Kamikadze z tupolewa

avatar użytkownika Sawantka

Smoleńskie Ministerstwo Prawdy pracuje na trzy zmiany. Po powielających rosyjskie kłamstwa MAK książkach Siergieja Amielina, Jana Osieckiego i Tadeusza Święchowicza kolejny kamyczek do ogródka w praniu mózgów społeczeństwa wrzuca właśnie tygodnik „Wprost”. Goebbels, ten geniusz propagandy i otumaniania mas, chichocze w zaświatach, patrząc ilu ma naśladowców w XXI wieku w demokratycznym państwie prawa.

W kwietniu ukaże się książka „Smoleńsk. Zapis śmierci”, napisana przez tzw. dziennikarzy śledczych "Wprost" - Marcina Dzierżanowskiego i Michała Krzymowskiego, która nie tylko przedstawia rosyjską wersję wydarzeń, ale – mało tego - pokazuje polską prawicę jako formację, której najbardziej zależało na śmierci prezydenta. Nie mówiąc, że PiS to banda oszołomów, zaś Jarosław Kaczyński niemal od razu po śmierci brata zaczął prowadzić chłodne polityczne kalkulacje, by wystartować w wyborach prezydenckich.
 
Co innego taka PO. Lała sam miód na serce zacietrzewionych pisowców, a wyciągnięta pomocna dłoń ministra Cezarego Grabarczyka i tak została odtrącona. Z kolei Rosjanie z honorami chcieli oddać cześć poległemu prezydentowi, ale uniemożliwili im to Polacy, gdyż dowiedzieli się, że do Smoleńska jedzie Jarosław Kaczyński, by rozpoznać ciało brata.
 
Oto próbki „dziennikarstwa śledczego”  organu, obiektywnego aż do bólu zębów, Tomasza Lisa.
 
Naciski generała Błasika
„(…) z Protasiukiem rozmawiał jeszcze dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. Zarejestrowały to kamery przemysłowe na lotnisku. Po tej wymianie zdań Protasiuk wszedł do samolotu. Prezydent pojawił się na lotnisku o 7.20. Silniki samolotu już pracowały. Kiedy Lech Kaczyński wchodził na pokład, meldunek o gotowości do startu złożył mu gen. Błasik. Zrobił to wbrew procedurom, które mówią, że to zadanie dowódcy statku. Dlaczego więc zrobił to Błasik? Nie wiadomo. Niewykluczone, że między Protasiukiem a Błasikiem kilka minut wcześniej doszło do sprzeczki dotyczącej pogody panującej w Smoleńsku. Kapitan przecież wiedział, że „prognozy są nieciekawe".
 
Anodina tu zatarła ręce, podobnie jak Jerzy Miller, Donald Tusk, prezydent Komorowski i inni „funkcjonariusze wpływu”. No i niech ktoś powie poza tym, że TVN, która ujawniła wcześniej „rewelacje z Okęcia”, nie ma zdolności wizjonerskich. Nagranie nie było wyraźne, nie było dźwięku, a i tak prokurator Seremet stwierdził, że jest to istotny dowód i że będzie szybko badany przez prokuraturę.
Aż ciśnie się na usta pytanie: czym i dlaczego elitom naraził się gen. Błasik, że szargany jest w błocie pomówień i po śmierci? Był za twardy dla Rosjan?
 
Szalony Macierewicz
„Kiedy informacja o katastrofie dotarła na cmentarz, Antoni Macierewicz szybko przejął nieformalne przywództwo wśród polityków PiS. Nie czekając na oficjalną decyzję o skróceniu programu uroczystości, postanowił jak najszybciej zebrać wszystkich parlamentarzystów i na własną rękę chciał organizować powrót do Warszawy. Spodziewał się dymisji rządu i nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu.
– Panie pośle, natychmiast wracamy do kraju – po żołniersku zwrócił się do posła Tadeusza Woźniaka, który zorganizował wjazd parlamentarzystów PiS na katyńskie uroczystości.
– No ale, panie pośle, panie ministrze – mówił Woźniak.
 Przyjechaliśmy pociągiem specjalnym i musimy nim wrócić. Przecież nie odczepimy naszego wagonu i nie pojedziemy sami. Tak się nie da…
– Nie wiem, panie pośle. Natychmiast wracamy do kraju – Macierewicz kładł nacisk na słowo „natychmiast".
– Musimy tam być jak najszybciej. Jesteśmy w Polsce potrzebni. Nie da się wykluczyć, że i Macierewiczowi udzieliła się psychoza panująca na cmentarzu. Psychoza, którą wywołało jedno krótkie słowo krążące wśród tłumu: „zamach". W pociągu, którym uczestnicy uroczystości wracali do Warszawy, emocje buzowały. Antoni Macierewicz i Jan Pospieszalski siedzieli w jednym przedziale.
– Zachowanie FSB przed uroczystościami nie daje mi spokoju. Po co oni nas tak pilnowali? – rzucił ktoś.
– Słuchaj, może bali się, że a nuż komuś przyjdzie do głowy zajrzeć na lotnisko przed rozpoczęciem obchodów. Przy założeniu, że to był zamach, to wszystko układałoby się w logiczną całość – dodał inny z posłów.
Jednym z głównych tematów dyskusji były możliwości techniczne, jakimi dysponują rosyjskie służby specjalne. Jedna z najbardziej sensacyjnych teorii dotyczyła niewykrywalnego pola magnetycznego. Samolot po wejściu w nie miał się rozlecieć. Politycy długo zastanawiali się też, co zastaną po przekroczeniu granicy.
– Polska, do której wracamy, nie będzie już tym samym krajem – tę wypowiedzianą przez któregoś z posłów opinię podzielała większość pasażerów.”
 
Tak więc, ten okazywany na zewnątrz patriotyzm prawicy, żyjącej w wiecznej politycznej psychozie „oblężonej twierdzy”, to jedna wielka lipa. Macierewicz chce jak najszybciej wrócić do kraju, bo może uda się wyrwać władzę. Już w Katyniu rodzi się spiskowa teoria zamachu na delegację lecącą tupolewem.
Skoro jednak autorzy książki słyszeli rozmowę w przedziale to dlaczego nie przypisują wypowiedzi konkretnym osobom („ktoś”, „inny z posłów”, „większość pasażerów”)? 
 
Dobry minister Grabarczyk i banda zacietrzewionych oszołomów
„Na Dworcu Zachodnim na polityków PiS czekał minister infrastruktury Cezary Grabarczyk. Chyba wyszedł na powitanie, ale ludzie – zamiast do niego podchodzić – po prostu go omijali. Z kolei urząd miasta podstawił dla wracających z Katynia cztery przegubowe solarisy.
– Gdzie jest nasz autokar? – parlamentarzyści PiS dopytywali czekających na dworcu policjantów.
– Na drugim parkingu. To spory kawałek stąd. Podwieziemy was – funkcjonariusz wskazał na stojący przed dworcową halą sznur policyjnych fordów transitów.
– Nie trzeba – obruszył się poseł Marek Suski.
– Podstawcie nasz autokar tutaj. Poczekamy, to nie stan wojenny. Nie musicie nas od razu internować.”
 
Jacy ci pisowcy, węszący wszędzie spiski, są zajadli. Oto sam minister Grabarczyk, ikona porządku na Polskich Kolejach Państwowych, przyjeżdża bohatersko na dworzec, by przywitać i pocieszyć. Na wysokości zadania stanęła i Hanna Gronkiewicz-Waltz, przysyłając autobusy. A oni rękę podaną przez partię miłości odtrącili i mało jej nie odgryźli. I jeszcze te insynuacje, że będą internowani. To już psychoza. Przecież Bronisław Komorowski i Donald Tusk nie są tak straszni jak generał Wojciech Jaruzelski, mimo że  przyjmują go na salonach. Nie  noszą przecież ciemnych okularów…
 
Jarosław Kaczyński żądny władzy
„Trzy godziny po katastrofie. „Jarosław Kaczyński na prezydenta!" – jeszcze przed południem w sobotę były poseł tej partii Artur Zawisza napisał do eurodeputowanego Jacka Kurskiego. Odpowiedź przyszła równie szybko: „Nie. Gilo albo Zizu". Czyli Zyta Gilowska lub Zbigniew Ziobro.
Do Jarosława Kaczyńskiego te rozważania dotarły dzień później: 11 kwietnia. W biurze PiS przy Nowogrodzkiej pojawił się prof. Andrzej Zybertowicz, były doradca tragicznie zmarłego prezydenta. – Panie prezesie, proszę przyjąć najgłębsze wyrazy współczucia. Przyniosłem panu list podpisany przez prawie wszystkich doradców śp. Lecha Kaczyńskiego. To apel o to, by znalazł pan w sobie siłę i stanął do wyborów prezydenckich. Tylko pan może dokończyć to tragicznie przerwane dzieło – Zybertowicz położył na stole zaklejoną kopertę.
– Panie profesorze – westchnął bezradnie prezes PiS. – Czy pan wie, jaki to wielki ból stracić brata bliźniaka?
– Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, więc mogę tylko próbować sobie wyobrazić, jakie to straszne uczucie… – odpowiedział zakłopotany Zybertowicz.
– Tak, ból jest niebywały – Kaczyński zaczął przejmująco opowiadać o tym, co czuje. Na koniec niespodziewanie wrócił jednak do wyborów prezydenckich.
– Mówi pan, że list z apelem o mój start podpisali prawie wszyscy doradcy. No dobrze, a kto nie podpisał?
– Bugaj i Żukowski – odpowiedział zaskoczony pytaniem Zybertowicz.”
 
Prezes PiS jest  w głębokiej żałobie, a mimo to nie traci z pola widzenia swojego nadrzędnego celu – zdobycia władzy za wszelką cenę. I już szuka wroga. Stąd pytanie o to, kto nie podpisał apelu.
 
Ruscy czcili Kaczyńskiego, Polacy oszukiwali przy zwłokach
„Rosjanie prowadzący akcję ratowniczą nie umieli odczytać polskich dokumentów porozrzucanych wśród szczątków samolotu. Z oczywistych przyczyn nie byli w stanie rozpoznać nawet dobrze zachowanych zwłok. Dlatego poprosili o pomoc sześciu polskich ochotników – pracowników ambasady i oficerów BOR. Polakom najbardziej zależało na odnalezieniu ciała prezydenta. Około 15.30 strażacy wydobyli wreszcie ciało, które mjr. Andrzejowi Rychlikowi z BOR oraz radcy ambasady Stanisławowi Łątkiewiczowi przypominało Lecha Kaczyńskiego. Można było dostrzec kolor włosów.
– Moglibyście przykryć ciało? To chyba nasz prezydent – poprosił Rosjan mjr Rychlik.
„Prezident Polszy Kaczynskij" – napisali na kartce Rosjanie, przyczepiając ją do mocno zdezelowanych noszy, na których położono ciało głowy państwa. Tymczasem Łątkiewicz dowiedział się, że do Smoleńska leci Jarosław Kaczyński, który osobiście chce zidentyfikować brata. Choć byli pewni, że odnaleźli zwłoki prezydenta, postanowili zastosować wobec Rosjan blef. – Mówmy im, że nie jesteśmy pewni, czy to on. Inaczej zabiorą jego ciało, zanim przyjedzie Jarosław – ustalono. Wkrótce okazało się, że Rosjanie rzeczywiście chcą przenieść zwłoki Lecha Kaczyńskiego.
– To wasz prezydent. Powinniśmy go stąd zabrać, oddać wojskowe honory i położyć w lepszym miejscu, ze specjalną ochroną – zaproponował jeden z rosyjskich śledczych.
– Lepiej niech tu zostanie do czasu przyjazdu brata. My nie mamy pewności, czy dobrze go rozpoznaliśmy – zaprotestował konsul Łątkiewicz.
Na wszelki wypadek funkcjonariusze BOR stanęli blisko noszy. Gdy ktoś ze strażaków podchodził, protestowali.
– Eto nasz prezydent. Nie nada – krzyczeli zdecydowanie.”
 
Wychodzi na to, że Rosjanie oddawali należyty hołd ś.p. Lechowi Kaczyńskiemu, a Polacy ciało prezydenta z premedytacją nurzali w błocie na zdezelowanych noszach. Czekali na brata prezydenta, by zaspokoić jego fanaberię identyfikacji zwłok, gdy tymczasem Rosjanie chcieli naprawdę dobrze zaopiekować się zwłokami. A że im nie wyszło, że do ciała prezydenta została dołączona noga w spodniach z generalskimi lampasami, to zupełnie inna historia.
 
Brzoza Anodiny wiecznie żywa
„Pierwszym dziennikarzem, który dowiedział się o katastrofie, był Wiktor Bater z Polsat News. Druga była Lidia Kelly, urodzona w Polsce amerykańska dziennikarka, pracująca w Moskwie jako korespondentka Reutersa. Oni też jako pierwsi podali informację o wypadku tupolewa. Do Smoleńska przyjechali z katyńskiego cmentarza.
Drogę pokonali bardzo szybko, licznik w ich samochodzie wskazywał 200 km na godzinę. Podeszli jakieś 400 m od lotniska. Przy radiolatarni zobaczyli dwóch spanikowanych mężczyzn. Rosjanie przedstawili się jako obsługa lotniska, ale nie chcieli podać nazwisk. Po dłuższych namowach zaczęli nerwowo opowiadać.
– Samolot zaczepił skrzydłem o drzewo. Rozbił się w drobny mak.
– Ostrzegaliście, żeby nie lądowali? – Kilka razy. Myśleliśmy, że odlecieli, aż nagle poczuliśmy, jak coś ścina nam antenę. Gdyby lecieli kilka metrów niżej… Z wrażenia aż padliśmy na kolana. Poczuliśmy się, jakby Bóg darował nam nowe życie. Nie wchodźcie na lotnisko, tam jest katastrofa. Wszystko obstawione, mogą nawet strzelać – ostrzegli dziennikarzy.”
 
Brzoza więc nadal obowiązuje, mimo że nawet MAK już ją prawie wyciął ze swojej wersji. Nie mówiąc o winie pilotów, o której było wiadomo od początku od ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który o” samobójczym szale kpt. Protasiuka” wiedział rano 10 kwietnia. Szybciej niż MAK…
 
Proszę darować ironię, ale po lekturze kilku książek wałkujących w duchu stalinowskiej propagandy temat smoleński, trudno o inną reakcję. U Osieckiego kokpit jest warty w ziemię, w książce Święchowicza tupolew robi "pół beczki", a w zapowiadanej publikacji „Wprost” Polacy winni są wszystkiemu, włącznie z haniebnym potraktowaniem zwłok prezydenta. A do tego ci wciąż nowi "naoczni świadkowie". Zupełnie tak jak gdyby byli produkowania na bieżąco dla uwiarygodnienia coraz bardziej wątłej tezy o naturalnych przyczynach katastrofy. Czy to nie znak, że machina propagandy miłości polsko-rosyjskiej budowanej na trupach 96 osób zaczyna powoli zjadać własny ogon?
 
Nie łudźmy się – zaprezentowana próbka „dziennikarstwa śledczego” nie jest ostatnim akordem propagandy nienawiści wobec ofiar smoleńskiej tragedii, Jarosława Kaczyńskiego i Prawa Sprawiedliwości, czy ogółem tych Polaków, którzy poznanie prawdy o 10 kwietnia postawili sobie za punkt honoru. Im bliżej rocznicy katastrofy i wyborów parlamentarnych, tym ofensywa kłamstwa będzie coraz bardziej narastać, kto wie czy nawet nie dojdzie do prowokacji. I czy w końcu się nie okaże, że 96 pasażerów tupolewa wymusiło na kpt. Protasiuku rozbicie samolotu pod Smoleńskiem. Znów ironizuję, ale po słowach ministra Millera, iż w raporcie jego komisji „prawda w sprawie katastrofy będzie bolesna dla Polski, a nie dla konkretnej osoby” wszystkiego można się spodziewać. A skoro w raporcie mogą znaleźć się oszczerstwa, o których się nawet Anodinie nie śniło, to trudno czegoś innego spodziewać się po mainstreamie, który je z ręki rządowi, zamiast  patrzeć mu na ręce.

3 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. @Sawantka

kolejna wrzuta esbecka. Co ciekawe, wszystkie te pozycje są REKLAMOWANE przez kolegów po fachu - żurnalistów.

Pozwy zbiorowe - czy znajdzie się adwokat, który przygotuje pozew zbiorowy przeciwko autorom wszystkich tych ubeckich wrzutek?

Trudno wymagać od wdowy po gen. Błasiaku, zeby biegała po sądach.

Czy nie ma żadnego adwokata, który by zrobił "biały wywiad" w medialnych wrzutkach plus te obrzydliwe paszkwile, na których ZBIJAJĄ KASĘ znani z nazwiska żurnaliści i przygotował pozew zbiorowy, a my się pod nim podpiszemy jako poszkodowani ?

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

2. Lot do Katynia i uroczystosc 7 kwietnia 2010 r. Czesc. 1

No coz. jestem spiskowcem. Lecac 7 kwietnia juz wiedzialem, ze ma byc sztuczna mgla. Celowo wylaczylem kamere przelatujac nad miejscem przyszlej katastrofy. Nic innego was nie zadowoli, to prosze. Cieszcie sie!

Panie Liliental,widziałem pana profil na portalu facebook i muszę przyznać że jest pan lewakiem który popiera samozwańczego "profesora" Bartoszewskiego i czyta GW,a to powoduje że traci pan resztki wiarygodności.

Szanowny Panie

Jak już ktoś w komentarzu poniżej napisał - nikt nie twierdzi, że wiedział Pan, że będzie katastrofa. Nikt nie twierdzi, że jest Pan spiskowcem. Po prostu w jakiś sposób brakuje ok. 2 sekund nagrania z podchodzenia do pasa.Sam musi Pan przyznać, że to dziwny zbieg okoliczności. Mogło być rzeczywiście tak, że przez przypadek wyłączył Pan kamerę na te 2 sekundy, ale niech Pan nie pisze, że nie widzi Pan "dziury" w nagraniu :)

A więc oddał pan oryginał w kwietniu 2010 telewizji TVN która nigdy go nie wyemitowała. i zwróciła dysk... Myślę, że juz chyba wiadomo kto mógł dokonać manipulacji w pana nagraniu...

Mam tylko nadzieję że zrobił pan kopię przed oddaniem materiału. A gdyby do pana nie wrócił? Gdyby zaginąl gdzieś przypadkiem? Anie przez sekunde nie pomyślał pan żeby zrobić kopię przed oddaniem jedynego nagrania z 7 kwietnia telewizji?

Pozdrawiam.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

3. Nie będzie czytania z ruchu

Nie będzie czytania z ruchu warg. Budowana przez wiele tygodni
teoria kłótni na Okęciu jest obarczona poważną wadą konstrukcyjną.
Kłótni nie było

Ani jednego kadru z "kłótni"


-
Oględziny filmu z Okęcia z 10 kwietnia 2010 r. nie ujawniły kadrów, z
których można byłoby wysnuć wniosek o rzekomej kłótni dowódcy Sił
Powietrznych gen. Andrzeja Błasika z dowódcą Tu-154 kpt. Arkadiuszem
Protasiukiem - stwierdza Naczelna Prokuratura Wojskowa. To ostateczna
porażka tezy lansowanej przez "Gazetę Wyborczą" i TVN 24.

> Więcej <

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl