Krolik
Ten dzien byl nadzwyczaj interesujacy. I to bez wzgledu na przyjmowane standardy. Najpierw, z rana, studenci wreczali prezenty. Oni zawsze umieli znalezc dobra okazje do zabawy. Ja dostalem krolika w tekturowym pudelku z dziurkami, by mogl oddychac. Kolega Wojtek (pozniej w stanie wojennym trafil na stacje benzynowa i zaczal zarabiac pieniadze), ktorego mlodziez nie lubila, bo wykladajac statystyke bardzo ja tepil, dostal na zlosc kaczke. One bardzo sa fizjologicznie aktywne i wala kupy raz za razem.
Przy okazji tego wreczania wypilem sobie dwa "Tyskie". Zawsze uwazalem, ze picie z rana to przywilej, prawdziwa "pogoda dla bogaczy".Wiem, wiem, Brytyjczycy zawsze trzymali sie zasady, ze nie nalezy zaczynac picia przed zachodem slonca, ale ja przeciez, przynajmniej jak dotad, nie mialem na glowie zadnego imperium, w ktorym slonce nie zachodzi.
Pozniej udalismy sie w wezszym gronie do mieszkania jednego ze studentow, ktorego ojciec byl konsulem Czechoslowackiej Republiki Ludowej (CSR).Ow dom byl dobrze zaopatrzony, gdyz co jakis czas odczepiano w Katowicach wagon od pociagu z Ostrawy, a ten wagon zapelniony byl skrzynkami porzadnego piwa dla pracownikow konsulatu. Ludzie pili skromnie pilznery, a ja ze swoja kolezanka -studentka zabralem sie za "Paschalna". Inna kolezanka studentka spiewala pieknym, czystym glosem. Spiewala adekwatnie do pitej przez nas wodki. Zaczela od "Hawa Nagila", czyli "Radujmy sie". Reszta wtorowala jej zdecydowanie mniej pieknymi i mniej czystymi glosami"Haaaawa", itd.
Co jakis czas, jeszcze inna kolezanka studentka w wysokich kozakach, wyskakiwala na srodek odtanczywszy fragment wracala do picia. Bardzo mi sie podobalo, ze tym razem nikt mi nie zabronil spiewac. Na taka wielkoduszna tolerancje nie moglem liczyc nawet w wojsku. Tam, nawet w najbardziej sprzyjajacych dla mnie okolicznosciach, czyli spiewaniu w czasie marszu z maskami "pegaz" na glowach, zyczliwi koledzy prosili:"Eda, ty lepiej nie spiewaj...". I pomyslec, ze to wlasnie ja, niewdziecznik, przerwalem radosny spiew.Otoz, gdy doszlo nieuchronnie do spiewania "Hewenu Szalom Alechem", czyli "Przynieslismy wam pokoj" zawolalem: "Pokoj? Jaki pokoj? Kto komu?".
Czas z pewnoscia nie byl zmarnowany. Moja kolezanka studentka ukonczyla szkole ze specjalnoscia sportowa i zawsze miala wiekszy ciag do picia niz ja, wiec nigdy nie bylo watpliwosci co do wyboru zasady lania w kieliszki. Z dwoch zasad: lac rowno czy sprawiedliwie, blizsza byla nam sprawiedliwosc. Swoja porcje wsparlem dwiema butelkami boskiego"Radebergera", ktory chyba w imie przyjazni niemiecko-czechoslowackiej do domu konsula trafil.
Krolik tez mial sie dobrze, bo wpuscilismy go do sypialni pana konsula CSR.Jak wiadomo, w sypialnie ludzie zachowuja sie jak zwierzeta, wiec atmosfere mial odpowiednia. Kical sobie po cichutku i roznym parom, ktore tam wpadaly wcale nie przeszkadzal.
Po poludniu odbyly sie poprawiny opijania doktoratu kolegi z filozofii. On handlowal antykami i pozniej zmienil fach, bo z nauki trudno jest wyzyc. Doktoryzowal sie z bliskiej mi filozofii niemieckiej, choc nie wiem dalczego przy pisuarze namolnie powtarzal, z surrealizm to nadrealizm i cos tam jeszcze, co nie mialo wiekszego znaczenia polemicznego, bo placil za impreze, wiec mogl mowic cokolwiek.
We "Francuskiej" krolikowi bylo wygodnie. Siedzial sobie spokojnie w pudelku postawionym przy nodze stolu biesiadnego. Pilismy konsekwentnie tylko "Zytnia", trzymajac sie dobrej zasady metodologicznej, by nie mieszac ze soba alkoholi. Niestety nie przestrzegalismy innej slusznej zasady wypracowanej na poludnie od Karpat i Sudetow, by pic do trzech siusianek. Pod tym wzgledem blizsi bylismy tym na wschod od od Bugu.
Poznym wieczorem opuscilem lokal i przyjaznych sobie ludzi. Zaczynaly sie schody. Trzeba bylo dojechac do dworca kolejowego, a nastepnie dojechac pociagiem do domu. Pociag byl ze wzgledu na pozna pore, dosc pustawy. I dobrze, bo krolik zamoczyl pudelko i w czasie jego niesienia zrobila mi sie duza plama na kurtce. Nie wygladalo to najlepiej.
Jeszcze w Szopienicach tu i owdzie siedzialo paru ludzi. Po kilkunastu minutach jazdy, w Sosnowcu, moj wagon zrobil sie zupelnie pusty. Na odcinku do Dabrowy Gorniczej nic sie nie dzialo. Wpadl tylko konduktor, sprawdzil bilet i porozmawial chwile o kroliku. Sam hodowal kilka szynszyli. Widac dobry z niego czlowiek. Poznie, przez wagon przeszlo dwoch mezczyzn. Nie zdazylem im sie przyjrzec, bo szli pospiesznie. Zauwazylem jedynie, ze niesli eleganckie, skorzane walizki. Jeden z nich niosl tez dwie damskie torebki, choc zupelnie nie pasowala do jego postury.Nie mowic juz o liczbie torebek.No coz, widac ludzie maja rozne gusta.
Posypialem sobie spokojnie trzymajac reke na pudelku z krolikiem. Czasem podnosilem wieko tymczasowej klatki i glaskalem cieplutkiego zwierzaczka. Bylo nam dobrze.
Przed Zawierciem dwaj mezczyzni, ktorych zauwazylem wczesniej,znow przeszli kolo mnie. Tym razem mnie nie zignorowali. -Zaraz przyjdziemy tu do ciebie -powiedzial jeden z nich. Bylo mi to nawet na reke, gdyz podroz noca, w dodatku po pijanemu, nie jest za bardzo bezpieczna w kazdych czasach.W takiej sytuacji, dwoch osilkow jako wspoltowarzyszy podrozy rozwiazywaloby doskonale problem mojego bezpieczenstwa. Nawet jeden bylby bardzo pomocny, a co dopiero dwoch. Po prostu udalo mi sie!
Przyszli po kilku minutach. Wyzszy, mocno zbudowany, pacnal mnie reka po nosie. -Gdzie jedziesz? - zapytal, jak to zwykle miedzy wspoltowarzyszami podrozy bywa. - Do Czestochowy- odpowiedzialem grzecznie, bo moja mama dala mi staranne wychowanie. Sklamalbym jednak, gdybym nie przyznal, ze bylem troche zaskoczony forma przyjaznego gestu, ktory wykonal. Na Slasku, podobnie jak i w innych rejonach kraju, w takich sytuacjach klepie sie po ramieniu. Widac w Zaglebiu obowiazuja inne zwyczaje.Jak wiadomo, nie ma lepszych i gorszych kultur - sa tylko rozne kultury.Region ten lezal niegdys na rubiezach Cesarstwa Rosyjskiego i cechowal sie pewna odrebnoscia kulturowa.
Nie mialem czasu na dalsze przemyslenia, gdyz ten mniejszy, ostrzyzony na lyso, przejal na siebie ciezar konwersacji. -Dawaj pieniadze - powiedzial zwiezle. Nie lezalo w moim zwyczaju, by odmawiac ludziom zwracajacym sie do mnie o pomoc. W duzych zbiorowosciach, ludzie wbrew pozorom, sa przerazliwie samotni. Nie mozna wyniosle zamykac sie w skorupie obojetnosci na potrzeby innych ludzi. Nigdy nie wolno odtracac reki wyciagnietej przez drugiego czlowieka. Wszak to niepowtarzalny byt. Gest wyciagniecia reki jest niczym innym jak zawoalowana forma placzu; moze nawet rozpaczy.
Pospiesznie, bo przeciez moj rozmowca moglby sie rozmyslec, wyciagnalem portfel, by wreczyc czlowiekowi posiadane pieniadze. I tu spotkal mnie wstyd - mialem tylko dwa banknoty:dwudziestozlotowy i pieciozlotowy. Zazenowany, podalem je wspolpasazerowi. Ten wsadzil fantazyjnie banknoty do butonierki. Sprawdzil moj portfel i kiwajac glowa, oddal mi go z powrotem. -W podroz? Z takimi groszami?- zwrocil mi uwage z wyrzutem. Nie da sie ukryc, ze mial racje.
Policzki palily mnie ze wstydu. Rzeczywiscie, dwadziescia piec zlotych na dwie osoby, to tylko dwanascie piecdziesiat na jedna. Rozgladnalem sie rozpaczliwie. Moze w miedzyczasie ktos wsiadl do wagonu i bede w stanie pozyczyc jakas sume, ktora nie narazalaby mnie nie tylko na smiesznosc, ale i kleske moralna? Niestety, jak na zlosc, nadal bylismy sami. Zmartwielem sie, bo nie chcialem utracic zaufania swoich nowych znajomych. Zeby choc troche zatrzec zle wrazenie, wyciagnalem chusteczke i podalem ja wiekszemu z nich, gdyz zauwazylem, ze ma pokrwawiona prawa dlon. Widac cos niedobrego musialo mu sie w tym, na pozor przyjaznym, pociagu,przytrafic. Gdybyz tak chcial sie podzielic ze mnna swym cierpieniem. Jednak delikatnosc mu na to nie pozwalala. Psycholodzy-terapeuci, znaja ten bol.
Miedzy Zawierciem i Myszkowem mialem troche czasu, by przygladnac sie swoim nowym znajomym. Wolalby wprawdzie jeszcze sobie podespac, ale co zamykalem oczy, to raz jeden, to drugi, trzepal mnie reka po nosie. - "Nie spij, bo cie okradna! Ha! Ha! "- przypominali mi troskliwie. Trzeba powiedziec, ze obaj mieli tatuaze na rekach, co wskazywalo na pewne zainteresowania artystyczne. Nawet zastanawialem sie, czy by nie podjac rozmowy na temat nowych tendencji w malarstwie. Niestety nie zwracali na mnie uwagi.
JECHALEM POCIAGIEM JUZ PONAD POLTOREJ GODZINY I NIEPRZYJEMNIE ZACZALEM TRZEZWIEC.
Nie mozna wiec mi sie dziwic, ze w mojej glowie zaczely pojawiac sie watpliwosci polaczone z rosnacym krytycyzmem w stosunku do wspoltowarzyszy podrozy. No bo jakze! Sa tacy lekkomyslni! Jak mozna tak nieroztropnie postepowac! Przeciez wiadomo, ze nie nalezy w pociagu przysiadac sie do byle kogo. Wszak w dzisiejszych czasach, wielu niedobrych, a nawet niebezpiecznych ludzie podrozuje pociagami. Trzeba bardzo, ale to bardzo, uwazac!
Jezdzilem ta trasa ponad trzy lata i nie musialem wygladac przez okno, by wiedziec, ze wlasnie minelismy Myszkow.Zostalo mi juz tylko dwadziescia minut podrozy. Niestety,wraz ze stukotem kol pedzacego pociagu, z kazda chwila, malala przydatnosc moich przypadkowych obroncow. Na dodatek, pudelko z krolikiem stalo sie juz tak mokre, ze prawie sie rozlecialo. Nie mozna mnie winic za przyplyw zlego humoru.
Ten mniejszy, z zachowania wredniejszy, nagle przypomnial sobie o moim kroliku. -"Dawaj go! "-powiedzial tonem rozkazujacycm, a wiec w kazdym przypadku, nieuporzejmym. -"A dlaczego?" - spytalem grzecznie. Na to, czlowiek ow rozesmial sie. A z tego smiechu az zadarl do gory glowe. Kolejny blad!W takiej sytuacji nie powinien tego robic, bo jest to zbyt ryzykowne. Zgodnie z zelazna zasada, ze ten kto bije pierwszy, ten jest lepszy, trzasnalem go w grdyke. Zlapal sie za nia i zacharczal. Ten wyzszy byl bardzo szybki, ale niewystarczajaco. Poderwal sie do gory. W trakcie tego podrywania trafilem go w splot sloneczny. Osiadl z powrotem lapiac sie za brzuch i przechylajac na moje kolana. Oj, jak nie cierpie przejawow sluzalczosci; szczegolnie ze strony ludzi, ktorych nie znam! Moze jeszcze chcialby calowac mnie po rekach? Co za obrzydliwosc! Podnioslem sie i uderzylem go z gory, pod katem, lewym prostym miedzy oczy i natychmiast prawym w jego lewa skron. Przechylil sie na bok, wiec trafil na lewego haka. Dokladniej mowiac, trafillem w szczeka. Cos mu tam glosno trzasnelo. Coz, nie moja wina, ze nie potrafie bic pojedynczymi ciosami. Tak mnie kiedys przez lata uczono na obozie kadry bokserskiej w Cetniewie. Pan Feliks Stamm tez jeszcze wtedy zyl i nas szkolil.
Musze przyznac, ze bardzo sie na tych ludziach zawiodlem. Mimo to zwrocilem sobie 20 zl. a banknot pieciozlotowy pozostawilem w kieszonce wspolpasazera. Niech ma na piwo. Nawet reszte mu wydadza. Jak sprzeda kilka butelek, to w sumie bedzie mial na jeszcze jedno. Prawie balanga!
Akurat byl czas na wysiadanie. Pociag wtoczyl sie na Dworzec Glowny w Czestochowie.
Post scriptum
Krolik spodobal sie coreczce, ale ja drapal po nogach. Trzeba bylo oddac go hodowcom do klatki. A ci sprzedali go na skorki i na mieso.
- Tymczasowy - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
13 komentarzy
1. bardzo pouczająca podróż ,
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
2. Ed!
3. Ed bądź człowiekiem odezwij się :(
4. Edeczku
5. :)))
Selka
6. Tymczasowy, no-no!
7. Petrus
8. Joanna
9. Ed
10. Piotrze - poleczka
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
11. Petrus
12. Marylko
13. ,to nie był wierszyk a instrukcja integratora ;)
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl