Piotr Bednarz był legendą wrocławskiej Solidarności.

Poznałam go w Zarządzie Regionu  Dolnego Śląska gdzie pracowałam początkowo zajmując się dystrybucją prasy związkowej a potem tworząc biblioteką związkową zbierającą i dokumentującą niezależne wydawnictwa. Byłam wtedy na ostatnim roku studiów. Piotr był starszy ode mnie o 9 lat. Od początku jednak połączyła nas nić wzajemnej sympatii wynikającej z tego, że dzieliliśmy polityczne przekonania ale również z tego, że  pochodził z Wielkopolski, z Jeleni koło Ostrzeszowa. Moja cała rodzina zaś z dziada pradziada wywodziła się z Wielkopolski i ja również tam się urodziłam. Do Wrocławia rodzice przenieśli się niedługo po moim urodzeniu i do czasu wyjazdu z Polski związana już byłam z Dolnym Śląskiem. Piotr przeniósł się do Wrocławia w latach 60-ych.  Pracował we wrocławskim Dolmelu jako ślusarz i gdy rozpoczęły się sierpniowe strajki został tam wiceprzewodniczącym a później przewodniczącym komitetu zakładowego „Solidarności”. Od 1981 roku jako wiceprzewodniczący Zarządu Regionu Dolny Śląsk był zastępcą Frasyniuka.

Często wpadał posiedzieć u mnie w bibliotece. Czasami na dłużej, czasami tylko na chwilkę aby się wyrwać od natłoku codziennych spraw i wydarzeń. I tak dzień po dniu w jakiś nie zauważony przez nas obojga sposób wytworzyła się między nami więź przyjaźni. Była to inna przyjaźń niż te, których doświadczyłam wcześniej. Piotr był raczej małomówny. Przychodził, przeglądał niektóre publikacje, rzucił jakiś żart, skomentował bieżące wydarzenia. Często siadał i nic nie mówił i ja intuicyjnie również milczałam. Czasami rodzą się takie relacje, które dużo słów nie potrzebują, kiedy sama obecność wystarcza, kiedy nie potrzeba sobie niczego tłumaczyć i dyskutować bo wychodzi się z tych samych założeń i akceptuje się ten sam system wartości.

Był szczupły, wysoki. Swoją urodą i charakterem przypominał mi postacie chłopów z XIX-wiecznej literatury. Jasne włosy i bardzo niebieskie oczy, które w chwilach gniewu stawały się zimno stalowe. Miał czysto wyznaczone, powiedziałabym nawet ewangeliczne zasady, które określały jego sytstem wartości. Tak znaczyło tak, nie znaczyło nie. Wyróżniał się swojego rodzaju moralną niezłomnością i czystością. Obce mu były, tak często wtedy i dzisiaj obecne, inteligenckie argumentacje potrafiające znaleźć usprawiedliwienie dla wszystkich i wszystkiego. Był głęboko wierzący, wiarą o której się nie mówiło tylko zawsze przekładało na czyn. To co robił, po jakiej stronie się opowiadał, jego niesłychanie głęboka wrażliwość na społeczną krzywdę, do tej pory wspominana przez ludzi, z którymi los go zetknął, głęboko była w tej wierze zakorzniona i z niej wypływała.

A potem przyszedł 13 grudnia 1981. Zbiegiem okoliczności oboje uniknęliśmy aresztowania tej dramatycznej nocy. Spotkaliśmy się na strajku we wrocłwawskim Pafawagu. Przed samą pacyfikacją robotnicy wyprowadzili Bednarza, Frasyniuka, Piniora i Barbarę Labudę poza teren zakładu. Zostałam paląc dokumenty, które otrzymałam od Piniora z poleceniem zniszczenia. Minęło sporo czasu zanim zobaczyliśmy się ponownie. Ja byłam zaaresztowana i następnie przewieziona do Gołdapi.

 Piotr w tym czasie działał w podziemiu i stał się razem z Frasyniukiem i Piniorem jednym z najbardziej poszukiwanych działaczy solidarnościowych. Aresztowano go w 1982 roku, miesiąc po Frasyniuku. Na sali sądowej powiedział: „Ja w rocznicę powstania związku złożyłem przysięgę przed Ołtarzem Chrystusa i obliczem ludzi zgromadzonych w zajezdni przy ul. Grabiszyńskiej. Nie byłem mianowany, lecz wybrany i tylko wyborcy mogli mnie z tej funkcji i obowiązków zwolnić. I powtarzam raz jeszcze: byłem tam, gdzie oni - to mnie obowiązywało”. Został skazany na 4 lata więzienia.

I tutaj zaczyna się historia, która w oficjalnych źródłach przedstawiana jest zupełnie inaczej niż ja ją znam. A słyszałam ją od samego Piotra więc dla mnie jest wiarygodna. Wypowiadam się o niej publicznie pierwszy raz. Przez te wszystkie lata związana byłam przysiegą milcznia i zwolniła mnie od niej śmierć Piotra, która nastapiła 26 marca 2009 roku, 10 miesięcy po moim powrocie do kraju. Próbowałam opowiedzieć tę historię za pomocą oficjalnych instytucji ale nadal nie ujrzała ona światła dziennego.

We wszystkich pisanych źródłach i wspomnieniach działaczy solidarnościowych pojawia się wersja, że Bednarz był słaby psychicznie, że poddawany brutalnym naciskom i torturom załamał się i 15 maja 1984 roku podjął w więzieniu próbę samobójczą. Nikt tej wersji nie kontestował. W swojej relacji przesunę się więc do wiosny roku 1987 lub 1986. Piszę „lub” gdyż wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że uczestniczę w wydarzeniach historycznych i nie prowadziłam notatek pozwalających mi teraz odtworzyć dzień po dniu przebieg wydarzeń. Wiem natomiast na pewno, że była wtedy wiosna.

Piotr wyszedł już ze szpitala. Spotkaliśmy się we Wrocławiu. Zorientowałam się, że nie ma środków utrzymania. Nie mógł pracować. Był  bardzo słaby i ciągle dochodził do siebie po więziennych przejściach. Zamieszkał w rodzinnym domu na wsi w Jeleniach. Zaczynam chodzić po kościołach, prosić znanych działaczy solidarnościowych o finansową pomoc. Praktycznie bez powodzenia. Barbara Labuda z zaciśnietymi ustami powiedziała mi, że „tchórzom się nie pomaga”. Razem z jednym z ukrywających się  działaczy związanych z SW, z którym blisko współpracowałam organizujemy pomoc, w którą zaangażowali się nasi znajomi oferując comiesięczne datki. Dyskretnie, gdyż Piotr powiedział mi bardzo wyraźnie, że „nie chce jałmużny”. Nie czuje się dobrze  na wsi u rodziców, niezrozumiany, odizolowany od swojego środowiska, gdzie jest pod ciagłą obserwacją SB. Decydujemy więc, że wyciągniemy go na odpoczynek tak aby poczuł się chociaż trochę wolny. Nie było to łatwym zadaniem. Najpierw trzeba było zorganizować bezpieczne miejsce gdzie nikt go nie zna i nie obawia się go gościć, co prezentowało znaczne trudności, a poźniej wywieźć ze wsi od rodziców tak aby nie zorientowali się obserwujący ich dom funkcjonariusze SB. Wybór padł na zaprzyjaźnionego księdza na parafi w górach. Początkowo się zgodził lecz w ostatniej chwili obleciał go strach i się wycofał. Z pomocą zaufanego działacza z Solidarności Wiejskiej wynajmujemy drewniany dom na letnisku w Osoli koło Wrocławia. Aby zmylić czujność funkcjonariuszy SB poleciłam Piotrowi aby przez conajmniej dwa tygodnie codziennie pod wieczór o tej samej porze chodził na spacer pod las. I do tego lasu pewnego wieczoru podjechaliśmy samochodem i niezauważeni przez nikogo wywieźliśmy go do Osoli. Była wczesna wiosna, przed sezonem. Ośrodek nie był jeszcze czynny, tak więc nie było w około żywej duszy. Spędziłam tam sama z Piotrem grubo ponad tydzień.

Piotr nocami nie mógł spać. Kładł się dopiero nad świtem. Siedziałam więc z nim do białego rana. Po paru takich nieprzespanych nocach nie dawałam już rady. Były to ciężkie noce.  Dużo rozmawialiśmy ale to już nie był ten sam Piotr, którego znałam wcześniej. Jego oczy były nieobecne, puste. Potrafił siedzieć godzinami wpatrzony w przestrzeń tak jakbym była nieobecna. Ale nie chciał abym wyszła. Bał się nocy, bał się że jak zaśnie to już się nie obudzi. Powiedziałam mu, że boję się pustki, którą widzę w jego oczach. „Jestem Łazarzem, który był TAM i wrócił. W jakiś sposób nie przynależę już do tego świata” - odpowiedział. Poprosiłam go aby jednak spróbował zasnąć. Była już późna noc. Posłałam mu łóżko i skierowałam się do drzwi. Piotr zapytał czy wychodzę bo boję się zobaczyć jego blizny. Nie, nie bałam się. Nie chciałam jednak powiedzieć, że te nieprzespane noce, które z nim przesiedziałam czekając świtu już mnie wyczerpały i marzyłam tylko o tym aby się porządnie wyspać. Nie byłam jednak przygotowana na to co zobaczyłam.  Brzuch pokryty koszmarną blizną. Skóra przezroczysta tak, że prawie widać było wnętrzności. Czuł się kaleką. Bał się, że gdy się pochyli cieńka jak pergamin skóra pęknie. Zapytał czy i ja wierzę w to, że w więzieniu próbował się zabić.  Zmieszałam się. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zaczął opowiadać. Musiałam jednak przysiąc na wszystko co najświętsze , że tak długo jak on żyje nie upublicznię tej historii. SB zagroziło mu śmiercią najbliższych gdyby prawda ujrzała światło dzienne. To, że przeżył było wynikiem zbiegu okoliczności, których funkcjonariusze nie przewidzieli.

Bednarz traktowany był w więzieniu z wyjątkową brutalnością w celu wymuszenia współpracy. Opowiadał mi między innymi o tym jak zimą zamykali go nocą nagiego w celi z otwartmi oknami. W młodości chorował na gruźlicę o czym funkcjonariusze dobrze wiedzieli. Grożono zabiciem Frasyniuka, jeżeli nie zacznie współpracować, bito, izolowano. W nocy z 12 na 13 maja  otworzyły się drzwi celi. Ktoś wszedł. Zanim się zorientował poczuł w brzuchu tępe ostrze poczym się osunął. Pamiętał łóżko więziennego szpitala i Kropiwnickiego, który pochylał się nad nim i namawiał do jedzenia. Odmawiał jednak przyjmowania pokarmów. Wtedy bowiem już nie chciał żyć, gdyż jak mówił stracił zupełnie wiarę w człowieka. I to uratowało mu życie. Operując go w Barczewie więzienny lekarz zaszył go pozostawiając otwartą uszkodzoną otrzewną. Przyjęcie jakiegokolwiek pokarmu spowodowałoby śmierć. Następna operacja w Olsztynie. Wieść o tym co spotkało Piotra zaczęła sie szybko rozchodzić i nie sposób było tego dłużej ukrywać. W krótkim czasie Jan Paweł II dowiedział się o sytuacji Piotra i zorganizował dla niego pomoc. Po interwencji episkopatu przewieziono go do Warszawy do szpitala na Banacha. Gdyby jeszcze czekano trochę dłużej nie przeżyłby. Chociaż operacja się udała Piotr nie dochodził do zdrowia. Utracił wszelką wolę życia. Cierpiał ogromnie i podawano mu silne środki uśmierzające ból. Opinia lekarzy była zgodna. Totalna depresja. Brak woli życia.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko często przychodził odwiedzać Piotra w szpitalu . Mówił, że go to nawet męczyło gdyż ksiądz Jerzy  usilnie starał się przywrócić mu sens życia a on już żyć nie chciał. Chciał tylko aby go wszyscy zostawili w spokoju. Ksiądz Jerzy był u niego krótko przed swoją tragiczną śmiercią. Piotr wspominał, że trzymał go za rękę i żarliwie prosił aby wzbudził w sobie wolę życia, że będzie jego kapelanem, że jeszcze jest tyle rzeczy do zrobienia... Ale tamtego dnia Piotr chciał tylko umrzeć zły na wszystkich i rozżalony, że mu nie pozwalają, że zmuszają do życia wbrew jego woli.

Co stało się z księdzem Popiełuszką wszyscy wiemy. Kiedy Piotr dowiedział się o morderstwie poczuł, że ta ostatnia wizyta księdza to był swojego rodzaju jego testament, który mu pozostawił. Ksiądz Jerzy chciał aby on żył więc on musi spełnić jego wolę. Zażądał od lekarzy aby odstawili go od silnych środków przeciwbólowych, które cały czas przyjmował. Lekarze mieli duże wątpliwości. Uważali, że nie wytrzyma bólu a poza tym był już od nich uzależniony. Piotr się jednak upiera. O tamtych chwilach powiedział mi, że pamięta tylko czarną otchłań, w którą się staczał bez końca. Wytrzymał jednak. Wola życia wróciła. Powoli zaczyna wracać do zdrowia jakkolwiek całkowite jego odzyskanie nie było możliwe. Cierpieć już będzie do końca swojego życia. Sądzę, że to był pierwszy cud dokonany za wstawiennictwem księdza Jerzego.

Siedziałam bez ruchu słuchając jego wspomnień, zupełnie sparaliżowana. Poczułam się okropnie gdyż również ja myślałam, że to była próba samobójcza. Byłam tak naiwna, że nie pomyślałam iż była to próba mordestwa. Piotr kilkakrotnie powtórzył że tak długo jak żyje to co powiedział nie może ujrzeć światła dziennego. Wierzył w groźby SB, że jemu nic nie zrobią ale zemszczą się na jego rodzinie.

Byłam w szoku. Poszłam do swojego pokoju i płakałam przez kilka godzin z żalu i poczucia bezsiły. Nie wiedziałam co robić. Na drugi dzień próbowałam przekonać Piotra aby się zgodził nagrać to co mi opowiedział i że obiecuję iż taśmy będą przechowane w bezpiecznym miejscu i nieujawnione za jego życia. Po długich namowach zgodził się.

Po powrocie do Wrocławia skontaktowałam się z jednym z działaczy SW, dziennikarzem z którym współpracowałam, i któremu całkowicie ufałam. Znalazłam bezpieczne mieszkanie, w którym można było spokojnie rozmawiać. Wywiad trwał kilka godzin. Poza mną było jeszcze dwóch świadków rozmowy. Wspominam o tym gdyż taśmy z nagraniem zostały przekazane w bezpieczne miejsce. Po powrocie do kraju nie udało mi się jednak ich zlokalizować. Tych dwóch świadków potwierdza jednak zeznania Piotra co poświadczyli w rozmowie z jednym z redaktorów Encyklopedii Solidarności. Po śmierci Piotra skontaktowałam się z tym wydawnictwem uważałam bowiem, że jest to moim obowiązkiem. Umawialiśmy się bowiem z Piotrem, że ujawnię prawdę tamtych wydarzeń dopiero po jego śmierci. Piotr zmarł 26 marca 2009 roku. Historia tych wydarzeń miała być opublikowana. Do tej pory to jednak nie nastąpiło i jak sądzę już nie nastąpi. Podjęłam więc decyzję o opublikowaniu tego co wiem na własną rękę. Od redaktora ES wiem, że rozmawiał w tej sprawie z Władysławem Frasyniukiem. Redaktor ten dzwonił później do mnie mówiąc, że Frasyniuk powiedział, że to co zeznawałam w sprawie Bednarza jest bardzo prawdopodobne. Jego również szantażowano śmiercią Piotra próbując wymusić zeznania. Ten sam redaktor skontaktował sie również z Jerzym Kropiwnickim, który był przy łóżku Benarza w więziennym szpitalu. Jego zdaniem nie była to próba morderstwa ale samobójstwa. Podaję tę informację aby nie być posądzoną o manipulację. Piotr mówił mi o tym, że Kropiwnicki bardzo troskliwie się nim opiekował. Namawiał do jedzenia i picia. Jednak informacje o tym co się wtedy w więzieniu stało podaję za Piotrem Bednarzem. I z całym szacunkiem dla p. Kropiwnickiego to wersję Piotra uważam za prawdziwą. Przez ponad dwadzieścia lat mojego pobytu na emigracji, w Polsce byłam przejazdem kilka lat temu, tylko raz, bardzo krótko. Spotkałam się wtedy z Piotrem we Wrocławiu. Nie odwołał tego co mi powiedział a potem powtórzył przy świadkach gdy nagrywaliśmy jego zeznania. Wielokrotnie dzwoniłam do niego z Kanady. Jego stanowisko było zawsze jednoznaczne.

Wiem, że publikacja tego tekstu może wywołać dużo zamieszania i z pewnością pojawi się w stosunku do mnie wiele ataków i oskarżeń. Żyłam jednak z ciężarem tego co usłyszałam od Bednarza przez wiele, wiele lat. Musiałam milczeć gdy słyszalam z ust B. Labudy bezmyślnie i okrutnie rzucone oskarżenia o jego tchórzostwo. Musiałam milczeć gdy słyszałam o jego próbie sambójstwa w więzieniu. Teraz już nie muszę. Teraz ja spełniłam jego wolę zgodnie z naszą umową. Najsmutniejsze jest to, że mogło to nastąpić dopiero po jego śmierci. A teraz niech się dzieje co chce. Nie obchodzi mnie już co powiedzą czy zrobią ci, którzy nie chcieli aby ta sprawa ujrzała światło dzienne.

Ja nie zapomniałam.

Dopiero w 2006 roku Piotr Bednarz został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php

pl.wikipedia.org/wiki/Piotr_Bednarz

http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35762,6429213,Zmarl_legendarny_opozycjonista_Piotr_Bednarz.html