Niedzielny wieczór , dnia 10 października 2010 roku, godzina 23.30 usiadłem przed telewizorem z zamiarem przeglądu informacji dnia w różnych stacjach telewizyjnych. Skacząc z kanału na kanał trafiłem na TVN24, na którym trwała akurat audycja G.Miecugowa pt."Inny punkt widzenia" . Gościem Miecugowa był Michał Jagiełło(taternik, alpinista, ratownik TOPR-u, przewodnik tatrzański, publicysta i pisarz, tworzący głównie dzieła o tematyce górskiej, Od 1966 w PZPR, świadek oskarżenia w procesie taterników. Od grudnia 1980 zastępca kierownika Wydziału Kultury Komitetu Centralnego PZPR. Wystąpił z partii po ogłoszeniu stanu wojennego i związał się z opozycją demokratyczną, publikował m.in. w drugoobiegowym kwartalniku politycznym "Krytyka", współredagował miesięcznik "Przegląd Powszechny", Od jesieni 1989 przez 8 lat piastował w kilku kolejnych rządach funkcję wiceministra. Od 1998 do marca 2007 dyrektor Biblioteki Narodowej. Przez wiele lat przewodniczący Krajowej Rady Bibliotecznej.- za Wikipedią). Ponieważ mówił dość barwnie, z zacięciem gawędziarza, a akurat ten fragment rozmowy dotyczył jego wielkiej pasji jaką są Tatry i czynny z nimi kontakt mówiącego, postanowiłem poświęcić chwilę i posłuchać tych opowieści. Po jakimś czasie temat się zmienił, rozmowa zeszła na tematy społeczno-  polityczne. Wyjawił swoje sympatie polityczne po 1989 roku, a były to OKP i Unia Wolności, no a teraz oczywiście całym sercem sprzyja Platformie Obywatelskiej.

Tematy aktulne podsumował tak: straszą Polaków(np. prof. K. Rybiński z SGH), że grozi nam zapaść ekonomiczna, że rząd Tuska zadłużył nas dwa razy bardziej niż Gierek, a przecież on nie rozumie, że tamte pieniądze i te pieniądze to niev to samo, bo jak mówi inny profesor(któremu Jagiełło ufa, w odróżnieniu od Rybińskiego, którego uważa za nieodpowiedzialnego), nie ma się co martwić, bo PKB rośnie i będziemy sobie spłacać te pożyczki.

Całkowitym zaś brakiem rozeznania wykazał się komentując katastrofę smoleńską i prowadzone badania i śledztwo. Za sterami siedział kapitan statku powietrznego i tylko on odpowiada za katastrofę(mógł nie próbować podchodzić do lądowania; co było na wieży kontroli czy na lotnisku(wyposażenie) to są sprawy drugorzędne. Widać, że przesiąknięty jest gównianą propagandą do cna, a nie może być inaczej, gdyż o GW wyrażał się z tkliwością i troską jak chrześcijanin o Piśmie Świetym. Opowiedział historię jak to był kiedyś oburzony, gdy w instytucji, którą kierował(zapewne mowa o Bibliotece Narodowej) w ajencyjnym kiosku "wiadome gazety"- tu puścił oczko do Miecugowa, były na wierzchu i koliły tytułami w oczy, a jego ukochana "Gazeta" gdzieś głęboko pod ladą.

Ponieważ temat wydawał się już mało interesujący i przewidywalny w swej dalszej części już miałem przełączyć kanał, gdy Jagiełło zaczął ciekawie rozważać problem jaka ta Polska jest i czy podział, rów(jak nazywają to niektórzy)jest dzielącym społeczeństwo na pół, jak pokazały ostatnie wybory prezydenckie, czy też jest jednak inaczej. Otóż okazuje się, że na razie nie jest źle, rządzą nasi i mają zdecydowaną porzewagę, a sekta Kaczyńskiego może liczyć na 20, góra w porywach 30% w wyborach. Czyli jest dobrze i nie powinniście  się martwić, pomyślałem. Otóż nie, Pana Jagiełłę coś w środku niepokoi. A co to mogłoby być, gdy mamy monopol na władzę, jaki był chyba tylko za komuny i to w okresie stalinowskim i stanu wojennego? Otóż powodem tego podświadomego niepokoju jest tzw. "milcząca częsć" społeczeństwa, którą zapewne postrzega Pan Jagiełło jako "śpiącego niedźwiedzia", który gdy się obudzi, to "może być zły". A co by było, pyta Jagiełło, gdyby komuś(jakiejś sekcie zapewne) przyszło do głowy wprowadzenie w Polsce zasady, że uczestnictwo w wyborach jest obowiązkowe, jak to ma miejsce w niektórych krajach(w Australii, Luksemburgu, Belgii, Singapurze i Wenezueli istnieje przymus wyborczy, którego stosowanie wynika z poglądu, iż obowiązkiem każdego obywatela jest wykazanie się minimalną choćby troską o sprawy państwa. )? No, tu Jagiełło nie ma wątpliwości, wpadli byśmy w łapy zacofanego ciemnogrodu i nie było by nam do śmiechu. przy rozważaniu tej kwesti przez Miecugowa i Jagiełłę zauważyłem autentyczny strach przed rodakami.

I przyszła mi na myśl sprawa, głośna sprawa afrykańskiej Ruandy, gdzie 7 kwietnia 1994 r. rozpoczęły się rzezie etniczne, które zakończyły się trzecim największym ludobójstwem XX wieku. Według rozmaitych szacunków wymordowano blisko milion Tutsich.

Czyżby Panowie Jagiełło i Miecugow obawiali się, że tak jak tam wtedy, tak i tu u nas w Polsce może obudzić się kiedyś demon zemsty i wziąć odwet na tutejszych  "Tuskich" pss...."Tutsich"?