Nie wykluczam ekshumacji - rozmowa z Beatą Gosiewską ("Gazeta Polska")

avatar użytkownika Marco

 

Rosjanie przysłali do Polski ubrania zdjęte z ciał ofiar katastrofy brudne i mokre, w szczelnie zapakowanych workach. W siedzibie Żandarmerii Wojskowej dowiedziałam się, że muszą być one spalone ze względu na zagrożenie epidemiologiczne. Zastrzegłam, że jeśli tych rzeczy jeszcze nie spalono, to ja się na to kategorycznie nie zgadzam, ponieważ uważam, że jest to niszczenie dowodów w śledztwie, które się dopiero rozpoczyna. Dziś jestem przekonana, że to nie był wypadek i liczę się z tym, że będzie konieczna ekshumacja ciała mojego męża. Zrobię wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić – jestem to winna mojemu mężowi i wszystkim pozostałym 95 ofiarom smoleńskiej katastrofy – z Beatą Gosiewską, żoną Przemysława Gosiewskiego, posła PiS, wicepremiera w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Dorota Kania

Dlaczego zdecydowała się pani na powołanie swojego pełnomocnika z związku ze śledztwem w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu, w której zginął pani mąż?

Ponieważ jest to jedyna możliwość uzyskania dostępu do jakichkolwiek informacji i dokumentów. Poza doniesieniami medialnymi nikt nas jako rodziny nie informuje, co dzieje się w sprawie. Gdybym wierzyła, że rząd polski zrobi wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić, nie podejmowałabym żadnych działań. Tymczasem słyszę wypowiedzi polskiego premiera, z których wynika, że rząd nie będzie się mieszał do śledztwa, ponieważ uważa, że działania Rosjan są prawidłowe. Mimo że faktycznie pozostawiają wiele do życzenia, czego przykładem jest chociażby zabezpieczenie terenu katastrofy. Ja po prostu nie widzę ze strony rządu woli wyjaśnienia sprawy i dlatego zdecydowałam się na powołanie pełnomocnika. Dlatego też rozmawiam z dziennikarzami. Analizując doniesienia medialne i wydarzenia z ostatniego miesiąca, myślę, że było zbyt wiele zbiegów okoliczności, które skupiły się w jednym miejscu, czyli na smoleńskim lotnisku. Zwątpiłam w to, że ta władza doprowadzi do wyjaśnienia czegokolwiek w sprawie katastrofy. Teraz gdy minął pierwszy szok, widzę, jak to wszystko wygląda. Ta katastrofa obnażyła słabość państwa. Rządzący zajęli się bardzo sprawnie wchodzeniem do urzędów i wyborem nowych władz. Informowano w mediach, jak troszczą się o rodziny, a tak naprawdę to był wielki bałagan i dezinformacja. Liczyłam, że państwo wyjaśni przyczyny tej katastrofy, natomiast to, co widzę, to jakby próba ukrycia przed rodzinami prawdy.

Kto poinformował panią o tragedii?

O śmierci męża dowiedziałam się od znajomych – nikt mnie oficjalnie nie poinformował. Wszelkie informacje pochodziły z mediów. Później Kancelaria Sejmu zaoferowała pomoc w wypełnieniu wniosków o renty i zapomogi. Ponieważ nie prowadzę samochodu, jednorazowo udostępniono mi służbowe auto. Po dwóch dniach dowiedziałam się, że samochód będzie do mojej dyspozycji do dnia pogrzebu. Gdy zapytałam, czy mogą mi przydzielić kierowcę, który jeździł z moim mężem i którego znałam, pani dyrektor z Sejmu powiedziała do jednego z posłów: „znowu będą jeździć po zakupy”.

Kto pojechał do Moskwy na identyfikację pani męża?

Do Moskwy poleciał wujek, brat matki męża. W Novotelu na miejscu zbiórki widać było, że nasze służby ignorują rodziny. Mojemu znajomemu dwie godziny zajęło oczekiwanie na odebranie od niego materiału do badania DNA. Ponieważ ludzie się denerwowali, pracownicy z ABW oświadczyli, że oni prowadzą śledztwo i są przygotowani na nerwy i powinni się uspokoić.

DNA potrzebne do identyfikacji pobrano od mamy męża, przekazaliśmy też osobiste przedmioty. Ponieważ w Moskwie był wujek, czyli dalsza rodzina, nie pobrano od niego materiału do badań. Ja będąc w Polsce, dowiedziałam się z mediów, że ciało męża zostało zidentyfikowane, tymczasem w Moskwie, zanim to nastąpiło, były spore problemy. Okazało się, że omyłkowo zidentyfikowano ciało kogoś innego jako mojego męża. Dopiero po podaniu przez rodzinę znaków szczególnych, przedmiotów, które mąż miał ze sobą, i po wyglądzie ubrania nastąpiła właściwa identyfikacja. Dla mnie dowodem, że tym razem nie doszło do pomyłki, była obrączka, którą przywiozła rodzina.

Czy w Polsce rodzina starała się o pozwolenie na otwarcie trumny?

Mamie Przemka przekazano informację, że w Polsce nie będzie takiej możliwości, ponieważ trumny będą zalutowane.

Z tego, co mi wiadomo, ciało męża nie miało większych obrażeń, było w całości. Bardzo żałuję, że nie mogłam otworzyć trumny, mam nadzieję, że istnieje jakaś dokumentacja z jej zamknięcia. Nie wiem, dlaczego od początku przedstawiciele rządu odwodzili rodziny od wyjazdu do Moskwy, mówiąc, że ciała są w strasznym stanie. Po wielu rozmowach z bliskimi ofiar katastrofy dowiedziałam się, że większość ciał była w całości. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego już na początku wprowadzono taką dezinformację. Przyjmowaliśmy wszystko za prawdę, a to było na etapie, kiedy byliśmy w szoku, zmęczeni, załamani.

Czy posiada pani informacje z sekcji zwłok męża o przyczynach śmierci?

My nawet nie wiemy, czy była robiona sekcja zwłok męża, ponieważ nas o tym nie powiadomiono. Odebrałam akt zgonu i dokument z identyfikacji spisany po rosyjsku – w tych papierach nie ma godziny śmierci męża, lecz tylko godzina identyfikacji zwłok – 17.10–18.10. Teraz bardzo żałuję, że my jako rodzina nie zażądaliśmy otwarcia trumny i wykonania sekcji zwłok. Bo przecież nie wiemy, co się stało, nie wiemy, czy ktoś z przedstawicieli polskiego rządu był przy zamykaniu i lutowaniu trumny.

Kiedy pani odebrała akt zgonu?

Na lotnisku, po przylocie trumny z ciałem. Podeszła do mnie jakaś pani, która poprosiła mnie na bok. Celnik zwrócił się do mnie o okazanie dokumentu tożsamości. Zapytałam, do czego jest to potrzebne, i wówczas usłyszałam, że otrzymam akt zgonu. To była pierwsza oficjalna informacja, że mąż nie żyje.

Czy odebrała pani ubrania męża?

W Moskwie radzono rodzinie, żeby ubrań nie brała. Były one zdekompletowane – brakowało marynarki, co jest bardzo dziwne. Odzyskaliśmy natomiast przedmioty, które w niej były. Mąż zawsze w wewnętrznej kieszeni marynarki nosił portfel, który się znalazł i, o dziwo, nie był zniszczony. Zawierał pieniądze, karty, dowód osobisty – te przedmioty nawet nie były zabłocone. Znalazło się również pióro, które mąż także nosił w kieszeni – ono jednak było roztrzaskane na kawałki.

Dlaczego nie ma marynarki? Była charakterystyczna, szyta na miarę z tego samego materiału co spodnie, które ocalały z katastrofy. Nie oddano jej rodzinie w Moskwie, nie znalazłam jej także w siedzibie Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim.

Odnaleziono teczkę męża, brakowało w niej tylko kalendarza poselskiego, a na pewno miał go przy sobie – notował w nim telefony, adresy, terminarze i tematy spotkań. Nie oddano go w Moskwie, nie ma go żandarmeria, nie figuruje na liście przedmiotów, które przejęło ABW, jak np. telefon komórkowy.

A w jakim stanie była teczka?

Zupełnie brudna i porwana, także wewnątrz – nie wiem dlaczego, bo ocalałe przedmioty, które się w niej znajdowały: książki, wizytówki, chusteczki higieniczne, były w dobrym stanie. Nikt mi nie potrafił tego wytłumaczyć. Jest to po prostu niemożliwe, aby w tak zniszczonej teczce zachowały się znajdujące się w niej rzeczy. Nikt mnie nie poinformował, gdzie znaleziono przedmioty, które mi oddano.

Czy odzyskała pani pozostałe części garderoby męża?

Nie. Gdy zaczęłam wątpić, że był to nieszczęśliwy wypadek, pojechałam do siedziby Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim z postanowieniem, że zapytam, co stało się z ubraniami ofiar katastrofy. Uzyskałam odpowiedź, że Rosjanie spakowali je do szczelnych, foliowych worków i przesłali do Polski. Przedstawiciele żandarmerii powiedzieli mi również, że te rzeczy były mokre, brudne, zakrwawione i znajdowały się w stanie rozkładu. Twierdzili, że próbowali je suszyć, rozwieszając w garażu, i że stanowiły zagrożenie epidemiologiczne, dlatego nie mogą ich wydać.

Na jakiej podstawie stwierdzono to zagrożenie?

Powiedziano mi, że zebrała się jakaś komisja, która to postanowiła. Panowie z żandarmerii nie potrafili nic konkretnego powiedzieć, co to była za komisja i kto wchodził w jej skład. Sugerowali natomiast, że faktyczną decyzję o zagrożeniu epidemiologicznym podjął sanepid.

Co się stało z tymi rzeczami?

Dowiedziałam się, że podjęto decyzję o ich spaleniu właśnie ze względu na to zagrożenie, nikt natomiast nie potrafił mi powiedzieć, czy je faktycznie spalono. Ja zastrzegłam, że jeśli tych rzeczy jeszcze nie spalono, to kategorycznie się na to nie zgadzam, ponieważ uważam, że jest to niszczenie dowodów w śledztwie, które się dopiero rozpoczyna. Dziś jestem coraz bardziej przekonana, że to nie był wypadek, i będzie konieczna ekshumacja ciała mojego męża. Zrobię wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić – jestem to winna mojemu mężowi.

Czy miała pani przydzieloną osobę, która pomogłaby pani w tym najtrudniejszym czasie tuż po katastrofie?

Nie, ponieważ ciągle zmieniały się informacje o pełnomocnikach. Najpierw miało się nami – rodzinami ofiar – zajmować MSZ, później dowiedzieliśmy się, że MSWiA, a jeszcze później, że Kancelaria Sejmu. O tym, że w ogóle mogę prosić o jakiegokolwiek pełnomocnika, dowiedziałam się podczas mszy na placu Piłsudskiego od członków innej rodziny. Wcześniej wykonywaliśmy setki telefonów i nic się nie mogliśmy dowiedzieć. Np. pani z Kancelarii Sejmu mówiła mi, żebym poprosiła o pomoc wojewodę zachodniopomorskiego, bo tam mój mąż jest zameldowany na stałe, później dowiedziałam się, że w sprawie organizacji pogrzebu mam się zwrócić do wojewody mazowieckiego.

Panie z Kancelarii Sejmu były miłe, ale niewiele mogły pomóc. Informacje, które uzyskiwaliśmy z biura obsługi posłów, okazywały się nieaktualne. O najistotniejszych rzeczach dowiadywałam się z mediów. Trumna z ciałem męża przyleciała z Moskwy tydzień po katastrofie. To był najkoszmarniejszy tydzień w moim życiu, setki telefonów (również do Moskwy), długie dni oczekiwania, zero informacji, o przylocie powiadomiono nas trzy godziny wcześniej. Wtedy marzyłam, by wreszcie ten koszmar się skończył, aby odbył się pogrzeb. Zanim on nastąpił, musieliśmy przejść przez cały ciąg formalności: obejrzenie miejsca pochówku na Powązkach Wojskowych, rozmowy z przedstawicielem zakładu pogrzebowego, który na kilka dni przed pogrzebem nagle oświadczył, że ma dużo pracy i chce się wycofać. Gdy pytaliśmy, czy mogą podstawić autokary do przywozu uczestników pogrzebu z kościoła na Powązki, zapytano, czy rodzina dopłaci, bo oni nie mogą nie zmieścić się w kosztach. Bardzo często czułam, że przedstawiciele rządu zostawili mnie samej sobie i sama muszą sobie radzić. To na mnie spoczął ciężar organizacji pogrzebu, pomogli mi przyjaciele, dopiero później dowiedziałam się, że pogrzeb państwowy powinien zorganizować zakład pracy.

Premier powiedział, że państwo w obliczu smoleńskiej tragedii zdało egzamin.

Ja tego nie odczułam. Widziałam natomiast chaos, dezinformację, puste medialne gesty. Kilka dni temu zadzwoniła do mnie pani z Kancelarii Sejmu i zaprosiła na otwarcie pomnika ofiar katastrofy. Powiedziała mi też, że są do odebrania urny z ziemią smoleńską. A ja zamiast urn z tą ziemią chciałabym, aby Rosjanie solidnie zabezpieczyli miejsce katastrofy, chciałabym być wreszcie na bieżąco informowana o śledztwie w sprawie katastrofy, w której zginął mój mąż. Chciałabym, aby przedstawiciele władz zadbali o groby ofiar tragedii. Nie wszystkie rodziny są w stanie podnieść się z tej strasznej tragedii i zadbać o mogiły. Ostatnio byłam na Powązkach na grobie męża i na własne oczy widziałam, jak wyglądają niektóre mogiły ludzi, którzy przecież mieli państwowe pogrzeby.

Ostatnio kilkanaście rodzin ofiar katastrofy podpisało list, by nie wykorzystywać tragedii smoleńskiej do celów politycznych. Podpisałaby się pani pod nim?

Nie, ponieważ uważam, że domaganie się pełnego wyjaśnienia smoleńskiej tragedii przez kogokolwiek nie jest żadną polityką. Wiem natomiast, że teraz rodziny muszą się zjednoczyć i dążyć do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Mówię to z przykrością, ponieważ tuż po 10 kwietnia liczyłam, że dążeniem do prawdy zajmie się państwo. Gdy zwątpiłam, że państwo w osobie premiera będzie chciało wyjaśnić tę sprawę, postanowiłam działać. Uważam, że poległym w katastrofie prezydenckiego samolotu należy się ujawnienie prawdy. Zrzucanie winy na pilotów bez żadnych dowodów jest skandaliczne. Jestem przekonana, że piloci byli ostatnimi ludźmi, którzy mogli przyczynić się do tej katastrofy. Uważam, że podanie informacji, iż to błąd pilota był przyczyną tragedii, jest uzasadnione wyłącznie wtedy, gdy zostanie to udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Oni nie mogą się bronić, bo nie żyją. Pozostawili rodziny, żony, dzieci. My przeżywamy tę katastrofę strasznie. Co muszą czuć najbliżsi tych pilotów, gdy słyszą płynące z mediów oskarżenia? Oni zostali zlinczowani, zanim rozpoczęło się śledztwo. Są to po prostu łajdackie działania, by znaleźć kozła ofiarnego, a nie po to, by wyjaśnić sprawę.

Etykietowanie:

15 komentarzy

avatar użytkownika Unicorn

1. "amie Przemka przekazano

"amie Przemka przekazano informację, że w Polsce nie będzie takiej możliwości, ponieważ trumny będą zalutowane.

Z tego, co mi wiadomo, ciało męża nie miało większych obrażeń, było w całości. Bardzo żałuję, że nie mogłam otworzyć trumny, mam nadzieję, że istnieje jakaś dokumentacja z jej zamknięcia. Nie wiem, dlaczego od początku przedstawiciele rządu odwodzili rodziny od wyjazdu do Moskwy, mówiąc, że ciała są w strasznym stanie. Po wielu rozmowach z bliskimi ofiar katastrofy dowiedziałam się, że większość ciał była w całości. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego już na początku wprowadzono taką dezinformację. "
Gdybym użył słowa niefrasobliwość rządu byłoby to znaczne uproszczenie. Stwarzając pozory dobrej woli tak naprawdę umyto ręce. Olano sprawę, spychając wszystko na Rosję, od czasu do czasu wpadają medialne szczury i jest gra na czas. Ten rząd nawet nie zarządza, nawet nie udaje, po prostu jest nieudolny.

:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'

avatar użytkownika roma anna

2. Rada Starego Wiarusa dla Pani Gosiewskiej i pozostalych rodzin

* Wszystkim osobom prywatnym, prywatnie przechowującym szczątki kabiny pasażerskiej Tu-154M oraz rzeczy osobiste ofiar przywiezione z miejsca katastrofy, z serca radzę:

Dobrze schować, nie rozmawiać o tym, nie chwalić się, czekać. Przyjdzie czas. Na wyjaśnienie pierwszej zbrodni katynskiej przyszło czekać 50 lat. *

http://wtemaciemaci.salon24.pl/183757,analiza-instrumentalna-ostyglej-lu...

PS. Teksty Starego Wiarusa (i nie tylko) sa czytane za granica (w Rosji tez:))

avatar użytkownika Unicorn

3. http://www.naszdziennik.pl/in

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100518&typ=po&id=po01.txt
"
fot. M. Austyn

fot. M. Borawski

Z Zuzanną Kurtyką, wdową po prezesie Instytutu Pamięci Narodowej Januszu Kurtyce, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Minął już ponad miesiąc od tragedii z 10 kwietnia. Pani zdaniem, przebieg śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu jest rzetelnie relacjonowany?
- Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Rodziny ofiar katastrofy nie są informowane o postępach śledztwa. Wiem tylko tyle, co relacjonują media, dlatego ciężko mi powiedzieć, czy są to rzetelne i sprawdzone wiadomości. Media mają to do siebie, że generują sensacje, a nawet skandal, i dużo jest informacji właśnie tego typu.

Z tego można wywnioskować, że nikt do Pani nie dotarł oficjalnie z żadnymi informacjami na temat dotychczasowych ustaleń z dochodzenia w tej sprawie?
- Rzeczywiście, nikt się ze mną nie kontaktował i z tego, co wiem, inne rodziny, a przynajmniej te, z którymi mam kontakt, też nie mają żadnych informacji poza medialnymi. Niepokojące dla mnie jest również to, że informacje o śledztwie jakby wyciekały na zewnątrz i są podawane do mediów w sposób przynajmniej dla mnie dziwny, bo albo się mówi wszystko, albo się nie mówi nic.

Mogłaby Pani podać konkretny przykład?
- Niedawno usłyszałam w telewizji słowa jednego z prokuratorów prowadzących śledztwo, że ludzie w samolocie używali telefonów komórkowych. Dla mnie jest to absurd i w pewnym sensie próba zrzucania winy na umarłych, którzy nie mogą się bronić przed bzdurnymi zarzutami. Ktoś, kto odbiera taką informację, może wysnuć wniosek, że samolot był wypełniony kilkudziesięcioma samobójcami. Takie podawanie wiadomości przez prokuratora, który z jednej strony zarzeka się, że nie będzie nic mówił, a z drugiej jakby mimochodem podaje "rewelację", która idzie w świat, tworzy rzeczywistość, generuje spekulacje, a przy tym bardzo rani rodziny ofiar, jest ze wszech miar niestosowne. Przynajmniej dla mnie, ale chyba też dla innych rodzin, była to bardzo bolesna wiadomość. Osobiście jestem rozczarowana - choć to chyba bardzo łagodne słowo - sposobem, w jaki w tym momencie traktowane są rodziny tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem.

Ma Pani pełne zaufanie do tego, jakie kroki podejmują polskie władze w celu wyjaśnienia katastrofy?
- Nie jestem prawnikiem, ale jestem osobą, którą ta tragedia dotknęła osobiście. Moje zdanie w tej sprawie jest jednoznaczne. Mam pretensje do polskich władz, że śledztwo zostało praktycznie całkowicie pozostawione w rękach Rosjan. Myślę, że można było doprowadzić do tego, by śledztwo było prowadzone wspólnie. Nie umiem sobie też wyobrazić sytuacji, w której, dajmy na to, rozbija się samolot z prezydentem Stanów Zjednoczonych i Stany Zjednoczone pozostawiają śledztwo Rosjanom. Dla mnie jest to po prostu niemożliwe. Ustępując Rosjanom, oddając im całkowicie inicjatywę, wygenerowaliśmy sobie problem na następne dziesięciolecia. Obawiam się, że niezależnie od wyników śledztwa, nie mając kontroli nad jego przebiegiem, będziemy mieć poczucie, że być może zostaliśmy gdzieś oszukani. Historia naszych stosunków z Rosjanami jest bardzo wymowna i nie ułatwia rozwiązania tej sprawy. Dlatego należało dołożyć wszelkich starań, by nie było miejsca na jakiekolwiek niedomówienia. Boli też fakt, że jako Polacy poddaliśmy się, i to już na starcie, nie próbując nawet czegokolwiek zrobić. Zapewniam, że nie jest mi miło o tym mówić, zwłaszcza że w tej katastrofie zginęła najbliższa mi osoba.

Wraz z synami oraz innymi rodzinami ofiar katastrofy podpisała się Pani pod listem otwartym w obronie dobrego imienia pilotów Tu-154M. Skąd taki gest?
- Według mnie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jestem przekonana, że zarówno kapitan prezydenckiego samolotu, jak i cała jego załoga zrobili wszystko, co tylko było w ich mocy, żeby uratować pasażerów, niezależnie od tego, kim by oni nie byli. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogło być inaczej. Zresztą nie ma żadnych dowodów na jakąkolwiek winę pilotów, żadnych. W tej sytuacji nie można nikogo potępiać. Na pogrzebie majora Arkadiusza Protasiuka nie było żadnego przedstawiciela władz. To niesprawiedliwe. Powtórzę jeszcze raz: jestem przekonana, że załoga zrobiła wszystko, co było możliwe, aby uratować pana prezydenta i wszystkie osoby, które były w tym samolocie.

Wobec PiS oraz prezesa Jarosława Kaczyńskiego formułowane są zarzuty wykorzystywania tragedii katyńskiej jako elementu kampanii wyborczej, zwłaszcza gdy publicznie zadają pytania na jej temat. Czy, według Pani, przeżywanie żałoby w ogóle może być odczytywane w kategoriach walki partyjnej?
- Nie potrafię zrozumieć, jak w ogóle można w ten sposób mówić. Jest to co najmniej dziwne. To jakby próba ingerowania w bardzo osobiste uczucia bliskich ofiar, niejako sugerowanie im, co mogą, a czego nie, co jest polityką, a co nie. Czy prezes Kaczyński ma się odciąć od tego, że przeżywa śmierć brata, ma być marionetką...? To jakby próba zawłaszczania czy kreowania pewnej rzeczywistości przez niektóre środowiska, rzeczywistości, która ma być taka, a nie inna. Jarosław Kaczyński ma prawo być człowiekiem i zachowywać się po ludzku. Tego prawa nikt nie może mu odmówić.

W jakich okolicznościach dowiedziała się Pani o katastrofie prezydenckiego samolotu?
- Kiedy rano w sobotę, 10 kwietnia, byłam w drodze na konferencję, zadzwoniła do mnie mama z informacją, że usłyszała w radiu komunikat o tym, iż pod Smoleńskiem rozbił się samolot prezydencki...

Wiedziała Pani, że mąż był na pokładzie?
- Tak.

Potem był pobyt w Moskwie i identyfikacja zwłok męża...
- Trzeba było dużo samozaparcia... Prawdę mówiąc, potraktowałam to jako obowiązek, po prostu jako zadanie do wykonania. Pojechałam do Moskwy, bo wiedziałam, że tak muszę się zachować. Tak samo podszedł do tego mój syn. Myślę, że takie podejście pomaga człowiekowi być twardym, pomaga przejść przez takie trudne i niespodziewane sytuacje. Myślę, że po naszych doświadczeniach w Moskwie jestem teraz mocniejsza.

Kto i kiedy zaproponował wyjazd do Moskwy i jak przebiegała jego organizacja?
- Nikt nie zaproponował mi wyjazdu do Moskwy. Stąd mój wewnętrzny żal, który pozostanie na długo.

Czy dobrze rozumiem, że po katastrofie nikt z przedstawicieli władz się do Pani nie zgłosił?
- Dokładnie tak. O tym, że dla rodzin katastrofy organizowany jest wyjazd do Moskwy, dowiedziałam się w niedzielę, 11 kwietnia, przed południem z informacji zamieszczonych na pasku w jednej ze stacji telewizyjnych. Tam też były podane telefony.

Jak przebiegała organizacja samego wyjazdu?
- Panował pewien chaos informacyjny. Kiedy w końcu udało mi się dodzwonić pod wskazany numer i porozmawiać z koordynatorem, dowiedziałam się, że mogę lecieć razem z dziećmi. Jeszcze tego samego dnia, w niedzielę, dotarliśmy do Warszawy i wraz z innymi rodzinami wylecieliśmy do Moskwy.

Oceny poszczególnych rodzin co do sposobu traktowania przez rosyjskie służby są zróżnicowane. Jak Pani i osoby Pani towarzyszące byli traktowani?
- Pobyt w Moskwie był bardzo dobrze zorganizowany przez Rosjan. Właściwie nikt nam się nie naprzykrzał i przez cały czas mieliśmy zagwarantowaną pomoc medyczną, opiekę psychologów, którzy się nami zajmowali. Dotyczy to także obsługi hotelowej, która była bardzo miła i gotowa do niesienia wszelkiej pomocy. Byliśmy także chronieni przed fleszami aparatów fotoreporterów i dziennikarzami. Rosjanie byli bardzo dyskretni. Mieliśmy do dyspozycji zorganizowane na ten czas kaplice zarówno w Instytucie Medycyny Sądowej, jak i w hotelu.

Na czym polegały procedury i jak przebiegała sama identyfikacja ciał?
- Każdą rodziną zajmowały się trzy osoby: rosyjski śledczy, polski tłumacz i psycholog. Na początku zbierano dane osobowe od rodzin, które przyjechały do identyfikacji. Pytano o dokładny opis ofiary: wygląd, znaki szczególne, ubranie, jakie ewentualnie rzeczy mogła mieć przy sobie, typu biżuteria, zegarek, telefon komórkowy czy chociażby pamiątki. Na podstawie tego, co mówiliśmy, odszukiwali w swoich materiałach najbardziej dopasowane do tego opisu ciało ofiary. Pierwszego dnia, w poniedziałek, nie znaleziono żadnego ciała pasującego do naszego opisu.

Co było w kolejnych dniach?
- Drugiego dnia Rosjanie zwiększyli swą bazę danych o opis rzeczy i cała procedura rozpoczęła się od czytania tych opisów. Na tej podstawie typowano worki z rzeczami i przypisanymi do nich numerami, które można było obejrzeć. Rosjanie - prawdopodobnie po to, aby oszczędzić nam dość przykrych przeżyć - nie chcieli pokazywać razem wszystkich rzeczy ofiar. Proszę uwierzyć, że rzeczy te wyglądały okropnie. Właściwie trudno było je porównać z ubraniami. Były bardzo zniszczone, ubłocone i zakrwawione, nie przypominały swoich pierwotnych kolorów. Ponadto kiedy rozpakowano przed nami kilka wytypowanych worków, okazało się, że rosyjskie opisy były bardzo niedokładne. Pokazano nam np. spodnie z lampasami, gdy w opisie nikt o tym nie wspomniał. Po przejrzeniu kilku worków nadal nie byliśmy w stanie w żaden sposób przyporządkować rzeczy do ciała mojego męża.

Jak w końcu udało się zidentyfikować ciało pana Janusza Kurtyki?
- Mąż nie nosił żadnej biżuterii, nie nosił zegarka, zresztą nie miał w ogóle w zwyczaju noszenia jakichkolwiek ozdób. Najwyraźniej nie miał też przy sobie dokumentów, jak to było w przypadku niektórych ofiar. Po drugim dniu byliśmy zrezygnowani i gotowi na powrót do Polski. Pani minister Ewa Kopacz podczas zebrania około północy z wtorku na środę zachęcała rodziny do pozostania, do kontynuowania identyfikacji za wszelką cenę. Ofiarowała też swoją pomoc. Oznajmiła, że jeżeli będzie trzeba, to będzie chodziła z rodzinami od zwłok do zwłok, tak by można było je zidentyfikować. Powiedziała też, że wymusi na Rosjanach, żeby pokazali nam ciała, i właściwie dzięki jej perswazji zostaliśmy jeszcze w Moskwie. W środę pokazano nam zdjęcia wszystkich rzeczy ofiar znajdujące się wreszcie w komputerach. Wytypowane przez nas ubranie udało się zidentyfikować głównie dzięki pomocy polskiego śledczego z Katowic, który wykazał się niesamowitą wiedzą fachową. Oglądając ubranie, właściwie niepodobne do niczego, odnalazł w nim tyle szczegółów, że już w połowie przeglądania byliśmy pewni, że należało ono do męża. Na tej podstawie pozwolono nam obejrzeć przypisane do tych rzeczy ciało, które bez najmniejszych wątpliwości rozpoznaliśmy jako ciało męża."
"Co się stało z rzeczami osobistymi Pani męża?
- Odebrałam je niedawno w Mińsku Mazowieckim. Rzeczy mojego męża były prawdopodobnie w małym neseserze, który wziął ze sobą, albo w kieszeniach płaszcza, który w samolocie po prostu zdjął. Wśród rzeczy, jakie mi zwrócono, były: paszport, dowód osobisty, prawo jazdy, chusteczki higieniczne, guma do żucia, długopisy.

A co się stało z telefonem czy np. komputerem osobistym męża?
- Telefonu nie otrzymałam. Jak nas poinformowano, telefony ofiar zostały zabezpieczone do celów śledztwa. Komputera też nie otrzymałam, zresztą nie wiem, czy mąż miał go ze sobą."
"Nie jestem specjalistą i trudno mi zajmować jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Myślę jednak, że jest to dość skomplikowana sprawa. Teren, po którym zostały rozrzucone fragmenty samolotu czy rzeczy ofiar, jest bardzo rozległy - tak nam przynajmniej powiedziano. Podobno rzeczy znajdowano nawet w promieniu 1200 metrów. Sądzę jednak, że obszar katastrofy powinien być ogrodzony i zabezpieczony."

:::Najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku::: 'ANGELE Dei, qui custos es mei, Me tibi commissum pietate superna'

avatar użytkownika roma anna

4. Na ubraniach mogły być ważne ślady.

Dzisiejszy wywiad z prof. Piotrem Kruszyńskim, karnistą z Uniwersytetu Warszawskiego, (Nasz Dziennik - Jacek Dytkowski )

*Małgorzata Wassermann twierdzi, że podczas identyfikacji ciała jej ojca Zbigniewa Wassermanna Rosjanie chcieli, żeby podpisała oświadczenie, iż mogą spalić jego ubranie, bo są to strzępy pobrudzone krwią, benzyną i błotem...

- Jeżeli rzeczywiście te ubrania zniszczono, to nie postąpiono prawidłowo. To kolejny błąd, gdyż na tych fragmentach odzieży mogą być ślady biologiczne, ślady krwi. To wszystko może mieć znaczenie.

W samolocie była rozprowadzona substancja chemiczna. Jaka była tego przyczyna?* (sic!!)

http://www.wolnapolska.pl/index.php/Polityka-%C5%9Awiat/na-ubraniach-mog...

avatar użytkownika Nico031

5. Rząd i służby państwowe zdały egzamin?

Po katastrofie i teraz w czasie powodzi na południu Polski widzimy jak Rząd i służby państwowe zdały egzamin... tragedia... i jeszcze potrafią się pokazywać na oczy ludziom...

"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska

Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/

avatar użytkownika Figa

6. Nico 031

nie tylko pokazują się ludziom na oczy - oni drwią i kpia sobie z wszystkiego i wszystkich, jesli nadal ludzie obdarzą tę bandę swoim mandatem , to ja się poddaję, stwierdzajac że Polska zasługuje tylko na baty od obcych- to już jest dramat

Figa

avatar użytkownika Tymczasowy

7. Roma Anna

Dokladnie tak to jest!

avatar użytkownika Nico031

8. Figa

Nie możemy się poddawać... musimy walczyć o Polskę która jest w nas ... tak jak walczył o Polskę Nasz Prezydent...

"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska

Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/

avatar użytkownika Tymczasowy

9. Depcza zwloki dobrych ludzi

A PO-wski piknik trwa!

avatar użytkownika Figa

10. Nico 031

wiem ,i jak siebie znam to nie odpuszczę , choć ręce opadają , jestem zahartowana w walce pod moim adresem obok przymiotnika pisowska padły juz chyba wszystkie okeślenia zdzira , szmata i padlina to chyba najbardziej cenzuralne

Figa

avatar użytkownika Penelka

11. Co na to MSZ ,że to nie są zwłoki śp. Przemysława Gosiewskiego?

Wtedy ruszy lawina ekshumacji pozostałych zwłok ,co wtedy? Co na to Minister Kopacz?

penelka
avatar użytkownika Penelka

12. Nie odpuście tego! Manipulacja nie może być przyklaskiwana!

Walczcie do końca o prawdę. Przemysław Gosiewski był bardzo pracowitym człowiekiem i zasłużył sobie na prawdę. Za tą prawdę będę się modlić.

penelka
avatar użytkownika Figa

13. Jestem za

walczyć o prawdę, Rosjanie robią co chcą, bo na to pozwolił im ten (nie)rząd, społeczność międzynarodowa nie kiwnie palcem w bucie , sami musimy dochodzić prawdy rodziny moga przeciez w razie konieczności udać się do Strassburga , Hagi jeśli trzeba będzie , zwlaszcza rodziny pilotów powinny ekshumować szczątki bo tu sprawa śmierdzi narbardziej, a my musimy wspierać rodziny ofiar pod Smoleńskiem w żadnym razie nie kupowac "kitu" wciskanego nam przez Rosjan za pomącą polskich wasali, policzcie państwo ile już było kłamstw i jaki kit usiłowano nam wcisnac począwszy od czasu katastrofy do dziś nie jesteśmy pewni czy 8.41 czy 8.20 jak twierdza niektorzy internauci rosyjscy,kłamstwa pani Kopacz o przesiewanej ziemi!!!!! itd Śledztwo zas zmierza do stwierdzenia że Tupolewa pilotowły jakieś głąby, ktorym nie zależało na zyciu tak mniej więcej można to zsumować ( wczorajsza próba podania się do dymisji dowódcy Sił Powietrznych tez jest wymowna )

Figa

avatar użytkownika Nico031

14. Figa

Tak ludzie uczciwi są dzisiaj niczym ,są wyśmiewani i wyzywani ...
Nie mozna kupować kitu jaki nam serwuja przy okazji katastrofy prezydenckiego samolotu i powodzi... prawda musi zwyciężyć... w imię tyc co zginęli ... musimy wspierac rodziny ... musimy głosować na Jarosława i zachęcać innych ... jest pkazja ... rozgoryczeni powodzianie zapewnie czekają by im podpowiedzieć kogo mają wybrać...

"Na każdym kroku walczyć będziemy o to , aby Polska

Polską była, aby w Polsce po Polsku się myślało"/ kardynał Stefan Wyszyński- Prymas Polski/

avatar użytkownika karakan

15. Penelka

Wg mnie problem(dla Rosjan) tkwi w tym co jest na zwłokach(substancje) lub w jakim zwłoki są stanie(przyczyna śmierci,ślady) To z tego powodu zalutowano trumny i straszy się epidemią(nikt tylko nie wie jaką)