Basil Kerski w Europejskim Centrum Solidarności - cui bono ?

avatar użytkownika Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
Skandal z obsadzeniem stanowiska dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności zatacza coraz szersze kręgi. Komentarze na forach gdańskich i ogólnopolskich gazet nie pozostawiają żadnych wątpliwości – niezależnie od partyjnych sympatii sprawa ta jest jednoznacznie negatywnie oceniana przez Polaków.  Pierwszy rzucił rękawicę Lech Wałęsa. Jego protegowany kandydat, Bogdan Lis w ogóle nie przystąpił do „konkursu” i dopiero po fakcie dał upust swojemu rozgoryczeniu (tutaj).

 

 

 Kim jest sam główny bohater tego zamieszania? Dziennikarz? Redaktor naczelny niszowego pisemka, którego nikt nie czyta, a wydawanego od dziesięcioleci przez rząd Niemiec w celach wyłącznie propagandowych, odkąd pamiętam, leżącego zawsze gdzie popadnie, w nadziei, że ktoś skusi się na tę makulaturę? Autor bodaj dwóch wywiadów ze swoim mentorem, Adamem Michnikiem, pomieszczonych w Gazecie Wyborczej. Naukowiec? Gdzie ten dorobek? Gdzie i przez kogo jest cytowany?

Menedżer? Czy ktoś, kogo kandydatura popierana i nagłaśniana jest od miesięcy, a kto nie potrafi swojej sekretarki wysłać na pocztę na czas i zamiast przyznać się do błędu oskarża Pocztę Polską o zawalenie jego terminu, spełnia elementarne wymogi organizacyjno-kierownicze?

Czy ktoś, kto zanim zaczął urzędowanie skłóca wszystkich ze wszystkimi oraz na wstępie publicznie oświadcza, że „Polacy są zmęczeni Solidarnością” może zagwarantować oczekiwaną działalność placówki „Solidarności”? Pięć razy NIE. 

O co zatem chodzi w całej sprawie, skoro dla „menedżera”, który już przy samym tylko zgłoszeniu nie potrafi dotrzymać procedur (wystarczyło wysłać sekretarką na pocztę tydzień wcześniej) sam prezydent Gdańska wystawia swój autorytet na śmieszność, a niejaki profesor Bąkowski naraża na szwank swoje kompetencje na fotelu kierownika katedry Prawa Administracyjnego na Uniwersytecie Gdańskim wydając „opinię”, że „We wskazanej sytuacji przepisy k.p.a. nie mają zastosowania.” (Czy można by tę „opinię” rozpowszechnić? Może jako dodatek do poniedziałkowej GW? Może mieć ona szerokie zastosowanie i pomóc obywatelom w sporach z ZUSem, sądami i wszelkimi komisjami rekrutacyjnymi).

I pomyśleć, że w tak incydentalnej, zdawałoby się sprawie, by odeprzeć bijące w oczy zasadnością i rzeczowością pismo pani senator Arciszewskiej-Mielewczyk do prezydenta Adamowskiego (tutaj) w nimbie naukowości i w majestacie profesorskiej togi niszczy się podstawy państwowości zaprzeczając jasnym i klarownym przepisom Kodeksu Postępowania Administracyjnego.

 

Tym bardziej ciśnie się pytanie – dlaczego? Po co to ta cała awantura (której by zapewne nie było, gdyby - jak wspomniałam- Kerski wysłał swoją aplikację na czas), w której poważni ludzie wystawiają swój autorytet na pośmiewisko? Bo przecież nie z powodu gorącej miłości prezydenta Adamowicza do aplikanta Kerskiego? Dlaczego zatem to koniecznie Kerski musiał zostać dyrektorem ECS? Chyba on sam się do tego aż tak nie palił, skoro wysłał podanie w poza-ostatnim momencie? Kto więc palił się za niego? Co ma gwarantować jego osoba w tym miejscu i czasie?

Oczywiście, pensja na stanowisku dyrektora ECS jest wielokrotnością tego, co do chwili obecnej otrzymywał pan Kerski z puli niemieckiego MSZ, ale żeby aż tylu poważnym osobom zależało na poprawieniu i tak niezłej egzystencji „młodego i zdrowego” urodzonego w Gdańsku obywatela Niemiec?

Przychodzi tu na myśl stare i wciąż na nowo potwierdzające się powiedzenie- jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi zawsze o pieniądze. Wiadomo, że Europejskie Centrum Solidarności to placówka o potężnym budżecie całkowicie w rękach gdańskich liberałów. (Swoją drogą, nikt nie próbował nawet zgłębić, dlaczego w taką niełaskę popadł jej dotychczasowy szef, ks. Maciej Zięba, który swego czasu został nawet doszlusowany do grona Bilderbergów, bo przecież gdyby nieudana impreza, alkoholizm lub jakiekolwiek inne uzależnienie stały w Polsce na przeszkodzie karierom, to należałoby z miejsca wymienić jedną trzecią obecnego establishmentu). Nie było jednak problemu z tym, żeby ją nadal w tych samych rękach utrzymać. W końcu nie brakuje ani w Gdańsku, ani w reszcie Polski „młodych, wykształconych, z poświadczoną znajomością co najmniej jednego języka obcego” a w dodatku „zdrowych”, którzy okazywaliby swoim mentorom dozgonną wdzięczność.

Dlaczego zatem akurat Kerski?

Odpowiedzi na to pytanie dostarcza w pewien nieprecyzyjny, lecz nader wymowny sposób niewielki artykuł, jaki ukazał się w „Naszym Dzienniku” z 7 marca 2011 (tutaj). Czytamy tam, że magazyn kwartalny „Dialog”, którego szefem był przez wiele lat Basil Kerski finansowany jest nie tylko przez niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych, ale w co najmniej połowie również przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej z siedzibą w Warszawie. A są to sumy rzędu ponad 300 tysięcy złotych rocznie z jednego i – jak należy rozumieć z warunków, jakie trzeba spełniać, by otrzymać dotację - co najmniej drugie tyle z drugiego „garnka”. W roku 2009 „Dialog” otrzymał nawet dodatkowo 317 tysięcy złotych z Warszawy extra. Sumy te są ponad 6-krotnie wyższe od dotacji na wielkie projekty, które wynoszą w tej fundacji przeciętnie 25 tysięcy złotych.

Dialog” to kwartalnik wielkości i mniej więcej (raczej mniej, niż więcej) objętości polskiego tygodnika „Wprost”, który ukazuje się w nakładzie 8 tysięcy egzemplarzy, znaczy 32 tysiące egzemplarzy na rok. Najostrożniej licząc w oparciu o podane liczby wynika, że każdy pojedynczy egzemplarz nieczytanego pisma kosztuje około 20 złotych, a w roku 2009 kosztował nawet około 30 złotych. Nie ma chyba na świecie pisma, od „Newsweeka” począwszy, a na „Vogue” skończywszy, które nie byłoby o takie sumy zazdrosne. Autorzy „Dialogu” dostają nad wyraz mizerne honoraria, przypuszczać należy, że drukowane tam oficjalne wystąpienia i przemówienia w ogóle nie są honorowane, cała trójka ( z wyłączeniem naczelnego redaktora) pracowników redakcji nie wygląda raczej na krezusów.

Na co idą zatem te wszystkie pieniądze? Jak rozliczała je zatem Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej? I czy nie jest to jaskrawy dowód na rozrzutność głównego "menedżera"?  Kwartalnik, podobno m.in.dla celów oszczędnościowych współpracuje z "Przeglądem Politycznym", pismem wydawanym od 1983 roku przez gdańskie środowisko związane z Donaldem Tuskiem. A przecież „Przegląd Polityczny” też jest jakoś finansowany. Ani redakcja, ani samo pismo nie żyją chyba ze sprzedaży i reklam? Z czego zatem? 

Czyżby gdzieś tutaj leżał pies pogrzebany? A jeśli chodzi nie o pieniądze, lub NIE TYLKO o pieniądze, to o co? I czy wówczas nie należałoby postawić tego pytania Berlinowi? Sprawa jest - jak się wydaje - rozwojowa i należałoby oczekiwać, że stanie się przedmiotem interpelacji poselskich. 

 

Niektóre linki źródłowe:

www.naszdziennik.pl/index.php

arciszewska-mielewczyk.salon24.pl/

gdansk.naszemiasto.pl/artykul/813326,bogdan-lis-wizerunek-ecs-zostal-nadszarpniety-to-wina,id,t.html

wyborcza.pl/1,75478,9234969,Nie_bedzie_Niemiec_dyrektorowal.html

 

 

2 komentarze

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

1. Pani Joanna Mieszko -Wiórkiewicz,

Wielce Szanowna Pani Joanno,

Kiedyś, Niemcy musieli użyć trzymilionowej armii, czołgów, samolotów by nas Słowian, Polan pokonać.
By nas pokonać na polach bitewnych pozostawili około 500 tysięcy poległych rodaków.

Dziś wystarczą judaszowe srebrniki by Polskę zgermanizować.
Wiadomo, że matka Tuska urodziła się Niemką, babka też. e.s.p.

Ukłony

Ukłony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika barbarawitkowska

2. Mam nadzieję, że dożyję czasów

kiedy cwane złodziejachy zza naszej zachodniej granicy zmieszczą się pod dębem , jak mówi przepowiednia. Zawsze tacy byli, wystarczy prześledzić jak podstępnie i bezczelnie uzurpowali sobie tytuł Cesarstwa.