też kuriozalny artykuł o rzekomym wytupaniu Piotrowskiego przez Radę Instytutu Historii KUL podczas jej posiedzenia 15 marca 2011 roku. Mimo że prowadzący obrady dziekan WNH prof. Krzysztof Narecki i kilku innych pracowników potwierdziło, że żadnego tupania nie słyszeli, następnego dnia w "Wyborczej" ukazał się artykuł: "Na KUL wytupali profesora Piotrowskiego, europosła PiS". W rozmowie z dziennikarzem "Wyborczej" Pawłem P. Reszką dziekan Narecki ponownie potwierdził, że w czasie posiedzenia Rady Wydziału WNH "tupanie" nie miało miejsca. "Wyborcza" nie wyraziła zgody na opublikowanie sprostowania, w którym Piotrowski w punktach wskazał wszystkie zawarte w artykule nieprawdziwe informacje. Redaktor Reszka nie zareagował również na oświadczenie przesłane na jego redakcyjny adres e-mailowy przez autorów odpowiedzi na recenzję - dr Ewę Rzeczkowską i prof. Zbigniewa Karpusa w związku z pierwszym artykułem na temat sporu historyków, który ukazał się w "Wyborczej" 22 grudnia 2010 roku. Redaktor nie uznał także za potrzebne przeprowadzenie rozmowy z szefem redakcji "Zeszytów WiN-u", w których miały się ukazać tekst Poleszaka oraz odpowiedź na recenzję. Czy redaktor opisujący i pouczający w kwestiach standardów uniwersyteckich sam przestrzega zaleceń etyki i rzetelności dziennikarskiej?

"Etyka w pigułce"
W ostatnich dniach wiele mówi się na KUL o etyce i normach uniwersyteckich. Wielokrotnie o uniwersyteckim savoir-vivrze pisano w "Gazecie Wyborczej". O standardach badań naukowych przypominał też Rafał Wnuk, ale czy sam ich przestrzega? Podczas jednej z konferencji Wnuk zaprezentował swoje negatywne nastawienie do Narodowych Sił Zbrojnych, nazywając tę niepodległościową narodową formację mianem "partyjnej bojówki". W opublikowanym w 1999 r. artykule "Wierzchowiny i Huta", poświęconym akcji oddziału NSZ wobec kolaborującej z NKWD i bezpieką ukraińskiej wsi Wierzchowiny, Wnuk zamieszcza konkluzję, której ton do złudzenia przypomina peerelowskie piśmiennictwo sądowe: "Zgrupowanie "Szarego", wybijając ludność Wierzchowin - grzmi Wnuk - zadało dotkliwy, jeśli nie śmiertelny, cios etosowi NSZ. Mord rzucił cień na całą organizację. Zbrodnia ta obciąża konkretnych ludzi, wykonawców i rozkazodawców. Nie można obwiniać poszczególnych członków NSZ, którzy niejednokrotnie wykazali się największym poświęceniem w walce o niepodległość i nieprzeciętnymi kwalifikacjami moralnymi. Mordu dokonały oddziały NSZ i na nich spoczywa odpowiedzialność, jednak rozciąganie tej odpowiedzialności na wszystkich ludzi związanych z narodowym nurtem konspiracji i stawianie ich w jednym rzędzie z organizacjami nazistowskimi, wydaje się być poważnym nadużyciem zarówno z historycznego, jak i etycznego punktu widzenia". Zasadniczo Wnuk zżyma się, jeżeli chodzi o tematykę narodową, postuluje, ażeby na KUL ograniczyć liczbę konferencji naukowych temu poświęconych. W sukurs Wnukowi idzie ks. prof. Alfred Marek Wierzbicki, przestrzegając w "Wyborczej" przed "guru, najczęściej o skrajnie prawicowych przekonaniach". Ksiądz profesor zaniepokojony jest stylem dyskusji na uniwersytecie, który "nie może być pochodną modelu lansowanego przez Radio Maryja. Dalsze przechylanie się KUL-u w tym kierunku - pisze ks. Wierzbicki - będzie oznaczać dziczenie kultury katolickiej" (Gazeta.pl - wydanie internetowe z 27.05 br.). Dziwić się należy, że słowa te wypowiada kapłan, etyk i profesor katolickiej uczelni! Czy w takim razie jako cywilizowane należy traktować zachowanie jednego z profesorów Instytutu Historii KUL, który podczas wykładów kpi z symboli religijnych, prostacko przekręcając imię Matki Bożej?
Już nie krople deszczu, ale wiadra zimnej wody spadają na głowy niektórych kulowców. Z wzrastającym rozdrażnieniem i irytacją obserwują, że ich poglądy nie znajdują zrozumienia wśród dużej liczby studentów. Dezaprobatę budzi też angażowanie "Gazety Wyborczej" w wewnętrzne sprawy uczelni, a także próba narzucania przez to medium tonu i charakteru akademickich dyskusji. Za fasadą troski o wolność słowa oraz bezstronność i niezależność wypowiedzi próbuje się eliminować osoby o odmiennych poglądach na problemy historyczne i współczesne. Ci, którzy pouczają o etyce w nauce i gołosłownie zarzucają przenoszenie na uniwersytet metod politycznych, sami metody polityczne stosują. Skoro więc "Gazeta Wyborcza" i ostatnio "Polityka" są "odpowiednim" forum do dyskusji o kwestiach naukowych i światopoglądowych pracowników katolickiej uczelni, to łatwo dostrzec niebezpieczeństwo dla poziomu i bezstronności nauki.

Ewaryst Błotnicki

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110611&typ=my&id=my17.txt

Etykietowanie:

7 komentarzy

avatar użytkownika Wojciech Kozlowski

1. Antypolska gnida

Jak to sie stalo, ze Wnuk - antypolak, zaprzaniec i klamca z IPNu trafil na katolicka uczelnie? Kto go przyjaj?

Jak to mozliwe, ze banderowskie lobby - pomniejszajace ludobojstwo banderowskich faszystow ( http://wojciechkozlowski.blogspot.com/2009/04/tryptyk-banderowski.html ) dobiera sie do polskiego podziemia narodowego?

Wyglada na to, ze owe banderowskie lobby chce opanowac KUL przy ewidentnej pomocy antypolaka Michnika z antypolskiej GA GE.

Dostarcze pozniej artykul Konrada Kozlowskiego (w Glalkopisie nie wiadomo dlaczego stal sie niedostepny raptem) wspomianego w artykule aby zorientowac Panstwa w metodach antypolskiej swini.

Wojciech Kozlowski

avatar użytkownika Maryla

2. Coraz ostrzejsza bitwa o

Coraz ostrzejsza bitwa o katolickość KUL. "Kilkakrotne uszkadzanie opon w samochodzie Piotrowskiego, obraźliwe listy"

"Za fasadą troski o wolność słowa oraz bezstronność i niezależność
wypowiedzi próbuje się eliminować osoby o odmiennych poglądach na
problemy historyczne i współczesne".

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Wojciech Kozlowski

3. Sprawa przegrana

W swietle tych opon wyglada, ze akcje spiera prosto z piekla niegdysiejszy kanclerz KULu arcybiskup Zycinski.

Wojciech Kozlowski

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

4. Do pani Maryli,

Szanowna Pani Marylo,

ks. prof. Alfred Marek Wierzbicki, to uczeń Biskupa Drzycińskiego. członek Rady Konsultacyjnej przy Centrum Dialogu Katolicko-Żydowskiego w Archidiecezji Lubelskiej (od 1998),

Ukłony moje najnizsze

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika Wojciech Kozlowski

5. Protest na KULu

http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=8&nid=4321

Dziekujmy Ksiedzu Niezlomnemu, za jego zatroskanie dla Polski. Bogu i Ojczyznie to Zmartwychwstanie Polski.

Mysle, ze ow protest mozna by polaczyc z protestem przeciwko panoszeniu sie lobby banderowskiemu na KULu. Nie powinno byc miejsca dla klamliwej i antypolskiej opcji na KULu. Wystarczy juz agenturalnych zwyczajnow rodem z PRLu.

Ostatnio zmieniony przez Wojciech Kozlowski o wt., 14/06/2011 - 06:42.

Wojciech Kozlowski

avatar użytkownika Wojciech Kozlowski

6. Zgodnie z obietnica podrzucilem

wspomniane w artykule przez redaktora Blotnickiego, opracowanie Konrada Kozlowskiego, pokazujace czym zajmuja sie chlopcy "banderowcy": http://blogmedia24.pl/node/49364

Tekst byl dostepny w Glalkopisie, ale jakies dziwne zle sily ow tekst uniedostepnily ;(

Wojciech Kozlowski

avatar użytkownika Wojciech Kozlowski

7. Pracownik KUL Rafal Wnuk gosciem Wyborczej

http://wyborcza.pl/1,97737,9723158,Te_pomniki_nas_nie_polacza.html?as=1&...

z arykulem pomniejszajacym role Zolnierzy Wykletych, a w szczegolnosci podziemia narodowego.

W tym czasie antypolak Machcewicz (dyrektor Muzeum II Wojny Swiatowej w Gdansku) do spolki z Motyka retuszuja zbrodnie banderowskie (nowy 8 czesciowy film na You Tube)

Wojciech Kozlowski