Zatrata dziennikarska Tomasza Lisa

avatar użytkownika chinaski
Pan Tomasz Lis to naczelny obrońcą Lecha Wałęsy. Tak było w 1992r., tak jest dziś. Warto pamiętać, że Lis broni jednocześnie wszystkich patologii III RP. Taka działalność popłaca. Twórca TVN Faktów, jako jeden z nielicznych polskich dziennikarzy, dorobił się milionów. Czy na nie zasłużył? Czy na prawdę jest taki wybitny, wyjątkowy? Pod pewnymi względami tak. Tomasz Lis miał swój spory udział w budowie potęgi koncernu ITI. Uczynił z "Faktów" realna alternatywę dla coraz nudniejszych "Wiadomości". Szybko osiągnął sukces. Prywatna zażyłość z głównymi politycznymi ( i nie tylko) postaciami III RP, zapewne ułatwiła zadanie. Lis poczuł się pewnie. Wiedział, że może przebierać w intratnych propozycjach. Oprócz zarabiania grubych pieniędzy w mediach, Lis zaczął pisać. A że reprezentował salonowy punkt widzenia, jego publicystyka mogła liczyć na reklamę, dobre recenzje, sukces rynkowy. Charakterystycznym elementem w pracach Lisa jest swoistego rodzaju megalomania, przeświadczenie o wyjątkowości, trafności własnych spostrzeżeń i opinii. Tomek jednocześnie bardzo źle przyjmuje krytykę (patrz, ostatnia reakcja Lisa, na wpis Janiny Jankowskiej, publikacje "Dziennika", etc). Te cechy łączą go z Lechem Wałęsą. Może też stąd ta osobista misja, olbrzymie zaangażowanie w obronę byłego prezydenta. Ostatnie publiczne reakcje Tomasza Lisa nazwałbym totalną zatratą dziennikarską. Tutaj już nie chodzi o uprawianie ważnego, odpowiedzialnego zawodu. Nie ma trzymania się minimalnych reguł, których każdy dziennikarz winien respektować. Tylko czy tyczy się to naddzienikarza Lisa? Wstępem do lisowej zatraty był ostatni odcinek programu "Tomasz Lis Na Żywo". Dziennikarz zaprezentował wyłącznie swój punkt widzenia w zakresie kontrowersji związanych z historią Lecha Wałęsy. Tak oto Lis tworzy program prezentujący pluralizm poglądów, misję TVP. Dziennikarz zaprosił tylko jedną stronę sporu, manipulował w zakresie sondy sms-owej. Odpowiadając na zarzuty Pani Jankowskiej, stwierdził, iż 24-latek Zyzak nie jest żadnym partnerem do dyskusji (ani dla Wałęsy, ani dla Komorowskiego, ani-jak można się domyślać-dla samego Lisa). Dodał, że nie potrzebuje żadnego historyka by uznać, że publikacja młodego archiwisty IPN, jest haniebna ( A jego telewidzowie potrzebują? Nie jest to zbyt istotne). Wystarczy on sam. Sama myśl o analizie niepochlebnej książki o Wałęsie jest zbrodnią. Przyznacie Państwo, że takie tłumaczenia nie są godne dziennikarza. Ale to był tylko początek. Kolejną odsłoną dziennikarskiego upadku Lisa, jest jego świerzutki tekst w Gazecie Wyborczej. To stek kłamstw, manipulacji, megalomani autora. Poczytajcie: "Ciekawie brzmią podziękowania Zyzaka dla pracowników IPN, którzy w dziele opluwania Wałęsy mu pomagali. Owa kserokopiarka Zyzaka też może być swego rodzaju metaforą. Bo czymże innym jest jego dziełko, jeśli nie skopiowaniem anonimowych donosów, a przede wszystkim politycznie motywowanej gotowości skopania wszystkich domniemanych wrogów i chęci unurzania w błocie niesłusznych bohaterów, właściwych reprezentantom, jak to słusznie ujął Tadeusz Mazowiecki, stronnictwa trucicieli." Insynuacje. Zyzak książkę pisał sam, wyłącznie pod swoim nazwiskiem. Założę się, że Lis publikacji młodego historyka nawet nie ruszył. Podziękowania "za pomoc" mogą mieć różny wymiar (ja w swojej pracy magisterskiej dziękowałem za pomoc i wsparcie swojej dziewczynie; ciekawe komu dziękował Lis?), ale Lis interpretuje je na swój własny, jedynie słuszny sposób. Wszystko jest dobre dla uzasadnienia TYCH TEZ. "Jest więc Zyzak dzieckiem IPN i Kurtyki zgrabnie pływającym w potoku łajna, który wylał się w Polskę w ramach zadeklarowanego przez Jarosława Kaczyńskiego "moralnego wzmożenia". To IPN przystawił pieczęć z orłem w koronie do skandalicznej książki panów Cenckiewicza i Gontarczyka. To IPN uznał, że dla Lecha Wałęsy nie ma miejsca wśród represjonowanych w PRL." Ja się nie ma argumentów, można pojechać niewybrednymi epitetami. Łatwizna. Nie ważne, że IPN zgodnie z prawem nie mógł wydać dokumentów Wałęsie, co- mimo tych faktów- stało się kolejnym przyczynkiem do plucia w państwową, niezależna instytucję. Nie ważne wreszcie, że szereg fachowców, profesorów historii uznało książkę Cenckiewicza i Gontarczyka za pracę rzetelną, opartą na źródłach i prawidłowej ich interpretacji. "To Kurtyka stwierdził, że człowiek dwa razy wybrany w powszechnych wyborach na prezydenta był agentem. W IPN-owskiej wersji historii w ciągu 20-lecia nowej Polski ponad 15 lat władzę w Polsce sprawowali więc agenci. A że sądy lustracyjne mówiły co innego? A co tam sądy. Kurtyka i jego ludzie to prokuratorzy i sędziowie jednocześnie. To ja za taką pamięć narodową dziękuję." I znów kłamstwo. Kurtyka nie nazwał Kwaśniewskiego agentem, zwrócił jedynie uwagę na fakt istnienia dokumentów potwierdzających rejestrację byłego prezydenta przez służby specjalne PRL. "Zabawne, że człowiek, który Kurtykę w IPN wymyślił, ten, którego niedawno bili Niemcy, teraz sam bije. Na alarm. Oto Tusk i Komorowski łamią standardy, sugerując, że coś z IPN jednak powinno się zrobić. Otóż, gratulując Rokicie Kurtyki, stwierdzam, że Tusk z Komorowskim firmowaliby łamanie standardów i braliby za to część odpowiedzialności, gdyby czegoś w sprawie IPN nie zrobili." http://wyborcza.pl/1,75968,6460287,Kur_tyka_dna.html I dostaje się nawet Rokicie, który ważył się Kurtykę bronić. No tak, kuriozalna zasada "Jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam ("kto nie jest naszym przyjacielem, jest naszym wrogiem") w życiu Lisa funkcjonuje nie od dziś. Tomasz Lis zapomniał o podstawowych regułach, które należy przestrzegać wykonując zawód dziennikarza. Niektórzy złośliwie mówili, że Lis czuje się naddziennikarzem, sam ustala reguły. To niestety smutna prawda.
Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. Lis czuje się naddziennikarzem,

czuje sie nawet kandydatem na prezydenta ;) pozdrawiam

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl