Katyńskie kłamstwo – mitem założycielskim PRL-u. dr Leszek Pietrzak

avatar użytkownika Redakcja BM24

25 kwietnia 1943r. Związek Sowiecki zerwał dyplomatyczne stosunki z Rządem gen. W.Sikorskiego. Stało się to wówczas, gdy strona polska zwróciła się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z prośbą o  wyjaśnienie  odkrytych w Katyniu masowych grobów polskich żołnierzy. Decyzja ta była początkiem procesu budowania przez Sowietów  komunistycznej Polski,  w której  katyńskie kłamstwo stało się najważniejszym mitem założycielskim.


Ujawnienie Katynia
Był wiosenny 13 kwietnia 1943r. gdy rozgłośnia radiowa z Berlina podała oficjalnie informację  o znalezieniu masowych grobów polskich oficerów w rejonie Katynia nieopodal Smoleńska. Już w kilka godzin po  podaniu tej informacji przez niemiecką rozgłośnię, znaczna część opinii międzynarodowej podejrzewała o sprawstwo śmierci polskich oficerów właśnie Niemcy. Rankiem 15 kwietnia 1943 r. Sowieckie Biuro Informacyjne w reakcji na komunikat berlińskiego radia wydało oświadczenie, w którym zakomunikowano, że „Polscy jeńcy, którzy byli zatrudnieni w roku 1941 przy pracach na Zachód od Smoleńska i którzy wpadli w ręce  niemiecko – faszystowskich katów zostali następnie straceni”. Wydawało się, ze sprawa sprawstwa ujawnionej zbrodni jest jedynie niemiecka greuelpropagandą.  Gdy jednak w dniu 16 kwietnia strona niemiecka oficjalnie zwróciła się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK) w Genewie z wnioskiem o powołanie Międzynarodowej Komisji Lekarskiej do przeprowadzenia  ekshumacji grobów w Katyniu, zaczęto zastanawiać się, czy sprawcami tej zbrodni mogli być rzeczywiście Niemcy. Wątpliwości wzbudzał przede wszystkim charakter zgłoszonego przez III Rzeszę wniosku do MCK, w którym postulowano aby do udziału w ekshumacji ofiar weszli również przedstawiciele społeczeństwa polskiego z terenu Generalnego Gubernatorstwa, jak  też  jeńcy wojenni  z innych krajów. Był to zasadniczy moment w ocenie ujawnionej zbrodni na polskich oficerach. Zakres niemieckiego wniosku, stanowił bowiem istotną przesłankę do wykluczenia niemieckiego sprawstwo j zbrodni. Tymczasem do sprawy Katynia włączyła się formalnie strona polska. 17 kwietnia 1943 r. z wnioskiem do MCK o zbadanie sprawy grobów polskich żołnierzy zwrócił się także rząd polski gen. W. Sikorskiego.  Od tej pory sytuacja zaczęła się odwracać. Wszystko coraz bardziej przemawiało za tym, że sprawcami masowego mordu w Katyniu mogli być Sowieci a nie Niemcy.

Polityczna ofensywa Sowietów

W takiej sytuacji Sowieci postanowili ruszyć do politycznej i propagandowej ofensywy wobec rządu gen. W.Sikorskiego. Zbieżność złożonych do MCK wniosków przez z stronę niemiecką i polską był dogodną okolicznością do podjęcia takiej ofensywy.  21 kwietnia 1943r.  Stalin wystosował jednobrzmiące tajne depesze do Churchilla i Roosevelta stwierdzając w nich, że „rząd polski, stoczywszy się na drogę zmowy z rządem hitlerowskim faktycznie zerwał stosunki z ZSRR i zajął pozycję wroga  w stosunku do Związku Radzieckiego. Rząd radziecki doszedł do wniosku o konieczności zerwania stosunków z tym rządem”. Stalin podkreślał w depeszy, że rząd polski nie uważał za wskazane zwrócić  się z jakimikolwiek zapytaniem, do strony sowieckiej w tej sprawie, wskazując na jednoznacznie wroga postawę strony polskiej. Przemyślana  strategia Stalina była obliczona na przypisanie rządowi gen. Sikorskiego pewnego rodzaju  dyplomatycznego faux pas. W efekcie miało to świadomie wygenerować  oskarżenie rządu Sikorskiego o brak zaufania do sojusznika, czyli Związku Sowieckiego. Stalin chciał stworzyć wrażenie w obozie aliantów, że strona polska zaniechała porozumienia z Sowietami, w sprawie wywołującej wówczas najwyższe napięcie we wzajemnych stosunkach. Założony przez Stalina cel, został w dużej mierze osiągnięty. Jego depesze wywołały olbrzymie poruszenie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Londynie i Departamencie Stanu w Waszyngtonie. Churchill i Roosevelt byli przyzwyczajeni do nieustannych zatargów pomiędzy Polakami a Sowietami, ale nigdy nie przypuszczali, ze może dojść do zerwania stosunków. Był to najbardziej nieodpowiedni moment wojny, aby dopuścić do konfliktu między sojusznikami. Losy wojny zaczęły się bowiem przechylać  na stronę aliantów i należało za wszelka cenę unikać  niebezpiecznych rozłamów w obozie alianckim. Taki rozłam w ocenie zachodnich polityków mogło stanowić zerwanie polsko – sowieckich stosunków a to w ich ocenie osłabiało  wysiłek wojenny sprzymierzonych. Skutki sowieckiej ofensywy były sprowadziły silną polityczną presję na rząd Sikorskiego. Już 23 kwietnia 1943r. Churchill w depeszy do Stalina obiecał przeciwstawić się  polskiemu wnioskowi do MCK i osobiście wywrzeć wpływ na Sikorskiego w sprawie Katynia. Z kolei  Roosevelt w depeszy do Stalina podzielił sowiecką oceną działania strony polskiej, ale sprytnie zdał się na interwencję Churchilla i jego umiejętności wpłynięcia  na postawę  rządu gen. Sikorskiego. W efekcie polski rząd w Londynie musiał liczyć się z wycofaniem polskiego wniosku, pod presją swoich sojuszników.

Zabójcza gra Stalina

Stalin postanowił iść dalej  w sprawie polskiej, ale już sprawdzona  metodą faktów dokonanych. 25 kwietnia 1943r. w porannej depeszy do Churchilla komunikował mu, że „sprawa zerwania stosunków z Rządem Polskim jest już rozstrzygnięta” i że o jego  decyzji Mołotow zawiadomił już polskie władze, pomimo, że faktycznie to jeszcze nie nastąpiło. Przy okazji podkreślił, że niemożliwe będzie uniknięcie podania do wiadomości publicznej decyzji sowieckiego rządu o zerwaniu stosunków z rządem Sikorskiego. Był to sprytny argument, mający ubiec namowy Churchilla do nie podejmowania tego kroku przez rząd sowiecki. Z kolei gdy 29 kwietnia Stalin otrzymał odpowiedź od Roosevelta, zakomunikował prezydentowi USA, że jest już za późno aby zapobiec zerwaniu stosunków z polskim rządem. Po raz kolejny Stalin utwierdzał się w skuteczności swoich kłamstw wobec aliantów.
Tymczasem Stalin postanowił kontynuować politykę faktów dokonanych wobec rządu gen. Sikorskiego. W niedzielę wielkanocną 26 kwietnia, tuż po północy ambasador RP w Moskwie Tadeusz Romer  został wezwany  do sowieckiego Komisariatu Spraw Zagranicznych, gdzie Mołotow odczytał mu notę odmawiającą uznania  polskiemu rządowi i zrywająca z nim wszelkie stosunki. Treść noty, w istocie powtarzała wcześniejsze sowieckie zarzuty pod adresem rządu Sikorskiego. Jednak tym razem  zostały one ujęte w znacznie ostrzejszym tonie niż wczesniej. Już nie tylko padły słowa o współpracy z Hitlerem ale , zawarto w niej bezpodstawne zarzuty, że celem Polaków jest „wydarcie ustępstw terytorialnych kosztem interesów radzieckiej Ukrainy, Radzieckiej Białorusi i Radzieckiej Litwy”. Romer po wysłuchaniu treści noty, stanowczo zaprotestował przeciwko sformułowaniom w niej zawartym. Podkreślił, ze nie może przyjąć noty, sugerując Mołotowowi jej przekazanie bezpośrednio rządowi polskiemu za pośrednictwem sowieckiego ambasadora w Londynie. Jednak tamtej nocy Romer doświadczył jeszcze raz sowieckiej brutalności w polityce. Około 2.30 w nocy posłaniec  Mołotowa udał się do moskiewskiego mieszkania Romera, by wręczyć mu notę ponownie i wbrew przyjętym regułom dyplomatycznym.  Romer mimo oporów przyjął notę od posłanca Mołotowa. Gdy 29 kwietnia 1943r. Ambasador Romer  opuszczał Moskwę, wraz z nim odjeżdżała nadzieja na ułożenie polsko – sowieckich stosunków.


Delegalizacja polskiego rządu

Zerwanie stosunków dyplomatycznych z polskim rządem w Londynie było początkiem procesu tworzenia  komunistycznej Polski, całkowicie zależnej od Sowietów. Przygotowania do uruchomienia tego procesu  trwały na Kremlu już od wielu tygodni. Już w lutym 1943r. Sowieci utworzyli w Moskwie, będący pod ich całkowitą kontrolą, złożony wyłącznie z komunistów Związek Patriotów Polskich (ZPP). Jednak z formalnym ogłoszeniem jego programu i politycznych celów czekali do czerwca 1943r. Gdy 26 kwietnia 1943r. nastąpiło formalne zerwanie polsko – sowieckich stosunków, Stalin postanowił wyciągnąć z cienia ten stworzony przez siebie marionetkowy twór i użyć go do politycznej gry o swoje wpływy w powojennej Polsce. 28 kwietnia 1943r. na łamach sowieckiej „Izwiestii” ukazał się programowy tekst liderki ZPP -Wandy Wasilewskiej , potępiający rząd Sikorskiego  i apelujący o utworzenie  nowych polskich oddziałów, które mogłyby walczyć u boku Armii Czerwonej. Na tej podstawie  6 maja 1943r.  sowiecki Państwowy Komitet Obrony ZSRR podjął decyzję o formowaniu 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Na rejon formowania dywizji wyznaczono obóz wojskowy Moskiewskiego Okręgu Wojskowego w Sielcach nad Oką. Bazą kadrową tworzonej dywizji była grupa polskich oficerów, która deklarując chęć wspierania Sowietów, oszczędzona została przez NKWD w trakcie masowych egzekucji polskich oficerów z obozów w Kozielsku, Starobielsku i  Ostaszkowie, jakie miały miejsce wiosną 1940r.  Na dowódcę dywizji wyznaczono płk. Zygmunta Berlinga – byłego więzienia obozu w Starobielsku, który w końcu 1939r. podjął współpracę z NKWD. Bezpośredni nadzór nad nim  sprawował zastępca Ł.Berii – gen. W.Mierkułow. Jego osobista historia najlepiej pokazuje proces tworzenia armii przyszłej komunistycznej Polski. Wiosną 1940r. płk Z.Berling wraz z grupą wyselekcjonowanych polskich oficerów znalazł się w willi NKWD w Małachówce pod Moskwą. Tam pomagał NKWD w weryfikacji badania prawdziwego stosunku pozostałych oficerów do Sowietów, a następnie ich ostatecznej selekcji. Grupa ta po podpisaniu układu Sikorski- Majski w 1941r. znalazła się w tworzonych przez gen. W.Andersa Polskich Sił Zbrojnych. Po ewakuacji wojsk  gen. Andersa, płk. Berling pozostał w Związku Sowieckim, za co  Sąd Polowy skazał go zaocznie na karę śmierci jako dezertera. NKWD już wówczas przygotowywało go do nowej roli. Gdy Sowieci zerwali dyplomatyczne stosunki z rządem Sikorskiego, Berling wraz grupa kilkudziesięciu polskich oficerów, którzy już wcześniej podjęli współpracę z NKWD znalazł ważne miejsce w politycznych planach Stalina. To właśnie oni mieli być zaczątkiem polskiej armii i przyszłego Ludowego Wojska Polskiego. Berling realizując ściśle  instrukcje NKWD decydował o tym, kto ma trafić do jego dywizji i kto ma zostać oficerem.
Tymczasem w maju 1943r. Sowieci kontynuowali polityczne działania aby zbudować podwaliny komunistycznej władzy w Polsce. W dniach 9 i 10 czerwca 1943r.  odbył się w Moskwie wyreżyserowany przez Stalina zjazd ZPP, na którym oficjalnie ogłoszono statut, deklarację ideową oraz wybrano jego zarząd do którego weszli Wanda Wasilewska, Stanisław Skrzeszewski, Stefan Jędrychowski, Włodzimierz Sokorski i sam płk. Berling. Najważniejsze było  jednak to co zadeklarował ZPP w swojej deklaracji programowej. W niej bowiem znalazły się rzeczy najważniejsze z perspektywy realizacji sowieckich  interesów. W deklaracji na pierwsze miejsce wysunięto konieczność przebudowy struktury społeczno-politycznej przyszłej Polski,  sojusz ze Związkiem Sowieckim oraz odrzucenie obowiązujących postanowień terytorialnych traktatu ryskiego z 1921r.. Ten ostatni element był w istocie pierwszym projektem terytorialnym przyszłej Polski. Coraz bardziej stawało się jasne, że Sowieci będą dążyli do zagarnięcia wschodnich terenów II Rzeczypospolitej i będą chcieli wymóc na USA i Wielkiej Brytanii akceptacje takiego rozwiązania. Tymczasem w lecie 1943r. w obozie wojskowym w Sielcach tworzyła się kościuszkowska dywizja Berlinga. ZPP był jedynie atrapą mającą imitować polityczny nadzór nad tworzoną dywizją. 30 sierpnia 1943r. dywizja wyruszyła na front i została przegrupowana w okolice wsi Lenino na Białorusi. Jednak dopiero w dniach 12-13 października 1943r. weszła do walki. Bitwa dywizji pod Lenino była starciem zupełnie bez znaczenia w całościowej ofensywie sowieckiego Frontu Zachodniego, ale dla Stalina była dobra propagandową okazją, aby ustanowić przyszłe święto Ludowego Wojska Polskiego. Tak tez się stało i w PRL jej rocznice wchodziły do kanonu największych świąt państwowych.


Instalacja komunistów w Polsce
Sowieci od początku nie zaniedbywali także tworzenia politycznego zaplecza w kraju. 28 grudnia 1941r. w okolicach Wiązownej pod Warszawą zrzucili na spadochronach tzw. grupę inicjatywną, która do wykonania swojego zadania przygotowywana była w ośrodku Puszkino koło Moskowy.   Już 5 stycznia 1942r. z inicjatywy grupy utworzono Polską Partię Robotniczą, w skład której weszli przedstawiciel kilku krajowych organizacji prokomunistycznych. W marcu 1942r. PPR przystąpiła do tworzenia swojego ramienia zbrojnego czyli Gwardii Ludowej, która po dwóch latach przekształciła się w Armię Ludową. Najważniejsze decyzje dotyczące powstania PPR i GL Stalin podejmował osobiście. Ale nie była to ostatnia jego inicjatywa tworzenia marionetkowych organizacji w oparciu o zwerbowanych przez NKWD polskich obywateli. W noc sylwestrową z 31 grudnia 1943r. na 1 stycznia 1944r. w Warszawie działacze PPR zawiązali Krajową Radę Narodową, mającą w założeniu być "szeroką reprezentacją antyfaszystowskich nurtów demokratycznych" polskiego społeczeństwa. KRN miała być swoistym forum reprezentującym różne partie. W rzeczywistości owe „rożne partie” były fikcją, albowiem KRN była całkowicie zdominowana przez PPR. O wiele ważniejszy był aspekt programowy KRN. W dokumencie założycielskim KRN, odmówiono rządowi polskiemu w Londynie legitymacji do reprezentowania narodu polskiego oraz  zrzeczono się  prawa do większości wschodnich terenów II Rzeczypospolitej, które zostały zagrabione przez Związek Sowiecki na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Gdy w lipcu 1944r. sowiecki front przekroczył linie Bugu, Stalin postanowił dokonać scalenia tych wszystkich marionetkowych ciał, zarówno  tych działających w Moskwie, jak i tych, które działy już w okupowanej Polsce. Pomiędzy 18 a 20 lipca 1944r. podjął decyzję o utworzeniu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Pomysł nie był specjalnie innowacyjny. Skopiowano go od gen. de Gaulle'a , który w czerwcu 1943r. utworzył w Algierze Francuski Komitet Wyzwolenia, mający  być namiastką przyszłego rządu francuskiego. Gdy pomysł podsunięto Stalinowi, od razu go zaakceptował, osobiście decydując też o składzie PKWN-u i o zawartości jego manifestu. Istotny był też sposób zaprezentowania PKWN-u na polskiej scenie politycznej. 22 lipca 1944r. Radio Moskwa poinformowało, że PKWN powstał w Chełmie, przedstawionym w komunikacie jako pierwsze wyzwolone przez Armię Czerwoną polskie miasto. W rzeczywistości pierwsi członkowie PKWN dotarli bezpośrednio do Lublina, a nie do Chełma i było to dopiero 27 lipca 1944r. Wkrótce też okazało się, że poza marionetkowymi ZPP, PPR i KRN, w jego skład weszli przedstawiciel innych organizacji politycznych (PPS, SL, SD), a  także osoby bez formalnej afiliacji politycznej. Ale Stalin był nadal ostrożny, badając reakcję aliantów na utworzenie PKWN-u. W końcu PKWN nie miał jeszcze uznania międzynarodowego, a jego członkowie nawet nie nazwali się ministrami. Konsolidacja utworzonych ośrodków w ramach powstałego PKWN-u była potrzebna Stalinowi do zainscenizowania rzekomo – kompromisowych rozmów pomiędzy kontrolowanymi przez siebie polskimi komunistami  a przedstawicielami rządu polskiego w Londynie, jakie planowano podjąć w przyszłości. Tworząc PKWN Stalin maił nadzieję, ze stanie do tych rozmów na znacznie silniejszej pozycji. Ale jeszcze ważniejsze było zabezpieczenie sowieckich zdobyczy terytorialnych kosztem Polski.  To właśnie dlatego nakazał PKWN-owi podpisanie formalnej umowy z sowieckim rządem w sprawie przyszłej polsko – sowieckiej granicy. W ten sposób już 27 lipca 1944r. zostało podpisane w Moskwie "Porozumienie między PKWN a rządem ZSRR o polsko-radzieckiej granicy" , które przewidywało zrzeczenie się strony polskiej Kresów Wschodnich.


Inscenizacja polskiego porozumienia
Kolejnym krokiem Stalina były zainscenizowane przez niego w dniach 13 -14 października 1944r.moskiewskie rozmowy pomiędzy przedstawicielami PKWN a premierem Stanisławem Mikołajczykiem, z udziałem Stalina i Churchilla. Presja jaką wywarto na Mikołajczyka miala zmusić go do akceptacji zaproponowanej na konferencji w Teheranie rozwiązania Linii Cursona jako przyszłej granicy polsko – sowieckiej. Cele Stalina wobec Polski stawały się już coraz bardziej czytelne. Stali chciał uznawanego przez aliantów komunistycznego rządu w Polsce oraz włączenia polskich Kresów Wschodnich do Związku Sowieckiego. Oba cele realizował równolegle.  Sprawa Kresów wydawał się już przesądzona. W ostatnim dniu konferencji jałtańskiej (10 II 1944 r.) wszyscy zgodzili się na linię Cursona przyznając Lwów, Wilno i Kresy Wschodnie ZSRR. Sprawa druga również była na najlepszej drodze do sfinalizowania .31 grudnia 1944r. z inicjatywy Stalina PKWN został przekształcony w Rząd Tymczasowy . Był to kolejny krok Stalina w kierunku zmarginalizowania legalnego i powszechnie uznawanego na forum międzynarodowym Rządu RP w Londynie. W reakcji na ten krok rząd polski w Londynie wydał deklarację, w której stwierdzono, że Związek Sowiecki dokonał "zamachu na suwerenne prawa narodu polskiego". Jednak nie miało to już żadnych politycznych konsekwencji. Wkrótce okazało się, ze obradujący w lutym 1945r.w Jałcie przedstawiciele trzech wielkich mocarstw przystali również na sowiecką propozycję rozszerzenia składu Rządu Tymczasowego poprzez wprowadzenie do niego indywidualnych "Polaków z kraju i zagranicy". W ten sposób USA i Wielka Brytania całkowicie przemilczały istnienie Rządu RP na emigracji jako podmiotu prawa międzynarodowego. Był to moment decydujący dla losów rządu polskiego w Londynie. Wydarzenia kolejnych miesięcy coraz bardziej szły w tym kierunku. 28 czerwca 1945r. po konferencji w Moskwie z udziałem Stanisława Mikołajczyka RTRP przekształcił się w Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Na mocy moskiewskich ustaleń, do TRJN weszło pięciu londyńskich ministrów, którzy objęli drugorzędne resorty z wicepremierem oraz Stanisław Mikołajczyk jako wicepremier i minister rolnictwa.  6 lipca 1945 dotychczasowi sojusznicy Rzeczypospolitej, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone wycofały uznanie dyplomatyczne Rządu RP na uchodźstwie, uznając powołanie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z udziałem Stanisława Mikołajczyka za wykonanie postanowień konferencji jałtańskiej w kwestii powołania rządu polskiego uznawanego przez wszystkie państwa tzw. Wielkiej Trójki. 25 czerwca 1945 rząd Tomasza Arciszewskiego w nocie przekazanej zwycięskim mocarstwom odrzucił postanowienia konferencji w Teheranie i Jałcie, stwierdzając, że swoje uprawnienia konstytucyjne przekazać może tylko rządowi wyłonionemu w wolnych wyborach w kraju.


Z perspektywy czasów
W ten sposób kończył się proces delegalizacji Rządu RP w Londynie. Pozostało tylko umocnienie władzy komunistów w samej Polsce. Jednak to zadanie z perspektywy Kremla było jedynie problemem wewnętrznym w ramach projektowanego w Europie sowieckiego bloku. Delegalizacja legalnych polskich władz na arenie międzynarodowej była zadaniem o wiele trudniejszym, bo wymagała akceptacji zachodnich aliantów, albo przynajmniej ich bierności. Jednak i to Stalin osiągnął bez problemu. Gdy 26 kwietnia 1943r. Związek Sowiecki zrywał stosunki z rządem gen. Sikorskiego nikt chyba sobie wyobrażał, że legalny polski rząd może utracić międzynarodowe poparcie, w tym swoich największych sojuszników – Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Dwa lata później w lipcu 1945r, stało się to już faktem. Okolicznością, która ułatwiła Sowietom uruchomienie  procesu delegalizacji legalnego polskich władz była sprawa Katynia i działań jakie zostały podjęte przez stronę polską po ujawnieniu przez Niemców tej zbrodni. Przez blisko pięćdziesiąt lat istnienia PRL sprawa Katynia była jedną z najbardziej ukrywanych tajemnic PRL. Ale to właśnie sowieckie kłamstwo na temat zbrodni w Katyniu stało się mitem założycielskim PRL-u.


Leszek Pietrzak

 

Tekst zamieszczony za zgodą Autora, opublikowany w ostatnim numerze Gazety Polskiej.




 

Etykietowanie:

11 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. Dr Sławomir Kalbarczyk (IPN

Dr Sławomir Kalbarczyk (IPN Centrala)

Ukraińska i białoruska
lista katyńska



Truizmem
jest stwierdzenie, że prawda o zbrodni katyńskiej rodziła się w bólach
przez dziesięciolecia i proces ten nie jest jeszcze w pełni zakończony.
Przypomnijmy, że przez niemal pół wieku wiedziano jedynie o zamordowaniu
w Katyniu jeńców obozu w Kozielsku. Przypuszczano wprawdzie, że ich
tragiczny los podzielili także jeńcy obozów w Ostaszkowie i
Starobielsku, nie było jednak na to "twardych" dowodów. Dopiero w latach
1990-1991, kiedy to ujawniono pierwsze dokumenty NKWD dotyczące zbrodni
katyńskiej, kiedy przesłuchano żyjących jeszcze stalinowskich
zbrodniarzy zaangażowanych w jej realizację (szefa Zarządu ds. Jeńców
Wojennych NKWD ZSRS Piotra Soprunienkę, szefa Zarządu NKWD obwodu
kalinińskiego Dmitrija Tokariewa oraz funkcjonariusza Zarządu NKWD
obwodu charkowskiego Mitrofana Syromiatnikowa), kiedy wreszcie
przeprowadzono prace ekshumacyjne, zostało niezbicie stwierdzone, że
oficerów obozu w Starobielsku rozstrzelano w Charkowie i tam też
pochowano (w 6. strefie leśno-parkowej), natomiast policjantów z
Ostaszkowa rozstrzelano w Kalininie, a ich zwłoki pogrzebano koło
pobliskiej wsi Miednoje.


W czasie dokonywania tych
przełomowych odkryć nikt nie przypuszczał, że zbrodnia katyńska skrywa
jeszcze jedną, ponurą tajemnicę. Wyszła ona na jaw w październiku 1992
r., kiedy strona rosyjska przekazała Polsce podstawowe dokumenty
dotyczące zbrodni katyńskiej: notatkę ludowego komisarza spraw
wewnętrznych ZSRS Ławrientija Berii dla Józefa Stalina z 5 marca 1940
r., akceptującą jej treść uchwałę Biura Politycznego WKP (b) z tegoż
dnia oraz notatkę szefa KGB Aleksandra Szelepina dla przywódcy państwa
sowieckiego Nikity Chruszczowa z 3 marca 1959 roku.
Z notatki Berii
dowiedzieliśmy się, że to właśnie on wystąpił z propozycją rozstrzelania
blisko 15 tys. polskich jeńców wojennych i jeszcze tego samego dnia
stała się ona "prawem", przyjmując postać uchwały Biura Politycznego. Z
dokumentu wynikało jednak i to, że zbrodnia katyńska miała nieznane
dotąd "drugie dno". Notatka Berii nie sprowadzała się bowiem wyłącznie
do propozycji rozstrzelania jeńców. Obok nich szef NKWD proponował
rozstrzelać 11 tys. więźniów spośród ogółem ponad 18 tys.
przetrzymywanych w więzieniach NKWD w tzw. zachodnich obwodach Białorusi
i Ukrainy (tak w sowieckiej nomenklaturze nazywano okupowane Kresy
Wschodnie Rzeczypospolitej).
Kim byli ci ludzie? Dwie największe,
liczące ponad 5 tys. osób, grupy tworzyli: policjanci, agenci wywiadu i
żandarmi oraz członkowie różnych organizacji "kontrrewolucyjnych i
powstańczych" i tzw. element kontrrewolucyjny. Trzecią pod względem
liczebności stanowiła grupa oficerów, licząca ponad tysiąc osób. Dwie,
kilkusetosobowe, grupy składały się z "obszarników, fabrykantów i
urzędników" oraz "szpiegów i dywersantów".
Podobnie jak na jeńców,
wyroki na przetrzymywanych w więzieniach cywilów miała wydać "trójka", w
której skład wchodzili: zastępcy Berii Bogdan Kobułow i Wsiewołod
Mierkułow oraz Naczelnik 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRS - Leonid
Basztakow. Podstawą orzekania miały być informacje z materiałów spraw
karnych, przekazane "trójce" przez NKWD Białorusi i Ukrainy. Również w
części dotyczącej cywilów Biuro Polityczne zaaprobowało propozycję szefa
NKWD. Interesującą korektę danych z obu omawianych dokumentów przyniósł
trzeci z przekazanych dokumentów, mianowicie notatka Szelepina dla
Chruszczowa. Wynikało z niego, że zamiast planowanych 11 tys.
rozstrzelano "jedynie" 7305 osób cywilnych. Pismo nie tłumaczyło, co
było przyczyną zmniejszenia liczby zamordowanych i kto oraz w jakim
trybie zmienił decyzję Politbiura. Ani też, których więźniów
postanowiono nie rozstrzeliwać.
Wyjaśnijmy jeszcze, że proponując
rozstrzelanie nie 18, lecz 11 tys. więźniów, Beria wyłączył ze swej
zbrodniczej propozycji tzw. uciekinierów, czyli osoby pragnące
przedostać się spod okupacji niemieckiej na teren zaboru sowieckiego i
aresztowane przez NKWD na linii Ribbentrop-Mołotow. Jeszcze przed
zwróceniem się do Stalina, 2 marca 1940 r., szef NKWD polecił, aby
uciekinierów wyekspediować w celu odbycia zasądzonych wyroków najpierw
do Władywostoku, a docelowo do Siewwostłagu - czyli północno-wschodnich
łagrów słynnej Kołymy (w 6-8 eszelonach, z których każdy liczyć miał
1000-1500 osób). Można sądzić, że przyczyną ocalenia uciekinierów był
fakt, że ich "przestępstwo", polegające na "nielegalnym" przekroczeniu
wspomnianej linii - uważanej przez władze sowieckie za granicę - miało
charakter "porządkowy" i nie było skierowane przeciwko władzy
sowieckiej.
Realizacja decyzji Politbiura w części dotyczącej
więźniów rozpoczęła się 21 marca 1940 roku. Tego dnia Beria, tłumacząc
to potrzebą wykonania "pilnego zadania operacyjnego", zażądał od
ludowego komisarza transportu ZSRS Łazara Kaganowicza dostarczenia 245
wagonów do przewiezienia 3000 więźniów z zachodnich obwodów Białorusi do
Mińska i kolejnych 3000 więźniów z zachodnich do centralnych obwodów
Ukrainy. Następnego dnia nakazał szefowi NKWD Białorusi Ławrentijowi
Canawie, aby w ciągu 10 dni zorganizował przewiezienie do Mińska 3000
więźniów z następujących więzień zachodnich obwodów Białoruskiej SRS: w
Brześciu (1500 więźniów), Pińsku (500), Wilejce (500) i Baranowiczach
(450). Jego odpowiednik na Ukrainie, Iwan Sierow, miał w tym samym
czasie przetransportować 3000 więźniów przetrzymywanych w więzieniach
zachodnich obwodów Ukraińskiej SRS: we Lwowie (900 więźniów), Równem
(500), w więzieniu wołyńskim (500), w Stanisławowie (400), Drohobyczu
(200) do więzień w Kijowie, Charkowie i Chersoniu.
Beria nigdzie nie
wspominał, że przeprowadzane transfery więźniów wynikają z marcowej
uchwały Politbiura. Jednak ich czas, liczba przewożonych więźniów, a
także fakt, że w całą operację zaangażowano przedstawicieli najwyższych
władz ZSRS, dobitnie dowodzą, że nie chodziło tu o jakąś rutynową
operację. Wprawdzie liczba przewożonych więźniów była o 1305 niższa od
liczby rozstrzelanych - jak pamiętamy ostatecznie zamordowano 7305 osób -
ale wynikało to najprawdopodobniej z faktu, iż część więźniów
znajdowała się już w czterech wymienionych więzieniach i nie było
potrzeby ich przewożenia. Trzeba podkreślić, że rozkaz wydany Sierowowi
nie precyzował, ilu więźniów ma być przewiezionych do każdego ze
wskazanych jako miejsce docelowe trzech więzień na Ukrainie.
Na
omówionych dwóch rozkazach Berii kończy się sowiecka dokumentacja z
okresu przeprowadzania zbrodniczej operacji mordowania więźniów
cywilnych. Potem powstał już praktycznie tylko jeden dokument, za to
bardzo obszerny. Miało to miejsce jesienią 1940 r., już po zakończeniu
zbrodniczej operacji. Naczelnik 1. Wydziału Specjalnego NKWD USRS, st.
lejtnant bezpieczeństwa państwowego Cwietuchin, odsyłając do 1. Wydziału
Specjalnego NKWD ZSRS w Moskwie akta spraw karnych osób rozstrzelanych
na terenie Ukrainy, sporządził spis owych spraw, któremu nadał krótką
nazwę: "Wykaz akt osobowych wysłanych do NKWD ZSRS". Ów wykaz
szczęśliwie ocalał i w 1992 r. został odnaleziony w Kijowie przez Służbę
Bezpieczeństwa Ukrainy. Nazwano go ukraińską listą katyńską, albowiem
mówił o ludziach, którzy byli również ofiarami zbrodni katyńskiej -
cywilami rozstrzelanymi na terytorium USRS.
Wykaz miał układ
alfabetyczny - oczywiście w alfabecie rosyjskim - i liczył 3435 pozycji.
Olbrzymią zaletą dokumentu było to, że obok imienia, nazwiska, imienia
ojca i daty urodzenia rozstrzelanego podano w nim numer listy
dyspozycyjnej (listy śmierci), według której dana osoba została wysłana
na egzekucję (tj. przewieziona z Kresów do jednego z trzech więzień
ukraińskich). Na tej podstawie możemy stwierdzić, że były 33 takie
listy, a każda liczyła przeciętnie około 100 osób.
Kim byli
zamordowani? W świetle propozycji Berii z 5 marca nie może dziwić, że
dominują wśród nich wojskowi (ok. 500 osób) i funkcjonariusze Policji
Państwowej (również ok. 500). Wśród ofiar było także około 100 sędziów,
50 ziemian oraz 35 adwokatów. Narodowość ofiar nie była jednolita.
Bezwzględnie przeważają Polacy, są jednak także osoby narodowości
ukraińskiej i żydowskiej (tych ostatnich ok. 10%). Spośród bardziej
znanych postaci, figurujących na ukraińskiej liście katyńskiej, można
wymienić: senatorów Macieja Bundzylaka, Apolinarego Garlickiego, Helenę
Lewczanowską i Mykołę Masłowa, posłów: Dezyderego Smoczkiewicza, Edwarda
Ekerta, Zygmunta Piotrowskiego i Perto Fedyszyna, posła i prezydenta
Tarnopola Stanisława Widackiego, tytularnego profesora prawa
Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Ludwika Dworzaka i docenta praw
tej uczelni Zenona Wachlowskiego.
Musimy zaznaczyć, że około jednej
piątej osób z listy nie udało się dotąd zidentyfikować - jest to
zadanie, które badacze muszą jeszcze wykonać.
Odnalezienie
ukraińskiej listy katyńskiej wywołało nieodpartą chęć poszukiwań
analogicznej listy rozstrzelanych na Białorusi, której per analogiam
nadano miano białoruskiej listy katyńskiej. Początkowo wyglądały one
obiecująco. Strona białoruska była skłonna do współpracy i wysuwała
nawet sugestie, że zwłoki ofiar zamordowanych na Białorusi spoczywają w
Kuropatach pod Mińskiem, gdzie NKWD od lat trzydziestych grzebało zwłoki
więźniów zamordowanych w mińskim więzieniu (m.in. w latach Wielkiej
Czystki). Jednak już po krótkim czasie białoruska prokuratura zakończyła
bez rezultatu poszukiwania białoruskiej listy katyńskiej, składając
jednocześnie zdumiewające oświadczenie, że na terenie Białorusi w ogóle
nie stwierdzono faktów rozstrzeliwania obywateli polskich. Poszukiwanej
listy najprawdopodobniej nie ma także - czynimy to zastrzeżenie z uwagi
na fakt, iż opieramy się tu na nieoficjalnej deklaracji jednego z
rosyjskich prokuratorów wojskowych - w aktach śledztwa w sprawie zbrodni
katyńskiej, prowadzonego w latach 1990-2004 przez Główną Prokuraturę
Wojskową - najpierw ZSRS, potem Federacji Rosyjskiej.
Czy wobec
nieodnalezienia białoruskiej listy katyńskiej 3872 więźniów
rozstrzelanych w więzieniu w Mińsku jest już na zawsze skazanych na
anonimowość? Trudno przesądzać. Niektórzy badacze widzą pewne możliwości
w zakresie choćby częściowego ustalenia nazwisk rozstrzelanych na
Białorusi poprzez badanie personaliów ich rodzin, które - jak wiadomo -
zostały w kwietniu 1940 r. deportowane do Kazachstanu. Problem polega na
tym, że prace identyfikacyjne nad imiennymi wykazami deportowanych
zostały uruchomione dopiero niedawno i na ostateczne wyniki prac
przyjdzie jeszcze poczekać.
Wspomniano już, że jako prawdopodobne
miejsce grzebania ofiar z białoruskiej listy katyńskiej władze
białoruskie wskazały Kuropaty. Skąd wzięło się to domniemanie? Otóż w
trakcie ekshumacji prowadzonych w Kuropatach w latach 80. i 90.
ujawniono trzy masowe groby - inne niż wszystkie pozostałe. O ile z tych
pierwszych wydobywano przedmioty sowieckiej produkcji, które dowodziły,
iż pochowano w nich obywateli ZSRS, o tyle w tych drugich znaleziono
znaczną liczbę przedmiotów bądź to produkcji polskiej, bądź też
europejskiej, świadczących jednoznacznie, że nie spoczywają w nich
obywatele sowieccy. Pewność ta pochodzi m.in. stąd, że Związek Sowiecki
nie sprowadzał z zagranicy dóbr konsumpcyjnych. Z wyrobów polskich
wymienić można medaliki z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej,
metalowy kubek produkcji warszawskiej firmy "Wulkan" oraz gumowe obuwie
firm "Gentleman" z Warszawy i "Pepege" z Grudziądza. Produkty
niepolskiej produkcji to buty czechosłowackiej firmy "Bata" oraz
grzebienie z ebonitu, wyprodukowane przez austriackie firmy "Durabit" i
"Rubonit" - masowo sprowadzane do Polski w latach 20. i 30. Na jednym z
takich grzebieni znajdował się wydrapany igłą napis w języku polskim:
"Ciężkie chwile więźnia. Mińsk 20.04.1940. Myśl o was doprowadza mnie do
szaleństwa. 26 IV Rozpłakałem się - ciężki dzień".
Problem z
kuropackimi grobami polega jednak na tym, że nie znaleziono w nich
żadnych przedmiotów czy dokumentów, na podstawie których można by
zidentyfikować ofiary. Gdyby nawet było inaczej, niewiele by to dało, bo
nie mając białoruskiej listy katyńskiej, nie moglibyśmy stwierdzić, czy
personalia danej osoby się na niej znajdują.
Lepsze wyniki dały
ekshumacje prowadzone od lat 70. aż do czasów nam współczesnych w
miejscowości Bykownia pod Kijowem. W bykowniańskim lesie (obecnie w
granicach Kijowa), gdzie od Wielkiej Czystki chowano ofiary kijowskiego
NKWD, odnaleziono przedmioty należące do osób figurujących na
ukraińskiej liście katyńskiej. Były to: prawo jazdy Franciszka
Paszkiela, mieszkańca wsi Smordwa, powiat dubieński w województwie
wołyńskim, oraz "nieśmiertelnik" starszego sierżanta Józefa Naglika,
dowódcy strażnicy Korpusu Obrony Pogranicza w Skałacie. Innego typu
znaleziskiem był ebonitowy grzebień czechosłowackiej firmy "Matador -
Garantie" z napisami następującej treści: "Fr. Strzelecki Wł. Woł.",
"Ludw. Dworzak, s. Józefa", "kpt. Grankowski Wspólna 17" i "Szczyrad.".
Łatwo się domyślić, że właściciel grzebienia, którego nazwiska nie
znamy, uwiecznił na nim nazwiska czterech polskich współwięźniów.

Kim oni byli?
O
profesorze Ludwiku Dworzaku już wspomniano. Franciszek Strzelecki był
kierownikiem Szkoły Powszechnej we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie został w
październiku 1939 r. aresztowany. Z dotychczas zebranych informacji
wynika, że w kwietniu 1940 r. wywieziono go do Kijowa. Całkowicie
jednoznacznej identyfikacji "Grankowskiego" historykom nie udało się
dokonać. Niedokończone nazwisko "Szczyrad." należy łączyć z ppłk.
Bronisławem Szczyradłowskim, zastępcą dowódcy obrony Lwowa we wrześniu
1939 roku. Aresztowany w grudniu 1939 r. we Lwowie i osadzony w
miejscowym więzieniu Brygidki, w kwietniu 1940 r. został wywieziony do
Kijowa.
Wagę tych znalezisk trudno przecenić, nadal jednak nie wiemy,
ile ofiar z ukraińskiej listy katyńskiej spoczywa w Bykowi. Niestety,
prace ekshumacyjne prowadzone w Charkowie (w strefie leśno-parkowej) nie
doprowadziły do odkrycia ani zwłok zamordowanych w charkowskim
więzieniu ofiar z ukraińskiej listy katyńskiej, ani też należących do
nich przedmiotów. Żadnych ekshumacji nie przeprowadzono w Chersoniu,
gdzie na miejscu cmentarzyska ofiar miejscowego NKWD wybudowano
olbrzymie osiedle mieszkaniowe.
Podsumowując, można powiedzieć, że
nasza wiedza o ofiarach figurujących na wspomnianych w tytule tego
tekstu listach jest dalece niewystarczająca, przy czym to, co wiemy o
zamordowanych na Ukrainie i Białorusi, dzieli przepaść. Część luk można
wypełnić poprzez intensyfikację badań czy wznowienie prac
ekshumacyjnych, ale niektórych, bez odkrycia nowych dokumentów -
uzupełnić się nie da.
Ważne jest, że zbrodnia na osobach cywilnych w ogóle wyszła na jaw i stała się częścią naszej narodowej pamięci.


http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110429&typ=ip&id=ip12.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Dr Witold Wasilewski (IPN

Dr Witold Wasilewski (IPN Centrala)

Sowieckie komisje kłamstwa:
NKWD-NKGB i Burdenki




Kiedy
słyszymy zwrot "kłamstwo katyńskie", zwykle na myśl nasuwa się nam
sowiecka komisja kierowana przez Nikołaja Burdenkę. Skojarzenie jest w
pełni zasadne. Komunikat Komisji Specjalnej Burdenki ze stycznia 1944 r.
przez blisko pół wieku wyznaczał oficjalne stanowisko ZSRS i całego
świata komunistycznego w sprawie Katynia, a jednocześnie stanowił symbol
zakłamania komunistów. Dotarcie po upadku Związku Sowieckiego do
tajnych wcześniej dokumentów pozwoliło jednak zajrzeć głębiej za kulisy
sowieckiej mistyfikacji. Przechowywane w Państwowym Archiwum Federacji
Rosyjskiej (GARF) dokumenty ukazują komisję Burdenki nie jako główne,
lecz jedynie końcowe ogniwo w procesie konstruowania fałszerskiej
sowieckiej wersji wydarzeń. Ogniwem ważniejszym i chronologicznie
wcześniejszym była bez wątpienia komisja sowieckich resortów
bezpieczeństwa NKWD-NKGB (Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych,
później Ludowego Komisariatu Bezpieczeństwa Państwowego), czyli zespół
funkcjonariuszy aparatu wprost odpowiedzialnego za wykonanie wiosną 1940
r. zbrodniczej decyzji Politbiura WKP(b) z 5 marca 1940 roku.


Wczesną
wiosną 1943 r. Niemcy odkryli w Lesie Katyńskim ciała zamordowanych
przez NKWD polskich oficerów. Zainteresowany po Stalingradzie
podkopaniem wiarygodności ZSRS Joseph Goebbels zaczął akcję
propagandową. 13 kwietnia 1943 r. Radio Berlin ogłosiło informację o
odnalezieniu grobów polskich oficerów, co odbiło się dużym echem w
świecie. Niemcy ściągnęli na miejsce delegacje z okupowanych,
sprzymierzonych i neutralnych krajów, w tym dziennikarzy, a także
alianckich oficerów z oflagów oraz ekspertów medycyny sądowej.
Potwierdzili oni prawdę o sowieckiej zbrodni.

Pojawia się wersja sowiecka
W
odpowiedzi 15 kwietnia 1943 r. moskiewskie radio ogłosiło komunikat
"Sowinformbiuro" zarzucający Niemcom oszczerstwo. Już pierwszy akapit
zawierał tezę o niemieckiej prowokacji: "Oszczercy goebbelsowscy
rozpowszechniają od ostatnich 2-3 dni wymysły o masowym rozstrzelaniu
przez organy sowieckie w rejonie Smoleńska polskich oficerów, co jakoby
miało miejsce wiosną 1940 r. Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają
się w tej swojej nowej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i
podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie,
popełnione, jak to widać teraz jasno, przez nich samych".
Warto
zwrócić uwagę na drugi akapit komunikatu. Widać w nim ogólny zarys
oszukańczej wersji, rozwijanej następnie przez ZSRS i jego
komunistycznych sojuszników. Sowieci oświadczyli: "Faszystowskie
komunikaty niemieckie w tej sprawie nie pozostawiają żadnych wątpliwości
co do tragicznego losu dawnych polskich jeńców wojennych, którzy
znajdowali się w 1941 r. w rejonach położonych na zachód od Smoleńska na
robotach budowlanych i wraz z wieloma ludźmi sowieckimi, mieszkańcami
obwodu smoleńskiego, wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w
lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska".
Narodziło się kłamstwo katyńskie.
Ogłoszenie
przez Niemców informacji o grobach w Katyniu skłoniło rząd RP do
zwrócenia się do instytucji międzynarodowych. 17 kwietnia 1943 r. rząd
wydał nieprzesądzające ostatecznie o sowieckiej winie oświadczenie i
zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Bernie o zbadanie
sprawy. 19 kwietnia sowiecka "Prawda" zaatakowała Polskę za zwrócenie
się do MCK. W kolejnych dniach rząd polski pod naciskiem Winstona
Churchilla i Franklina D. Roosevelta wycofał wniosek z MCK. 25 kwietnia
rząd ZSRS, pod pretekstem polskiego udziału w niemieckiej prowokacji,
zerwał stosunki z rządem RP. W kolejnych miesiącach Sowieci zaczęli już
otwarte przygotowania do zainstalowania w Polsce reżimu komunistycznego -
i rozwinęli złożoną konstrukcję fałszerstw mających w oczach świata
legitymizować kłamstwo katyńskie, czyli "legendę" o dokonaniu zbrodni na
Polakach przez Niemców, po ich wkroczeniu latem 1941 r. na
Smoleńszczyznę.

Służby specjalne przystępują do akcji
Do
sfabrykowania potwierdzających niemiecką winę "dowodów" Sowieci
wykorzystali odzyskanie w końcu września 1943 r. kontroli nad Lasem
Katyńskim. 22 września 1943 r., gdy Armia Czerwona znajdowała się "30-35
km od Katynia", szef Zarządu Propagandy i Agitacji KC WKP(b) Gieorgij
Aleksandrow wystosował pismo do sekretarza KC Andrieja Szczerbakowa,
sygnalizując konieczność podjęcia "kroków przygotowawczych w celu
zdemaskowania niemieckiej prowokacji" i proponując powołanie komisji
składającej się z przedstawicieli działającej od 2 listopada 1942 r.
"Nadzwyczajnej Komisji Państwowej do Ustalenia i Badania Zbrodni
Niemiecko-Faszystowskich i ich Wspólników oraz Strat Wyrządzonych
Obywatelom, Kołchozom, Organizacjom Społecznym, Przedsiębiorstwom
Państwowym i Instytucjom ZSRS" oraz organów śledczych, czyli NKWD oraz
wydzielonego z jego struktur w 1941 r. NKGB. Schemat działania
proponowany przez Aleksandrowa został następnie - decyzją Biura
Politycznego KC WKP(b) - wdrożony w życie. Zastosowano jednak
modyfikację: w pierwszej fazie prac ograniczono się do utajnionych przed
opinią zewnętrzną działań służb specjalnych, do których dopiero później
przyłączyły się inne instytucje. Udział NKWD-NKGB w kształtowaniu
kłamstwa katyńskiego był więc kluczowy.
Pomimo iż członek wspomnianej
Nadzwyczajnej Komisji Nikołaj Burdenko zwrócił się już 27 września -
dwa dni po odbiciu Smoleńska przez Armię Czerwoną - do Wiaczesława
Mołotowa o zgodę na podjęcie prac w Katyniu jeszcze przed końcem
miesiąca, to ostatecznie on sam i jego słynna potem komisja pojawili się
tam wiele tygodni później.
Zadanie skoordynowania działań wokół
Katynia przypadło NKWD. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa, którzy
wykonali w 1940 r. decyzję Politbiura WKP(b), byli teraz zobligowani do
wykonania wtórnego kamuflażu zbrodni.

Komisja NKWD-NKGB Mierkułowa - Krugłowa
Na
przełomie września i października 1943 r. do Katynia przybyli
funkcjonariusze NKWD i NKGB z centrali w Moskwie i z Zarządu NKWD Obwodu
Smoleńskiego, czyli ludzie, którzy wiedzieli o mordzie najwięcej.
Działaniami
operacyjnymi dowodził naczelnik wydziału kontrwywiadu NKGB gen. Leonid
Rajchman, wyznaczony już w 1941 r. do dezinformowania Polaków w sprawie
zaginionych oficerów, co czynił m.in. w kontaktach z gen. Władysławem
Andersem i rotmistrzem Józefem Czapskim. Całością prac kierowali,
nadzorując je z Moskwy i inspekcjonując na miejscu, zastępca komisarza
ludowego spraw wewnętrznych Siergiej Krugłow i komisarz ludowy
bezpieczeństwa państwowego Wsiewołod Mierkułow (członek tzw. trójki
NKWD, wyznaczonej w postanowieniu "katyńskim" Politbiura z 5 marca 1940
r. do jego wykonania).
Od października 1943 r. do stycznia 1944 r.
funkcjonariusze NKWD i NKGB wykonali szereg prac mających za cel ukrycie
prawdy o zbrodni i wykreowanie fałszywego obrazu losu polskich jeńców.
Działania podwładnych Mierkułowa i Krugłowa polegały m.in. na
zabezpieczeniu terenu i ukryciu ciał przed penetracją z zewnątrz.
Kluczowe znaczenie dla samej mistyfikacji miało przygotowywanie dołów
śmierci tak, aby późniejsze ekshumacje służyły wyciągnięciu wniosków o
winie Niemców. Wiązało się to z fabrykowaniem świadectw z drugiej połowy
1940 r. i z pierwszej połowy 1941 r., które miały być dowodem, że jeńcy
w tym czasie żyli. Podkładano je do zwłok, tak aby potem mogły zostać
"odkryte".
Zadaniem zespołu Mierkułowa i Krugłowa była też "obróbka"
ludzi, służąca zebraniu zeznań na piśmie i przygotowaniu świadków,
którzy potwierdzą winę Niemców, oraz wyeliminowanie (uwięzienie lub
zabicie) świadków, którzy się nie ugną. Metodą tu stosowaną było
zastraszenie i szantaż, w tym perspektywa odpowiedzialności za
współpracę z Niemcami w czasie okupacji. Wykorzystano np. wyniki
dochodzeń kontrwywiadu wojskowego "Smiersz", prowadzonych w rejonie
Katynia wobec obywateli ZSRS, a dotyczących oskarżeń o kolaborację.
Należy pamiętać, że obywatele sowieccy zagrożeni takim oskarżeniem byli
często skłonni wychodzić naprzeciw oczekiwaniom funkcjonariuszy.
W
trakcie gromadzenia zeznań śledczy nagminnie stosowali "rozwiązania
siłowe", co można wiązać z koncentracją na osobach, które kilka miesięcy
wcześniej świadczyły o winie sowieckiej, a teraz należało zmusić je do
zmiany zeznań. NKWD-NKGB cel ten osiągnęło wobec ogółu osób, zastanych w
rejonie zbrodni po wycofaniu się Niemców. W arsenale stosowanych
środków terroru ważna rola przypadła izolacji: poddani jej ludzie bądź
szybko ulegali, bądź - nieskruszeni - byli po prostu izolowani od świata
aż do skutku, czyli złamania ich lub fizycznej likwidacji.
Równolegle
ze zbieraniem zeznań funkcjonariusze przygotowywali wybrane osoby do
wystąpień "na żywo" w przyszłości. Przykładem sukcesu NKWD-NKGB było
zmuszenie do całkowitej zmiany zeznań ważnego świadka, Parfiona
Kisielowa, który 22 stycznia 1944 r. w obecności zagranicznych
dziennikarzy odwołał swe zeznanie z wiosny 1943 r., stając się
sztandarowym "odwróconym" świadkiem strony sowieckiej. Przykładem
świadka starannie przygotowanego przez ekipę Mierkułowa - wraz ze
złożoną "legendą" o jego związku ze sprawą Katynia - był astronom Boris
Bazylewski, wiceburmistrz Smoleńska w czasie okupacji.

"Informacja" Mierkułowa i Krugłowa
Rezultaty
prac zespołu Mierkułowa i Krugłowa zostały podsumowane w podpisanej
przez nich obu "Informacji o rezultatach wstępnego śledztwa w tzw.
Sprawie Katyńskiej". We wnioskach końcowych Mierkułow i Krugłow
stwierdzili, że "polscy jeńcy wojenni" przebywali na zachód od Smoleńska
"na robotach przy budowie dróg" od wiosny 1940 r. do czerwca 1941 r.
(czyli wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej); że dostali się do niewoli
niemieckiej i zostali przez Niemców rozstrzelani pod koniec sierpnia i
we wrześniu 1941 r.; że rozstrzelania w Lesie Katyńskim dokonała
"nieznana niemiecka instytucja wojskowa" ("Kierował tą instytucją
pułkownik Arnes [właśc. Ahrens], jego najbliższymi współpracownikami i
pomocnikami w tej krwawej zbrodni byli: porucznik Rechst i podporucznik
Hott"); potem zaś, z polecenia Berlina, przygotowano antysowiecką
prowokację.
W ten sposób sowiecka mistyfikacja w sprawie Katynia
uzyskała - za sprawą NKWD i NKGB - konkretne kształty. One stanowiły
odtąd państwową wykładnię kłamstwa katyńskiego.
W przyszłości korekty
stworzonej na przełomie 1943 i 1944 r. przez ekipę podległą
Mierkułowowi i Krugłowowi "rekonstrukcji wydarzeń" następowały tylko w
kosmetycznym zakresie i w sytuacjach wyjątkowych, wymuszonych przez
okoliczności - gdy podtrzymywanie jakiegoś szczegółu zbyt jawnie
szkodziło spójności całego fałszerstwa. Zrezygnowano np. z podawania
"końca sierpnia i września 1941 r." jako możliwego okresu popełnienia
zbrodni, pozostając przy określeniu "jesień 1941 r.".
Sporządzenie
raportu z działań operacyjnych Mierkułowa i Krugłowa nie później niż 12
stycznia 1944 r. było nieprzypadkowe - i logicznie umiejscowione w
ramach chronologii konstruowania kłamstwa katyńskiego. Od tego momentu
informacje i materiały zgromadzone przez aparat bezpieczeństwa miały nie
tylko służyć oficjalnej państwowej komisji ds. Katynia, ale miały
stanowić dla niej wytyczne. Komisję tę powołano 12 stycznia 1944 r. w
Moskwie; do historii przeszła ona jako "komisja Burdenki".
Nadszedł czas na przejście od machinacji zakulisowych do działań prowadzonych w świetle reflektorów, na potrzeby propagandy.

Komisja Specjalna Nikołaja Burdenki
Na
posiedzeniu w Moskwie Nadzwyczajnej Komisji Państwowej 12 stycznia 1944
r. - po przeszło trzech miesiącach od pierwszej inicjatywy Burdenki -
powołano "Komisję Specjalną do spraw ustalenia i zbadania okoliczności
rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w Lesie
Katyńskim (w pobliżu Smoleńska) jeńców wojennych - oficerów polskich"
(dalej: Komisja Specjalna lub komisja Burdenki) i ustalono jej skład.
Uchwałę podpisał przewodniczący Nadzwyczajnej Komisji Państwowej Nikołaj
Szwernik, który był zarazem zastępcą członka Biura Politycznego KC
WKP(b). 13 stycznia 1944 r. Biuro Polityczne zatwierdziło uchwałę, co w
realiach ZSRS oznaczało nadanie jej wagi niepodważalnej decyzji
państwowej.
Skład Komisji Specjalnej przedstawiał się następująco:
1. członek Akademii Nauk Nikołaj Burdenko - przewodniczący komisji;
członkowie komisji: 2. Aleksy Tołstoj (znany pisarz o autentycznych
osiągnięciach prozatorskich); 3. metropolita kijowski i halicki Nikołaj;
4. przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego generał dywizji
Aleksander Gundorow; 5. przewodniczący Komitetu Wykonawczego Rady
Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca Siergiej
Kolesnikow; 6. komisarz ludowy oświaty RFSRS akademik Władimir
Potiomkin; 7. szef Głównego Zarządu Wojskowo-Sanitarnego Armii Czerwonej
generał broni Jefim Smirnow; 8. przewodniczący Smoleńskiego Obwodowego
Komitetu Wykonawczego WKP(b) Riodon Mielnikow.
Komisja - do momentu
wydania 24 stycznia 1944 r. "Komunikatu" z wynikami prac - odbyła sześć
posiedzeń, w tym dwa 18 stycznia, o godzinie 11.00 i 23.50. Już
posiedzenie inauguracyjne w Moskwie nie pozostawiło wątpliwości co do
kierunku, w którym pójdą działania komisji Burdenki. W posiedzeniu 13
stycznia 1944 r. wziął udział zastępca komisarza spraw wewnętrznych
Siergiej Krugłow. Współtwórca mistyfikacji sowieckich służb
bezpieczeństwa przedstawił ustalenia swojej komisji w sprawie Katynia,
które - bez najmniejszych prób polemiki - zaakceptowali członkowie
Komisji Specjalnej. Krugłow, przedstawiając znaną nam "Informację",
położył nacisk na zebrane od świadków zeznania. Głos zabrali: Burdenko,
Tołstoj, metropolita Nikołaj, Potiomkin, Gundorow oraz sekretarz komisji
Władimir Makarow, którzy ograniczyli się do bezkrytycznego
skomentowania informacji Krugłowa.




Dalsze
prace komisji Burdenki polegały na gromadzeniu "dowodów" służących
podparciu i rozwinięciu w szczegółach kłamliwej wersji o
odpowiedzialności niemieckiej za zbrodnię na Polakach. Komisja nie
badała, kto dokonał zbrodni na polskich oficerach, ale - na co wprost
wskazywała jej nazwa - ustalała "okoliczności rozstrzelania przez
niemieckich najeźdźców faszystowskich jeńców wojennych - oficerów
polskich". Gromadzenie dowodów i ustalenie okoliczności w praktyce
ograniczyło się do obróbki dowodów zgromadzonych przez komisję Krugłowa.
Dzięki pracy na materiale wydobywanym z dołów przed 14 stycznia 1944 r.
i przesłuchiwaniu świadków wyselekcjonowanych spośród osób wcześniej
przesłuchanych przez NKWD-NKGB komisja Burdenki wydała swoje orzeczenie
po dziesięciu dniach pracy.
Członkowie komisji - przy pomocy i pod
nadzorem NKWD-NKGB - przeprowadzili prace w terenie, polegające na
penetracji dołów śmierci, oględzinach zwłok oraz przesłuchaniach
świadków. Na odbytym w Smoleńsku 18 stycznia 1944 r. o godzinie 11.00
posiedzeniu zdecydowano o wyjeździe komisji na miejsce wykopalisk
prowadzonych pod kierunkiem Siergieja Krugłowa w Lesie Katyńskim - od 14
stycznia w obecności członka Komisji Specjalnej Rodiona Mielnikowa - w
celu obejrzenia wykopów i ustalenia, jak wykonano przygotowania do
badania zwłok. W kolejnych kilku dniach członkowie komisji nadzorowali -
przy udziale biegłych z zakresu medycyny sądowej Wiktora Prozorowskiego
i Wiktora Siemionowskiego - badania związane z ekshumacjami oraz
przesłuchiwali świadków.
20 stycznia 1944 r. Burdenko stwierdził:
"Zakończyliśmy przesłuchiwanie świadków, lecz mamy do wykonania inną
pracę. (...) Nasza zaplanowana praca ma się ku końcowi. Powinniśmy
pospieszyć się z nagraniem dźwiękowym. Trzeba wybrać materiał,
przygotować go". Oznaczało to zakończenie fazy czynności
"dochodzeniowych" i przejście do etapu przygotowania konkluzji, mających
być równocześnie materiałem propagandowym.
W ciągu kilku dni -
pomiędzy 13 i 20 stycznia 1944 r. - komisja wykonała szereg czynności.
Niezależnie od włożonego w pracę wysiłku samodzielne przeprowadzenie
przez komisję Burdenki w krótkim czasie złożonego dochodzenia i
zrekonstruowanie przebiegu zbrodni na polskich oficerach było
niemożliwe. Śledztwo nie było jednak prowadzone samodzielnie, komisja
posłużyła się wyłącznie i bezkrytycznie materiałem zgromadzonym
wcześniej. Prace ekshumacyjne prowadzone od 14 stycznia 1944 r. przez
komisję Burdenki w Lesie Katyńskim były tylko kontynuacją prac zespołu
Mierkułowa i Krugłowa, odbywały się w miejscu i na materiale
przygotowanym przez NKWD-NKGB. Przygotowania te objęły podrzucanie
spreparowanych "dowodów" do dołów śmierci. Świadków komisja Burdenki
wybrała spośród osób przesłuchanych przez NKWD-NKGB, ograniczyła się
przy tym do "wezwania" wspólnie wytypowanych "najużyteczniejszych",
rezygnując z przesłuchań reszty wcześniej przesłuchanych i z powoływania
nowych świadków, co w praktyce oznaczało świadomą zgodę na kontakt
wyłącznie z ludźmi "obrobionymi" przez sowiecki aparat przymusu. Należy
podkreślić, że w relacji funkcjonariusze Mierkułowa i Krugłowa - komisja
Burdenki nie mieliśmy do czynienia z wykorzystaniem przez ciało
paraprokuratorskie i parasądowe, za jakie możemy uznać komisję Burdenki,
materiałów zabezpieczonych na miejscu zbrodni przez organa śledcze,
czyli NKWD-NKGB, lecz z całkowitym odwróceniem porządku. Czekiści
prowadzący "śledztwo wstępne" z góry narzucili komisji obowiązującą
wersję wydarzeń, a ta tylko pomogła ją rozwinąć. W śledztwie ustalono
werdykt, komisja Burdenki zaś pomogła napisać jego uzasadnienie. W jej
pracach na każdym etapie udział brali funkcjonariusze aparatu
bezpieczeństwa na czele z Krugłowem, którzy równocześnie nadal
uzupełniali wcześniejszą resortową "Informację".
Zależne i wtórne
wobec prac zespołu NKWD-NKGB działania komisji Burdenki miały w ramach
logiki konstruowania kłamstwa katyńskiego sens. Nie służyły one
wymyśleniu fałszywej wersji wypadków, gdyż ta była gotowa. Miały
natomiast na celu spreparowanie na potrzeby sowieckiej propagandy
materiałów na temat Katynia - dokumentów formalnie sporządzonych przez
członków komisji, czyli osoby o autorytecie wyższym niż enkawudziści,
pełnych terminologii z zakresu medycyny sądowej. W materii takiego
przekazu musieli się dobrze orientować przynajmniej niektórzy członkowie
komisji, co wykluczało podpisanie finalnych dokumentów bez
przeprowadzenia prac na miejscu zbrodni i ze świadkami.
Zwieńczeniem
prac komisji było przygotowanie: komunikatu, ekspertyzy oraz
prezentacji na konferencję prasową. O konieczności szybkiego
przygotowania przekazu na użytek opinii światowej świadczył fakt
urządzenia konferencji, przeznaczonej głównie dla dziennikarzy
zagranicznych, jeszcze przed opublikowaniem wyników prac komisji. 22
stycznia 1944 r. w Smoleńsku komisja Burdenki przedstawiła wyniki
dochodzenia w sprawie mordu w Katyniu na konferencji prasowej.
Konferencję prowadzili: Potiomkin i Tołstoj przy udziale metropolity
Nikołaja i przewodniczącego Burdenki. W części pierwszej przedstawiciele
komisji wygłosili długie oświadczenia, których konkluzja głosiła, iż
można uznać za udowodnione, że jesienią - w sierpniu - wrześniu 1941 r.
Niemcy rozstrzelali w Kozich Górach polskich jeńców wojennych. W części
drugiej, przeznaczonej wyłącznie dla korespondentów zagranicznych,
dziennikarze mieli możliwość zadania pytań. W trakcie konferencji
przedstawiono zeznania przygotowanych w trakcie działań NKWD-NKGB
świadków: Bazylewskiego, kobiet zatrudnionych na "daczy" na terenie Lasu
Katyńskiego czy Parfiona Kisielowa, a także "ojca Aleksandra Ogłobina -
kapłana cerkwi we wsi Kurpino, położonej na obszarze Lasu Katyńskiego".
Po części z pytaniami dziennikarzom pokazano "wystawę" przedmiotów
wydobytych z dołów śmierci. Scenariusz całego przedstawienia można uznać
za wspólne dzieło obu "komisji": Mierkułowa i Krugłowa oraz Burdenki.
Dzięki konferencji sowiecka wersja dotarła do światowej opinii
publicznej nie tylko poprzez sowieckie publikatory, ale i za
pośrednictwem zagranicznych korespondentów w ZSRS.
23 stycznia 1944
r. komisja odbyła w Smoleńsku swoje szóste posiedzenie. Przewodniczący
Burdenko stwierdził, że przesłuchano wszystkich interesujących z punktu
widzenia komisji świadków, ich zeznania podsumowano, zaś materiał
ekspertyzy sądowo-medycznej jest opracowany i wymaga tylko redakcji. W
związku z tym - gdy Burdenko upewnił zebranych, że projekt końcowego
komunikatu komisji jest prawie gotowy - zakończono prace w Smoleńsku.

Komunikat Komisji Specjalnej
Przebieg
ostatniego przed wydaniem komunikatu końcowego posiedzenia świadczył o
udziale w przygotowywaniu tekstu kluczowego dokumentu tylko niektórych
członków komisji (m.in. Burdenki) i niewykluczone, że w ograniczonym
zakresie. Nad formą i treścią podsumowującego jej prace komunikatu
komisja w pełnym składzie nie dyskutowała. Merytorycznej i technicznej
pomocy w jego przygotowaniu niewątpliwie udzielili komisji Burdenki
funkcjonariusze resortów bezpieczeństwa NKWD-NKGB.
Prawdopodobnie już
23 stycznia 1944 r. w Moskwie, czyli w dniu posiedzenia komisji
Burdenki w Smoleńsku, sformułowano "Ekspertyzę sądowo-lekarską mogił
katyńskich". Teoretycznie miała ona służyć komisji jako dowód z opinii
do rekonstrukcji badanych zdarzeń; praktycznie ekspertyza nie mogła być
przez członków komisji przed wydaniem komunikatu przeanalizowana i sama
zawierała gotowe wnioski na temat całokształtu sprawy. Wnioski te nie
były związane z czynnościami z zakresu medycyny sądowej i w żadnym
wypadku nie mogły z nich wynikać, vide stwierdzenie: "likwidacja
polskich jeńców wojennych w Lesie Katyńskim dokonana była przez wyżej
wymienione osoby [Ahrens, Rechst i Hott] zgodnie z dyrektywą z Berlina".
Ekspertyza zawierała również właściwe dla dokumentu o takim charakterze
elementy wynikające z prowadzonych badań sądowo-medycznych, jednak
dobrane i zinterpretowane tak, by odpowiadały z góry tezie o niemieckiej
odpowiedzialności za zbrodnię na polskich jeńcach. Eksperci
przeprowadzili pomiędzy 16 a 26 stycznia 1944 r. badania w terenie i na
ekshumowanych zwłokach, ale wyciągnięte z nich i zaprezentowane w
"Ekspertyzie" wnioski były nierzetelne. Konkluzje biegłych, za których
pracę odpowiadał naczelny ekspert sądowo-lekarski ludowego komisariatu
zdrowia ZSRS Wiktor Prozorowki, fałszowały rzeczywistość.
"Komunikat
Komisji Specjalnej do spraw ustalenia i zbadania okoliczności
rozstrzelania przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców w Lesie
Katyńskim (w pobliżu Smoleńska) jeńców wojennych - oficerów polskich"
został formalnie podpisany przez członków komisji w Moskwie 24 stycznia
1944 r., opublikowano go 26 stycznia w gazecie "Prawda", a następnie - z
powołaniem na TASS - w innych mediach. Autorzy "Komunikatu" w kilku
rozdziałach przedstawili historię mordu na polskich jeńcach. Część
dokumentu stanowiła ekspertyza sądowo-lekarska, datowana tu na 24
stycznia 1944 r. w Smoleńsku i sygnowana przez pięciu ekspertów, na
czele z Prozorowskim. W końcowych "wnioskach ogólnych" konkludowano:
"Ze
wszystkich materiałów znajdujących się w posiadaniu Komisji Specjalnej,
mianowicie - z zeznań przeszło 100 przesłuchanych przez Komisję
świadków, z danych ekspertyzy sądowo-medycznej, z dokumentów i dowodów
rzeczowych, wydobytych z grobów Lasu Katyńskiego wypływają następujące
wnioski:
(...)
9) Z danych ekspertyzy sądowo-medycznej wynika w sposób nie budzący żadnych wątpliwości, że:
a) egzekucje odbyły się jesienią 1941 r.
b)
oprawcy niemieccy rozstrzeliwując polskich jeńców wojennych, stosowali
ten sam sposób strzału z pistoletu w tył czaszki, który stosowali w
innych miastach, jak np. w Orle, Woroneżu, Krasnodarze i w tymże
Smoleńsku.
10) Wnioski wypływające z zeznań świadków i ekspertyzy
sądowo-lekarskiej, że jeńcy wojenni - Polacy zostali rozstrzelani przez
Niemców jesienią 1941 r., znajdują całkowite potwierdzenia w dowodach
rzeczowych i dokumentach wydobytych z grobów katyńskich.
11)
Rozstrzeliwując jeńców wojennych - Polaków w Lesie Katyńskim, niemieccy
najeźdźcy faszystowscy konsekwentnie realizowali swoją politykę
eksterminacji narodów słowiańskich".
Dokument z 24 stycznia 1944 r.
stał się najważniejszym tekstem kłamstwa katyńskiego, prezentującym
pełną sowiecką wersję wydarzeń związanych z wymordowaniem polskich
jeńców wojennych w Katyniu. Wykorzystywany był do prezentowania
kłamliwej wersji zbrodni przy okazji podejmowania sprawy Katynia od lat
40. aż do lat 80. XX w. - w ZSRS i wszystkich państwa bloku wschodniego,
w tym szczególnie w Polsce Ludowej.

Wnioski. Hierarchia komisji
Analiza
porównawcza tekstu "Komunikatu Komisji Specjalnej" oraz wcześniej
wytworzonych dokumentów NKWD-NKGB jednoznacznie potwierdza tożsamość
"ustaleń" komisji Burdenki i ustaleń komisji Mierkułowa - Krugłowa.
Wyniki prac komisji Burdenki we wszystkich istotnych elementach
powieliły wyniki dochodzenia wstępnego NKWD-NKGB, co nie dziwi w świetle
przedstawionych wyżej faktów - zależności od materiałów: dokumentów,
świadków etc. zabezpieczonych przez NKWD-NKGB i stałego nadzoru tych
organów nad pracami Komisji Specjalnej. "Komunikat" komisji Burdenki
można wręcz uznać za wariant "Informacji" Mierkułowa i Krugłowa, co
prawda nieco poszerzony i wzbogacony o elementy związane z badaniami
sądowo-medycznymi oraz przeredagowany, ale bardzo ściśle od tego
pierwszego zależny. W istocie Komisja Specjalna nie ustalała żadnych
okoliczności, lecz snuła narrację na temat wcześniej ustalonych
okoliczności - zgodnie z zarysowanym przez NKWD-NKGB zasadniczym
przebiegiem fabuły. Snując opowieść, Burdenko i członkowie jego komisji
nie tylko posługiwali się scenariuszem Krugłowa, ale i jego aktorami:
świadkami - przygotowanymi i zastraszonymi, a także rekwizytami -
przedmiotami znalezionymi i podłożonymi przez enkawudzistów.
Reasumując,
komisja Burdenki nie mogła i nie chciała odejść od przekazanej jej
przez Krugłowa obowiązującej fałszywej wersji wydarzeń. Korekty
"legendy" NKWD-NKGB była skłonna dokonać tylko tam, gdzie służyło to jej
uprawdopodobnieniu, jak np. w wypadku "przesunięcia" czasu zbrodni z
sierpnia-września na jesień 1941 roku. Wszelkie uzupełnienia i
modyfikacje do wersji enkawudzistów wprowadzała pod nadzorem i przy
współudziale nadal pracujących nad sprawą funkcjonariuszy NKWD-NKGB.
W
związku z powyższym należy stwierdzić, że kluczową rolę w budowie
kłamstwa katyńskiego odegrała nie tzw. komisja Burdenki, lecz komisja
Mierkułowa i Krugłowa. Niebagatelne znaczenie Komisji Specjalnej w
dziejach kłamstwa wynika natomiast z przypisanej jej od początku
propagandowej roli, którą najlepiej ilustrowała różnica pomiędzy
przeznaczonymi do użytku "wewnętrznego" tajnymi dokumentami NKWD-NKGB, a
"Komunikatem Komisji Specjalnej", który miał służyć propagandzie.




http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110429&typ=ip&id=ip13.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

3. Właśnie wysłuchałam w Radio

że znalazło się potwierdzenie,to że pod Bykownią są Kosci Polaków
Archeolodzy
znalezli w jednym z grobów Identyfikator Polskiego Policjanta
Kłamstwo Katyńskie,zaczyna się sypać.......droga ekipo
archeologów uważajcie na Siebie,powodzenia

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

4. Ekshumacje utknęły w

Ekshumacje utknęły w miejscu

Kontynuacja prac archeologiczno-ekshumacyjnych w Bykowni nie rozpocznie się w planowanym terminie

Z prof. Andrzejem Kolą z Instytutu Archeologii
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, szefem prac wykopaliskowych w
Bykowni, rozmawia Mariusz Kamieniecki


Z
początkiem czerwca rozpoczęła się budowa Polskiego Cmentarza Wojennego w
Bykowni. W połowie miesiąca miały tam być kontynuowane pod Pana
kierownictwem prace archeologiczno-eksumacyjne. Wiadomo już, że się nie
rozpoczną w planowanym terminie. Dlaczego?

- Przez wiele
lat na tym terenie prowadziliśmy prace archeologiczne, które należałoby
dokończyć. Jednak czy i kiedy nas tam skierują, na razie nie wiemy.
Ekipa jest otwarta, gotowa i czeka na decyzję Rady Ochrony Pamięci Walk i
Męczeństwa, ale na razie żadnej umowy nie mamy. Jesteśmy też świadomi,
jakie poglądy na naszą działalność archeologiczną na terenie Kijowa mają
obecni decydenci na Ukrainie. Jest to już jednak polityka, a my
jesteśmy archeologami i nie do nas należy komentowanie, a tym bardziej
załatwianie tego typu spraw. Czekamy na ostateczną decyzję ROPWiM, która
musi jeszcze dopiąć wszystkie szczegóły. Przypomnę, że będziemy działać
na terenie obcego państwa. Obecnie nie wiem, czy i kiedy tam
pojedziemy.

Jaki jest planowany zakres tegorocznych prac?

- Na pewno znamy ten teren i stanowisko archeologiczne od podszewki.
Chcemy dokończyć ekshumacje ośmiu grobów, czego niestety nie mogliśmy
zrobić w czerwcu ubiegłego roku z uwagi na upały. Przypomnę, że przez tę
część lasu przebiega jedyna w tym miejscu droga pożarowa, która musiała
być przejezdna. Tak przynajmniej stawiała tę kwestię strona ukraińska i
na tym sprawa stanęła. W tym roku z uwagi na węższy zakres prac do
Bykowni wyjedzie mniejsza ekipa archeologów. Przewidujemy, że uda się
nam przeprowadzić wykopaliska w ciągu miesiąca.

Jaki był efekt ubiegłorocznych wykopalisk?

- Zbadaliśmy około stu zbiorowych mogił. Ale z uwagi na to, o czym
powiedziałem wcześniej, ośmiu grobów w miejscu dojazdu do głównego
upamiętnienia ukraińskiego i budowanego obecnie upamiętnienia polskiego
nie pozwolono nam rozkopać. Trzeba to koniecznie zrobić, bo w innym
wypadku dojście do upamiętnień zarówno ukraińskich, jak i polskich
będzie się odbywać po niewyekshumowanych grobach, które tam są. Trzeba
te groby zbadać, wyekshumować i spoczywające tam szczątki przenieść w
godne miejsce.

Mogą być tam też polskie szczątki?

- Nie jest to wykluczone. Jeden, a właściwie nawet dwa groby są
usytuowane w bezpośredniej bliskości polskich odkrytych już grobów. Bez
przeprowadzenia odpowiednich prac trudno będzie to jednoznacznie
potwierdzić.

Będzie to już kolejna wizyta polskich archeologów w tym miejscu. Czy ostatnia?

- Mam nadzieję, że tak. Zaczęliśmy w 2001 roku, potem był 2006, 2007 i
2011 rok, teraz będzie to już piąty wyjazd do Bykowni. Poprzednie
działania i ich efekty potwierdziły, że w tym miejscu pogrzebano ofiary
zbrodni katyńskiej. Planowane ekshumacje i złożenie szczątków na
powstającym cmentarzu zakończą prace polskiej ekipy w tym miejscu.

Pracom polskich archeologów nie zawsze towarzyszyła przyjazna atmosfera ze strony ukraińskich władz.

- Owszem, ale tak naprawdę były to konflikty ukraińskie, a my, można
powiedzieć, byliśmy traktowani jako mechanizm, który ich nakręcał do
sporów. Byliśmy zatem uznawani jako przyczyna zgrzytów, do jakich
dochodziło po tamtej stronie.

Początkowo próbowano jednak wyeliminować wszelkie świadectwa polskości w tych dołach śmierci.

- Przez dwa lata docierały do nas informacje o tym, że na cmentarzu w
Bykowni spoczywają ofiary terroru niemieckiego okupanta. Jak się później
okazało była to w wielu przypadkach ludność polska, która zginęła z rąk
NKWD. Na szczęście próby fałszowania historii się nie powiodły. Ponad
pięć tysięcy przedmiotów polskich znalezionych w tych dołach świadczy
ponad wszelką wątpliwość, że zostali tam pochowani Polacy. Badania
dowiodły, że w około 70 grobach pogrzebano prawie dwa tysiące osób -
tzw. wrogów władzy sowieckiej, które zostały zamordowane w Kijowie.
Znalezionych przedmiotów było oczywiście więcej, ale usiłowano je usuwać
podczas wcześniejszych ekshumacji prowadzonych przez KGB. Chodziło
oczywiście o uniemożliwienie identyfikacji narodowościowej ofiar, a
także zatarcie śladów wskazujących na rzeczywistych sprawców zbrodni.

Czy po pracach polskich archeologów podejście strony ukraińskiej się zmieniło?

- Trudno to jednoznacznie ocenić. Niemniej jednak wydaje mi się, że w
dużej mierze tak. Świadczy o tym chociażby wystawa, którą na bazie
wyników naszych ubiegłorocznych badań zaprezentowano w Arsenale w
centrum Kijowa.

Bykownia to nie jedyny teren, gdzie prowadzone były bądź są prace ekshumacyjne na Ukrainie.

- Śladów polskiej martyrologii na Ukrainie jest ciągle bardzo dużo.
Trudno jednak powiedzieć, czy zostaną one uwzględnione w działaniach
ROPWiM. Wiele też zależy od strony ukraińskiej, która jako gospodarz
musi na tego typu prace wyrazić zgodę.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120612&typ=po&id=po17.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

5. 12 marca 2012

Ceremonii państwowych w Katyniu nie organizuje Rada Ochrony Pamięci Walk
i Męczeństwa. Nic nie wiedzą o obchodach albo odsyłają gdzie indziej
inne urzędy administracji państwowej. Milczy kancelaria premiera. - My
nie organizujemy uroczystości w kwietniu - informuje "Nasz Dziennik"
Maciej Dancewicz, naczelnik Wydziału Zagranicznego Rady Ochrony Pamięci
Walk i Męczeństwa. - Skupiamy cały wysiłek organizacyjny na pracach przy
otwarciu cmentarza w Bykowni, który ma być otwarty, jak przewiduje
optymistyczny wariant, we wrześniu - dodaje.
- W tym roku nie ma
przewidzianej pielgrzymki w kwietniu do Katynia dla rodzin katyńskich.
Najważniejsza jest w tej chwili budowa cmentarza katyńskiego w Bykowni,
na który czekamy 12 lat od otwarcia ostatniego cmentarza, a łącznie
ponad 70 lat - mówi nam Izabella Sariusz-Skąpska, prezes Federacji
Rodzin Katyńskich. - Centralną uroczystością będzie otwarcie cmentarza w
Bykowni, co nie oznacza jakiegoś przełożenia akcentów, ponieważ te
wszystkie miejsca dotyczą zbrodni katyńskiej, która miała miejsce w
Katyniu, Charkowie, Miednoje, właśnie w Bykowni, a kiedyś dowiemy się,
gdzie na terenie Białorusi - zaznacza Skąpska.
- Dzień Pamięci
Ofiar Zbrodni Katyńskiej 13 kwietnia będzie czczony przez rodziny
katyńskie w całym kraju różnymi uroczystościami, mamy wspólną
pielgrzymkę do Częstochowy, to wszystko idzie tym samym rytmem co zawsze
- podkreśla prezes Federacji.
Czy wobec tego w Katyniu 13 kwietnia
ktoś zorganizuje choćby niewielkie uroczystości? - Nie wiem, czy ktoś
to robi, na pewno nie my, prawdopodobnie będzie to MSZ i ambasada w
Moskwie - spekuluje Dancewicz.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120312&typ=po&id=po02.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

6. Lista nie jest

Lista nie jest bezpieczna

Z doc. Igorem Kuzniecowem, białoruskim historykiem od
20 lat zajmującym się zagadnieniem sowieckich represji na terenie
Zachodniej Białorusi, na temat białoruskiej listy katyńskiej rozmawia
Adam Białous


Jakie informacje posiada Pan na temat białoruskiej listy katyńskiej?

- Po pierwsze, informacja o białoruskiej liście katyńskiej znajduje się
w protokole z 3 marca 1959 r. napisanym przez szefa KGB ZSRS Aleksandra
Szalapina. Protokół ten dotyczy m.in. rozstrzelania 7305 Polaków
przetrzymywanych w więzieniach NKWD na Zachodniej Ukrainie i Białorusi.
Pismo to zostało skierowane do Nikity Chruszczowa, sekretarza
generalnego KPZS, jako informacja, że takie archiwalne dokumenty
znajdują się w Komitecie Bezpieczeństwa Narodowego ZSRS. Na ukraińskiej
liście katyńskiej znajduje się 3435 nazwisk, natomiast lista białoruska
zawiera 3870 nazwisk. Mowa o białoruskiej liście katyńskiej jest również
w podpisanym przez Ławrientija Berię rozkazie z 22 marca 1940 r. "O
opróżnieniu więzień NKWD Ukraińskiej CCP i Białoruskiej CCP". Tu bardzo
ważne jest polecenie, aby z więzień NKWD na Zachodniej Białorusi
przewieźć 3 tysiące aresztantów do więzienia NKWD w Mińsku. W rozkazie
wyszczególniono, iż do Mińska ma trafić z więzienia w Brześciu 1,5 tys.
osób, z więzienia w Wilnie 550 osób, z więzienia w Pińsku 500 osób, z
więzienia w Baranowiczach 150 osób oraz 300 osób z innych więzień. Z
tego dokumentu wiadomo też, że do siedziby NKWD w Mińsku z łagrów i
więzień Beria kazał przewieźć też pewną liczbę aresztowanych
funkcjonariuszy polskiej policji państwowej, pracowników polskiego
kontrwywiadu oraz żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. Z wyliczeń
wynika, że w centralnym więzieniu NKWD w Mińsku przy ul. Włodarskiego,
szczególnie w jego wewnętrznym oddziale, tzw. amerykance, w kwietniu
1940 r. uwięzionych było ponad 5 tysięcy obywateli Rzeczypospolitej. Z
tej liczby 3870 osób zostało rozstrzelanych.

Władze w
Mińsku twierdzą, że białoruska lista katyńska nie istnieje i że żaden
Polak nie został podczas wojny na terenie Zachodniej Białorusi
zamordowany przez NKWD.

- Te informacje przekazywane przez
władze Białorusi nie mają żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Z
dokumentów archiwalnych wynika, że Polaków na terenie Zachodniej
Białorusi NKWD mordowało najpierw od 17 września 1939 r. do zakończenia
wojny w roku 1945. A oprócz tego w czasie tzw. czystek, tj. likwidacji
na tych terenach Armii Krajowej, co trwało od 1944 do 1952 roku. Wiem,
że te fakty władze naszego kraju starają się podważyć. Czasem z taką
gorliwością, że same sobie przeczą. Dla przykładu, 5772 osoby
rozstrzelane w Mińsku przez NKWD w latach 1941-1950 zostały oficjalnie
na Białorusi zrehabilitowane. Z tej liczby 25 proc. to byli Polacy, więc
jak można twierdzić, że żaden Polak nie został zabity na Zachodniej
Białorusi przez NKWD.

Pana zdaniem, władze Białorusi w sprawie białoruskiej listy katyńskiej należy pytać o oficerów czy ogólnie o Polaków?

- Na pytanie dotyczące oficerów polskich z białoruskiej listy
katyńskiej władze Białorusi nie będą w ogóle odpowiadać w oficjalnym
trybie. A w trybie nieoficjalnym będą zaprzeczać, że jacyś polscy
oficerowie zostali zabici przez NKWD na terenie Zachodniej Białorusi.
Jeżeli władze Polski chcą uzyskać jakąś konkretną odpowiedź, moim
zdaniem, powinny kierować pytania nie o oficerów, ale ogólnie o Polaków z
białoruskiej listy katyńskiej.

To jak rozmawiać z władzami Białorusi, aby pomogły w odnalezieniu listy?

- Według mnie, pytania w sprawie białoruskiej listy katyńskiej kierować
trzeba przede wszystkim do władz Rosji, gdyż w Moskwie oryginał tej
listy jest na pewno. Jednak niezależnie od tego, czy pisma kierowane
będą do władz Białorusi czy Rosji, ważne jest, aby ich autorami,
nadawcami, były tak wysokie polskie instytucje jak Ministerstwo Spraw
Zagranicznych, konsulat polski w Mińsku czy Moskwie oraz Instytut
Pamięci Narodowej. Te instytucje powinny też szybko reagować na
wypowiedzi podważające istnienie białoruskiej listy katyńskiej, pisząc,
że te informacje nie są prawdziwe, nie są zgodne z faktami, z treściami
zawartymi w ujawnionych przez Rosję dokumentach archiwalnych. Władzom
Białorusi można by też zaproponować powołanie wspólnej komisji, w której
skład weszliby historycy i archiwiści Polski i Białorusi. Celem prac
tej komisji byłoby dojście do prawdy na temat białoruskiej listy
katyńskiej.

Białoruska lista katyńska może znajdować się w archiwum w Mińsku?

- Dopuszczam możliwość, iż egzemplarz białoruskiej listy katyńskiej
przechowywany w archiwum w Mińsku mógł ulec zniszczeniu w czerwcu 1941
r., kiedy to Niemcy przeprowadziły zaskakujące uderzenie na ZSRS. Z
relacji świadków wiadomo, że archiwum w Mińsku było ewakuowane w takim
pośpiechu, iż wiele dokumentów, których wiadomo było, że się nie uda
zabrać ze sobą - niszczono. Jednak jeżeli te moje przypuszczenia są
nietrafne i lista obecnie znajduje się w mińskim archiwum, to jej los
także nie jest pewny, gdyż może zostać zniszczona. Na pewno jednak jej
oryginał leży na którejś półce archiwum FSB na Łubiance w Moskwie.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120614&typ=po&id=po27.txt

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

7. Znalazła się białoruska lista


Znalazła się białoruska lista katyńska! [PIERWSZE SKANY]

Znamy
wreszcie ukrywaną przez 72 lata "białoruską listę katyńską". To
nazwiska 1996 Polaków wywiezionych przez NKWD do katowni w Mińsku i tam
prawdopodobnie rozstrzelanych na rozkaz Stalina i Berii więcej »

Od dawna podejrzewałam, że śladów tego, co badacze nazywają "białoruską
listą katyńską", należy szukać w archiwach 15. Brygady Wojsk
Konwojowych, która w 1940 r. stacjonowała na Białorusi i przewoziła
więźniów NKWD do stolicy republiki. Przeczucie mnie nie myliło -
powiedziała prof. Lebiediewa, która wchodzi w skład Polsko-Rosyjskiej
Grupy do Spraw Trudnych.

Przekazała nam listę 1996 osób, które wywieziono z aresztów NKWD w Brześciu, Pińsku, Baranowiczach, Grodnie, Białymstoku i innych miast na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną po 5 marca 1940 r.



Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

9. Białoruski historyk: Polaków


Białoruski historyk: Polaków mordowano na uroczysku Błagowszczyna



/

Polacy
z tak zwanej białoruskiej listy katyńskiej byli rozstrzeliwani w wielu
miejscach na Białorusi. Jednak - jak twierdzi białoruski historyk Ihar
Kuźniecou - najwięcej z nich zostało prawdopodobnie rozstrzelanych w
uroczysku Błagowszczyna w pobliżu wsi Mały i Balszoj Traściniec na
obrzeżach Mińska. Tam też jesienią 1941 roku hitlerowcy stworzyli obóz
śmierci "Traściniec", który był czwarty w Europie pod względem liczby
zabitych ludzi...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

10. M.Borawski/Nasz

zdjecie

M.Borawski/Nasz Dziennik

Dziennikarze z dala od Bykowni

Sobota, 7 lipca 2012 (09:31)

W Bykowni pod Kijowem na Ukrainie trwają prace przy
budowie Polskiego Cmentarza Wojennego. Równolegle polscy archeolodzy
prowadzą prace ekshumacyjne przy ośmiu grobach, których nie udało się
dokończyć w ubiegłym roku.

Otwarcie nekropolii zaplanowano na drugą połowę września. Zgodnie z
zarządzeniem sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa na teren
budowy i wykopalisk nie będą mieli wstępu dziennikarze.


Polsko-ukraiński protokół o udostępnieniu placu budowy Polskiego
Cmentarza Wojennego w Bykowni został podpisany 30 maja, ekipy weszły na
plac robót 5 czerwca. Zakończenie budowy nekropolii przewidziano na 15
września.

- Biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia, jest to najszybsza budowa,
jaką można sobie wyobrazić - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr
Andrzej Kunert, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Rozpoczęcie budowy poprzedziły skomplikowane procedury dotyczące
pozwoleń ze strony ukraińskiej.

- Obecnie wszystko jest realizowane planowo. Wybraliśmy w przetargu
wykonawców, którzy pracują ponadstandardowo. Poza tym, że są to
profesjonaliści, którzy pracują znakomicie, to widać, że przyjęli do
wiadomości, co zresztą pokazują na co dzień, że pracują na cmentarzu,
gdzie były i są szczątki ludzkie, którym należy się szacunek - wyjaśnia
Kunert.

Jak zapewnia, kalendarz robót, zarówno gdy chodzi o dokończenie prac
budowlanych, jak i archeologicznych na cmentarzu, przebiega zgodnie z
planem. Elementy kamieniarskie powstają w Polsce i będą transportowane
na Ukrainę. Nie wszystko jednak przedstawia się w różowych barwach, jak
widzi to sekretarz ROPWiM.

Chodzi o prace archeologiczno-ekshumacyjne, które miały się rozpocząć
w połowie czerwca, a zaczęły się z poślizgiem. Jak zapewnia Andrzej
Kunert, obecnie wszystko jest pod kontrolą i nie ma żadnego zagrożenia,
jeśli chodzi o termin zakończenia robót. - Prace
ekshumacyjno-archeologiczne prowadzone są tak, żeby nie kolidowały z
pracami budowlanymi i odwrotnie. Wszystko będzie ukończone do 15
września - tłumaczy.

Osiem grobów


Prace ekshumacyjne dotyczą ośmiu grobów zlokalizowanych pod
drogą przeciwpożarową prowadzącą przez cmentarz. Nie udało się ich
przeprowadzić w ubiegłym roku. Być może w obrębie tych grobów spoczywają
jeszcze polskie ofiary, choć Kunert wyklucza raczej taką możliwość. -
Gdyby się jednak okazało co innego, szczątki po ekshumacji trafią do
zbiorowej mogiły na powstającym właśnie cmentarzu - deklaruje sekretarz
Rady.


Pracami zespołu polskich archeologów, które rozpoczęły się z
prawie miesięcznym opóźnieniem i zostały zaplanowane na blisko miesiąc,
kieruje prof. Andrzej Kola z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Mikołaja
Kopernika w Toruniu. To właśnie jego chcieliśmy zapytać o konkrety
prowadzonych prac. Profesor Kola odmówił jednak, odsyłając nas do
sekretarza ROPWiMi i tłumacząc się zakazem udzielania jakichkolwiek
informacji.

- Nie chcemy udzielać informacji, zanim wszystko nie będzie gotowe - tłumaczy Kunert.

Swoją wstrzemięźliwość w tym względzie wyjaśnia złymi
doświadczeniami. Przypomina jednocześnie, że w ostatnich latach zdarzały
się niepotrzebne sytuacje, które były kłopotliwe dla ROPWiM oraz
prowadzonych przez tę instytucję prac archeologicznych.

- Od pewnego czasu mamy do czynienia z delikatnymi sprawami, dlatego
jesteśmy wyjątkowo uczuleni. Zdaję sobie sprawę z tego, że rodziny
czekają długo na otwarcie cmentarza w Bykowni, ale zaręczam, że się
doczekają. Dajmy im w spokoju poczekać jeszcze kilka miesięcy - wyjaśnia
Kunert.

Uroczyste otwarcie i poświęcenie Polskiego Cmentarza Wojennego z
udziałem prezydentów Polski i Ukrainy zaplanowano na drugą połowę
września. Cmentarz o powierzchni ok. 7 tys. m kw. zostanie zlokalizowany
na terenie tzw. Memoriału Ofiar Totalitaryzmu w Bykowni, w tej części
lasu, gdzie w latach 2006-2007 i 2011-2012 polscy archeolodzy odkryli
szczątki polskich ofiar zamordowanych przez NKWD w więzieniu w Kijowie.

Przy wejściu, obok pylonów z orłami, zostanie umieszczona tablica z
napisem: "Tu spoczywają obywatele II RP zamordowani przez sowieckie NKWD
na terenie Ukrainy w 1940 r.". Centralnym elementem nekropolii będzie
ściana ołtarzowa z białego kamienia, na której zostaną umieszczone
nazwiska wszystkich ofiar z tzw. listy katyńskiej oraz krzyż. Obok bramy
i ołtarza zostaną umieszczone tablice ze znakami wyznaniowymi
symbolizującymi cztery religie: chrześcijaństwo, prawosławie, islam i
judaizm oraz charakterystyczny dla tego typu miejsc Dzwon Pamięci.

Głównym miejscem nekropolii będzie mogiła, w której spoczywają
szczątki 493 ofiar ekshumowanych w ubiegłym roku. Wzdłuż alejek
prowadzących do ołtarza zostaną umieszczone tabliczki z 3435 nazwiskami
ofiar z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. Prace związane z budową
Polskiego Cmentarza Wojennego w Bykowni łącznie z całą infrastrukturą i
oświetleniem będą kosztowały ok. 6 mln zł i w całości zostaną
sfinansowane przez ROPWiM. Po Katyniu, Charkowie i Miednoje będzie to
czwarty cmentarz katyński, na którym spoczywają ofiary zbrodni
sowieckich.

Mariusz Kamieniecki

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/3322,dziennikarze-z-dala-od-bykow...

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

11. M.Borawski/Nasz

zdjecie

M.Borawski/Nasz Dziennik

Pola śmierci


Nazwę temu miejscu - Kuropaty - nadali chłopi z
kołchozów. To biało kwitnące kwiaty, które rosną wyłącznie tu, na
grobach. Zachodni historycy szacują, że na uroczysku może spoczywać
nawet 250 tys. ofiar komunistycznego terroru. Są wśród nich Polacy.

Do Kuropat wchodzi się tunelem pod szeroką obwodnicą Mińska. Żeby się
tu dostać, trzeba przejść przez osiedle Zielony Ług. Koszmarne
postsowieckie blokowisko.

W lesie Uroczysko Kuropaty atmosfera jest jednak inna. Nawet
świadomość, że wandale co rusz bezczeszczą to miejsce, nie narusza
powagi i wzruszenia. Chodzimy przecież po tysiącach kości ludzi, których
stalinowski reżim chciał się pozbyć. Kula w głowie miała rozwiązać
problem na zawsze. Więc każdy, kto przychodzi tu ze świadomością, gdzie
jest, pokonuje komunistyczne kłamstwo, wyzwala bolesną prawdę. Przez to
ona zwycięża, a stalinizm znów przegrywa.

W Kuropatach wszędzie są krzyże. Łącznie około 500. Wokół ich
pionowych belek biało-czerwono-białe opaski. To flaga niepodległej
Białorusi, od 1995 roku nielegalna. Zastąpiła ją nowa, wprowadzona
niedługo po dojściu do władzy Łukaszenki, nawiązująca do emblematów
Białoruskiej Socjalistycznej Sowieckiej Republiki.

Gdy zmieniała się flaga, miał też miejsce proces odwrotu nowej władzy
od historycznej pamięci. Represje komunistyczne przestały być elementem
narodowej pamięci, ważnym dla tożsamości wspólnoty, która dopiero co
została uznana za niepodległy naród. Od tego roku także Kuropaty są
punktem wstydliwym, przemilczanym.

Trudno się tu poczuć jak w Katyniu czy Bykowni. Chociaż
prawdopodobnie leżą tu także ofiary zbrodni katyńskiej. Powagę miejsca
zakłóca pobliski kołchoz. Widać obniżenia terenu, jamy. To ślad po
dołach śmierci, czyli miejscach rozstrzeliwań. Skazańców ustawiano tak,
by ich ciała po oddaniu strzału same spadały do wykopanego dołu. Po
serii takich egzekucji dół zakopywano.

- Cały ten teren jest otoczony przez krzyże. Postawiliśmy taki
łańcuch krzyży wszędzie. Później powstała cała kompozycja kalwarii w
Kuropatach - mówi Walerij Bujwał, działacz Białoruskiego Frontu
Narodowego, który mieszka na Zielonym Ługu i stara się opiekować
cmentarzem.

Jest tu prawie codziennie, odnotowuje wszelkie dewastacje, w
poważniejszych przypadkach interweniuje. Ciężko odróżnić, kiedy
zniszczenia krzyży i napisów to pospolity wandalizm, a kiedy prowokacje
władz.

Bujwał opowiada o jednym z takich przypadków. W listopadzie ubiegłego roku ujęto podczas łamania krzyży dwóch młodych mężczyzn.

- Jeden miał 19 lat, drugi jeszcze nie. Okazało się, że pierwszy jest
synem podpułkownika wywiadu wojskowego, rodowitym Rosjaninem. A drugi
pochodzi z rodziny wysokich urzędników aparatu Łukaszenki - relacjonuje.

Sprawców oczywiście nie osądzono. Ma nadzieję, że przyjdzie czas, gdy
sytuacja polityczna się zmieni i Kuropaty otrzymają właściwą ochronę,
zostaną otoczone państwową pieczą, a sprawców dewastacji inspirowanych
przez specsłużby spotka kara.

Las krzyży zaczęto budować w 1988 roku, w ostatnich latach Białorusi
sowieckiej. Pierwszy duży krzyż postawiono w 1989 r., 31 października.
Chciano umieścić go już rok wcześniej, planowano przemarsz z centrum
miasta.

Punktem wyjścia miał być jeden z mińskich cmentarzy, na którym
pochowano wielu ludzi zasłużonych dla białoruskiej państwowości. Już tam
doszło do starć z milicją i OMON, więc niewielu uczestnikom udało się
dotrzeć do Kuropat.

Rok później pochód był już legalny, przerodził się w wielką narodową
manifestację Białorusinów, ale także żyjących w Mińsku Polaków i
Ukraińców. Krzyż poświęcili duchowni Kościołów: rzymskokatolickiego,
greckokatolickiego i prawosławnego.

Obok krzyża jest też ikona i tablica informacyjna. Została przez
nieznanych sprawców złamana. Pozostawiono część mówiącą o "męczennikach
Białorusi" i daty 1937-1941. Słowa o "zbrodni komunistycznej" usunięto.


Polski krzyż


Od pierwszego krzyża aleją otoczoną również krzyżami docieramy
na szczyt niewielkiego wzgórza. Tam ustawiono krzyż zwany polskim.
Przywieźli go nasi rodacy ze Związku Polaków na Białorusi. Jest
prawdopodobnie najczęściej niszczonym elementem całego kompleksu.
Pojawiają się na nim wulgarne napisy albo gwiazdy czy sierpy i młoty.
Niedaleko jest żydowska macewa. Na niej "nieznani sprawcy" wymalowali
swastyki. Widać, że "chuligani" dobrze wiedzą, czym urazić uczucia
poszczególnych narodów.

Odkrywcą Kuropat jest białoruski historyk i działacz narodowy Zianon
Pazniak, późniejszy kandydat na prezydenta Białorusi, żyjący obecnie na
emigracji w Polsce. Razem z Jauhienem Szmyhalowem w czerwcu 1988 r.
ogłosili wyniki badań i poszukiwań prowadzonych od lat 70. Pazniak i
Szmyhalow zbierali informacje od miejscowej ludności, z których
wynikało, że na uroczysku, w niewielkim lesie oznaczanym na mapach jako
Brod, w latach 1937-1941 trwały nocami niemal codzienne rozstrzeliwania.

Wtedy teren był otoczony wysokim murem z drutem kolczastym i
strzeżony przez funkcjonariuszy NKWD z psami. To chłopi z sąsiednich
kołchozów nazwali to miejsce Kuropaty. Tak według nich nazywały się
białe kwiaty rosnące tylko tu, na grobach. Pazniak, obawiając się, że
władze mogą całkowicie przebudować to miejsce i zniszczyć groby, milczał
o swoim odkryciu aż do pierestrojki. Gdy zdecydował się na ujawnienie
swoich ustaleń, sprawa stała się głośna, wszczęto śledztwo, a
wykopaliska potwierdziły, że rzeczywiście jest to miejsce masowych
pochówków.

Obawy Pazniaka co do zagrożenia fizycznym zatarciem śladów mordów w
Kuropatach okazały się słuszne. Takie próby podjęto za reżimu
Łukaszenki. Na początku XXI wieku planowano m.in. poszerzenie obwodnicy
Mińska oraz budowę w pobliżu nowego osiedla mieszkaniowego i centrum
rozrywki.

Na szczęście masowe protesty i obawy przed reakcjami międzynarodowymi
powodowały, że władze wycofywały się z tych planów. O obwodnicę, która
niemal całkowicie zniszczyłaby Kuropaty, walka trwała prawie rok, od
września 2001 do lipca 2002 roku. Obrońcy memoriału koczowali w
Kuropatach, kilka razy ścierali się z oddziałami milicji i służb
specjalnych.

Jeszcze w 1989 r. podjęto na poziomie rządu Białoruskiej SSR decyzję o
ustanowieniu tu miejsca pamięci i wybudowaniu pomnika. Władze
oficjalnie uznają las za "zabytek historyczno-kulturowy", ale pomnika
wciąż nie ma. Zaprzestano składania tu wieńców przez przedstawicieli
administracji.

Władza uznaje istnienie Kuropat i prawdę historyczną o tym miejscu, ale stara się ją odsuwać na drugi plan i przemilczać.

Głośno o Kuropatach zrobiło się w 1994 r., kiedy odwiedził je
prezydent USA Bill Clinton. Amerykanie pozostawili na pamiątkę własny
okazały obelisk z tablicą.

Zgodnie ze stanowiskiem milicji teren jest pod ochroną państwową, ale
dotyczy to tylko samych grobów. Natomiast krzyże, tablice i inne
upamiętnienia są wyłącznie prywatną inicjatywą, ich niszczenie nie jest
zamachem na narodową pamięć, a jedynie pospolitym chuligaństwem.

Ilu ludzi tu rozstrzelano i zakopano w ziemi? Dokładnie nie wiadomo. W
Kuropatach nigdy nie prowadzono regularnych prac archeologicznych, zaś
archiwa mińskiego NKWD pozostają zamknięte dla niezależnych badaczy.

Oficjalne dane prokuratury białoruskiej mówiły najpierw o 7 tys.,
potem o 30 tys., następnie ponownie o 7 tys. ofiar. Pazniak szacuje
liczbę ofiar na 100-250 tysięcy. Zachodni historycy zajmujący się
represjami stalinowskimi optują za górnym zakresem tego przedziału.

Oficjalne śledztwo mińska prokuratura umorzyła. Ale ustaliła ponad
wszelką wątpliwość, że pochowani w Kuropatach to ofiary NKWD. W wyniku
protestów środowisk komunistów, weteranów Armii Czerwonej i organów
bezpieczeństwa śledztwo wielokrotnie wznawiano. Ale za każdym razem
potwierdzały się ustalenia z początku lat 90.

Nie brakowało głosów, że w dołach uroczyska leżą zamordowani przez
Niemców Żydzi albo inne ofiary nazistów, ale nie było na to żadnych
dowodów. Mimo tego w propagandzie państwowej często dezinformuje się
zainteresowanych sprawą, łącząc zbrodnie stalinowskie w Kuropatach z
innym miejscem pamięci, odległym o kilka kilometrów, gdzie rzeczywiście
Niemcy rozstrzeliwali sowieckich partyzantów.


Listy ekspedycyjne

Część grobów została z pewnością zniszczona podczas budowy obwodnicy
Mińska około roku 1960, późniejszej budowy gazociągu oraz różnych prac
leśnych. Doły śmierci znajdują się z obu stron ruchliwej szosy. Po
stronie wewnętrznej, bliższej miasta, jest ich znacznie mniej i są
ukryte w gęstych zaroślach. Stąd za miejsce pamięci (memoriał) uważa się
zasadniczo lasek o powierzchni niecałego kilometra kwadratowego po
zewnętrznej stronie obwodnicy.

Większość pochowanych w Kuropatach to miejscowe ofiary represji
stalinowskich, szczególnie nasilonych w 1937 roku. Wiadomo, że to tu
enkawudziści z Mińska pozbywali się ludzi z jakichś powodów niewygodnych
dla władzy.

Czy także Polaków z tzw. listy białoruskiej? To bardzo prawdopodobne,
chociaż nie ma wystarczających dowodów, że Kuropaty pełniły taką samą
rolę jak Katyń, Charków i Miednoje. Istotną funkcję spełnia analogia z
Bykownią. Trafiali do niej Polacy z więzień sowieckich tzw. Ukrainy
Zachodniej, na co historycy dysponują dowodami w postaci list
ekspedycyjnych z tychże więzień do Kijowa, Charkowa i Chersonia.

Wiedziano też, że właśnie Bykownia jest miejscem rozstrzeliwań i
pochówku ofiar kijowskiego NKWD. Następnie badania archeologiczne
potwierdziły obecność ciał Polaków w dołach śmierci, kilku udało się
zidentyfikować i okazywało się, że znajdują się na liście ukraińskiej -
ujawnionym przez władze spisie Polaków przeznaczonych do rozstrzelania z
obszaru Ukraińskiej SSR.

W przypadku białoruskim jest znacznie gorzej, dlatego musimy polegać
na domysłach. Są takie jak na Ukrainie listy ekspedycyjne polskich
więźniów do Mińska. Wiadomo też, że miejscowe NKWD rozstrzeliwało w
Kuropatach. Stąd hipoteza o tym, że to tu może być piąty masowy grób
ofiar zbrodni katyńskiej.

- To jest przypuszczenie niepoparte dokumentami. Ostatecznym
potwierdzeniem byłyby badania DNA ciał i porównywanie ich z DNA rodzin. W
Kuropatach nie prowadzono koniecznych prac badawczych pozwalających
ustalić, że leżą tam konkretne osoby, o których można przypuszczać, że
znajdowały się na liście białoruskiej. Jest bardzo prawdopodobne, że
gdyby zacząć kopać w Kuropatach, to się znajdzie. Byłoby to zgodne ze
schematem z innych miejsc - tłumaczy Witold Wasilewski z Instytutu
Pamięci Narodowej.


Procedura z Bykowni

Może kiedyś uda się powtórzyć procedurę zastosowaną do Bykowni także
pod Mińskiem. Jednak nie ma na razie szans, by władze białoruskie
zezwoliły na prace archeologiczne w Kuropatach. Nie ma też wciąż sławnej
już listy białoruskiej, a nawet nie wiadomo na pewno, czy ona istnieje.
Polscy i rosyjscy historycy szukają od lat sposobu odtworzenia
niedostępnego dokumentu. Oblicza się, że spis zawiera 3870 nazwisk.

W kwietniu o problemach związanych z poszukiwaniem listy białoruskiej
lub jej rekonstrukcją pisał obszernie w "Naszym Dzienniku" Nikita
Pietrow z moskiewskiego Memoriału. W czerwcu "Gazeta Wyborcza" odtrąbiła
odnalezienie listy przez prof. Natalię Lebiediewą, ale zaraz okazało
się, że rosyjska badaczka dysponuje zupełnie innym dokumentem, znanym
już polskim historykom.

Na pewno w Kuropatach zginęli Polacy. Znaleziono na przykład męski
grzebień z napisami po polsku: "Ciężkie chwile więźnia. Mińsk
25.04.1940. Myśl o was doprowadza mnie do szaleństwa" oraz "26 IV
Rozpłakałem się - ciężki dzień". Ten polski więzień rozstrzelany został
zapewne wkrótce po wydrapaniu tych słów.

Zapisane daty chronologicznie wskazują na zbrodnię katyńską. Ale
zostać uwięzionym i rozstrzelanym pod okupacją sowiecką było łatwo i
właściciel grzebienia mógł być ofiarą represji niezależnych od rozkazu
Politbiura z 5 marca. Dodajmy, że eksperci typują też kilka innych
miejsc w okolicach Mińska i na całej Białorusi, gdzie mogli zostać
pochowani Polacy z białoruskich ofiar Katynia. Kuropaty pozostają jednak
miejscem najbardziej prawdopodobnym.

Piotr Falkowski, Kuropaty

http://www.naszdziennik.pl/swiat/8180,pola-smierci.html

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl