Wywiad Elżbiety Urbanowicz z Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" z Janem Olszewskim premierem w latach 1991-1992

avatar użytkownika Maryla

Publikujemy za Naszym Dziennikiem wywiad z premierem Janem Olszewskim 

Bracia Kaczyńscy tworzyli "Solidarność"

 

 

Działalność Lecha i Jarosława Kaczyńskich w Sierpniu '80 budzi żywe zainteresowanie nie tylko historyków i działaczy "Solidarności", którzy dobrze pamiętają, kto po jakiej stronie stał w czasie wielkiego strajku w Stoczni Gdańskiej. Coraz częściej wydarzenia sprzed 30 lat są wykorzystywane przez jedną opcję polityczną - polityków dawnej Unii Wolności i obecnej Platformy Obywatelskiej - do dyskredytowania swoich przeciwników przez odmawianie im jakichkolwiek zasług w ruchu solidarnościowym. Jak było naprawdę? Świadkiem i czynnym uczestnikiem sierpniowego zrywu był Jan Olszewski, w 1980 r. niekwestionowany autorytet w kręgach opozycji niepodległościowej, znany obrońca w procesach politycznych w PRL. W relacji opracowanej przez Elżbietę Urbanowicz z Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" premier Olszewski ujawnia nieznane kulisy tworzenia ogólnopolskiej struktury związku, opowiada o udziale braci Kaczyńskich w wypracowaniu jednolitej formuły ruchu związkowego - wbrew tzw. ekspertom, którzy zachowywali się w tej sprawie zachowawczo i ugodowo wobec władz. Warto zapoznać się z tymi faktami, o których wielu chciałoby teraz zapomnieć, bo jako niewygodne burzą wtłaczaną przez media wersję historii.

W czasie strajków sierpniowych na Wybrzeżu w 1980 roku, gdzieś około 20 sierpnia, dotarła do mnie wiadomość, że jest w Warszawie wysłannik Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiej, który szuka kontaktu z prawnikami związanymi ze środowiskami opozycji. Okazało się, że był to pan Wiśniewski - członek Komitetu Strajkowego, który przekazał informację, iż w toku rozpoczynających się wtedy pertraktacji z przedstawicielami władz PRL Komitet Strajkowy nie ma zapewnionego wystarczającego wsparcia ze strony prawników.

Droga na Wybrzeże

Było to dla mnie zaskoczeniem, bo wiedziałem, że w tym czasie na Wybrzeżu przebywał adwokat Jacek Taylor i blisko związany z Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża Lech Kaczyński. Niemniej na spotkaniu u adwokata Władysława Siły-Nowickiego postanowiliśmy, że pojedziemy na Wybrzeże: adwokat Siła-Nowicki do Stoczni Szczecińskiej, a ja do Gdańska.
W trakcie dyskusji nad naszymi przyszłymi zadaniami doszliśmy do wniosku, że celowe będzie przygotowanie choćby ramowego projektu statutu przyszłych Wolnych Związków Zawodowych, o których legalizację walczyli wówczas strajkujący robotnicy Wybrzeża. Główny ciężar prac nad statutem wziął na siebie Wiesław Chrzanowski, bowiem zarówno ja, jak i Siła-Nowicki jako obrońcy w sprawach karnych, nie mieliśmy większego doświadczenia w dziedzinie prawa administracyjnego i przepisów związkowych. Projekt powstał dosłownie w ciągu kilkunastu godzin i obydwaj wyruszyliśmy z nim na Wybrzeże.
Podróż Władka Siły-Nowickiego do Szczecina zakończyła się na Dworcu Centralnym w Warszawie. Został zatrzymany przez SB zaraz po odejściu od kasy z wykupionym biletem i spędził następną dobę w Pałacu Mostowskich. Mnie się udało dzięki temu, że wyjechałem z Warszawy w zupełnie innym kierunku. Wysiadłem na jednej z kolejnych stacji i stamtąd taksówką, zacierając za sobą ślady i zmieniając parę razy kierunek jazdy, dotarłem szczęśliwie do Gdańska.
Spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim
Tuż za bramą Stoczni Gdańskiej z ogromnym zaskoczeniem stwierdziłem, że pierwszą znaną osobą, którą tam spotkałem, był Jarosław Kaczyński, wtedy młody pracownik naukowy Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, którego znałem z działalności w Biurze Interwencji Komitetu Obrony Robotników prowadzonym przez Zofię i Zbigniewa Romaszewskich.
Moje zaskoczenie wynikało stąd, że Jarosław był ostatnią osobą, z którą żegnałem się, wyjeżdżając z Warszawy. Podobnie jak wielu ludzi z opozycji nie mieszkał wtedy u siebie, aby uniknąć stosowanych wówczas powszechnie represji zatrzymywania przez Milicję Obywatelską na 48 godzin. Po upływie tego terminu zaraz po opuszczeniu aresztu w jednej z komend milicji ponownie zatrzymywano na kolejne 48 godzin i przewożono do innej komendy. Sam Zbigniew Romaszewski spędził w ten sposób w sierpniu 1980 roku w kolejnych aresztach około 2 tygodni. Dlatego Jarek, aby uniknąć zatrzymania, przebywał w mieszkaniach zaprzyjaźnionych osób, między innymi w moim. Stąd moje zaskoczenie jego nagłym objawieniem się w Stoczni Gdańskiej. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że ma brata bliźniaka, o którym wiedzieliśmy, że jest działaczem opozycji w Trójmieście. W ten sposób poznałem przyszłego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Dzięki niemu mogłem niemal natychmiast dotrzeć do Lecha Wałęsy i przedstawić mu okoliczności i cel mego przyjazdu.

Wzorcowy statut

W tym czasie działała już w stoczni grupa doradców z Warszawy na czele z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem. W tej ekipie był też prof. Andrzej Stelmachowski. Wspólnie z nim zajęliśmy się dostosowywaniem naszego projektu do konkretnych potrzeb Komitetu Strajkowego stoczni. Ostatecznie zaprojektowaliśmy statut dla Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Wybrzeża, którego oryginalną cechą było połączenie różnych branż w jednej organizacji związkowej opartej na zasadzie terytorialności. W ciągu następnych dni ta formuła istnienia przyszłego wolnego związku była przedmiotem gwałtownych sporów i dyskusji z delegacją rządową. Ostatecznie, jak wiadomo, w umowie gdańskiej z 31 sierpnia 1980 roku ten główny postulat strajkujących robotników został zaakceptowany w podwójnej formule i przy zmianie określenia "wolny związek" na "niezależny i samorządny związek zawodowy".
Władze PRL w obliczu rozlewającej się po kraju fali strajkowej ostatecznie wyraziły zgodę na rejestrowanie takich związków w trybie sądowym w formie albo związku branżowego mogącego działać w skali całego kraju, albo regionalnego skupiającego pracowników różnych zawodów, ale tylko na określonym, ograniczonym obszarze.
Po podpisaniu Porozumień Gdańskich dosłownie w ciągu kilkunastu dni na terenie całego kraju we wszystkich województwach spontanicznie powstawały regionalne komitety założycielskie nowych związków ignorujące zupełnie dotychczasową strukturę branżową. Najczęściej powstawały one w oparciu o nasz wzorcowy statut przyjęty w Gdańsku dla Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Pracowników Wybrzeża. Między innymi taki statut przyjął Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Mazowsza, przy którego tworzeniu szczególnie aktywnie uczestniczył Jarosław Kaczyński.
Wszystkie regionalne komitety założycielskie nowych związków szukały kontaktów ze związkowcami Wybrzeża. Gdańscy związkowcy z Wałęsą na czele uznawani byli za oczywistych patronów całego rodzącego się wtedy ruchu związkowego. Według zasad przewidzianych w umowach gdańskich każda z tych regionalnych organizacji powinna osobno starać się o rejestrację sądową. Nie było wiadomo, jakie będą stawiane przez sądy warunki dopuszczenia ich działalności.

Jaki związek

Uważałem od początku - opinię tę podzielali wszyscy autorzy naszego statutu - że nowy ruch związkowy może uzyskać i utrzymać rzeczywistą niezależność tylko pod warunkiem wspólnego, jednolitego i solidarnego działania. Dążenia w tym kierunku w sposób naturalny pojawiały się we wszystkich regionach kraju. Gdański komitet założycielski NSZZ z Wałęsą na czele pod wpływem płynących z całego kraju żądań postanowił zorganizować 17 września we Wrzeszczu ogólnokrajową naradę otwartą dla wszystkich związkowych komitetów założycielskich z całego kraju dla zastanowienia się nad formą koordynacji tworzących się nowych związków.
Już w trakcie przygotowywania narady usiłowałem przedstawić gdańskim działaczom postulat powołania jednolitego w skali całego kraju związku zawodowego, który rejestrowałby się w oparciu o jeden wspólny statut w jednym postępowaniu przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie. Propozycje przyjmowane były w Gdańsku sceptycznie, bo zasada, którą proponowałem, była w oczywisty sposób sprzeczna z wyraźnym zapisem umowy gdańskiej. Uważałem jednak, że w obliczu żywiołowego i powszechnego ruchu, który w ciągu kilkunastu dni skupił prawie 10 mln członków, formalne zapisy nie mogą być respektowane wobec powszechnej woli powołania jednej wspólnej organizacji przez wszystkie środowiska pracownicze w Polsce.

Odważna decyzja

Jadąc 17 września do Gdańska z delegacją NSZZ Mazowsza, byłem przekonany, że przedstawienie tego postulatu na naradzie spotka się z jednolitym i zdecydowanym poparciem. Problem polegał na tym, że jego zgłoszenie musiałby wziąć na siebie ktoś z przedstawicieli komitetów założycielskich biorących udział w naradzie. Zgodnie bowiem z zasadą przyjętą przez organizatorów tylko upoważnieni przedstawiciele komitetów regionalnych mieli prawo do zabrania głosu. Nie byłem członkiem Komitetu Założycielskiego NSZZ Mazowsza, tylko doradcą, i - co gorsza - jako adwokat nie miałem nawet praw do członkostwa w związku. W tej sytuacji po przyjeździe do Gdańska szukałem wśród tamtejszych działaczy związkowych kogoś, kto weźmie na siebie zgłoszenie wniosku w tej sprawie.
Okazało się, że w Gdańskim Komitecie Założycielskim panuje powszechne przekonanie o konieczności ścisłego przestrzegania dopiero co podpisanych umów. Propozycja złamania zapisu dotyczącego struktury przyszłych związków w ogóle nie wchodziła w grę.
W pewnym momencie zwierzyłem się z tego kłopotu spotkanym w Gdańsku braciom Kaczyńskim. Muszę przyznać, że natychmiast zrozumieli wagę tej sprawy, ale i oni nie potrafili przekonać do niej organizatorów narady. Wtedy Leszek Kaczyński zaproponował ryzykowne rozwiązanie. Naradzie przewodniczył współpracujący z Wolnymi Związkami Wybrzeża popularny w Gdańsku literat Lech Bądkowski. Leszek Kaczyński, który był z nim zaprzyjaźniony, zaproponował, że poprosi go o dopuszczenie mnie do głosu, mimo iż nie byłem uprawniony do takiego wystąpienia. Dawało to szansę publicznego przedstawienia wszystkim uczestnikom narady postulatu powołania jednolitego związku. Postanowiliśmy zaryzykować.

Wspólny sukces

Kiedy Bądkowski wywołał mnie do głosu, zauważyłem zaskoczenie wśród siedzących w pobliżu prezydium doradców. Ktoś pospiesznie podał karteczkę Wałęsie. Licząc się z tym, że mogą mi przerwać wystąpienie, od razu w pierwszym zdaniu postawiłem problem jednolitej organizacji i jednej wspólnej rejestracji związku.
Wybuch entuzjazmu na sali był dowodem, że projekt trafił bezbłędnie w powszechne oczekiwania zebranych. Lech Wałęsa, który już podniósł się, aby interweniować u Bądkowskiego w sprawie mojego wystąpienia, momentalnie zmienił zamiar i przyłączył się do oklasków z sali. Od tej chwili było oczywiste, że od zasady jednego związku i jednej wspólnej jego rejestracji nie ma odwrotu. W chwilę potem poparł ten postulat występujący w imieniu Wrocławia Karol Modzelewski.
Jeszcze przed zakończeniem narady w czasie krótkiej przerwy podszedł do mnie i Wiesława Chrzanowskiego Wałęsa i powiedział: "Wrobiliście nas, panowie, w tę sprawę, to teraz przynajmniej przygotujcie taki statut, żeby nie było trudności z rejestracją". Tej samej nocy rzeczywiście udało się opracować wspólny statut już dla ogólnokrajowego związku, którego nazwa wynikła w sposób oczywisty ze spontanicznej reakcji sali skandującej: "Solidarność, solidarność!". Tego samego wieczora mogliśmy sobie z Lechem i Jarosławem pogratulować wspólnego sukcesu.
Od następnego dnia w atmosferze rosnącego napięcia rozpoczęły się nieoficjalne rozmowy w sprawie czasu i sposobu zarejestrowania "Solidarności" zgodnie z ustaloną procedurą sądową. Zostały zakończone 10 listopada 1980 roku naszym zwycięstwem. Ale to już jest zupełnie inna historia.
Jan Olszewski

Jan Olszewski - premier rządu w latach 1991-1992, były doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. politycznych, znany obrońca w procesach opozycji w PRL.
oprac. Elżbieta Urbanowicz

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100906&typ=my&id=my12.txt

11 komentarzy

avatar użytkownika Maryla

1. BARDZO WAZNY WYWIAD.

Według zasad przewidzianych w umowach gdańskich każda z tych regionalnych organizacji powinna osobno starać się o rejestrację sądową. Nie było wiadomo, jakie będą stawiane przez sądy warunki dopuszczenia ich działalności.

Jeszcze przed zakończeniem narady w czasie krótkiej przerwy podszedł do mnie i Wiesława Chrzanowskiego Wałęsa i powiedział: "Wrobiliście nas, panowie, w tę sprawę, to teraz przynajmniej przygotujcie taki statut, żeby nie było trudności z rejestracją". Tej samej nocy rzeczywiście udało się opracować wspólny statut już dla ogólnokrajowego związku, którego nazwa wynikła w sposób oczywisty ze spontanicznej reakcji sali skandującej: "Solidarność, solidarność!". Tego samego wieczora mogliśmy sobie z Lechem i Jarosławem pogratulować wspólnego sukcesu.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

2. Droga Marylu,szanowna redakcjo Naszego Dziennika

i TY Szanowny PREMIERZE Janie Olszewski
serd dzięki za Przypomnienie...:)
juz na spotkaniu z panem Cenckiewiczem zauwazyłam,ze młode pokolenie
nie bardzo rozumie geneze Jednego Związku,Związku Solidarność
Dzieki za WYPROSTOWANIE tego waznego MOMENTU w dziejach Solidarnosci
JEDEN STATUT,Jeden Związek,i nie zadne branzowe,handlowe,bankowe,czy handlu zagranicznego,nie
JEDEN STATUT
dla Jednego Związku,w krorym zmiesciła sie cała pracująca POLSKA
potwierdzam tak było
dzieki serd :)

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

3. "Mówienie, że Wałęsa to »Bolek« to robienie krzywdy całej Solida

kolejny medialny, ale ten emerytowany, biskup
Akcja Krzywonos skakała przez płot z Wałęsą w trakcie

http://fronda.pl/news/czytaj/mowienie_ze_walesa_to_bolek_to_robienie_krz...

- "Solidarność" nie może utożsamiać się tylko z jedną opcją polityczną. Jeśli się zakwestionuje czystość intencji twórcy czy współtwórcy "Solidarności" i stale się mówi o jakimś "Bolku", [...] to jest to też zarzut kierowany pod adresem środowiska solidarnościowego. Lech Wałęsa jest niekwestionowanym autorytetem, który od początku ten związek prowadził - mówi w wywiadzie dla Onet.pl abp Tadeusz Gocłowski.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

4. Lech Wałęsa Zaginione Dokumenty

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika gość z drogi

5. Lech Wałesa,zagubione dokumenty?

dużo tych "zagubionych" a co z dokumentami,ktore podobno
osobiscie dał bolkowi niezyjący juz NR I Związku Radzieckiego.......
a przeciez dotyczyły KATYNIA
Panie Wałesa,co z nimi........?

gość z drogi

avatar użytkownika Maryla

6. Krzysztof Wyszkowski: Moi znajomi, jak Krzywonos, zostali wynaję

http://blogmedia24.pl/node/36387

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika Maryla

7. Wywiad Teresy Torańskiej z Jarosławem Kaczyńskim z 1994 roku

http://frizona.pl/temat/4008-My-Wywiad-Teresy-Tora%C5%84skiej-z-Jaros%C5...

T. Torańska "My" 1994r.
----------
Torańska: Jarek, jesteś jednym z najbardziej nielubianych polityków. Kaczyński: I bardzo dobrze. Torańska: Nie jest ci przykro? Kaczyński: W najmniejszym stopniu. Torańska: Nie udawaj, proszę.
Kaczyński: Zrozum, ze mną nagrano kilka tysięcy metrów taśmy i z reguły puszczano najgorsze kawałki, sekowano nas w sposób straszliwy. Nawet, wiesz, tę moją tłustą, fatalną fizjonomię filmowano tak, by była po prostu monstrualna.

- Zagrałeś się, Jarek.
- Nie (żachnięcie). Powtarzasz starą tezę, że ja się zagram na śmierć, ale to nieprawda.
- To popatrz, najpierw wywalczyłeś "Solidarnościowego" premiera, następnie własną partię i Wałęsę na prezydenta, potem Olszewskiego na premiera...
Miałem, no i co z tego?
- I ty, Jarek... ty to wszystko straciłeś. Naprawdę.
-Och, dziewczyno, ty nic nie rozumiesz! Polska mogła zmienić swoją tragiczną geopolityczną determinację! Polska marnuje - być może na całe pokolenia - swoją szansę, jaka zdarzyła się jej po raz pierwszy od trzech wieków! Polską rządzi układ, którego dalsza dominacja skończy się zanikiem tego państwa, czy ty tego nie widzisz?!
- Już zmarnowała, więc się nie denerwuj, proszę.
Jak mam się nie denerwować, jeżeli ty myślisz...
- po bolszewicka, wiem, już mi to mówiłeś. Od kiedy rządzi?
-Okrągły Stół - tłumaczyłem ci wielokrotnie (westchnienie) - miał dwie warstwy. Pierwszą - zawartą w tych wszystkich spisanych porozumieniach, i drugą - w wymiarze psychologicznym.
- Jarek...
-Słuchaj! Ja wiem, że żadnych tajnych porozumień w Magdalence nie było. Ja do Magdalenki nie jeździłem, ale mój brat Leszek jezdni, uczestniczył we wszystkich posiedzeniach, mówił, że nic nie było i ja mu wierzę. Ale przecież nie o stenogramy chodzi, tylko o duch tych rozmów, ich podskórny sens. Okrągły Stół miał swoją logikę społeczną i ekonomiczną, nigdzie nie zanotowaną, którą jednak kolejne nasze ekipy rządowe podtrzymywały, a która z perspektywy strony rządowej mniej więcej wyglądała tak: dokonujemy w Polsce zmian, zgoda, są one potrzebne, ale muszą one przebiegać w sposób taki, by nie naruszyły interesów nomenklatury. Te interesy, owszem, zostaną zredefiniowane, czyli naszym interesem nie będzie już, żeby tutaj rządzić, my z rządzenia w zasadzie możemy zrezygnować, ale my mamy interesy ekonomiczne, chcemy je zachować i dlatego najlepiej będzie jak nasza nomenklatura zostanie nową klasą średnią, która tutaj zacznie powstawać.
- Jarek...
-Nie przerywaj! Ja generalnie nie krytykuję Okrągłego Stołu. Uważam nawet, że w tamtym czasie odegrał pożyteczną rolę. Oni go zresztą długo nie chcieli. Uważali, że Rakowski ma kilka dobrych pomysłów i jak je zastosuje, będzie można przeprowadzić reformy bez "Solidarności", bo że trzeba je przeprowadzić, to oni już wiedzieli. Potem odkryli, że bez "Solidarności" jednak się nie da, a więc "Solidarność" należy do rządzenia dopuścić, ale niejako partnera. Dlatego wcześniej należy ją osłabić. Chcieli nas wtedy wpuścić w nowy strajk w stoczni gdańskiej, zimowy. Byłaś na strajkach, to wiesz, ile można w stoczni strajkować w zimie, trup, nieboszczyk. Im chodziło, żebyśmy się po pierwsze - skompromitowali i po drugie - żeby Zachód przekonać, iż strajkujemy przeciwko reformom gospodarczym. Nie udało się. Potem zrobili telewizyjne spotkanie Wałęsa-Miodowicz, licząc - jak ogromna większość wykształconych ludzi w Warszawie - że Wałęsa je przegra, ośmieszy się i przepadnie. To też nie wyszło. I dopiero wtedy usiedli do Okrągłego Stołu. Ale i przy nim, w tych rokowaniach, też jeszcze nie rezygnowali i wypróbowywali na nas różne sztuczki. Wiedząc na przykład, że serca naszych ówczesnych doradców, a dzisiaj wielkich mężów stanu nie są - powiedzmy - stalowe, usiłowali ich brać na huk, zastraszyć i parę razy rzeczywiście wystraszyli.
- Jarek...
-To dlaczego nikt nie oprotestował tych łajdackich ustaw Rakow-skiego z grudnia 1988, na podstawie których można było przekazywać majątek państwowy za darmo lub, jak elegancko nazwano, na zasadzie nieekwiwalentnej wymiany? Dlaczego w ogóle się o nich przy Okrągłym Stole nie mówiło? Dlaczego nie rozwalono tych złodziejskich spółek? A dlatego że, moim zdaniem, Geremek już wtedy wpadł na horrendalny pomysł zbudowania koalicji z "reformatorską" częścią PZPR-u, przez co pewnych rzeczy, które można było załatwić - nie załatwił. - Nie przesadzaj, proszę.
-Dziewczyno! Ten sojusz "Solidarności" z PZPR-em wymyślił zresztą nie Geremek i nie Michnik, jak się powszechnie uważa, i nie Czyrek, chociaż chwalił mi się któregoś razu, że to on, ale Reykowski, prof. Janusz Reykowski, który był wtedy członkiem Biura Politycznego PZPR. Bardzo dobry facet, psycholog społeczny, reprezentował mądrzejszą część PZPR-u. Tej głupszej bowiem zdawało się, jeszcze i po wygranych przez nas wyborach 4 czerwca, że "Solidarność" wejdzie do wielkiej koalicji z PZPR-em, chociaż wiadomo było, że "Solidarność" zrobić tego nie może, bo byłoby to dla niej czystym samobójstwem. Natomiast mądrzejsi mówili: niech "Solidarność" weźmie sobie premiera, niech weźmie nawet większą część władzy, a nas niech tylko dopuści do rządzenia jako swego głównego koalicjanta; my bowiem musimy grać nie na utrzymanie władzy, ale na przetrwanie. Przetrwanie jest naszą jedyną szansą. Lata bowiem będą lecieć, my zyskamy czas na ucywilizowanie się i zmianę skóry, a w społeczeństwie wystąpi zjawisko, które w psychologii społecznej nazywa się utopią retrospektywną, polegającą na tym, iż kiedy dużym grupom społecznym robi się ciężko, a że będzie ciężko, wiedzieli wszyscy, zaczynają idealizować przeszłość.
- I nastąpiło, Jarek. Ale przez nasze oszołomstwo.
- Dziewczyno, na jakim ty świecie żyjesz! Zachowujesz się jak dziecko, a nie osoba świadoma społecznie, świadoma istnienia podstawowych mechanizmów społecznych. Oni grali na to od początku. Gołym okiem to było widać. Uważali, że wcześniej czy później taka chwila nadejdzie, a wtedy oni coś będą mogli na tym zbudować. Ja miałem nadzieję, że jednak nie, ale oni byli o tym przekonani. Oni liczyli tylko, iż ta chwila nadejdzie później. Tam padała liczba 10 lat. Żeby przetrwać następnych 10 lat, mówili między sobą. Mieli dużo naprawdę młodych polityków, dlatego ten dystans czasowy wcale nie wydawał się im nie do przetrzymania. Kwaśniewski miał wtedy 35 lat, Cimoszewicz, Wiatr ze trzy lata więcej, Oleksy, Sekuła to byli ludzie niewiele ponad czterdziestkę. Pierwszy więc cel: przetrwać, a drugi: zdobyć pieniądze, bo dopiero jak się ma forsę, to można się bawić w politykę.
- Skąd to wiesz?
-(Śmiech) wiem. Michnik, jak mi potem Czyrek opowiadał, miał swój mały Okrągły Stół z Kwaśniewskim. Bo Michnik wtedy zwariował, on po prostu wtedy zwariował. Kwaśniewski, Miller, Oleksy i jeszcze ich kilkunastu mieszkali w zwykłych blokach na Wilanowie, czyli w reżymkowie, nie żaden luksus
- byłam. -Ty?
- Ja, Jarek, chodzę wszędzie. Lepiej niż na Ursynowie, gorzej niż w mieszkaniach, które podostawali niektórzy ministrowie Mazowieckiego.
-Więc to całe towarzystwo dużo wówczas piło, a jak piło, to się przewalało z mieszkania do mieszkania, szczególnie w soboty i niedziele, i bełkotało. W ramach takiego pijaństwa Kwaśniewski potwornie przechwalał się na przełomie sierpnia i września 1989, że będzie w jednej partii z Michnikiem, a Michnik w tym samym czasie opowiadał, że trzeba powołać partię mądrych, w której znajdzie się miejsce także dla Kwaśniewskiego.
- Przed tobą, Jarek, nic się nie ukryje (śmiech). -Bo człowiekiem, który bez przerwy sypał tę grupę i wynosił pomysły, jakie mieli, był
- nie mów, uczciwy porządny facet.
-Szczery chłopak, po prostu. Nie należał do ścisłego kierownictwa, ale coś mu tam mówili i on w swojej naiwności powtarzał dalej. Geremek więc zadawał się wtedy z komunistami, grał na rząd z komunistami, w tę koncepcję bardzo się zaangażował, chociaż oznaczała podtrzymanie PZPR-u i skończyłaby się kompromitacją "Solidarności". Zaczął ten sojusz montować i nawet by mu się to udało, gdybyśmy nie przeszkodzili.
- Kto my?
- Wałęsa, któremu pomagałem, ja i mój brat Leszek, wchodząc w negocjacje z Stronnictwem Demokratycznym i Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym.
- Bo ci zgadzali się na wszystko?
- Oni mieli poczucie interesu, i Jóźwiak i Malinowski, oraz wiarę, że dogadując się z nami, przejdą w ten sposób przez trudny dla nich okres i wejdą do następnej epoki.
- I ZSL weszło. Ale przy pomocy "naszego" Romana Bar-toszcze.
Pamiętaj, że ja rozmawiałem z nimi jeszcze przed upadkiem komunizmu w Czechosłowacji, przed rozwaleniem muru berlińskiego, przed całą wschodnioeuropejską rewolucją, więc ta następna epoka miała wyglądać troszeczkę inaczej, niż w końcu wyglądała. Oni zresztą myśleli, że Wałęsa chce być premierem.
- A chciał? Nie, absolutnie nie.
- I kogo chciał?
- No, właśnie nikogo (śmiech). Żeby on kogoś chciał na premiera, to by ten ktoś nim został. Ja nie miałbym takiej siły, żeby go przełamać. Problemem jednak było, że Wałęsa nie chciał nikogo z tej trójki: Mazowiecki, Geremek, Kuroń, która wchodziła w grę, i trzeba go było parę godzin łamać, aby mianował w końcu Mazowieckiego. Nie ukrywam, że to ja osobiście go łamałem.
- Nie chciałeś Geremka?
Wałęsa go nie chciał. Najpierw, pamiętam, po gdańskim strajku w sierpniu 1988 r. podjął decyzję, że będziemy teraz popierać Mazowieckiego. Memu bratu zakomunikował, że teraz stawiamy na Mazowieckiego. A potem, kiedy Geremek zyskał doskonały wynik wyborczy, absolutne poparcie OKP, uznanie w kraju, fantastyczną
pozycję w świecie i wszyscy jak do Pana Boga zaczęli się do niego odnosić, zaczął się go trochę bać.
- Ale czy ty go chciałeś?
- Nie chciałem, i nie tylko dlatego, że go osobiście - czego nie ukrywam - nie lubię. A nie lubię z kilku powodów. Pierwszy: to sprawa biografii. Ja pochodzę ze środowiska AK-owskiego, jestem więc człowiekiem z całkiem innej parafii, który od początku wiedział, czym jest komunizm, czym jest PRL. Poza tym mam taką cechę charakteru, że gdy na wstępie nie uzyskam pewnego poziomu akceptacji, to potem nie pomogą żadne zabiegi, by nawiązać ze mną porozumienie. Tej akceptacji na początku ze strony Geremka nie wyczułem i dlatego nie chciałem do niego chodzić, nie chciałem się z nim na kawy umawiać, choć próbował, i w ogóle nie chciałem tańczyć wokół niego. A nie chciałem, bo w ogóle nie znoszę nadskakiwania, którego on oczekiwał, i dlatego, że często kręcił, coś rozgrywał i niejednokrotnie różne nieprawdy musiałem mu wytykać. Gdyby więc Geremek nie zrażał do siebie ludzi bez żadnego powodu, gdyby był łaskaw przyjąć, że ludzie spoza jego kręgu towarzyskiego też potrafią myśleć, gdyby zechciał uznać, iż ludzie ci nie zawsze kierują się złą wolą i chęcią szkodzenia, a więc nie są li tylko, jak on mówi, "spoconymi mężczyznami"
- to Celiński
- Geremek wcześniej, to mógł w tym kraju dużo więcej osiągnąć, ze stanowiskiem premiera włącznie i taki ktoś jak ja, nie byłby w stanie mu w tym przeszkodzić. Bo co ja bym mógł zrobić? Nic! Nawet Wałęsa nic by nie mógł.
- Kuronia też nie chciałeś?
Kuroń był elastyczniejszy i chyba jako jedyny z tej grupy normalnie ze mną rozmawiał, bo reszta sprawiała wrażenie obrażonych. Potem zresztą zrozumiałem, dlaczego. Oni czuli się przeze mnie zagrożeni i oceniali mnie wyżej, niż ja sam siebie oceniałem. Wałęsa bowiem, o czym dowiedziałem się później, próbował zmusić "grubych" doradców, czyli ósemkę (Mazowieckiego, Geremka, Stelmachowskiego, Wielowieyskiego, Frasyniuka, Gila, Bujaka i mego brata), do tego, żeby zrobić mnie marszałkiem senatu. Pomysł był, oczywiście, zupełnie idiotyczny, bo kompletnie nie do zrealizowania i jak się potem okazało - niszczący mnie. Ja o nim nie wiedziałem i nawet niekiedy zastanawiałem się wówczas, dlaczego raptem Stelmachowski zaczął dziwnie się wobec mnie zachowywać, dlaczego Celiński o mnie wykrzykiwał do Wałęsy jakieś idiotyzmy, dlaczego Geremek szalał. Tylko Kuroń, który jest najbardziej z nich wszystkich realistycznie nastawiony i uważa, że nikt mu nie zagraża, bo i tak jest wielkim człowiekiem, rozmawiał ze mną normalnie. Ja mu nawet w którymś momencie powiedziałem, trochę cynicznie, bo poważnie jego kandydatury na premiera nie brałem: a może ty? I on mi odpowiedział: jak na premiera, to ja, a jak na wicepremiera (bo ja podtrzymywałem, że premierem zostanie Wałęsa i nie ujawniałem, że on nie chce), to Geremek.
Kuroń jednak premierem nie mógł być. Bo primo: nie bardzo się nadawał, a secundo: był nie do zaakceptowania przez koalic-jantów. Ja zrobiłem próbę. Rozmawiałem o nim z ówczesnym szefem frakcji w ZSL, Aleksandrem Bentkowskim, późniejszym ministrem sprawiedliwości w rządzie Mazowieckiego. Ja z nim metodą perypatetycką dyskutowałem, chodząc ulicami wokół sejmu. Bardzo było zabawnie. Tu, straszne upały, a ja wielki pan senator, prowadzący historyczne rokowania, nie miałem nawet garnituru i dusiłem się w grubej marynarce po moim zmarłym wuju, jedynej eleganckiej, jaką posiadałem. Więc chodziłem z tym Bentkowskim i gdy mu raz wspomniałem o Kuroniu, on rzucił się natychmiast biegiem do przodu i zaczął przede mną uciekać. Ja go dogoniłem, chwyciłem za rękaw (chichot) i on wtedy zaczął się tłumaczyć: no, wie pan, ja mam takich głupich ludzi w swojej grupie. Ale o co właściwie chodzi? - zapytałem. No, wie pan - powiedział mi - no, wie pan, Kuroń jest Żydem i oni się nigdy na niego nie zgodzą. Kuroń akurat Żydem nie jest, ale ja z tej rozmowy zrozumiałem jedno, że jak ja jeszcze raz wrócę do Kuronia, to całe rokowania szlag trafi i do żadnych następnych nie dojdzie. Tym facetom Kuroń kojarzył się z czymś strasznym, oni uważali, że to najgorszy ze wszystkich opozycjonistów. Pozostawał więc Mazowiecki. Pojechałem do Wałęsy, do jego domu na wieś, razem z Leszkiem i Puszem. W Węsiorach kłóciliśmy się z nim parę godzin. Wałęsa nie chciał Mazowieckiego. Powiedziałem mu: to może Olszewski. Nie, nie - zaprotestował - znajdź mi kogoś młodszego.
Teraz jestem przekonany, że myślał o mnie, ale ja po pierwsze: jego zamiarów nie wyczułem, a po drugie: gdybym nawet wyczuł, to i tak bym się premierostwa nie podjął. OKP na dźwięk mego nazwiska umarłoby przecież ze śmiechu.

To Hali - zaproponowałem - jest młody, ma pozycję, zaplecze, stoi za nim Ruch Młodej Polski, który stworzył. Ale Wałęsa Halla też nie chciał. Teraz wiem, że dlatego, iż Hali związany był z Mazowieckim i nie jest facetem, który by się go słuchał. Wałęsa bowiem na premiera chciał kogoś, kogo by twardo trzymał, kim by sterował i kto bez niego nie wykonałby żadnego ruchu. Tłukliśmy mu więc do głowy tego Mazowieckiego i on w końcu miotając słowami, powszechnie uważanymi za obraźliwe, zgodził się. Czyli nieprawdą jest, że Mazowieckiego tamci wybrali, że Jaru-zelski konkretnie wybrał. Nie, to myśmy go wybrali, tylko Wałęsa, bojąc się ataku histerii Geremka, wymyślił taką bajeczkę i mu ją opowiedział. Niewiele ona pomogła, bo okazało się już wkrótce, że wszystkiemu winien jestem ja, bo ośmieliłem się, nie będąc w tej hierarchii, nie reprezentując odpowiedniego według nich poziomu, najpierw dać się mianować przez Wałęsę jego pełnomocnikiem do rozmów z ZSL-em i SD, a potem zrobić premierem nie tego, kto był tam u nich wtedy bogiem i carem. W OKP potraktowali mnie jak profana, który rzucił im wyzwanie, i dostali szału. Michnik się na mnie śmiertelnie obraził, śmiertelnie, zerwał ze mną kontakty, przestał mi nawet mówić "dzień dobry"; Janusz Grzelak miał pretensje - choć go znałem i skądinąd lubiłem, niewątpliwie wyjątkowo pozytywny człowiek; Ambroziak od tego czasu wojnę zaczął przeciwko mnie prowadzić; miałem też, pamiętam, jakąś taką rozmowę z kilkoma od nich, wyzłośliwiali się na mnie, do-kopywali, aż się wściekłem i...
- i trzasnąłeś drzwiami?
Nie (śmiech), bo to było na świeżym powietrzu. Więc - dokładnie nie pamiętam - albo im coś niemiłego powiedziałem, albo jakimś gestem dałem im wyraz swojej niechęci, albo - jak często w takich sytuacjach postępuję - udałem, że nie słyszę.
To taki światek, moja droga, ja go dobrze niby znałem, współpracowałem przecież z nimi od początku istnienia KOR-u, ale dopiero wtedy ewidentnie się przekonałem, że z tymi ludźmi się nie dogadasz i to nie jest kwestia różnic politycznych, chociaż one istnieją, ale dlatego, że jest to zamknięte środowisko, myślące własnymi kategoriami, niezdolne w ogóle do jakiejkolwiek weryfikacji swoich poglądów i potwornie agresywne wobec każdego, kto ośmiela się być albo inny, albo mieć własne zdanie. Dam ci dwa przykłady, może drobne, ale które ich dobrze charakteryzują. W 1977 r. po raz pierwszy zaproszono mnie na duże zebranie KOR-u. Przyszedłem, usiadłem przy stole. Otwierają się drzwi i wkracza czołówka opozycji: Kuroń, Macierewicz, Jan Józef Lipski itp. Patrzę ze zdumieniem, a tu wszyscy, którzy siedzieli przy stole, wstają i przenoszą się pod ściany. Podniosłem się także, ale by ustąpić miejsce Lipskiemu, który był starszym panem, kolegą mojej mamy i człowiekiem chorym. On jednak usiadł obok, a Kuroń wykorzystując ten moment już wieszał swoją skórzaną marynarkę na moim krześle. Ja jednak spokojnie na nim usiadłem i miejsca Kuroniowi nie ustąpiłem. Po jakimś czasie poszedłem do Jacka do domu i on piętnaście minut trzymał mnie bez krzesła. Zapamiętał i się zemścił (śmiech). Szczerze ci powiem: gdyby nie silna motywacja, że ja muszę z tym komunizmem walczyć, a więc muszę być w opozycji, to ja bym ją w jasną cholerę rzucił, bo tego towarzystwa nie akceptowałem.
Drugi przykład: w strajku majowym w 1988 r. było w stoczni paru inteligentów, m.in. Wyszkowski, Hali i Celiński, napisaliśmy dla potomności wspólny list-oświadczenie, podsumowujący naszą w nim obecność. Skończył się strajk, wyszliśmy, list wylądował w św. Brygidzie, przekazano go Wolnej Europie i co się okazało? Że do tego listu na pierwsze miejsce dopisał się Michnik. Był nie w stoczni, a w kościele, ale pal go diabli, niech będzie. On jednak zorganizował akcję, żeby do tego listu dopisało się jeszcze z 60
osób. Dlaczego? Bo skład tej pierwotnie podpisanej grupy był niestosowny z punktu widzenia ówczesnych potrzeb politycznych i nie mógł w Wolnej Europie pójść dokument, który wykazywał, że ci w strajku byli, a tamci nie byli. To także malutki przyczynek do tego, dlaczego jedni w 1989 r. mieli powszechną, międzynarodową nawet sławę, a inni byli zupełnie nieznani. Nie zrozum mnie źle. Ja nie kwestionuję w tym momencie zasług Michnika. Ja tylko stwierdzam, że jednym z zasadniczych powodów, dla którego ja czy mój brat Leszek byliśmy osobami całkowicie nieznanymi - choć od dłuższego czasu znajdowaliśmy się w kierownictwie "Solidarności" - było działanie takich właśnie mechanizmów. One zresztą nie tylko nie skończyły się w 1989 r., ale zostały podniesione do którejś tam potęgi. Dlatego powtarzam, dziewczyno, jak powstał rząd Mazowieckiego, dzięki mnie przecież, wszyscy bili brawo, a mnie zaczęto opluwać.
- Mazowiecki nie, Jarek.
- Mazowiecki przede wszystkim nie chciał mnie do rządu. On prawdopodobnie podejrzewał, że go będę nadzorował w imieniu Wałęsy. Dobrze się nawet stało, bo gdybym został ministrem, dużo gorzej bym chyba wylądował. Bo widzisz, było tak: kiedy on wygłosił swoje pierwsze expose w sejmie i nie wspomniał o Wałęsie, ja do niego poszedłem. Urzędował jeszcze w Tygodniku "Solidarność" i myśmy byli w dobrych koleżeńskich stosunkach. Powiedziałem mu: nie można tak. Zapytał: o co chodzi? No, o Wałęsę
- mówię i wyjaśniam. No tak - odpowiada - ja do niego zadzwonię. A potem nagle zadaje mi bardzo dla niego charakterystyczne pytanie, które przez lata zadawał przeróżnym ludziom, m.in. Macierewiczowi w 1980 r., a mnie zadał wtedy pierwszy i ostatni raz: wobec kogo ja chcę być lojalny? Odpowiedziałem: no, chciałbym być lojalny wobec Lecha i chciałbym być lojalny także wobec niego, bo może wam obu będę pomocny. On: no tak, oczywiście. Ja jeszcze go szczerze, po partyjnemu zapytałem: to co, chcecie teraz prostaka wykończyć? On mi odpowiedział: nie, no skąd, co za insynuacje. I ja w tym momencie wiedziałem, że po pierwsze
- chce, a po drugie - że ja praktycznie biorąc jestem out. Następnego dnia Mazowiecki z "Tysola" przeniósł się do URM-u, ja nie dostałem do URM-u stałej przepustki, demonstracyjnie, rozumiesz? - bo przecież i tak potem wchodziłem do znajomych, zostałem odsunięty od rokowań koalicyjnych przy tworzeniu rządu i to działanie nie było wymierzone konkretnie przeciw mnie, ale już przeciw Wałęsie. Mazowiecki bowiem powiedział wtedy publicznie dwie ważne rzeczy, jak pamiętasz. Pierwszą, na posiedzeniu Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, że "nie będę malowanym premierem"
- ale nie pod adresem Wałęsy, Jarek! tylko udziału PZPR-u w rządzie. Dokładnie: "Musi być dla wszystkich (także dla PZPR-u) zapewniony udział, otwartość i współodpowiedzialność. Dlatego mówię o szerokiej koalicji, ale ja biorę za nią odpowiedzialność". I dopiero po tym: "Mogę być premierem dobrym albo złym, ale nie zgodzę się być premierem malowanym".
- No właśnie, on bierze odpowiedzialność, czyli Wałęsa nie będzie mi tutaj podskakiwał. To było, droga Teresko, skierowane wyłącznie przeciw Wałęsie, uwierz mi, co swoim późniejszym zachowaniem wobec Wałęsy potwierdził. Był to jego zresztą, jak ktoś zauważył: tektoniczny błąd. I drugą rzecz, którą powiedział następnego dnia, w expose rządowym, że wprowadzamy "grubą kreskę", czyli nie zmieniamy układu społecznego.
- O, nie! Powiedział: "Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy... Przeszłość od-kreślamy grubą Unią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego załamania". I ja, Jarek, z tym się i dzisiaj zgadzam.
- To ty, widzę (uśmiech), jesteś agentką tamtej strony.
- Skończ z Mazowieckim.
- Jak już miał sformowany rząd, wezwał mnie i zaczął przedstawiać różne propozycje. To była moja chyba ostatnia w tym czasie dłuższa z nim rozmowa. (Śmiech).
- Z czego się śmiejesz?
- Bo najpierw musiałem czekać pod jego gabinetem, gdyż zadzwonił do niego Sekuła, wtedy wicepremier gabinetu Rakowskiego, a u nas obowiązywał taki idiotyczny przepis, że nowo desygnowany premier stawał na czele zdymisjowanego rządu, więc Mazowiecki Sekułę przyjął przede mną. A potem, kiedy już do niego wszedłem, zaproponował mi cztery rzeczy, śmiechu warte, i słuchaj, one były tak dobrane, że gdybym ich nawet nie odrzucił, chociaż Mazowiecki wiedział, że odrzucę, to i tak bym nie dostał. Zawsze jednak mógł powiedzieć: ja chciałem, ale niestety, okazało się to niemożliwe. Jedyną rzeczą, którą bym dostał, rzeczywiście dostał, ale po to, bym się ośmieszył i żeby ludzie na wspomnienie mego nazwiska pękali ze śmiechu, to było stanowisko szefa (śmiech) cen... (chichot).
- Czego? Cenzury.
- Przecież miało nie być.
- Ale jeszcze długo była, bo Mazowiecki wcale nie palił się jej znosić. Pozostałe trzy rzeczy też były zupełnie idiotyczne, całkiem nieważne, jakiś wojewoda elbląski, zastępca szefa czegoś tam, jakiejś prokuratury, nie ukrywam, że oceniałem się wyżej. Ale w gruncie rzeczy to, co on mi zaproponuje, nie miało dla mnie żadnego praktycznego znaczenia, natomiast znaczenie miało co innego. Mianowicie, że on rozpoczął wojnę z Wałęsą.
- Według mnie Wałęsa, mianując cię naczelnym redaktorem Tygodnika "Solidarność" wbrew zespołowi.
No właśnie, nie. Wcześniej Mazowiecki starał się pomniejszać Wałęsę, unikać go, nie informować, izolować w Gdańsku i dopiero wtedy Wałęsa mianował mnie naczelnym redaktorem Tygodnika "Solidarność". Mazowiecki się wściekł, na mnie oczywiście, rozumiesz? Jakiegoś szału dostał na moim punkcie. Ja zresztą, wchodząc do następcy Mazowieckiego w "Tysolu" - Dworaka, i oznajmiając mu, że będę naczelnym, wiedziałem już, że z Mazowerem mam przechlapane do końca życia. On jest, jak wiesz, straszliwie pamiętliwy, niesłychanie pamiętliwy.
- A ty, Jarek, okropnie podejrzliwy.
- To zadam ci pytanie: podobał ci się rząd Mazowieckiego?
- Coraz mniej. Zabił w ludziach entuzjazm.
- Nie podejmował decyzji. Pod tym względem Bielecki był lo razy lepszy. Ale odpowiedz: tak czy nie?
- Skrył się do gabinetów, szczelnie chronionych przez Drą-wieża i Niezabitowską.
- No właśnie. To opowiem ci dwie scenki z 1989 r. z rokowań koalicyjnych w sprawie rządu, w których jeszcze brałem udział, ale tylko w początkowej fazie. Spotkałem się z Millerem i on mi powiedział: telewizja musi być nasza, my w sprawie telewizji nie ustąpimy, niech pan pamięta, w żadnym wypadku nie ustąpimy. Odrzuciłem to. Oni na prezesa telewizji szykowali wtedy, wiesz kogo? Kwaśniewskiego! O tym się dowiedziałem z drugiej rozmowy z jednym ZSL-owcem, ubekiem zresztą, który był w istocie przedstawicielem PZPR-u. Ten ZSL-owiec dociskał mnie na różne sposoby, żeby im zostawić telewizję i zgódź się - przyduszał mnie do ściany - na kolegę Kwaśniewskiego właśnie, zrób go koniecznie jej szefem. Oni bardzo stawiali na Kwaśniewskiego. Nie zgodziłem się, oczywiście. Tak jak uznałem żądanie PZPR-u, by szefem URM-u był ktoś od nich, za bezczelne i śmieszne, bo oznaczało ubezwłasnowolnienie premiera. I teraz zauważ, telewizja została nasza, ale Drawicz nic w niej przez długi czas nie zmieniał, kierując się - jak zapewniał - przekonaniem, że tak jest demokratycznie. Drawicz awansował bardzo wielu dziwnych ludzi, pozwolił hulać komunistycznym dziennikarzom, aprobował, że w telewizji w dalszym ciągu propagowali oni PRL-owską świadomość społeczną, z fatalnymi skutkami dla kraju. Powiem ci więcej, Drawicz był piątym kandydatem, któremu Mazowiecki zaproponował to stanowisko. Czterech poprzednich je odrzuciło.
- Słyszałam o Marcinie Królu.
- Ty mi Marcina Króla nie przypominaj. Każąca ręka sprawiedliwości go kiedyś dosięgnie (śmiech).
- Za co, Jarek?
-

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika czarny anioł

8. Nu żydolaki mnie zablokowały

Nie moge wejść na strone gł.

Czarnyanioł

avatar użytkownika Maryla

9. czarny anioł

:) ma Pan program antywirusowy?

Proszę zamknąć strone w przeglądarce i wybrać jeszcze raz http://blogmedia24.pl

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika bełkot

10. autorka

Towarzyszko Mariolo, podobno to Macierewicz założył Solidarność i kierował strajkiem w stoczni. Czy to prawda towarzyszko?

avatar użytkownika Maryla

11. bełkot

idź bełkotać na ONET.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl