Cholera, może i noc letnia, o której napisano 1.500 cukierkowych wierszy, jest piękna, ale to jesienna jest tajemnicza i pozostawia za sobą niedosyt. Uwielbiam do granic bezpieczeństwa własnego wędrówki w pojedynkę wrześniową-październikową nocą! Już od dawna mam tak, że nie czuję zimna, a czasem nawet deszczu, i kiedy wracam skądś po ciemku, staram się najpierw ustalić sobie równe, spokojne tempo, by móc skupić się na kontemplowaniu widoków. A jak już ustalę, to jadąc, skupiam się na światłach w oddali, przed sobą. Bardzo lubię patrzeć w horyzont i myśleć, czy to nadajnik na Ślęży, czy może - a nuż - widać Chełmiec nad Wałbrzychem. W ciemności tyle widać! Drogi puste, ścieżki nie zawalone samochodami, a na nich długie cienie drzew. I bagienny zapach ziemi. Światła, światła, światła. Jako kropki, plamy, struny. I cienie. Nieruchome, a czasem tańczące. I bagienny zapach ziemi przesyconej deszczem. Wtedy, w rytm pedałowania, włączam przebój, mój ulubiony wiersz, do którego chyba jeszcze nikt nie ułożył muzyki:

"Sen nocy letniej "

Wiatr burzy się w ogrodach, będzie deszcz. To jesień.
Ziemia pachnie już tylko przez parkan w Łazienkach.
Liściaste ptaki same siadają na rękach,
Powój oplata szyję i nad głową rwie się.
Akacje, mszyce miejskie, ostatnie kasztany
Jak czaple jednonożne w podcięte dmą skrzydła.
To trudno, wiatr powiędłe otrząsa kropidła,
To jesień, strach miłości okrutnie wygnanej.

Nie bój się, noc zapada, noc nas poprowadzi
Zaułkiem pod arkady i nad ziemią - mostem:
Świat pokropi księżycem, powlecze pokostem,
Czar rzuci ludzko-leśny, roślinno-owadzi,
Obłamie kolce sztachet, deszcz z nieba wyżenie,
Aż pośród drzew i ptaków spojrzymy się bladzi
Na sny krążące jawą w teatrze na scenie.

...I zakręci się scena po głowie szumiąca,
Strząśnie pióra na ręce, oplecie powojem -
Ty jesteś mym spokojem i mym niepokojem,
Gusło żywe, śnie jeden śród nocy tysiąca.

Zasypie nas trzepotem-pokotem motyli,
Rany w skrzypcach otworzy, fletami zakwili
I trąbą, białą trąbą, jak mrozem uderzy:
Niech wyjdą pazie bogów, tenory papieży,
Nadziemscy muzykanci i niebieskie panny,
Niech wyjdzie chór i w księżyc niech zadmie nadranny,
Puk, elfy i Tytania, wszyscy święci dawni
Niech wyjdą i niech wszystko się teraz ujawni.

Nie kłóć się z Oberonem, pogódź się, bogini,
Patrz, jak trudno nam wracać w chłód leniwej Wisły,
Pieścić pysk, który usta plugawo nam. ślini,
Ośli łeb, dla którego straciliśmy zmysły.
Jak trudno przebrnąć bagno, gdy wlewa się gardłem.
Powracać do miłości nad kłamstwem umarłym
I pustą nocą rwać się do twoich uniesień:
Wiatr burzy się w ogrodach, płoszy sen.
To jesień.

Wyjdź z nami, bóstwo senne, i popłyń nad miastem,
Gdy zamknie się powieka nad twą panoramą -
Lampy twoje na gwiazdach rozsiadły się jasne
I ta noc nad jesienią jest letnia tak samo.

Księżyc niech tu nastaje, jak tam nam nastawał,
Balet niech pędzi, śpiewa, ulice przeplata,
Mosty idą po wodzie, arkady - w karnawał,
Pazie pieją z pannami na rogach zaświata,
Jesień burzy się latem...
Nie mów, żeśmy bladzi,
Nie bój się. Noc wołała, noc nas poprowadzi.

Aż tam przy końcu ciemnych ogrodów jak w lesie
Z ptakami zbudzi wiatr nas, z ptakami poniesie,
W łazienkowskim praboru paproci poszuka
Mocny wiatr, duch bezsenny, śmiech wiecznego Puka,
I nawieje tam liści jesiennych i letnich
W kurhan mrocznej legendy, w kopiec klechd stuletnich,
Usypie go, udepce i w nim uspokoi
Wszystkie sny, co z udręki wylęgły się mojej,
I pogrzebie tam serce - wiatr ciszy, wiatr szumu -
Serce, komorę ciemną, pełną nierozumu.

Następne przeboje, które nucę lub recytuję sobie o tej porze, to to w wykonaniu Turnaua i jeszcze to (ale w wykonaniu naszej Midy, przy akompaniamencie Jachoo). To teraz wystarczy wjechać na jakiś wiadukt kolejowy, oprzeć brodę na barierce i zagapić się na czerwone światła przy torach. Albo przystanąć na granicy parku i zagapić się na szeroką drogę ginącą w mroku. Zimno czy nie, wiatr, deszcz, czy co jeszcze może napaść na człowieka pewnego zimnego września. Jesienna droga mogłaby się jeszcze długo nie kończyć...