Wykreowana historia - Kazimierz Krajewski Biuro Edukacji Publicznej IPN w Warszawie
W najbliższych dniach na polskim rynku wydawniczym ukaże się kolejna książka pióra Jana Tomasza Grossa zatytułowana "Złote żniwa", traktująca - wedle określenia autora - "o chciwości, o grabieży, o mordach i żydowskim cierpieniu". To książka, która w zamierzeniu autora ma mówić o polskiej chciwości, o polskich grabieżach dokonanych na Żydach, o polskich mordach popełnionych na cierpiących i ukrywających się Żydach i o żydowskim cierpieniu doznanym z rąk Polaków. Książka posługująca się w minimalnym stopniu dokumentem czy innym materiałem historycznym. Autor korzystał niemal wyłącznie z relacji i wspomnień, wypreparowanych zresztą i poddanych znacznej manipulacji. Do napisania jej niepotrzebne okazały się mu dokumenty wytworzone przez niemieckie struktury okupacyjne, nie zechciał też skorzystać z dokumentów Polskiego Państwa Podziemnego ani w szerszy sposób posłużyć się chociażby materiałami wytworzonymi przez administrację reżimu "Polski Lubelskiej"!!! Przypomnijmy - Jan T. Gross już w "Sąsiadach" wysunął niezwykłą tezę, której nie oprotestowały żadne autorytety świata nauki - mianowicie z powagą ogłosił, iż relacje i wspomnienia ocalonych z zagłady powinny być traktowane przez historyków w sposób afirmacyjny, przyjmowane bezkrytycznie jako prawda - bo w odczuciu relacjonujących były prawdą! Coś zupełnie niesamowitego, jak na człowieka, który o pisarstwo historyczne cokolwiek się otarł, nie zawsze ze złym skutkiem ("W czterdziestym nas, matko, na Sybir zesłali...").
Coś tu nie gra
Główną tezą publikacji Grossa jest stwierdzenie, że Polacy wzbogacili się na "Zagładzie" Żydów i że byli materialnie zainteresowani w jej realizacji. Że wspierali Niemców w dokonywaniu zagłady z niskiej i plugawej chęci zysku. Że na żydowskim nieszczęściu haniebnie żerowali także, gdy zakończyła się okupacja niemiecka, a w Polsce zainstalowana została z mandatu Stalina dyktatura wasalnej "polskiej" partii komunistycznej (PPR-PZPR). Że Polacy jako zbiorowość są wręcz współodpowiedzialni za zagładę. A także, że te materialne motywacje niegodziwych zachowań i działań spotykały się z aprobatą polskich środowisk opiniotwórczych, polskiego Kościoła i kierownictwa polskiego podziemia niepodległościowego. Gross bez wahania osądza Polaków - opisane przez niego (lub lepiej - wykreowane literacko) zdarzenia zostają bez jakiegokolwiek poważniejszego zweryfikowania poddane surowym ocenom. Ba, autor traktuje swe wywody jako moralitet na temat natury Polaków, a porównania ze zdarzeniami z zakresu czystek etnicznych w innych częściach świata i innych okresach dziejów najnowszych - wydają się być jedynie ozdobnikiem, na tle których postulowana przezeń nikczemność naszych przodków powinna być szczególnie widoczna.
Punktem wyjścia do "moralitetu" Grossa stała się fotografia, odnaleziona jakoby w jakiejś podlaskiej szufladzie, wśród rodzinnych pamiątek niezidentyfikowanego polskiego wieśniaka - przez Marcina Kowalskiego i Piotra Głuchowskiego - znanych z niestaranności i nierzetelności dziennikarzy "Gazety Wyborczej" (sprawa oskarżenia o plagiat książki poświęconej braciom Bielskim). Obecnie fotografia ta znajduje się w zbiorach muzeum w Treblince. Fotografia przedstawia grupę chłopów w letnich ubraniach z roboczymi narzędziami w rękach (łopaty itp.) oraz kilku stojących wraz z nimi funkcjonariuszy MO. Całość upozowana jest na tle widocznych, ułożonych przed fotografowanymi, ludzkich kości. Zdaniem obu dziennikarzy, a w ślad za nimi także Jana T. Grossa, miała to być jakoby fotografia tzw. kopaczy, czyli hien cmentarnych, rozkopujących z chęci zysku i profanujących zbiorowe mogiły, w których spoczywały szczątki Żydów zamordowanych w obozie koncentracyjnym w Treblince. Fotografia ta staje się podstawą do rozważań Grossa o stosunku społeczności polskiej do ginących Żydów i automatycznie symbolem polskiej, brudnej chciwości na pożydowskie dobra, także te wydarte z grobów.
Coś tu jednak nie gra... Tylu ujętych "kopaczy" - i tylko jeden proces, zresztą w sprawie indywidualnej, a nie zbiorowej (w "ludowej" Polsce skazano tylko jednego grabieżcę profanującego groby żydowskie w Treblince). Tu się po prostu coś nie zgadza, zwłaszcza na tle pewnego wyczulenia władz komunistycznych na przewinienia wobec Żydów (zarzuty antysemityzmu czy działania na szkodę Żydów były to okoliczności wyjątkowo obciążające w konfrontacji z systemem "wymiaru sprawiedliwości" komunistycznej Polski przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych). Zatem cała ta gromada chłopów, zdaniem Grossów, profanujących mogiły w Treblince, jak się okazuje, nie stanęła w ogóle przed sądem! Dlaczego? Odpowiedź jest dość prosta - wszystko wskazuje na to, że na fotografii widzimy nie "kopaczy" - hieny cmentarne, ale zwykłych robotników fizycznych wywodzących się z miejscowej ludności, którzy pod nadzorem ówczesnych władz policyjnych spędzeni zostali do porządkowania i ogradzania np. terenu poobozowego (władze uczyniły to z ogromnym opóźnieniem w stosunku do potrzeb wynikających z zaistniałej sytuacji - dopiero w 1947 roku). Oczywiście można się z moją oceną nie zgodzić, ale... dr Edward Kopówka, kierownik Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince (Oddział Muzeum Regionalnego w Siedlcach), w oficjalnej korespondencji dotyczącej wspomnianej fotografii stwierdził, że muzeum "nie potwierdza, że fotografia znajdująca się w zbiorach przedstawia ludzi rozkopujących zbiorowe groby na terenie dawnego Obozu Zagłady w Treblince. Miejsce, czas wykonania zdjęcia oraz tożsamość sfotografowanych osób nie jest znana".
Kamień węgielny, na którym Jan T. Gross zbudował podstawę swego "moralitetu" na temat nikczemności natury Polaków, okazał się więc budulcem niezwykle słabym. Podstawowy element służący do wywołania emocji czytelnika i wynikających z nich ocen - jest po prostu manipulacją (lub jak ktoś woli - nadinterpretacją autora).
Nie pozostali bierni
Nader istotna kwestia, która została przedstawiona w sposób nieprawdziwy w książce Grossa, to stosunek Polskiego Państwa Podziemnego do zagłady Żydów w latach okupacji niemieckiej, a po 1944 r. - polskiego antykomunistycznego podziemia niepodległościowego - do ludzi żerujących na żydowskim nieszczęściu. Autor "Złotych żniw" zauważa wprawdzie, że jedyne, jego zdaniem, polskie pismo konspiracyjne, które w latach okupacji niemieckiej nie opublikowało ani jednego "antysemickiego" artykułu - to "Biuletyn Informacyjny". Oczywiście - nie jedyne, tak naprawdę artykułów, które moglibyśmy określić jako antysemickie, w polskiej prasie podziemnej znajdziemy niewiele. Gross zapomina jednak poinformować czytelników, że "Biuletyn Informacyjny" to nie jedno z setek zwykłych pisemek konspiracyjnych, ale organ prasowy Armii Krajowej, pismo prezentujące oficjalne stanowisko Polskiego Państwa Podziemnego we wszystkich kwestiach, także żydowskiej. Znajdziemy w nim wiele artykułów nawołujących do postawy solidarystycznej z Żydami niszczonymi przez Niemców, ostrzegające Polaków łamiących zasady zachowania ludzkiego i obywatelskiego, informujące o karach dla "szmalcowników" (szantażystów). My o tym wszystkim wiemy, ale dla czytelnika angielskojęzycznego mogłaby być to cenna informacja, zwłaszcza że na kartach książki Grossa ludzie podziemia to w najlepszym przypadku bierni spektatorzy żydowskiej tragedii (częściej jednak prześladowcy i mordercy ukrywających się Żydów...).
Jak jednak wyglądał stosunek polskich niepodległościowców ze struktur poakowskich lub NSZ-NZW do zjawiska opisanego przez Grossa, tj. do profanowania miejsc ostatniego spoczynku ofiar Treblinki? Konieczne jest przypomnienie tego, czego Gross nie chciał lub nie umiał się dowiedzieć - i czego nie podał do wiadomości angielskojęzycznemu czytelnikowi. Gross odnotowuje wprawdzie wypad patrolu NSZ spod Kosowa Lackiego skierowany przeciw "hienom cmentarnym" spod Treblinki, opisany w pracy o podziemiu obozu narodowego na Podlasiu przez Mariusza Bechtę. Jednak przypisuje wykonawcom znów tylko pobudki materialne - profanujących, jak pisze, ukarano kontrybucją, czyli pożydowskie złoto zasiliło kasę NSZ! Nie wie, że złodzieje grobów zostali także wybatożeni przez wykonawców akcji. Autor "Złotych żniw" nie zauważył, że już w okresie okupacji niemieckiej meldunki wywiadu AK i NSZ zwracały uwagę na patologiczne zachowania niektórych mieszkańców wiosek położonych w rejonie Treblinki. Jego uwadze "wymknęły" się też całkowicie działania polskiego podziemia skierowane już po wojnie przeciw "kopaczom", prowadzone na znacznie szerszą skalę niż epizod, który przywołał, korzystając z pracy M. Bechty. Pominął w ten sposób działania mające istotne znaczenie dla sytuacji na terenie poobozowym, opisane w pracach od lat będących w obiegu naukowym (praca W. Piekarskiego o Obwodzie Sokołów Podlaski, monografia 5. i 6. Brygady Wileńskiej pióra K. Krajewskiego i T. Łabuszewskiego). Przypomnijmy więc - miejsce, w którym rozgrywały się ohydne sceny profanacji, znajdowało się na terenie poakowskiego Obwodu Sokołów Podlaski. Jego ówczesny komendant kpt. "Zwardoń", a także dowódca obwodowego patrolu żandarmerii ppor. "Znicz" - to byli scaleni w AK żołnierze NSZ. Sami ścigani i tropieni przez NKWD (poprzednik "Zwardonia" - mjr "Rosa" - został przez NKWD ujęty i zamordowany) nie pozostali bierni wobec faktów patologii społecznej na ich terenie. W sytuacji, w której "polskie" władze komunistyczne nie wykazywały najmniejszej troski o zabezpieczenie terenu poobozowego - może w obawie, by nie urazić "wyzwolicieli i sojuszników" - to właśnie "Zwardoń" i "Znicz" podjęli konkretne działania na rzecz zapewnienia spokoju ofiarom holokaustu. Patrole mobilizowane w placówkach konspiracyjnych Obwodu Sokołów Podlaski kilkakrotnie urządzały swego rodzaju obławy na "kopaczy". Ponieważ teren profanowany był rozległy, a "kopacze" często zawczasu dowiadywali się o planach niepodległościowców, "Zwardoń" i ppor. "Znicz" w lecie 1945 r. zarządzili prawdziwą operację przeciw hienom - "Znicz" prócz własnego oddziału zmobilizował kilka plutonów terenówki (łącznie około stu żołnierzy) i przeczesał tereny poobozowe, wyłapując szajki "poszukiwaczy złota". Przeprowadził też rewizje w okolicznych wioskach i przesłuchania ich mieszkańców. Powstał problem, jak ukarać winnych - obaj oficerowie zawahali się przed wydaniem rozkazu rozstrzelania przestępców. W efekcie poprzestano na pouczeniu ich, ostrzeżeniu - i wymierzeniu archaicznej, aczkolwiek dotkliwej kary fizycznej (czyli po prostu - solidnych batów). Pamiętajmy, że te czynności porządkowe wykonywali ludzie ścigani przez komunistyczne władze jak przestępcy i w każdej chwili zagrożeni utratą życia!
Niestety, działania te nie poskromiły amatorów poszukiwań złota na terenie poobozowym. Gdy w zimie 1946 r. pojawił się na tych terenach oddział 6. Brygady Wileńskiej AK dowodzony przez ppor. Władysława Łukasiuka "Młota" (legendarnego bohatera partyzantki podlaskiej), który "odskoczył" tu od obław UB i KBW prowadzonych przeciw niemu za Bugiem - "kopacze" znów penetrowali teren Treblinki (można sobie wyobrazić, że w zimie bez pomocy Sowietów i ich materiałów wybuchowych nie byłoby to możliwe). W kronice 6. Brygady Wileńskiej AK odnotowano znamienny zapis: "2 II 1946 r. Zbliżamy się do sławnej Treblinki. Według opowiadań ludności, ciągłe rozkopywanie i ograbianie trupów doszło do ostatnich granic zezwierzęcenia. Wyrywa się zęby, całe szczęki, obcina ręce, nogi, głowy, aby zdobyć kawałek złota. Profanacja, a władze nie przedsiębiorą celem zabezpieczenia tego jedynego w swoim rodzaju cmentarzyska, na którym spoczywa przeszło 3 miliony [sic! - zawyżone, około 400 tysięcy] Żydów, Polaków, Cyganów, Rosjan i in[nych] narodowości.
"3-4 II Chmielnik. Jesteśmy o 3 km od 'obozu śmierci'. Wywiad przeprowadzony w obozie potwierdził dane o profanacji. Wieczorem 4 II [19]46 r. jedziemy do wsi Wólka-Okrąglik na ekspedycję karną przeciwko poszukiwaczom złota w Treblince. W drodze powrotu, po kilkugodzinnym błądzeniu, powracamy na dawne kwatery, gdyż drogi uległy likwidacji z powodu utworzenia obozu przez Niemców".
Hieny cmentarne pouczono i ukarano solidnymi batami. Cztery dni później wspólnie z miejscową placówką NSZ przeprowadzono kolejną akcję przeciwbandycką. Z uzyskanych przez nas danych wynika, że patrole komendanta "Młota" w późniejszym okresie jeszcze kilkakrotnie przepędzały rabusiów profanujących mogiły Treblinki.
Z opisanych wydarzeń wyłania się obraz tego, o czym Gross nie zamierzał poinformować czytelników. To znaczy - obraz bierności władz komunistycznych wobec plagi profanacji. I obraz aktywnej postawy zajmowanej przez podziemie niepodległościowe, ludzi, którzy sami ścigani przez komunistów uznali jednak za ważne podjęcie próby powstrzymania haniebnych praktyk.
Zamordowani za pomoc Żydom
Nie jest moim celem analizowanie wszystkich nadinterpretacji, półprawd, nieprawd, przekłamań i wręcz kłamstw zawartych w książce Grossa. Zasygnalizuję tylko niektóre ogólne, "nowatorskie" tezy tego autora. Na przykład jego zdaniem pomaganie Żydom przez ludność polską w gruncie rzeczy nie było zagrożone śmiercią - a nawet jeśli było, to można jedynie dziwić się Polakom, że ryzykowali życie swoje i swych rodzin dla nędznego zysku. Gross próbuje bowiem przekonać czytelnika (tego amerykańskiego, który o realiach okupacji niemieckiej w tej części Europy nie ma zielonego pojęcia), że nawet jeśli Polacy pomagali Żydom, to czynili to z niskiej chęci zysku. I znów "zna" tylko te materiały, które odpowiadają jego tezom. Pomija np. stwierdzenie prof. Stanisławy Lewandowskiej dotyczące okolic Treblinki - że tylko na początku marca 1943 r. "w północnych gminach powiatu sokołowskiego, w odwet za udzielanie pomocy jeńcom radzieckim i zbiegłym z getta Żydom stracono ok. 100 osób. W samej tylko gm. Sadowne [położonej w bezpośredniej bliskości Treblinki - K.K.] rozstrzelano 20 osób i spalono 8 gospodarstw, niektóre wraz z inwentarzem" (S. Lewandowska, Ruch oporu na Podlasiu, Warszawa 1976, s. 450-451). I dalej: "W pow. sokołowskim w gm. Sterdyń oddział SS rozstrzelał 47 osób za ukrywanie Żydów i 40 osób za udzielanie im pomocy. Aresztowano 40 osób, wieś spalono [chodzi o okres od 25 marca do 23 kwietnia 1943 r.]" (S. Lewandowska, op. cit., s. 261). Ponad 180 osób zamordowanych w okolicy Treblinki za pomoc udzielaną Żydom w niespełna dwa miesiące - to przecież prawdziwa masakra, a jednocześnie świadectwo powszechności szlachetnych postaw miejscowych wieśniaków! Lewandowska odnotowuje też, że na Podlasiu pomagali Żydom nawet ludzie, których przedwojenne poglądy mogły być oceniane jako "antysemickie"! Na kolejnych kartach swej pracy prof. Lewandowska przytacza liczne przykłady masowych represji niemieckich na Polakach pomagających Żydom, w tym także egzekucje spowodowane denuncjacjami osób, którym podlascy chłopi pomocy udzielili... W Białce na Podlasiu za jedną ukrywaną Żydówkę zastrzelono 95 mieszkańców wsi. Ale Jan T. Gross nic o tym nie wie, choć odnotował każde chyba haniebne zachowanie się polskiego chłopa z tamtego terenu. I w dodatku twierdzi, że ukrywanie Żydów było dla Polaków dochodowym biznesem... Polski czytelnik ze starszego pokolenia wie, że Gross wypisuje bzdury, ale jego amerykański rówieśnik zapewne mu uwierzy. Zapewne także niejeden młody czytelnik polski, który historię wojny i okupacji poznaje np. za pomocą takich filmów jak "Odwet" czy "Bękarty wojny". A także z chwalonych przez "autorytety" książek Grossa.
Niemcy w roli głównej
Książka Jana T. Grossa zawiera też oskarżenie Kościoła katolickiego o bierność wobec zagłady i moralną współodpowiedzialność za zbrodnie dokonane na Żydach, przy czym autor uważa, iż księża utwierdzali swych wiernych w postawach antysemickich i zachęcali wręcz do grabienia żydowskiego majątku. Udział Polaków w wydarzeniach z początkowego okresu wojny niemiecko-sowieckiej (Jedwabne, Radziłów i in.) to, zdaniem Grossa, bez mała wyreżyserowany bluźnierczo odwet polskich chrześcijan na Żydach winionych za śmierć Chrystusa (pochody z niesionym przez Żydów pomnikiem Lenina porównuje do drogi krzyżowej). Zapomina tylko, że reżyserami i sprawcami tych "spektakli" byli nie miejscowi Polacy, a ekipa niemieckich specjalistów, mająca za zadanie takie sytuacje zaaranżować. Ich przebieg zależał nie od postawy miejscowych chrześcijan, ale od stopnia determinacji faktycznych organizatorów - Niemców. W Jedwabnem zdołali doprowadzić do zbrodni, ale np. w Czyżewie i innych miejscowościach ludzie pogapili się na pochód, a gdy Żydzi wrzucili Lenina z mostu do Nurca, rozeszli się do domów. Nie wiemy doprawdy, czy to Niemcy byli już zmęczeni zbrodnią, czy miejscowe polskie elity zostały w mniejszym stopniu wyniszczone w latach pierwszej okupacji sowieckiej i swym autorytetem zdołały zahamować akcję zorganizowaną przez hitlerowców.
Następna śmiała teoria Grossa wiąże się z pytaniem: kto wzbogacił się na zniszczeniu Żydów? Autor przyznaje wprawdzie, że totalitarne państwo niemieckie, III Rzesza Adolfa Hitlera i niewątpliwie także Niemcy - indywidualnie. Lecz z naciskiem podkreśla, że również Polacy, a grabież mienia pożydowskiego miała jakoby odbywać się z jednej strony z przyzwoleniem i wręcz zachętą Niemców, z drugiej - z moralnym przyzwoleniem polskich elit. A także, że Polacy jako zbiorowość wzbogacili się na żydowskiej tragedii. "Ilu ludzi w Polsce skorzystało materialnie na czystce etnicznej przeprowadzonej podczas okupacji przez Niemców - nie wiadomo. Wojciech Lizak [autor artykułu opublikowanego w "Tygodniku Powszechnym" - K.K.] ocenił na pół miliona liczbę 'następców prawnych w pożydowskich sztetlach'. Miał na myśli raczej mieszkania, sklepy, warsztaty, domy czy pola uprawne przejęte przez ludność miejscową [...]. Zabór żydowskiego mienia był na tyle powszechny, że pociągnął za sobą wyłanianie norm regulujących ten proceder. Nastąpiła redystrybucja własności i jak zawsze w takich okolicznościach, powstały mechanizmy sankcjonujące praktykę społeczną z tym zjawiskiem związaną". Gross nie zamierza zapoznawać czytelnika z mechanizmami formalnoprawnymi stworzonymi przez Niemców w kwestii przejmowania mienia pozostałego po wymordowanych Żydach. Ani w jaki sposób pan Lizak obliczył, ilu to Polaków wzbogaciło się kosztem Żydów. Amerykański odbiorca książki Grossa nie będzie wiedział, że niemieckie władze okupacyjne przejęły cały majątek pożydowski i dla zarządzania nim powołały specjalne instytucje. Nie dowie się też, że władze te z całą pewnością nie pozwalały się "okradać" tubylcom - Polakom, Ukraińcom, Litwinom czy Białorusinom, ani też "dzielić się" z nimi swą zdobyczą. Za samo wejście na teren obiektów pożydowskich można było zostać na miejscu, bez sądu zastrzelonym przez żandarmów czy policjantów (o takich przypadkach informują meldunki polskiego podziemia). W jego książce znajdziemy za to opis jakiegoś relanta, jak to w biały dzień obok umundurowanych Niemców grabiących w zorganizowany sposób, podjeżdżającymi samochodami, mienie pożydowskie, działają ludzie w ubraniach cywilnych - jacyś "Polacy". Rzeczywiście, tak mogło to wyglądać w odczuciu osoby składającej relację. Zapewne relant rzeczywiście widział jakichś cywilów - ale przecież mogli być to volksdeutsche czy cywilni Niemcy lub ludzie działający w ramach "prac" wspomnianego niemieckiego zarządu mienia pożydowskiego. Gdyby byli to Polacy działający na własną rękę, z pewnością zostaliby zatrzymani i surowo ukarani, zgodnie z niemieckim prawem.
Jan T. Gross zapomina także, kto wzbogacił się ponownie, już w okresie powojennym, pozostałościami żydowskiego majątku - znów totalitarne państwo, tyle że tym razem państwo dyktatury partii komunistycznej. Państwo, które ograbiło także swych polskich obywateli, zabierając im domy, warsztaty, większe gospodarstwa czy majątki ziemskie. A zwykli Kowalscy? - spyta pewnie czytelnik amerykański. Jeśli jacyś Polacy zamieszkali w pożydowskiej kamiennicy, to przecież nie jako właściciele, ale najczęściej jako lokatorzy z kwaterunku w obiektach przejętych przez wspomniane państwo.
Jednostronny obraz
Kolejny element budowania napięcia i emocji czytelnika to przytaczane przez Grossa opisy zawarte w relacjach przedstawiających, jak to w 1945 r. polscy chłopi rozgrabiają baraki i inne elementy pozostałe po obozie w Treblince (fakty dla współczesnego czytelnika porównywalne z niedawną kradzieżą napisu oświęcimskiego). Zapewne relanci rzeczywiście coś takiego widzieli albo ktoś im o tym opowiedział. Jest tylko jeden problem - w 1945 r. nie było już śladu po obozie zagłady w Treblince, ponieważ po likwidacji Żydów Niemcy wszystko zdemontowali, pozostała goła, zaorana ziemia.
Co zatem rozgrabili polscy chłopi? Rzeczywiście rozebrali baraki i inne pozostałości, ale po obozie w którym więziono... głównie Polaków! W Treblince były bowiem dwa obozy - pierwszy to obóz karny przeznaczony dla Polaków, głównie chłopów za nieoddane kontyngenty i drobne wykroczenia administracyjne (Treblinka I - Der SS und Polizeifuhrer im Distrikt Warschau - Arbeitslager Treblinka), i drugi - obóz zagłady (Treblinka II - SS Sonderkommando Treblinka), w którym ginęli Żydzi. Obóz karny "Treblinka I" funkcjonował do końca okupacji niemieckiej, jego urządzeń i baraków Niemcy nie zdążyli zdemontować. Nowe dachy w rejonie Treblinki, Wólki Okrąglik czy Sterdyni powstawały z pozostałości baraków "polskiego", a nie "żydowskiego" obozu - znów więc mamy do czynienia z nieprawdą i to zapewnie wprowadzoną zupełnie świadomie; kto jak kto, ale tak doświadczony badacz stosunków polsko-żydowskich oraz dziejów zagłady jak Jan T. Gross wie chyba, kiedy i w jaki sposób obóz zagłady w Treblince przestał istnieć. Czyżby i tym razem świadomie manipulował faktami?
Zastanawiam się, czy pisane artykułów takich jak ten ma w ogóle sens. Pokolenie Polaków, które pamięta tragiczne lata wojny światowej i holokaustu - i tak zna prawdę o tamtych czasach, jakże odległą od tendencyjnie jednostronnego obrazu nakreślonego przez Grossa. Wydaje się, że najnowsza jego książka tak naprawdę nie była przeznaczona na polski rynek wydawniczy, lecz dla odbiorcy amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego. W Polsce opublikowano ją zapewne jedynie po to, by móc powiedzieć odbiorcom angielskojęzycznym, że jej wydanie "w kraju polskich obozów koncentracyjnych" spotkało się z zainteresowaniem, życzliwym przyjęciem - czy co tam autorom lub ich protektorom do głowy przyjdzie. Skoro zignorował od dawna znane prace naukowe dotyczące tematu, ale niezgodne z jego tezami, skoro wielokroć budował owe tezy na oczywistej nieprawdzie - nie przejmie się i tym tekstem, o którym liczący się dla niego angielskojęzyczny czytelnik nigdy się nie dowie.
Kazimierz Krajewski
Autor jest pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.
Znana była życzliwość Narodu Polskiego, zwłaszcza chłopów, dla ciężko doświadczonego Narodu Żydowskiego, w czasie podboju Polski przez Hitlera. Na tym fundamencie należy się oprzeć i teraz przy pełnym zrozumieniu obustronnych korzyści nawiązać należy jak najbliższy stosunek pomiędzy ludnością żydowską a polską. Nie możemy jednak oprzeć się wrażeniu, że rządzące dziś w Polsce komunistyczne sfery żydowskie nie nauczyły się niczego od czasu rewolucji. [...] Żydzi, rządzący w Polsce, a należący do Partii Komunistycznej, myślą tylko o sobie, a nie o ludności żydowskiej w Polsce i dlatego powiązali się z tymi obcymi czynnikami, którym zależy na tym, aby Polska pozostała krajem małym, słabym i bezwolnym narzędziem w ich ręku. Fragment listu z września 1946 r., sygnowanego przez 120 Żydów - emigrantów z Polski do Palestyny, skierowanego do Komitetu Centralnego Żydów w Polsce
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=110521
- Zaloguj się, by odpowiadać
4 komentarze
1. Świetny tekst.
Dziękuję.
2. @
Wspaniały tekst.
Zawiera szczególnie ważną konstatację:
"Wydaje się, że najnowsza jego książka tak naprawdę nie była przeznaczona na polski rynek wydawniczy, lecz dla odbiorcy amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego. W Polsce opublikowano ją zapewne jedynie po to, by móc powiedzieć odbiorcom angielskojęzycznym, że jej wydanie "w kraju polskich obozów koncentracyjnych" spotkało się z zainteresowaniem, życzliwym przyjęciem - czy co tam autorom lub ich protektorom do głowy przyjdzie. Skoro zignorował od dawna znane prace naukowe dotyczące tematu, ale niezgodne z jego tezami, skoro wielokroć budował owe tezy na oczywistej nieprawdzie - nie przejmie się i tym tekstem, o którym liczący się dla niego angielskojęzyczny czytelnik nigdy się nie dowie."
To m.in. ZA TO Michtrix nosi na rękach tego korzennego zaprzańca.
Selka
3. Kazimierz Krajewski w "Wykreowana historia" przypomina...
że - Jan T. Gross już w "Sąsiadach" wysunął niezwykłą tezę, której nie oprotestowały żadne autorytety świata nauki - mianowicie z powagą ogłosił, iż relacje i wspomnienia ocalonych z zagłady powinny być traktowane przez historyków w sposób afirmacyjny, przyjmowane bezkrytycznie jako prawda - bo w odczuciu relacjonujących były prawdą!
I to mówi wszystko o tym — że śmieci w wydaniu Grossa pozostają wyłącznie antypolskimi, propagandowymi śmieciami.. Bez względu na to co Gross, jak i inne antypolskie kanalie z trockistowskiego GWna czy esbeckiego Tygodnika Powszechnego — piszą...
Są to propagandowe paszkwile pisane na zamówienie żydowkiego Holocaust Industry (przemysł holokaustu).
Czyli żydowskich milionerów w paru organizacji, którzy urządzili sobie luksusowe życie kosztem faktycznych ofiar holokaustu... Pisał o tym prof. Norman Finkelstein w swoich książkach wydanych także i w Polsce...
Na takiej samej zasadzie jak śmieci Grossa ł powstawało wiele innych "wspomnieć", m.in. Kosińskiego "Malowany ptak" — który posłużył do szkalowania obrazu Polaków w USA.
Natomiast Kosiński dzięki reklamowaniu tej książki jako "autentycznych przeżyć Żyda w Polsce" zrobił w USA karierę...
Naśladowców Kosińskiego było wielu.
Do dziś wydawane są fałszywe "wspomnienia Żydów"...
Nie mówiąc już o częstym szkalowaniu Polaków poprzez twierdzenia, że "byli pomocnikami Hitlera" w holokauście...
Andy — serendipity
4. w TVN24 w Loży Prasowej Wołek i Blumsztajn mało nie zagryźli
na zywo Stankiewicza, jak odważył się powiedzieć, ze Bartoszewski doskonale zna media i jego wypowiedź o "dobrych Niemcach i złych sąsiadach" nie była przypadkowa.
Swoja drogą, emerytowany Blumsztajn dostaje delegacje z AGORY do wystepów w ITI?
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl