super śledczy w akcji

avatar użytkownika faxe

Wszystkie zbieżności z prawdziwymi postaciami i wydarzeniami, nie są żadnym przypadkiem.
Wszystkich czytelników informuję, że wolność wypowiedzi i swoboda wyrażania swoich poglądów jest zagwarantowana art. 54 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Artykuł ten gwarantuje również prawo do informowania o działalności osób pełniących funkcje publiczne.
Pisząc i publikując ten „nowelkę” byłam i jestem świadoma odpowiedzialności karnej z art. 212 & 1 i 2 Kk i oświadczam, iż informacje w tej publikacji podlegają ochronie art. 213 & 2 Kk.
 
Osoby wykonujące funkcje publiczne- ze względu na swą pozycję i możliwość oddziaływania zachowaniami, decyzjami, postawami, poglądami na sytuację szerszych grup społecznych - muszą zaakceptować ryzyko wystawienia się na surowszą ocenę opinii publicznej...” Wyrok Trybunału Konstytucyjnego SK 43/05 12.05.2008
 
                                             Rozdział  I                                                      
Wakacje zbliżały się do końca. 24 sierpień - Prokurator Wuj ze wstrętem patrzył na swoje biurko, zawalone teczkami spraw, które aktualnie prowadził. Włamania, kilka kradzieży samochodów, pobicia. Wsadzanie za kratki drobnych przestępców przestało go bawić. Miał 28 lat i marzył o szybkiej i spektakularnej karierze w prokuraturze. Potrzebne mu było jakieś zabójstwo, porwanie, może gang narkotykowy. To były sprawy, które gwarantowały zainteresowanie mediów krajowych i przełożonych. Z niechęcią otworzył teczkę z aktami nastąpnej sprawy.
Zadzwonił telefon – Wuj, zbierajcie się, jedziecie do Pipidówki urlopowicze znaleźli w jeziorze czaszkę ludzką. Zawiadomiłem już doktora Porągiewkę, za godzinę tam będzie. Miejsce zabezpieczył miejscowy posterunkowy
Ręce mu sią trzęsły ze zdenerwowania i podniecenia, kiedy skończył rozmowę z Szefem. Nareszcie... to jest sprawa.
 Podróż do Pipidówki zajęła mu długie 20 minut. Część jeziora odgrodzona była od gapiów i ciekawskich taśmą policyjną. Na brzegu leżała torba plastikowa. Doktor Porągiewka przyjechał swoim najnowszym Mercedesem. Obydwaj obejrzeli czaszkę, doktor wypełniając protokoł oględzin, referował: czaszka oddzielona od ciała siekierą lub toporem, jeden postrzał w potylice, otwór wylotowy w okolicach oczodołu, czaszka częściowo zeszkieletowana, tkanka miękka częściowo zachowana, również na żuchwie. Na tejże zuchwie opisał  brak zęba 6-, utracony zażyciowo, wskazuje na to zębodół dobrze zabliźniony.
Po powrocie do Olsztyna, Wuj wrócił do biura. Rozsadzała go energia. Musiał przejrzeć zgłoszenia osób zaginionych i załatwić płetwonurków, aby przeszukali jezioro. Przeglądając listę osób zaginionych natknął się na notatkę o zaginięciu Jana Kowalskiego z Suwałk. Rzuciło mu się w oczy znajome nazwisko – Jerzy Wojdak. Wojdak – olsztynianin był znajomym Kowalskiego. Wuj odłożył notatkę na bok – jutro trzeba zajrzeć co wiemy i mamy na Wojdaka. 
Następnego dnia Porągiewka miał zaplanowaną autopsję czaszki. Autopsję wg przepisów prezprowadza prokurator przy udziale medyka sądowego, ale Wuj miał ważniejsze sprawy i zadzwonił do Porągiewki, aby zrobił autopsję sam. Wuj tymczasem wezwał podkomendanta policji Wieczorka, aby zreferował mu co wie o Wojdaku. Wieczorek przyszedł z grubą teczką. Wojdak, znany w Olsztynie złodziej, obecnie ma firmę handlu nieruchomościami, przyjaźni się z Kamilem Panisiewiczem z Suwałk, często go odwiedza. Panisewicz stracił nogę w wybuchu bomby podłożonej w garażu. Podejrzanym o podłożenie bomby był między innymi zaginiony Jan Kowalski. W Pipidówce, Wojdak ma kolegę Wiktora Gamusa.
Po spotkaniu z Wieczorkiem, prokurator Wuj nie mógł opanować podniecenia. Wszystko tak pięknie zaczyna się układać. Czaszkę znaleziono w Pipidówce, Wojdak ma tam kolegę. W Suwałkach zaginął Kowalski, podejrzany o podłożenie bomby przyjacielowi Wojdaka. Ta czaszka to musi być zaginiony Kowalski – mam mordercę.
 
Kilka dni później, płetwonurkowie przeszukując jezioro, znaleźli kilka plastikowych worków. Nadzorujący pracę policjant Karbowiak sporządził stosowne protokoły i zostawił nieotwarte worki do dyspozycji i procesowania prokuratorowi Wujowi z doktorem Porągiewką. Miejsce wydobycia worków opuścił o godz. 10.30. Wuj z Porągiewką zjawili się około 12.00. Otworzyli worki, w których znaleźli dwa podudzia i dwie dłonie. Po wykonaniu odpowiednich czynności, łącznie z oględzinami szczątków i sporządzeniu odpowiednich protokołów, szczątki przewieziono do Olsztyna.
Następnego dnia doktor Porągiewka przeprowadził autopsję szczątków, podczas której pobrał na wszelki wypadek materiał do badań DNA. Prokurator Wuj nie miał czasu uczestniczyć w tej czynności. Uskrzydlony wizją przyszłych laurów, nie spoczął na laurach i zajął się gorączkową pracą nad budowaniem teorii zabójstwa.
14 września teoria była gotowa. Poszedł z nią do Szefa, który z uznaniem pokiwał głową.
Duża sprawa – trzeba znaleźć jakiś kryptonim dla tej operacji – stwierdził Szef.
Może „Główka"” - nieśmiało zaproponował Wuj.
Swietnie, zabierajcie się Wuj do roboty i żebyście mi nic nie spieprzyli operacji „Główka” ha..ha..ha..– zakończył Szef.
W ciągu następnych 2 miesięcy prokurator Wuj, ciężko pracował nad swoją teorią i dopasowywaniem dowodów, aby trzymała się kupy. Założył, że mordercą był Jerzy Wojdak, jego przyjaciel bez nogi Kamil Panisiewicz, a także kolega Wojdaka z Pipidówki, Wiktor Gamus. Motyw był jasny, Panisiewicz zemścił się za podłożenie bomby, Wojdak się podłączył, bo miał swoje porachunki z Kowalskim – jego była była żona miała krótki romans z tymże, a Gamus, dla sportu, ale musiał maczać w tym ręce, bo znał Wojdaka, no i szczątki znaleziono w okolicy Pipidówki.
Po 2 miesiącach Wuj mógł się pochwalić następującymi osiągnięciami:
o        Badanie DNA wykazało, że poszczególne szczątki pochodzą od tej samej osoby.
o        Nie przeprowadzono badania porównawczego uzębienia NN szczątków z uzębieniem Kowalskiego, ponieważ Wuj nie mógł znaleźć więziennej książki zdrowia Kowalskiego.
o        Wobec tego zlecono badanie antropologiczne czaszki. Antropolog z AM w Poznaniu odtworzyła przypuszczalny wygląd czaszki, ale jakoś nie bardzo był podobny do Kowalskiego. Właściwie to wcale nie był podobny.
o        Antropolog do swoich badań musiała poddać czaszkę maseracji, czyli oczyścić ją z tkanki miękkiej. Zanim to uczyniła, opisała czaszkę. Po prawej stronie żuchwy ząb 6- brak, tkanka miękka dobrze zachowana, zębodół zarośnięty. Zuchwa złamana dokładnie w miejscu brakującego zęba i zarośniętego zębodołu. Po maseracji okazało się, że NN  dokładnie w opisanym powyżej miejscu 6-, ma otwór po postrzale.
o        Wuj przepytał rodzinę i znajomych Kowalskiego – niestety twierdzili, że ten nie był nigdy postrzelony.
o        Prokurator na razie nie przejął się tym i zlecił badanie porównawcze DNA szczątków i DNA domniemanej matki i domniemanej siostry. DNA zawsze poważnie wygląda, a kto się na tym naprawdę zna poza genetykami?
o        Opinia DNA nie przyniosła odpowiedzi na pytanie czy są to szczątki Kowalskiego, genetyk stwierdził że szczątki i badane kobiety są „bliskimi krewnymi”. Na wszelki wypadek nie załączył do opinii badań statystycznych, które są integralną częścią takowej. W opinii tej jeden z fragmentów miał inną wartość, niż w opiniii stwierdzającej, że wszystkie szczątki należą do tej samej osoby. Jeżeli była to ta sama osoba, wszystkie fragmenty powinny być chyba identyczne.
o        Prokuratora Wuja takie drobiazgi nie zrażały, zlecił na wszelki wypadek jeszcze jedną ekspertyzę antropologiczną, licząc na to, że biegła aluzju paniała.
Czekając na tę ekspertyzę, postanowił zająć się dopinaniem a raczej dopasowywaniem i produkowaniem innych dowodów w operacji „Główka”. A trzeba było się trochę nagimnastykować.
o        Po pierwsze z jeziora wyłowiono dwa podudzia. Jednego trzeba było się pozbyć z dokumentów, ponieważ na podudziu nie było tatuażu, a Kowalski miał takowy. O tym problemie wiedział prokurator już we wrześniu. Na wszelki wypadek nie nadał na dziennik podawczy dokumentów dotyczących znalezisk w  jeziorze, obu autopsji etc.
o        Usunął z tych dokumentów protokół oględzin z wydobycia podudzi i część zdjęć. Doktor Porągiewka napisał nowy, tym razem było tam tylko jedno podudzie. Usunięto też oryginalny protokół policjanta Karbowiaka i zastąpiono go nowym.
o        Niestety podczas przepisywania protokołu Karbowiaka, popełniono małe bubu. Jak wynikało z tego nowego protokołu, opuścił on miejsce wydobycia szczątków około 10.30, nie otwierając worków, a więc nie znał ich zawartości, mógł tylko domniemywać, że znajdują się w nich szczątki. Tymczasem protokół z rozpędu zatytułowano „Wydobycie szczątków ludzkich”, co więcej w treści jest zdanie „W worku jest noga”, jak Karbowiak to wiedział nie otwierając worków?, a żeby było jeszcze weselej na szkicu jeziora zaznaczono gdzie wydobyto poszczególne worki i co zawierały.
o        20 listopada prokurator Wuj przekazał na dziennik nadawczy „uzupełnioną” dokumentację znalezisk, autopsji etc.
o        W pośpiechu Wuj zarejestrował obydwie autopsje, dwie różne czynności, które odbyły się w innym czasie pod jednym numerem, co więcej nie zauważył, że w protokole autopsji szczątków, opisane są przez Porągiewkę dwa podudzia. Również w protokołach pobrania materiału biologicznego, pobrano ten materiał z prawego i lewego podudzia.
o        W pośpiechu nie zajrzał również do protokołów ekspertyz daktyloskopijnych, ponieważ już wcześniej zapoznał się z nimi– niestety nie znaleziono odcisków wytypowanych przez Wuja morderców. Ale tam mieli o jeden worek plastikowy więcej niż w protokole (nowym) oględzin nad jeziorem.
Po tych drobnych zabiegach, prokurator Wuj spokojnie czekał na drugą ekspertyzę antropologiczną biegłej z Poznania. Wysłał też do badania DNA ślady śliny znalezione na taśmach, którymi oklejone były worki ze szczątkami.
Ekspertyzę antropologiczną dostał w marcu. Biegła tym razem nie zawiodła. Zeby się wszystko mniej więcej zgadzało, za podstawę drugiej ekspertyzy w części „Analiza antropologiczna czaszki” wstawiła z pierwszej opinii – opis cech twarzy Kowalskiego a nie czaszki. Różnice były zasadnicze jak np. Czaszka – czoło - szerokie, kości jarzmowe - dość wysokie, masywnie urzeźbione, zgryz – lekki tyłozgryz, bródka - silnie wykształcony trójkąt, żuchwa – masywna
Natomiast te same charakterystyki twarzy Kowalskiego - czoło – średnio zaznaczone, kości jarzmowe – zaznaczone miernie, zgryz – prawidłowy, bródka – średnio zaznaczona, zaokrąglona, żuchwa – kąt żuchwy zaznaczony miernie.
 Tym drobnym zabiegiem różnice te zostały zlikwidowane. Następnie na podstawie zdjęcia 17-letniego Kowalskiego (w czasie zaginięcia miał 28 lat!) zrobiła tzw.superprojekcję. Nawet ta komputerowa manipulacja, nie wyeliminowała widocznych nawet dla laika różnic w budowie czaszki znalezionej w jeziorze i zdjęcia Kowalskiego. Profil wogóle się nie pokrywał, poniewać czaszka miała wyrażny tyłozgryz, którego nie miał Kowalski. Biegła stwierdziła, iż ma 100% pewności, że jest to Kowalski. To była mocna opinia, zwłaszcza, iż żaden szanujący się antropolog, nie podpisałby sią pod tą 100% pewnością. Chyba dlatego opinii nie podpisał dyrektor zakładu.
Teraz już prokurator Wuj, miał nareszcie z głowy identyfikację szczątków – 100% pewności, że to jest Kowalski.
Trochę zaniepokoiła go opinia DNA z badania śliny z taśm, którymi oklejone były worki, której profil genetyczny porównano z profilami podejrzanych m. in. Wojdaka, Panisiewicza i Gamusa. Okazało się, że ślina należała do kobiety, a tu wszyscy podejrzani to mężczyźni. Postanowił jednak nie psuć sobie humoru takimi głupotami i rad nie rad dołączył do akt tę opinię.
Był czerwiec, 10 miesięcy jak prowadził śledztwo. Wprawdzie nie aresztował jeszcze żadnego z „wytypowanych morderców”, ale wiedział, że teraz jest już blisko. Przesłuchiwanie podejrzanych to co innego niż zdawanie się na naukowców i kryminologów, dynamika zupełnie inna i zawsze można postraszyć, przycisnąć rodzinę, zablefować. To lubił.
Szef był bardzo zadowolony z wyników operacji „Główka" sukces i awans był murowany.
Niestety w lipcu Szef Szefa - z Prokuratury  Apelacyjnej w Białymstoku, zarządził przeniesienie śledztwa do Białegostoku. Prokurator Wuj był bardzo zawiedziony, no ale trudno, zresztą Szef Szefa, pochwalił za dobrą robotę, no i przecież wywindował się na tej sprawie. Skończyły się drobne kradzieże i włamania. Akurat Olsztyn nawiedziła fala porwań.

Tymczasem w Białymstoku śledztwo przydzielono prokuratorowi Kawalcowi. Zabrał sią dziarsko do roboty.
Ustalił, że Panisiewicz zamówił metalową klatkę dla psa. To było podejrzane działanie, napewno klatkę wykorzystano do zbrodniczych celów i przetrzymywano w niej Kowalskiego.
Rozpoczął przesłuchiwanie świadków. Najważniejszym był ojczym Gamuza, inwalida poruszający się na wózku, który mieszkał z pasierbem w Pipidówce i nie dażył go wielką sympatią. Prokurator Kawalec i jego prawa ręka podkomendant Mackiewicz często wizytowali ojczyma Gamuza, pana Burego. Bury był bardzo pomocny.
Co do klatki, w której miał być przetrzymywany Kowalski, zeznał, że owszem jacyś mężczyźni przywieźli na posesję pręty metalowe, zawinięte w szary papier i wnosili na strych. To było prawie to co potrzebował Kawalec. Wprawdzie wykonawca klatki zeznał, że zespawał klatkę z prętów, tworząc elementy (ścianki), które łatwo można było złożyć, a tu mamy pręty a nie zespawane elementy, ale w końcu nie można wybrzydzać – wszystko to metal – a to jest najważniejsze. Bury nie widział też znoszenia prętów ze strychu, ale od czego dedukcja śledczego. Mordercy znieśli jak Bury np. spał. Jak złożyli klatkę z tych prętów? Zespawali? To po co  zamawiali zespawaną, żeby „rozspawać” i mieć pręty. Czy nie prościej było kupić wobec tego pręty? Jak każdy porządny prokurator, Kawalec nie zwracał uwagi na takie niuanse. Miał przecież morderców i trzeba było uwolnić od nich porządne społeczeństwo.
Teraz trzeby było znaleźć miejsce, gdzieś tę klatkę w okolicy posesji Gamuza postawiono i przetrzymywano w niej Kowalskiego – około 6 tygodni – wg ustaleń prokuratora Kawalca i podkomendanta Mackiewicza. Pomimo poszukiwań przez "specjalistów" CBS, takiego miejsca nie znaleziono. Nie żeby to zniechęciło naszego bohatera. W końcu logiczne jest, że jak przywieźli metalowe pręty to musiała być i klatka. I to gdzieś w okolicy Pipidówki, bo przecież tam znaleziono szczątki – wiadomo Kowalskiego, bo udowodnił to poprzedni bohater.
Nic to, że Pipidówka i okolice zabudowane pałacami letniskowymi prominentów z Olsztyna i Warszawy, a ruch w okolicy jak na Marszałkowskiej. Kowalski miał być tam przetrzymywany od połowy kwietnia do początków czerwca. Dorosły mężczyzna przez 6 tygodni przetrzymywania w klatce na powierzchni 1,5 m kwadratowego wyeliminowałby 120 l moczu i 40kg kału ( Bury zeznał, że pasierb nosił jedzenie do lasu). Miejsce to, gdyby rzeczywiście istniało, byłoby „czuć” conajmniej w promieniu kilkudziesięciu metrów, jak również miejsce to przez następne kilka miesięcy byłoby atrakcją dla tysiecy much i innych insektów. Sam fetor i charakterystyczny hałas tysięcy much i innych insektów, nie mógłby pozostać niezauważony.
Wyniszczenie fizyczne (pod wpyłwem ciężaru klatki i Kowalskiego, a także „oprawców”) i chemiczne podściółki lasu, potrzebowałoby regeneracji conajmniej kilku lat.
Ale  Kawalec przecież miał pręty, a to jest główny dowód, że Kowalski był przetrzymywany w klatce w okolicy posesji Gamuza.
Ustalił też, kiedy miało miejsce zabójstwo. Bury słyszał dwa strzały „od kwietnia do czerwca”. I to był moment zabójstwa. Wprawdzie nie wyeliminowano innych możliwości – leśniczy czasami strzela, działa tam też koło łowieckie, są też kłusownicy... ale grunt to nos detektywa. Co więcej Bury zeznał, że tego dnia, kiedy słyszał dwa strzały, pasierb udał się do lasu z piłą i kolegą Kaczyńskim. A więc  prokurator wydedukował, że to właśnie tą piłą rozkawałkowano zwłoki Kowalskiego.
W tym zeznaniu było parę dziur, po pierwsze nie było tam żadnego z podejrzanych – Wojdaka i Panisiewicza. No cóż dobrze, że był Gamuz i poszedł do lasu z piłą. Ta piła to też trochę była nie na rękę, bo przecież doktor Porągiewka stwierdził, że rozkawałkowano ciało siekierką czy toporkiem. O to nie martwił się prokurator, bo wiadomo, że był pracodawcą Porągiewki, a inteligientny biegły, zawsze może zmienić "opinię" i zeznać, że widział ślady piły a nie siekierki. Nic to, że każda kura domowa – nie wegetarianka, rozróżni rąbankę od nowocześnie pociętego piła mięsa z kością. Zeby nie utrudniać, Kawalec nie przreprowadził żadnych badań piły. Dyskretnie pominął też tego Kaczyńskiego, z którym Gamuz udał się do lasu i nawet przesłuchując go, nie zapytał o tę wycieczkę. W końcu byli już znani mordercy, a Kaczyński wprawdzie bywał w Pipidówce, ale nie miał motywu. Po co komu komplikacje w śledztwie.
Natomiast na podstawie tego zeznania ustalił prokurator Kawalec, że wprawdzie Bury nie widział (tego dnia kiedy słyszał dwa strzały) Wojdaka na posesji w Pipidówce, nie widział też Wojdaka udającego się do lasu, nie widział go też powracającego z lasu, to jednak nie ulega wątpliwości, że tam był i tylko, duża ilość samochodów zaparkowanych na posesji, przeszkadzała w obserwacji świadkowi Buremu. Drobiazg, że z zeznań Burego wynika, iż ta duża ilość samochodów to akurat była zaparkowana innego dnia. Dziwne też, że  ta duża ilość, nie przeszkadzała Buremu w obserwacji Gamuza i Kaczyńskiego udających się i wracających z lasu.
Teraz pozostało ładnie połączyć zaginięcie Kowalskiego w Suwałkach z miejscem morderstwa w Pipidówce. Z tym było trochę kłopotu, ale prokurator Kawalec wprowadzał już nie raz w życie motto Super-śledczego wszechczasów, towarzysza Dzierżyńskiego – nie ma niewinnych, są tylko źle przesłuchiwani. I tym razem metoda nie zawiodła.
Jeden z podejrzanych, niejaki Ropko Krzysio, siedział w areszcie tymczasowym i miękł. Krzysio był młody i podatny na manipulacje. Prokurator uważał, że będzie świetnym świadkiem oskarżenia. Krzysio znał dobrze Panisiewicza, bo jego siostra była kochanką tegoż i bywał u niego. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Kawalec wziął go na przesłuchanie 22 grudnia. Najpierw próbował prostej metody, naszczuć na innego podejrzanego – padło na Wojdaka. Pokazał Krzysiowi zeznania Wojdaka, w których tenże obciążał Krzysia. Oczywiście takich zeznań nie było, ale Krzysio zaczął łapać przynętę. Na razie się nie łamał. Kawalec rzucił więcej -  jak złoży zeznania obciążające Wojdaka i Panasiewicza na święta będzie w domu. Krzysio się zgodził, szkopuł w tym, że nie bardzo wiedział co zeznawać. Prokurator go uspokoił – spoko – ja napiszę, a ty podpiszesz. Tak też się stało i Krzysio na święta był w domu.
A oto co Kawalec napisał, o przepraszam spisał w protokole.
Kilka dni po zaginięciu Kowalskiego, Krzysio był z wizytą u Panisiewicza. Siłował się w siłowni i nagle usłyszał rozmowę Panisiewicza z Wojdakiem. Rozmawiali w garażu, który jest o poziom niżej od siłowni i nadto oddziela te pomieszczenia klatka schodowa. Z rozmowy tej dowiedział się, że Kowalski nie żyje. Najpierw Wojdak powiedział – no cóż, co miałem zrobić, przecież spał z moją żoną, ale po jakimś czasie miał powiedzieć – że zabił go Gamuz – on to tak ujął, że Gamuz przeholował, torturując Kowalskiego, czyli taki więcej wypadek przy pracy. Dadał też, że Kowalski siedział w klatce, w lesie, w okolicach Pipidówki.
Troszkę to się nie bardzo zgadzało, z tym scenariuszem przetrzymywania Kowalskiego tygodniami w Pipidówce, bo rozmowa miała się odbyć dwa, trzy dni po porwaniu i nie bardzo było jasne, kto zamordował, bo niby na zdrowy chłopski rozum to jest albo – albo. Albo zabił Wojdak, bo cóż miał zrobić? przecież Kowalski spał z jego żoną, albo Gamuz przeholował w torturowaniu. Ale przetrzymywanie tygodniami lepiej wyglądało, bo można było dorzucić zarzut szczególnego okrucieństwa i wielotygodniowego torturowania.
Krzysio zeznał również, że Wojdak dzwonił do niego tego dnia, kiedy zaginął Kowalski i pytał o jego szefa, Marka Rudowskiego, właściciela komisu samochodowego i wspólnika Panisiewicza. Krzysio to zinterpretował jako pociąganie go za język, po porwaniu Kowalskiego.
Z tym tetefonowaniem Wojdaka, to Kawalec trochę przesadził, bo wprawdzie miał kwit z TP, że numer, z którego wykonano połączenie na numer domowy Krzysia, należał do firmy Wojdaka, ale wiedział też, że numer ten przejął Wojdak od Rudowskiego pół roku po domniemanym porwaniu. W dniu porwania należał on do szefa Krzysia. Czyli na zdrowy chłopski rozum, to szef albo inny pracownik dzwonił do Krzysia z komisu, a nie Wojdak. Gdyby natomiast Wojdak był tego dnia w komisie i dzwonił do domu do Krzysia,( nikt nie widział Wojdaka w komisie tego dnia) aby wybadać sytuację, to po cóż się pytał o Rudowskiego. Przecież dzwonił z jego komisu.
Krzysio zeznał, też na okoliczność porwawnia , a mianowicie widział, jak Kowalski wsiadał do samochodu Dyzia Dynki. Dyzio miał trochę nie pokolei w głowie, a w tej sprawie był również oskarżony jako trzeci bezpośredni morderca. Sąd uznał go za chorego psychicznie i w związku z tym nieodpowiadającego za swoje akcje. Dalej Krzysio powiedzał, iż cały dzień nie wychodził z pracy i do końca dnia nie widział, aby Dyzio wrócił z Kowalskim. Inni świadkowie zeznali, że Kowalski wrócił z Dyziem. ( Kowalski miał sklep z częściami samochodowymi przy komisie Rudowskiego). To zeznanie było dowodem uprowadzenia Kowalskiego. Ale jeżeli ktoś z komisu dzwonił  do Krzysia, to znaczy, że przynajmniej w tym czasie nie było go w komisie.
Zeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Kawalec wydedukował, że dowodem na to, iż Kowalski był przetrzymywany i zamordowany w Pipidówce, są zeznania policjanta w powiązaniu z zeznaniami Burego. Policjant zeznał, że 11 września podsłuchał rozmowę telefoniczną pomiędzy Panisiewiczem a Kaczyńskim. Kaczyński przekazał Panisiewiczowi wiadomość od Gamuza. Gamuz chciał, żeby Panisiewicz zapłacił mu, za przysługę jaką zrobił Wojdakowi. Zeznanie Burego – jak przyjechało pogotowie z Olsztyna - do Pipidówki do narzeczonej Gamuza, widział u pasierba „dużą ilość pieniędzy w portfelu” jak ten nachylił się nad noszami i poła marynarki uchyliła się. Pogotowie przyjechało 15 sierpnia ! Ale Kowalec to wykształcony człowiek i teorie Einshteina mu nie obce, a podróż w przeszłość tej dużej ilości pieniędzy całkiem przecie możliwa. Miał dowód, iż Wojdak zapłacił Gamuzowi "za udostępnienie miejsca przetrzymywania Kowalskiego"
Mając morderców i dowody, prokurator Kawalec zaczął pisać akt oskarżenia. I tu stała się rzecz zadziwiająca. Pewnego dnia Kawalec poprosił podkomendanta Mackiewicza – wystosował notatkę służbową – aby ten odnalazł grób Kowalskiego, bo zamierza ekshumować szczątki. Mackiewicz odnalazł grób i odpowiednie informacje na piśmie plus szkic kwatery na cmentarzu, przekazał prokuratorowi. Nie wiadomo, dlaczego Kawalec chciał ekshumować szczątki, można co najwyżej domniemywać, iż powziął jakieś podejrzenia co do rzetelności identyfikacji prokuratora Wuja.
Słusznie się domyślasz czytelniku, Kowalec został odsunięty od śledztwa, a w niedługim czasie prokuratura pożegnała go na dobre. Nie żeby ten fachowiec się marnował, np w adwokaturze, załapał się w IPN w Białymstoku,  obecnie już w centrali w Warszawie.
Trzecim i ostatnim bohaterem detektywem, został prokurator Grzegorz Dyza.
Rozpoczął swoją pracę od przesłuchania doktora Porągiewki. Doktor hurtowo w tym zeznaniu poprawił wszystkie swoje wcześniejsze „pomyłki” Na temat tych dwóch podudzi w protokole sekcji, co to przez nieuwagę prokurator Wuj podłączył do akt prawdziwy, powiedział że „... w związku z tym, że dysponuje dużą ilościa szczątek(sic! pisownia za oryginałem) doszło do technicznej pomyłki przy przepisywaniu protokołu...” i zamiast pisać o jednej nodze, której sekcję robił, pisał o dwóch. Nie wyjaśnił dlaczego pobrał mat. biologiczny z dwóch podudzi – w protokole  stoi jak wół - lewa i prawa.
Ponieważ jest jeszcze zeznanie Porągiewki, przeprowadzone około pół roku po sekcji na Policji w Olsztynie, w którym wspomagając swoją pamięć zdjęciami powiedział „...z materiału zdjęciowego wynika, że z jeziora  wydobyto dwa podudzia...” tym razem zeznał, że nie wie jak to się stało, że powiedział podudzia. Musiał się pomylić(sic!), bo teraz zeznaje  oglądając  zdjęcia i widzi wyraźnie, że wydobyto tylko jedno podudzie. Niewątpliwie były to inne zdjęcia, niż oglądał rok wcześniej w Olsztynie – wspomagając swoją pamięć!
Następnie z całą mocą podkreślił, że do rozkawałkowania doszło przy użyciu piły, a jego wcześniejsze ustalenia, że użyto siekiery lub topora wcale nie są błędem, bo to też narzedzia tnące!
Wyjaśniał też, dlaczego nie opisał i nie zauważył otworu po postrzale w żuchwie, który odkryła antropolog po usunięciu tkanki miękkiej dziąsła. A mianowicie zeznał, że część twarzo-czaszki miała wiele złamań i nie mógł zauważyć otworu po postrzale , ale nie wyklucza, że był nawet i trzeci. Nie sprecyzował gdzie konkretnie miałby być ten ewentualny postrzał, ani co ma piernik do wiatraka to znaczy co ma złamanie do tego , że nie ma otworu po postrzale czy postrzałach. Zresztą Dyza nie przyciskał, bo przecież Bury słyszał tylko dwa strzały i tyle otworów po postrzale potrzebował. Nieważne, że jeden był  pod zarośniętym dziąsłem.
Porągiewka zmienił też swoją opinię, co do faktu czy podudzia odcięto za życia ofiary czy po śmierci. W protokole oględzin i w protokole autopsji stwierdził, że po śmierci. Teraz Dyza miał zeznanie świadka, który słyszał „ na mieście,  wśród złodziei jest mówione, że Kowalskiemu obcięli nogę kiedy żył” i Porągiewka zeznał, że nogę odcięto za życia ofiary.
Po tej i paru innych drobnych poprawkach, prokurator Dyza przedstawił akt oskarżenia.
CDN
 
 
 
 
 


2 komentarze

avatar użytkownika Beta

1. Bezprawie, prokuratura,śledztwo.

Ta opowieść jest o tym, jak 28-letni prokurator spragniony spektakularnego sukcesu postawił tezę, której bronił wbrew faktom, najpierw on sam, a później reszta prokuratorskiego aparatu.Wprawdzie jednego z prokuratorów zainteresowała zgodność faktów z ,,wynikami śledztwa",ale został awansowany na stanowisko odległe od miejsca wydarzeń, by nie mógł przeszkadzać.Autorka sugeruje,że jest to relacja dokumentująca rzeczywiste śledztwo. Fakty są wstrząsające; przedstawiciel prokuratury namawia np. jakiegoś Krzysia, chcącego wyjść z aresztu na Święta do fałszywych zeznań. Ale czy to dziwi? Raczej potwierdza społeczną opinię o wymiarze sprawiedliwości, płynącą z doniesień prasowych i naszych doświadczeń.Którą to opinią, rzeczony wymiar wcale się nie przejmuje. Badania DNA,zaangażowanie medycyny sądowej i biegłych innych specjalności, wszystko to wygląda groteskowo pozostając na usługach ludzi pozbawionych elementarnej uczciwości. A cel tych mataczeń? Pozostaje wiele pytań, wśród których podstawowym jest,czy przedostanie się powyższych faktów do opinii publicznej skłoni odpowiednich urzędników do interwencji.
avatar użytkownika faxe

2. beta

Trudno w takiej formie i "objętości" "dokumentować" śledztwo. Natomiast wszystkie fakty są prawdziwe i dotyczą m.in. mojego brata. Co do "zdziwienia" to wbrew całej wiedzy o bandytyźmie wymiaru sprawiedliwości, po 9 latach walki z tymże, wbrew realiom dalej naiwnie się dziwię. Pozdrawiam
Faxe