Marian Piłka: Lizbona czy Nicea?

avatar użytkownika hrabia Pim de Pim
Nigdy na swoim blogu nie cytuję w całości tekstow innych autorów. Dziś robię wyjątek dla wypowiedzi Mariana Piłki, jednego z liderów Prawicy RP. Pozostawiam ją bez komentarza. Lizbona czy Nicea? Prezydent Lech Kaczyński z uporem powtarza, iż podpisze ratyfikację traktatu lizbońskiego w momencie jego ratyfikacji przez naród irlandzki. Ta deklaracja polskiego prezydenta jest elementem nacisku na społeczeństwo irlandzkie w celu zmiany jego własnego stanowiska. Ten nacisk, dokonywany przede wszystkim przez Francję i Niemcy, jest w świetle prawa europejskiego zupełnie nielegalny. Bowiem w świetle dotychczasowych traktatów unijnych, ich zmiana wymaga jednomyślnej zgody wszystkich członków Unii Europejskiej. Tak więc sprzeciw Irlandii wobec tego traktatu jest wystarczającym powodem ogłoszenia wygaśnięcia procesu jego ratyfikacji, równoważnego z jego odrzuceniem. Tymczasem największe państwa Unii, będące jednocześnie największymi beneficjentami tego traktatu, wywierają systematyczne naciski na przeprowadzenie powtórnego referendum w Irlandii. Warto tu wspomnieć, iż po referendum we Francji, to państwo nie wyobrażało sobie nawet przeprowadzenia powtórnego referendum. Pokazuje ten fakt jedynie sytuację, że wbrew prawu unijnemu, państwa wcale nie są traktowane równo i to pod rządami traktatu nicejskiego, który w porównaniu do traktatu lizbońskiego przyznaje państwom członkowskim znacznie większe kompetencje. W tej sytuacji, brak stanowiska prezydenta RP odnośnie do wygaśnięcia procesu ratyfikacyjnego jest pośrednim uczestniczeniem w politycznym nacisku na Irlandię wymuszającą na niej przeprowadzenie nowego referendum i zmianę stanowiska. Sprzeciw narasta Wyniki referendum irlandzkiego nie mogły być zaskoczeniem. Wśród społeczeństw europejskich bowiem narasta sprzeciw wobec wykoślawionej formy integracji, jaką próbują narzucić eurokraci w postaci centralistycznej i biurokratycznej Unii. Integracja i współpraca europejska jest wyzwaniem epoki, ale nie znaczy to wcale przekształcanie Europy w federalistyczny organizm z dominacją największych państw, która w naszej części kontynentu przejawi się w postaci niemieckiej hegemonii. Ofiarą federalistycznej wersji integracji jest przede wszystkim zasada solidarności i równości państw europejskich. Koncepcja integracji, zawarta najpierw w traktacie konstytucyjnym, a następnie w jego lekko zmodyfikowanym wariancie - traktacie lizbońskim, zakłada bowiem pozbawienie państw narodowych znacznej części ich atrybutów państwowych. Co więcej, jest także próbą narzucenia społeczeństwom o tradycjach i tożsamości chrześcijańskiej skrajnie sekularystycznej aksjologii, wbrew istniejącemu pluralizmowi konstytucyjnemu w tej dziedzinie. Nic też dziwnego, że wcześniej społeczeństwo francuskie i holenderskie, a w ostatnim referendum także społeczeństwo irlandzkie powiedziało "nie" tej wykoślawionej koncepcji integracji. Zresztą pomysł, aby traktat lizboński był ratyfikowany przez parlamenty, a nie poprzez referenda (w Irlandii istnieje wymóg konstytucyjny referendum w sprawie traktatów), był próbą pozbawienia społeczeństw prawa głosu. Błąd prezydenta Zgoda prezydenta Kaczyńskiego na warunki traktatu podyktowane przez prezydencję niemiecką była największą klęską polskiej polityki zagranicznej od roku 1989. Była to bowiem dobrowolna zgoda na radykalne obniżenie naszej pozycji w strukturach unijnych. Według traktatu nicejskiego Polska posiada 27 głosów w Radzie Unii Europejskiej, gdy cztery największe państwa mają tylko o dwa głosy więcej. Natomiast wedle traktatu lizbońskiego wartość polskiego głosu gwałtownie maleje. Gdy wedle traktatu nicejskiego wartość naszego głosu jest równa 92 procent wartości głosu niemieckiego, to według traktatu lizbońskiego maleje do 48 procent. Prezydent także zgodził się na skrajnie laicką aksjologię uderzającą w chrześcijańską tożsamość naszego kontynentu. Zagrożenia tego modelu integracji dla pozycji Polski trafnie zdiagnozował program PiS "Silna Polska w chrześcijańskiej Europie" z roku 2005. Przede wszystkim program ten sprzeciwiał się obniżeniu siły polskiego głosu. Bez zgody polskich negocjatorów nie było możliwe sfinalizowanie negocjacji tego traktatu. Dobrowolne przyznanie Niemcom przez prezydenta Kaczyńskiego tak radykalnej przewagi głosu niemieckiego nad polskim nie ma precedensu we wzajemnych relacjach dyplomatycznych. Przyjęty traktat jest zaprzeczeniem każdego słowa z programu europejskiego PiS. Zaś ogłoszenie jego podpisania jako sukcesu było wyrazem lekceważenia opinii publicznej. Negocjacje nad tym traktatem ujawniły, z jednej strony, zupełnie instrumentalny stosunek braci Kaczyńskich do polskiego interesu narodowego oraz ich aksjologiczną i polityczną tożsamość z Platformą Obywatelską, z drugiej zaś niezdolność do wytrwałej, konsekwentnej i przynoszącej pozytywne rezultaty polityki. Pośpiech w przeprowadzeniu procedury ratyfikacyjnej w Sejmie wynikał z panicznego strachu zarówno obu braci, jak i Platformy Obywatelskiej przed przeciągającą się debatą publiczną, w której ujawniłby się prawdziwy charakter tego traktatu. Ponieważ Platforma Obywatelska reprezentowała podobny stosunek do tego traktatu i podobne obawy, dlatego zgodziła się na szybką ścieżkę parlamentarnej ratyfikacji. Tej pośpiesznej ratyfikacji przeciwstawiała się jedynie Prawica Rzeczpospolitej, zalecająca zaczekanie na wynik irlandzkiego referendum. Wynik referendum irlandzkiego w świetle prawa europejskiego zamyka sprawę ratyfikacji tego traktatu. Według prawa ten traktat jest martwy. I wszelkie próby kontynuacji procedury ratyfikacyjnej są łamaniem prawa wspólnotowego. Prawną konsekwencją upadku Lizbony jest bowiem utrzymanie ważności traktatu nicejskiego z jego wszystkimi dla Polski korzyściami płynącymi z bardzo silnej pozycji polskiego głosu. Dla Unii upadek Lizbony to nie klęska, ale zwycięstwo solidarystycznej formuły integracji. Dlatego polskie stanowisko powinno jednoznacznie stwierdzać zakończenie procesu ratyfikacji i nie pozostawiać żadnych niejasności i niepewności w tej sprawie. Bowiem to, czego nie udało się prezydentowi Kaczyńskiemu obronić w trakcie negocjacji, przyniósł nam wynik irlandzki. Powinniśmy być Irlandii wdzięczni i wspierać ją ze wszystkich sił, aby nie uległa szantażowi europejskich potęg. W zachowaniu prezydenta Kaczyńskiego uwidacznia się świadomość szkodliwości tego traktatu dla naszych interesów i dla naszej pozycji, ale zarazem też - brak charakteru. Z jego zachowania wynika bowiem jasno, iż to niezdecydowanie, te kłamstwa odnośnie do korzyści traktatowych, te zapewnienia o gotowości podpisania traktatu, jak tylko Irlandczycy zmienią zdanie, to wszystko świadczy o braku determinacji w obronie polskich interesów, o braku odwagi politycznej. Skorzystać z szansy Referendum irlandzkie stworzyło szansę na naprawienie tego, co zepsuli bracia Kaczyńscy w trakcie negocjacji. To my, a nie Irlandczycy, skorzystamy najbardziej z utrzymania dotychczasowego traktatowego status quo. I dlatego ten irlandzki wynik wymaga naszej obrony, a nie mizdrzenia się polskich polityków do Merkel czy Sarkozy'ego. Doświadczenie ostatnich lat pokazuje, że w polityce dominujących partii politycznych, zarówno Platformy, jak i PiS nie tyle liczy się konsekwentna obrona polskiej racji, co kalkulacje wyborcze. To one skłoniły braci Kaczyńskich do zgody na warunki traktatu lizbońskiego. Ale jednocześnie obawa przed utratą wyborców rzeczywiście zatroskanych osłabieniem naszej pozycji w Unii spowodowała, że Jarosław Kaczyński poczuł się zmuszony do manewrowania przy ratyfikacji i zgody na głosowanie części własnych posłów zgodnie z ich poglądami, a prezydenta powstrzymała od podpisu ratyfikacyjnego. Zbliżające się wybory europejskie będą w rzeczywistości namiastką polskiego referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. Jego zablokowanie jest możliwe tylko przy słabym wyniku "partii lizbońskiej", czyli PiS i Platformy. A właściwie tylko PiS, bowiem wszystko, co mogła zrobić w tej kwestii Platforma, już zrobiła. Natomiast nadal brakuje podpisu prezydenta Kaczyńskiego. W tym momencie więc to jego obdarzyła historia odpowiedzialnością za przyszłość Polski w Unii Europejskiej i za obronę polskich interesów. Przykład negocjacji tego traktatu i przykład zwlekania z jego podpisaniem pozwala stwierdzić, iż nie możemy tu liczyć na jego determinację. Ale obawa utraty poparcia społecznego może wpłynąć na jego postawę. Wyraźny głos wyborczy sprzeciwiający się obniżeniu pozycji Polski w Unii może okazać się decydujący w batalii o odrzucenie traktatu lizbońskiego. Dziś mamy szansę przeciwstawić się skutecznie polityce degradacji Polski w strukturach unijnych i uratować traktat nicejski dający Polsce silną pozycję w Unii. MARIAN PIŁKA* *Autor jest byłym posłem na Sejm RP, politykiem Prawicy Rzeczypospolitej i publicystą. Oryginał: http://www.dziennik.krakow.pl/Artykul.100+M591cf01931c.0.html

4 komentarze

avatar użytkownika Maryla

1. @hrabia Pim de Pim

Witam, ręce opadają, mózg sie lasuje. Od siebie dodam tylko, ze 5 lat wstecz PiS wystawił Mariana Piłke na listy do PE. Miał pecha, był na mojej liście. Miał wiekszego pecha, inni tez wybrali zamiast tej propozycji "1" z LPR. Tyle mojego komentarza. pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl

 

avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

2. >> Maryla

dziękuję za komentarz i pozdrawiam -

hrabia Pim de Pim

avatar użytkownika mariko

3. Pilka..

jak to pilka podskakuje i tyle. Jak sie tak przygladam i slucham tych bylych /cale szczescie/ poslow PIS, to rece opadaja. Komentarzem moze byc dzisiejsze odlozenie podpisu przez Prezydenta Czech /czeka tez na Irlandie/ no i oczywiscie Niemcow, ktorych Trybunal byc moze wyda interpretacje latem. No ale kto winien? - Prezydent Kaczynski, pozdrawiam.
avatar użytkownika hrabia Pim de Pim

4. >> Mariko (Piłka o UE)

Wydaje mi się, że prezydent Klaus nie zmienił zdania, chociaż procedowanie Senatu Czech nad martwym z punktu widzenia prawa dokumentem ignoruje jego stanowisko. Jedynym, podkreślam "jedynym", logicznym postępowaniem jest uznanie procesu ratyfikacji za zakończony z wynikiem negatywnym, tak jak było w przypadku odrzucenia Konstytucji UE w referendach we Francji i Holandii. Wtedy nikt nie ośmielił się dalej procedować. Wypowiedź Pana Piłki jest logicznie bez zarzutu i nie jest krytyką osoby Pana Prezydenta, ale jego nieco kunktatorskiej polityki w stosunku do UE. Pamiętajmy, ze Pan Prezydent jest profesorem prawa!!! Wystarczy wydać oświadczenie i zakończyć całą sprawę. Tymczasem Pan Prezydent boi się ponownie zostać "chłopcem do bicia" różnych międzynarodowych gadzinówek. Przewidując taką reakcje ma wiele racji, ale klucząc odkłada tylko w czasie ewentualną nagonkę. Gra z szulerami nie może zostać wygrana bez przewrócenia stolika. Pozdrawiam i życzę więcej krytycyzmu w stosunku do naszego życia politycznego -

hrabia Pim de Pim