Smutne rocznice

avatar użytkownika gw1990
Symboliczny dzień – 4 VI. To jedno z tych najważniejszych wydarzeń, które w wielkim stopniu ukształtowały Polskę. Być może od tej daty bardziej kojarzy się tylko 11 XI. Dla mnie, jako przedstawiciela młodego pokolenia, urodzonego tuż po ’89, jest to rocznica smutna. Przykra z bardzo wielu powodów, o których zaraz wspomnę. Przypomnę, że 4 VI to nie tylko częściowo wolne wybory i sukces „Solidarności”, ale i odwołanie rządu Jana Olszewskiego trzy lata po tym przełomowym wydarzeniu. 4 VI 1989r. i 1992 roku zostawiły po sobie piętno w życiu publicznym, z którym nie możemy sobie do tej pory poradzić. Może najpierw wspomnę o sukcesach Okrągłego Stołu i w końcu wyborów, jakie się nasuwają młodemu człowiekowi, nie przesiąkniętemu – co na pewno wielu komentatorom przeszkadza – określonymi podziałami politycznymi, nie związanemu ani z chórem koniecznego świętowania wielkiej radości przy tej okazji, ani też z grupą szukającą tzw. kremlowskich spisków. Słowo się rzekło – obalono komunizm. Być może źle się wyraziłem, niedokładnie. A być może po prostu skłamałem. Chciałbym wierzyć w to, że ten system, który przez 45 lat rujnował Polskę, zniknął. PZPR słabła, a „Solidarność” zwyciężyła. Lech Wałęsa był prawdziwym Bogiem, mężem stanu. Niedługo po wyborach 4 VI, premierem został Tadeusz Mazowiecki. Wydawało się zapewne, że lepiej być nie może. Parę lat wcześniej nikt nie wierzył, że dojdzie tak szybko do zmian na górze i próby transformacji ustrojowej. Zdjęcie nowego szefa rządu z pięknym znakiem podniesionej ręki w geście triumfu „Solidarności”, który rozpoczął urzędowanie 24 VIII 1989r., pozostanie w pamięci niezależnie od prezentowanych poglądów. W mojej również, bo mam chociaż symbol tego, co powinno się w Polsce wydarzyć – o tym później. Kolejny sukces 1989 roku? Skończyliśmy z totalitarnym ustrojem komunistycznym i rozpoczęliśmy budowę nowego ładu – demokratycznego. Jakkolwiek nazwiemy ten twór i czy tak naprawdę on w ogóle istnieje w pełnej krasie, słowo „demokracja” przychodzi mi na myśl w związku z czerwcowymi wyborami i późniejszymi przemianami. Już za niedługo pójdę oddać swobodnie swój głos w wyborach do Parlamentu Europejskiego, za jakiś czas wybiorę prezydenta, a później zadecyduje, która partia jest najbliższa moim poglądom i wizji postrzegania Polski. I to wszystko bez przymusu, narażenia się na bicie po głowie, areszt, internowanie. Ogromny sukces. Chodzę sobie do sklepu - ba, do galerii handlowych. Moje pokolenie nie umie sobie wyobrazić, jak można kupować towary na kartki i stać w kilometrowych kolejkach. Rozumiemy – stać za nowiutkim telewizorem, komputerem, chipsami, colą, czy odtwarzaczem mp3. Ale za produktami takimi, jak papier toaletowy, czy ocet?! Dzisiaj każdy może wstąpić do partii, w ogóle życie polityczne ma szanse rozwoju. Takie same prawa głoszenia swoich poglądów mają przedstawiciele partii chłopskich, nowoczesnych, czy zacofanych; eurosceptyków i euroentuzjastów. Nie muszę się obawiać, że sąsiad doniesie na mnie na milicję, której już – Bogu dzięki – nie ma. Mam możliwość wyboru – czytam „Gazetę Wyborczą”, „Rzeczpospolitą”, „Gazetę Polską”, albo odpowiadają mi czasy, które minęły po 1989r. i sięgam po „Nie”. Nikt nie ma prawa wyśmiewać się z moich poglądów i traktować jako pariasa. Za postrzeganie tak, a nie inaczej obecnej władzy nikt nie utopi mnie w Wiśle, nie zginę w niewyjaśnionych okolicznościach. Żyję w dobie komputerów, Internetu, dostępu do informacji, o czym ludziom 20 lat temu się nie śniło. Przez wiele lat, jeszcze po odzyskaniu wolności, Kościołem kierował Polak – Jan Paweł II. Niesamowity znak wolności i niezłomnej wiary w pokonanie codziennych trudów. Ale jednak… To wszystko, co powyżej, dyktuje serce, a może w niektórych przypadkach życzenia. A co podpowiada logika i fakty? Zmarnowaliśmy 20 lat wolności, o ile ona w ogóle nastąpiła. W dniu 4 VI 1989r. nastąpił zarówno sukces „Solidarności”, jak i jej upokorzenie. Nie mogę inaczej nazwać posunięcia komunistów, by głosować na konkretne osoby, nie na partie, przy czym skreślało się wszystkich kandydatów poza jednym, wybranym. Mało tego – na karcie wyborczej nie było żadnych informacji odnośnie kandydata. „Solidarność” jednak zwyciężyła. W tych 35 %, które zostały jej powierzone. Warto dodać, że udział w wyborach wzięło 62 % uprawnionych. Inaczej tego procederu nazwać się nie da, jak klęską. Ponad 1/3 narodu uznała, że ich głos nie przyniesie zmian, albo nie są one możliwe. Dopiero frekwencja w wyborach parlamentarnych w 2007r. zbliżyła się do tej sprzed niemal 20 lat, choć i tak była mniejsza. Czy ludzie nie mają szacunku do demokracji, do wolności, jaka wówczas nastąpiła? Nie neguję, choć z drugiej strony – to uczestnicy naszego życia politycznego nie dali Polakom szansy wypowiedzieć się w decydujących momentach. Nasuwa się pytanie – dlaczego? 4 VI 1989r. jest uznawany za datę obalenia komunizmu. Naprawdę, chciałbym, żeby tak było. Adam Michnik już w lipcu wyszedł z inicjatywą – „Nasz premier, Wasz prezydent”. To znaczyło mniej więcej tyle, że szefem rządu zostanie członek opozycji, ale głową państwa – komunista. I jak się ten fakt ma do ogólnego wrażenia, że komuna runęła? Uosobienie patologii dawnego systemu, który przecież „runął”, zostaje prezydentem. Wojciech Jaruzelski – orędownik stanu wojennego. Dlatego też słowa Joanny Szczepkowskiej z czasu tamtych wydarzeń, że 4 VI skończył się komunizm, traktuję z wielkim przymrużeniem oka. Tadeusz Mazowiecki kojarzy się nie tylko z wolnością i zwycięstwem. Były premier symbolizuje też marazm i grubą kreskę. Nie będę punktował jego rządu, nie w tym rzecz i nie na to pora. Piszę o odczuciach młodego człowieka, który jest rozdarty pomiędzy przekazem z tamtych wydarzeń, a rzeczywistością, niezwykle brutalną. Wiedząc o spotkaniach w Magdalence, przed obradami Okrągłego Stołu, nie mogę nie wierzyć tezom, jakoby wszystko było spontaniczne i tworzone dla obywateli. Nie doszło do żadnych deali, układów, umów pomiędzy częścią opozycji a komunistami? To jak inaczej mogę traktować wspólne picie wódki „naszych” – Michnika, Wałęsy i „ich” – m.in. Kiszczaka? Jako gest przyjaźni, poznawania się, odkrywania kart? Nie. W marcu 1989r. doszło już do przeforsowania Jaruzelskiego na przyszłego prezydenta. Dlatego też nie dziwię się głosom, że była to zdrada. Patrzę na tamte wydarzenia chłodno, dlatego aż tak ostrych komentarzy nie powielam. Być może Wałęsa widział sposób do przeprowadzenia rozmów za pomocą kieliszka i butelki – ale jaki wtedy z niego byłby bohater? A słowa Michnika z kieliszkiem w ręku w stronę Kiszczaka – mniej więcej – „Moim marzeniem jest, by Lechu został premierem, a Czesiu ministrem w jego rządzie”? Czy nie jest to potwarz dla tych, którzy przelewali krew, dążyli do obalenia komunizmu, walczyli z totalitarnym reżimem? Wałęsa stał się bohaterem i symbolem wolności. Ten symbol został bardzo szybko zweryfikowany. Właściwie – wszystko w III RP, nowym ładzie, ukształtowanym po 1989r., działo się z zawrotną prędkością. Licznik prędkościomierza zatrzymał się na 1992 roku… I znowu mamy 4 VI. Możemy cofnijmy się w czasie o parę dni. Rządzi gabinet Jana Olszewskiego, najbardziej uczciwego polityka, jakiego miałem okazję oglądać na szklanym ekranie. To właśnie dzięki tamtemu rządowi dzisiaj jesteśmy w NATO. O tym mało kto wspomina, że o przystąpieniu do Paktu Północnoatlantyckiego pierwszy głośno mówił właśnie ówczesny premier. Niespodziewanie, 28 maja, Janusz Korwin – Mikke korzysta z okazji i przedstawia uchwałę, która zmieni obliczę życia publicznego w Polsce. Pierwszy projekt lustracji. Przywalenie w agentów i cios nożem w plecy dla komunistów. Wiązało się to z ogromnym ryzykiem, ale w imię oczyszczenia Polski z sieci układów agenturalnych i postkomunistycznych, należało proces rozliczenia przeprowadzić. Im szybciej, tym lepiej. Orędownikiem podjęcia uchwały był nie kto inny, jak Stefan Niesiołowski. Dzisiaj – polityczny szkodnik, wtedy – jedyny mądry z całego towarzystwa. Antoni Macierewicz został wezwany na dywanik przez Wałęsę. Prezydent ostrzegał ministra przed wątpliwymi konsekwencjami procesu, oczywiście w swoim, niezgrabnym, a może wręcz nielogicznym, stylu. Minister spraw wewnętrznych nie przestraszył się i pokazał zdecydowanie i determinację w dokonaniu tego, co po dziś dzień wydaje się mission impossible. Wałęsa nawet pochwalił Macierewicza: „ Cieszę się, że mam tak odważnego ministra”. Problem w tym, że prezydentowi odwagi zabrakło. Odwagi zmierzenia się ze swoją niechlubną i wstydliwą przeszłością. A przecież mógł nawet po wykonanej uchwale roznieść komunistów w proch i w pył. Co się później działo – wszyscy dobrze wiemy. Wałęsa, wraz ze swoimi kompanami, ustalił strategię działania. Rozbicie rządu Olszewskiego, który posunął się za daleko. Bynajmniej nie krytykował za rządu, choć ten był mniejszościowy i dosyć słaby. „Nie mogę ich wpuścić jutro do biura!”, „Będziemy mieć niezły pasztet(…)” – to słowa prezydenta Polski podczas spotkania zakulisowego z decydentami. Wśród nich – Donald Tusk. Do przeciwników obalenia gabinetu Olszewskiego należał – uwaga – Niesiołowski. Ale stało się. I jak pięknie dzisiaj brzmią słowa polityka z prawdziwego zdarzenia, chociaż w Polsce nie mógł odnieść sukcesu. Może spokojnie spojrzeć w oczy obywatelom, o czym dzisiaj nie może powiedzieć przywódca „Solidarności” i reszta decydentów. Żadnej lustracji nie było. Wcześniej zaczęła się akcja niszczenia niewygodnych akt MSW. Lech Wałęsa, jak wynika z badań IPN i dostępnych materiałów, donosił na kolegów ze Stoczni Gdańskiej w latach 1970 – 1976. Wielki wódz, przywódca, dał się złamać. Nawet on. Ale prawdziwego męża stanu poznaje się po tym, jak przyznaje się do własnych porażek, ułomności i ma odwagę stanąć w prawdzie. Rok 1992, to w moim przekonaniu – ostatni czas na rozliczenie i wgniecenie komunistów w ziemię. Mentalność Wałęsy tak już się ukształtowała, że nie chciał pozwolić sobie na utratę władzy. Wówczas nie znano tylu faktów, co dzisiaj. Nie istniał IPN, życia opozycyjnego przywódcy „Solidarności” nikt nie miał możliwości badać. I mimo wszystko, idol i wódz przegrał wybory prezydenckie w 1995r., a 5 lat później doszczętnie został ośmieszony swoim wynikiem. Nie warto go nawet przytaczać, bo aż wstyd. A mogło być inaczej… I powinno być. Twór, jaki się ukształtował – III RP – jest ułomny i skalany patologiami. Układy, postkomunistyczne wpływy, mafie, Rywingate, dzikie prywatyzacje, korupcja. A w codziennym życiu wyzwiska – pisiak, ciemnogród, komuchy itd. Pewną część ludzi – często starszych, słuchających Radio Maryja i głosujących na PiS lub zostających w domu podczas wyborów, nazywa się ciemnogrodem. Wielu z ciemnogrodzian miało swój wpływ na 4 VI 1989. O tym się zapomina, a tym starszym ludziom, bez względu na sympatie polityczne, należy się szacunek. Czwarty dzień czerwca to czas rozdarcia. Nie potrafię jednoznacznie określić, czy sukcesu, czy porażki. Może tak będzie lepiej. Może nikt nie odkryje do końca prawdy. A przecież tylko prawda nas wyzwoli. Wniosek? Prawda nie zapanowała, więc wyzwolenia też nie było takiego, jakie powinno nastąpić.

1 komentarz

avatar użytkownika Penelka

1. rozpacz

tudniówka Tuska. Rudy cudotwórca przemawia, chwaląc się osiągnięciami swego rządu. Mija godzina, dwie, trzy... Premier śmiało przechodzi od osiągnięcia do osiągnięcia. - A tuż pod Mszczonowem Platforma Obywatelska doprowadziła do uruchomienia nowej, ekologicznej elektrowni, gdzie, zamiast węgla, pali się torfem - chwali się Tusk. Głos z sali: - Ale ja tam byłem, tam nie ma żadnej elektrowni! Premier niezrażony peroruje dalej: - A dzięki staraniom Platformy Obywatelskiej, niedaleko Jasła, wybudowaliśmy eksperymentalny odcinek autostrady siedmiopasmowej! Tenże głos z sali: - Ale tam k...a nie ma żadnej autostrady! Nie wytrzymał w końcu Schetyna i wkur...y krzyczy: - A ty, gościu, zamiast wozić się po Polsce, lepiej byś TVN24 pooglądał!
penelka