Kiedyś mi ktoś tutaj jęczał, że w moich notkach dużo cierpienia. Zmieniać notek nie zamierzam, tym bardziej że my w Fundacji Dobrze, że Jesteś wciąż potrzebujemy wolontariuszy i może ktoś kiedyś przeczyta i do nas dołączy, i tegoż cierpienia będzie ogólnie mniej. Naszą kierowniczką i założycielką jest Ewa Stankiewicz (ta od "Solidarnych 2010"). Nasza Ewa też jest wrocławianką, a kiedyś siakoś-takoś jej losy splotły się z tym szpitalem, no i rozkręciła grupę, skąd i my jesteśmy i jestem tutaj ja.

Wczoraj rano pogalopowałam do DCO (Dolnośląskie Centrum Onkologiczne) na jakiś dyżur. Przypinając rower do latarni, zawsze przyglądam się krążącym tam ludziom. Podwórko przed południem jest istnym mrowiskiem. W DCO leczy się cały Dolny Śląsk, czasem i Opole, a tą drogą akurat, gdzie parkuję rower, przebiega szlak od trzech oddziałów chirurgii do budynku głównego - rejestracji, USG i wydawania wyników. Różne sceny widać, ale wbrew oczekującym sensacji, raczej nie rozdzierające serca.
Ale prawda, że tędy często chodzi się nie samotnie, ale właśnie parami. Rozmowy na ławeczce, wędrówki z kartonową teczką od drzwi do drzwi, nerwowe poszukiwanie jakiegoś gabinetu. Czasem żwawym krokiem przejdzie Ten z komórą w ręce i obok wychudzona Tamta z plikiem papierów. Inna para to dwie zagadane znajome. Albo mama z dzieckiem w wózeczku. A tu przede mną na wprost - oni. Aż żałowałam, że nie mam ze sobą aparatu. Wysoki, siwy mężczyzna, ostrożnie kroczący po gładkim chodniku. Idzie powolutku, bo swoim ramieniem podtrzymuje czyjąś rękę. To zgarbiona, krucha staruszka, taka, że nie wiadomo, co ten zasuszony kwiat robi na chodniku szpitala onkologicznego - powinien raczej tkwić w fotelu między książkami. Ale nie są sami. Od  dłoni staruszki biegnie mlecznego koloru rurka. Bo obok jest ten trzeci, wyższy niz oni, srebrny stojak z kroplówką. Posuwający się równo w tempie ich kroków.

Tak zastygłam z zapięciem w dłoni i patrzyłam. Trzy oddalające się sylwetki: szczupły starszy mężczyzna, przytulona do niego jego maleńka żona i dla jednych złowróżbny, a dla innych dający nadzieję znak - słupek z na dłużej przypiętą kroplówką. Stałam jak skamieniała, patrzyłam i sobie pomyślałam: "To jest dopiero - I nie opuszczę cię aż do śmierci". Nie pierwszy raz w tym szpitalu, nie ostatni pewnie w tym specyficznym miejscu.