Byłem wczoraj na z imieninach w środowisku nauczycielsko-dyrektorskim i... stałem się mizantropem. Mam teraz ochotę zaszyć się w Bieszczadach. 

Jeszcze umiałem wytłumaczyć, choć nie było to łatwe, statystyki rosnącego poparcia dla PO i SLD mimo przytłaczających przejawów niszczenia wszystkich sfer życia publicznego, gospodarki, kurczącego się obszaru wolności i deptania polskiej racji stanu.  Mimo sobiesiakowa utkanego z afer, całej klasy politycznej o mentalności producenta podróbek, i struktur mafijnych wyrosłych z aparatu PRLu.   Pięć lat obłędnej kampanii nienawiści do wszystkiego co nie jest przeciw PiSowi wyzwoliło emocje, przez które żadne racjonalne argumenty nie są w stanie przebić się.

Umiałem wytłumaczyć statystyki, ale kontakt z żywymi ofiarami szczucia był porażający. Dawno nie widziałem takiej erupcji nienawiści do PiS jak w czasie tej zakrapianej imprezy. Nie chodzi mi o wulgarny język tych zajmujących eksponowane stanowiska w instytucjach zaufania publicznego, wykształconych osób. PiS obwiniany był o wszystko. O regulacje prawne dotyczące transparentności, o aferę hazardową, o państwo policyjne, o wszystko co Tusk obiecał a nie zrobił i o wszystko co mimo lenistwa zdołał zrobić. Ktoś niewtajemniczony mógłby mieć wrażenie, że rządzi PiS a nie Tusk!  W pewnym momencie "dyskusja" polegająca na prześciganiu się w pluciu na PiS  rozwinęła się  w prawdziwy seans nienawiści z wygrażaniem (PiSowi i Kaczyńskim) i podniesionymi głosami... Ktoś kto w seansie nie uczestniczył mógł poczuć się zagrożony. Na szczęście dało się jeszcze wyjść