Był parny czwartkowy wieczór, kiedy wywlokłam Srebrnego z pociągu. Bardzo lubię wracać parnym wieczorem, bo cały czas jest ciepło i nawet w szarówce cały czas pachną liście i kwiaty. W parny wieczór nie można i nie chce się spieszyć, schodzi się ze szlaku w obawie przed burzą lub idzie na niedaleki spacer. Rozleniwiłam się na tę myśl i podczas przesiadki w Krakowie rower zaczął się ześlizgiwać pod koła pociągu, ledwie go podciągnęłam. Już Łyżeczkowo, więc jeszcze strome podejście na kładkę nad torami... z której o mało się nie stoczyłam. Bywa. A tu już naprzeciwko maszerowały dwie ciemne sylwetki. - Łorany, Pyzolu! - wrzasnęłam. Bo Pyzol odwiedził teraz Polskę i tak we trzy wracałyśmy do Łyżeczkowa. - Patrz, co mam - pokazałam Łyżeczce swój całkiem damski ubiór miast słynnych portek wielofunkcyjnych. - Chlast!!! - otrzymałam na to ostre uderzenie w czoło od strony kierowcy. Oniemiałam. - J-ja chciałam tylko zabić komara! - wykrztusiła z siebie Łyżeczka i ryknęłyśmy śmiechem.

Pyzol siedziała z tyłu za nami, wprasowana w ramę Srebrnego, i póki co nic się nie odzywała. Bo Pyzol wcale nie jest hałaśliwą pyzą. Jest drobną, kruchą kobietką o bardzo spracowanych rękach. Jeśli ktoś zobaczy te Pyzolowe ręce, raz na zawsze zrozumie, co to jest ta kanadyjska emigracja. Już rozłożone w Łyżeczkowej kuchni, nad herbatą i sernikiem ("Zjesz? Nie zjesz?... A, Sosenka-rowerzystka mówi, że ona wciągnie wszystko") słuchałyśmy opowieści o Kaśce, która działała w "tych" kręgach, dyskutowała i rozprowadzała bibułę. A potem wyjechała za Ocean i w swojej przysiędze obywatelki Kanady obiecała, że będzie wzbogacać tę ich kulturę najlepszą częścią własnej. O, tak. Pyzol do tego stanowczo się nadaje. Dyskusja z Pyzolem to było nieustanne ścieranie się w kwestii wolności słowa, wolności oceniania i wyborów, o "Murzynku Bambo" i pyskatym Amsternie, dla którego właśnie wpisałyśmy dedykację w książce. Jest taka, jaka jest w  komentarzach: szorstka i serdeczna, uparta i odważna. Gadałyśmy jedna przez drugą i trzecią chyba do drugiej w nocy, by na pytanie Łyżeczki, "czemu  nie komentujesz u nas w Saloniku", Pyzol odpowiedziała spontanicznie: "Bo ja nie lubię babskich pogaduszek!". Wyjęła z torebki małe pudełko i wyszła na ganek. Wymaszerowała. Tradycyjnie darła się do nas jeszcze z przedpokoju: "Moja siostra była świadkiem takiej sceny. Idzie ulicą menelska para. On chłop jak dąb, ona za to pokrwawiona cała. Ona do niego z jakimiś wyrzutami. On na to, ze stoickim spokojem: "Jebnąłem cię. To prawda. Ale czy możesz już nie drążyć tematu?".

W piątek Pyzol ugościł nas hojnie obiadem w resutauracji, zdecydowanie wybierając dla siebie typowo polskie menu. Po czym zebrał manatki, zakasał jedwabną, powłóczystą suknię i odjechał w siną, przedburzową dal (upewniwszy się tylko, czy "tam jest klimatyzacja"). W i tak już pustym bez Panien i Chłopczyka domu (na wczasach) zrobiło się smutno. Przechodząc przez pokój, gdzie dotąd królowała drobna kobietka z blond szczeciną na głowie, Pani Łyżeczka nadepnęła na coś swoją bosą stopą. Podniosła to do oczu: rozdeptany papieros. Uśmiechnęłyśmy się do siebie porozumiewawczo.