JAK STWORZYLIŚMY ANTYHITLEROWSKI RUCH OPORU W III RZESZY NIEMIECKIEJ

avatar użytkownika aleksander szumanski

JAK STWORZYLIŚMY ANTYHITLEROWSKI RUCH OPORU W III RZESZY NIEMIECKIEJ

dr Leszek Pietrzak

 

Żaden ruch oporu w czasie II Wojny Światowej nie mógł konkurować z wyczynami ludzi   polskiej konspiracji.

26 maja 1944r. w mieszkaniu Haliny Kłąb ps. „Halina” przy ul. Sienkiewicza w Łodzi  pojawili się dwaj funkcjonariusze Sipo- hitlerowskiej policji bezpieczeństwa w towarzystwie kilkuosobowej obstawy. Od początku widać było, że roznosiła ich dzika nienawiść. Gdy weszli już do środka na zmianę wykrzykiwali wulgarne słowa: „Mamy cię k… już się nie wywiniesz!” Wykrzykując co chwilę bili ją po twarzy. Obaj hitlerowcy dobrze już wiedzieli, że złapali kogoś bardzo ważnego, kto zadał III Rzeszy tak wiele groźnych ciosów. Gdy tak się znęcali nad młoda kobietą, ich obstawa dokładnie przeszukiwała całe mieszkanie, centymetr po centymetrze. Kilka godzin później sponiewieraną kobietę przywieziono do niemieckiego więzienia śledczego dla kobiet przy ulicy Gdańskiej. Dopiero teraz niemieccy oprawcy zaczęli maltretować ofiarę notorycznie kopiąc ją i bijąc postronkiem po całym ciele. Dręczona tak godzinami, w pewnym momencie zakomunikowała przesłuchującym ją funkcjonariuszom, że kontakty i adresy jakich od niej żądają są w jej mieszkaniu. Gdy ją tam zawieziono aby mogła je odnaleźć, liczyła że uda się  jej znaleźć i połknąć kapsułkę z cyjankiem potasu. To oszczędziło by jej ostatecznie wszystkich cierpień. Ale kapsułki nie znalazła. Kilka miesięcy później została skazana na rozstrzelanie i czekała na wykonanie wyroku. Ale był już początek 1945r. i do Łodzi zbliżała się już Armia Czerwona. Wycofujący się z miasta Niemcy nie mieli już nawet czasu na egzekucje polskich więźniów. Tak Halina Kłąb – agentka wywiadu w Okręgu AK Łódź przetrwała całe hitlerowskie piekło.

Ale kilkanaście dni po tym jak została ona aresztowana w ręce Sipo wpadł również inny ważny agent wywiadu łódzkiej AK. Był nim Jan Lipsz ps. „Anatol”. Gdy go  zatrzymano funkcjonariusze Sipo przedstawili mu dowody na jego konspiracyjną działalność, która jak podkreślono okazała się tak niebezpieczna dla III Rzeszy. Lipsz  dobrze wiedział, że nie ma już żadnej szansy, aby wyjść z tego cało. Kiedy podczas pierwszego przesłuchania skonfrontowano go z konfidentem, który zaświadczał o jego konspiracyjnej działalności uśmiechnął się tylko i natychmiast z impetem ruszył na kompletnie zaskoczonego jego zachowaniem funkcjonariusza Sipo. Ten zdążył jednak wyciągnąć z kabury pistolet i oddać strzał w stronę nacierającego na niego napastnika. Ten natychmiast padł na podłogę zabierając  ze sobą wszystkie tajemnice, które chcieli wydobyć z niego Niemcy. Ale dokładnie taki był plan Lipsza.  Wolał zginąć niż być torturowany i zdradzić swoich kolegów z organizacji.

Zarówno  Halina Kłąb, jak i Jan Lipsz należeli do czołowych postaci akcji „N” - dywersyjno – propagandowej akcji, którą ZWZ-AK uruchomiła już wiosną 1941r. Jednym z jej najważniejszych poligonów była właśnie Łódź.

Miasto szczególne na mapie okupowanej Polski

Łódź była miastem, które zostało szczególnie doświadczone w czasie niemieckiej okupacji. Na początku października 1939r. Niemcy planowali nawet stworzenie  z Łodzi stolicy Generalnego Gubernatorstwa (GG). Jednak planom tym przeciwstawił się  Reichstaathalter Artur Greiser, który optował za tym, aby Łódź znalazła się w ramach ziem które bezpośrednio zostaną wcielone do III Rzeszy.  Greiser argumentował swoje stanowisko m.in. tym, że miejscowe „czynniki niemieckie”, które w Łodzi miały zawsze mocna pozycję, opowiadają się za takim właśnie rozwiązaniem. I stało tak jak chciał tego Greiser. Dekretem Hitlera z 9 listopada 1939r. Łódź znalazła się w granicach Kraju Warty (Warthegau) który został bezpośrednio włączony do III Rzeszy. Miasto początkowo znajdowało się w rejencji kaliskiej, ale na początku 1940r. jej siedzibę przeniesiono do Łodzi,  tworząc tym samym nową rejencję łódzką. Już w listopadzie 1939r. zaczął się szybki proces niemczenia miasta. Ulice zostały przemianowane  na niemieckie, zmieniona została również  nazwa miasta na Litzmannstadt, która to nazwa wzięła się od  niemieckiego generała Carla von Litzmanna, bohatera walk z Rosjanami z czasów I wojny światowej. Bardzo szybko w Łodzi zaczęto tworzyć różne niemieckie urzędy, które zasilone zostały prawie czteroma tysiącami niemieckich urzędników ściągniętych z głębi Rzeszy. Za nimi przywędrowali do Łodzi także inni Niemcy, zakładając w mieście swoje sklepy i przedsiębiorstwa.  Po pewnym czasie obecność Niemców widać było w Łodzi dosłownie wszędzie. W kinach grano niemieckie filmy, w piwiarniach i kawiarniach siedzieli niemieccy żołnierze, a wszędzie głośniki podawały triumfalne wiadomości z Berlina. Zwykli Polacy siedzieli w swoich mieszkaniach bojąc się nawet wyjść na ulicę. Nawet po pracy polscy robotnicy wracali od razu do domu. Na ulicy nie można było też mówić po polsku bo inaczej  groziło to poważnymi kłopotami na policji. Ale nawet siedzenie w domu nie gwarantowało wówczas Polakom bezpieczeństwa. Aresztowania polskiej ludności stały się w Łodzi codziennością. Pierwszą masową akcje wymierzoną w Polaków była w mieście tzw. Intelligenzaktion Litzmannstadt, która była regionalną częścią ogólnopolskiej  akcji wymierzonej w polskie elity intelektualne. W jej ramach na przestrzeniu listopada i grudnia 1939r. Niemcy  wymordowali około 1500 przedstawicieli łódzkiej inteligencji. Z miasta wysiedlano również wielu jego mieszkańców. Pierwsze wysiedlenia miały miejsce  już w październiku 1939r. kiedy setki jego polskich mieszkańców ulokowano w obozie przejściowym na Radogoszczu.  Potem były kolejne fale wysiedleń, które obejmowały  kolejne dzielnice miasta. Na miejsce wysiedlonych Niemcy sprowadzali swoich rodaków z ZSRR, Rumunii, Litwy, Łotwy i Estonii. Nowi przybysze  zobowiązani byli  donosić niemieckim władzom o każdym podejrzanym zachowaniu ich polskich sąsiadów. Tak naprawdę napływający do miasta Niemcy mieli pełnić zadanie  swoistego kontrolera jego polskiej ludności. Ale mieszkańców Łodzi wywożono również na roboty przymusowe. Wywózki były częstsze w kolejnych latach wojny, gdy Niemcy zaczęli drastycznie odczuwać brak rąk do pracy. W jeszcze gorszym położeniu od Polaków znalazła się żydowska ludność Łodzi (około 160 tys.) która została stłoczona w utworzonym w lutym 1940r. getcie. Panował tam straszliwy głód i nader często szerzyły się epidemie. Jego mieszkańcy  już od 1942r. byli prze Niemców systematycznie mordowani, najpierw w obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem  a potem w komorach gazowych Auschwitz – Birekenau. Ale oprócz getta, Niemcy zlokalizowali  w  Łodzi wiele obozów przejściowych, w tym ten dla dzieci.  W takich warunkach tworzenie jakichkolwiek struktur konspiracyjnych wydawało się na pierwszy rzut oka praktycznie niemożliwe. Ale pomimo tego, już w październiku 1939r. zainicjowano ich tworzenie na terenie miasta. Nowo mianowany Komendant Okręgu Łódzkiego SZP (ZWZ)  płk Leopold Okulicki w tym celu spotkał się z grupą oficerów 28 pułku Strzelców Kaniowskich, na którym omówiono sposoby przyszłej walki na tak trudnym terenie. Spotkanie to stało się prawdziwym początkiem żmudnego procesu kłodzkiejłodzkiej konspiracji, który to proces co jakiś czas był paraliżowany aresztowaniami. Po nich jednak na nowo wracano do realizacji tego zadania. Po kilkunastu miesiącach działań w tak ekstremalnych warunkach dla konspiracji ich efekty można było jednak uznać   za lepiej niż zadawalające. Szef ZWZ generał Stefan Rowecki „Grot” meldował wówczas do Londynu o sytuacji następująco: „Łódź – stan ilościowy: 249 plutonów, 420 oficerów, 2489 podoficerów, 19655 szeregowych służby czynnej zaprzysiężonych i 7 268 szeregowych upatrzonych, stan dostateczny do spełnienia zadań, uzbrojenia brak, bezpieczeństwo pracy znacznie gorsze niż  na terenie GG”. W tej sytuacji siła rzeczy, górę musiała wziąć działalność propagandowa, informacyjna i wywiadowcza, a nie sabotażowo – dywersyjna.  Krótko mówiąc łódzcy konspiratorzy zamiast pistoletów maszynowych i materiałów wybuchowych  zmuszeni zostali warunkami do tego, aby bardziej polegać  na wiedzy i informacji, jako głównego narzędzia swojej walki z okupantem.

Akcja „N” w wydaniu łódzkim

Wiosna 1942r.  do szefa wywiadu (Oddział II)  Okręgu Łódzkiego  ZWZ-AK kpt. Zygmunta Jankego „Waltera”   przybył  Jan Jeziorański (Jan Nowak - Jeziorański) - specjalny kurier Komendy Głównej, aby tu na miejscu omówić szczegóły przeprowadzenia w okręgu akcji „N”.  Miała ona polegać na kolportażu specjalnie przygotowanych  pism i ulotek w języku niemieckim, które miały być adresowane tylko do Niemców. Miały one też sprawiać wrażenie, że  są dziełem niemieckiego ruchu oporu, który robi wszystko, aby obalić władzę Hitlera w III Rzeszy. W ten sposób dowództwo ZWZ-AK zamierzało wpływać na postawy Niemców, zarówno żołnierzy Wermachtu, Reichsdeutschów  jak i pracowników administracji niemieckiej w okupowanej Polsce. W czasie tamtego spotkania Jeziorański zaprezentował Jankemu  wzorcowe wydawnictwa, jakie zostały przygotowane w Centrali na potrzeby akcji „N”.  Janke doszedł wówczas do wniosku, że  najlepiej będzie jak utworzy specjalna komórkę,  która będzie odpowiedzialna za prowadzenie akcji na obszarze całego łódzkiego okręgu. Niebawem rozpoczął poszukiwania odpowiednich ludzi do prowadzenia takiej akcji. Uznał, że  potencjalni kandydaci muszą wykazywać się przede wszystkim brawurą i mieć w sobie chłopięcą chęć robienia Niemcom psikusów. Kandydatem który spełniał te kryteria wydał mu się od razu mieszkający w samym centrum Łodzi Jan Lipsz - majster z fabryki włókienniczej Steinerta. W ocenie Jankego był inteligentny, śmiały, dobrze „czytał” ludzi, a poza tym miał w sobie prawdziwą żyłkę hazardzisty. Skutkiem takiej oceny było natychmiastowe zaprzysiężenie Lipsza który od tej pory miał posługiwac się w konspiracji pseudonimem „Anatol”. Ponieważ Lipsz wywodził się z rodziny o niemieckich korzeniach, na polecenie Jankego zapisał się  do Nationalistische Kraftfahrkorps ((NSKK) – paramilitarnej niemieckiej organizacji podległej NSDAP. Dzięki temu mógł swobodnie przemieszczać się po mieście w mundurze, co ułatwiało mu infiltrację całego środowiska niemieckiego w Łodzi. Lipsz nie działał jednak w pojedynkę. W realizacji jego konspiracyjnych zadań  pomagała mu stworzona przez niego głęboko zakonspirowana Legia Narodowa (LN), składająca się z kilkudziesięciu członków, która organizacyjnie podporządkowana została strukturom łódzkiej ZWZ- AK. Na efekty  nie trzeba było długo czekać. Bardzo szybko  do miejscowego garnizonu wojskowego, niemieckich szpitali, urzędów, kawiarni dworców, a nawet prywatnych skrzynek  łódzkich Niemców zaczęły docierać  specjalnie przygotowane ulotki i gazety. Były wśród  nich miesięczniki „Der Soldat”, „Der Frontkämpfer” a także przygotowywane  w  Łodzi „Der Kladderadatsch” oraz „Der Hammer”. Nawet łódzcy volksdeutsche otrzymali swój własny magazyn zatytułowany „Die Zukunft”. O popularności kolportowanych przez łódzkich konspiratorów  magazynów świadczyło m.in. to, że niemieccy żołnierze potajemnie sprzedawali je sobie nawzajem, nierzadko płacąc za egzemplarz nawet 50 marek. Teksty jakie były zamieszczane w tych gazetach  informowały czytelników, że wewnątrz niemieckiego Wermachtu istnieje opozycja przeciwko NSDAP i wodzowi III Rzeszy. Mało tego są w nią zaangażowani nie tylko wyżsi oficerowie ale i sama generalicja. W tekstach podawano również w wątpliwość sens prowadzenia przez Niemców wojny, podając czytelnikowi  bardzo proste jednak rzeczowe argumenty, które miały tego dowodzić. W jednym z numerów  magazynu „Der Soldat” pojawił się m. in. tekst zatytułowany „Trzeci rok wojny”, w którym  znalazło się stwierdzenie, mówiące że „grudniu 1939r. Hitler obiecał, że w roku następnym będziemy obchodzić Boże Narodzenie w domu. Słowa nie dotrzymał! 30 stycznia 1941 r. Wódz obiecał nam  znowu, że wkrótce wygramy wojnę! A tymczasem do końca roku pozostało tylko piętnaście tygodni i gdzie jest to obiecane zwycięstwo nad Rosja i Anglią? Znowu zostaliśmy haniebnie oszukani”. I dalej w tekście  siano kolejne wątpliwości : „Ty żołnierzu frontowy i ty pozostający w rezerwie lub na etapie, zastanów się dobrze po co ci jest potrzebna ta wojna i czy ty w ogóle jej chciałeś?”. Ale nie tylko chodziło o zasianie wątpliwości, ale także o otwartą zachętę do walki a hitlerowskim reżimem. Dlatego w końcowym fragmencie wspomnianego tekstu apelowano wprost: „Najwyższy czas  aby skończyć  z szubrawcami partyjnymi  z NSDAP, kombinatorami wojennymi, przemądrzałymi sztabowcami i różnymi świniami spoza frontu!”

We wspomnianych gazetkach oprócz tekstów szczególne znaczenie miały listy z frontu jeszcze lepiej trafiające do przekonania zwykłych żołnierzy. Zaraz pod cytowanym tekstem ,w „Der Soldat”  umieszczono obszerny list  z frontu podoficera Wermachtu sygnującego się  jako H. Müller.  Zwracał się  on do swoich  kolegów słowami: „Koledzy, walcie do domu, wynieście się cichaczem jak nasi bohaterowie na tyłach i w NSDAP, schowajcie się, dość okropności. Ruszcie się. Chcemy wracać do domu”.

 Tak naprawdę treści adresowanych do Niemców ulotek i gazetek zależały  całkowicie od intencji ich  polskich twórców.  A byli nimi wybitni germaniści i tłumacze przysięgli języka niemieckiego. Równie ważnym zadaniem był kolportaż tej literatury wśród Niemców. W tym zakresie Lipsz i jego ludzie mieli wręcz nieograniczoną inwencję. W „enowe” wydawnictwa zaopatrywali m.in. jeden z łódzkich szpitali do niemieckich żołnierzy, którzy zostali ranni na froncie. Do tego celu wykorzystali skrzynkę na czasopisma, znajdującą się w poczekalni szpitala. W ten sposób wśród  popularnych niemieckich magazynów jakie czytali jego niemieccy pensjonariusze zaczęły pojawiać się ulotki i gazetki dostarczane przez łódzką sekcję „N”. Zdarzało się jednak, że konspiratorzy Lipsza odwiedzając rannych, pozostawiali swoje gazety w specjalnej czytelni dla żołnierzy. Niektóre z nich cieszyły się nawet dużą poczytnością, jak np.  ta którą zatytułowano niezwykle prosto: „Co zrobić, aby nie wrócić na front?”.Minęło sporo czasu zanim dyrekcja niemieckiego szpitala zorientowała się w tej dywersyjnej robocie wśród żołnierzy. Lipsz i jego ludzie pisali też różnego rodzaju listy zwłaszcza do tych Niemców, którzy mieli wiele grzechów na sumieniu. Najczęściej  „autorem” takiego listu  i  jego adresatem byli ci, którzy nie darzyli się nawzajem sympatią. I listy były obliczone na to, aby jeszcze bardziej wzmocnić animozje pomiędzy nimi. Bardzo często wykorzystywano  w nich zmyślone wątki intymne. I tak przykładowo: żony wielu łódzkich  SS-manów otrzymywały listy od rzekomo uwiedzionych przez ich mężów  kobiet, które jak w nich komunikowano zaszły z nimi w ciążę.  To niejednokrotnie wywoływało awantury domowe. Musiało wówczas minąć sporo czasu, zanim sprawa się ostatecznie wyprostowała.  Lipsz, który świetnie znał niemiecki i łatwo nawiązywał z Niemcami kontakty, wchodził w poufałość z wieloma z nich, by potem oczernić  ich w anonimowych listach do niemieckich władz, wskazując w nich że dany osobnik kpił z samego Hitlera  i ostatecznego zwycięstwa Niemiec w tej wojnie. Skutki  akcji „N” na terenie Łodzi zostały dostrzeżone już na początku stycznia 1942r. przez samego gen. Stefana Roweckiego, który w raporcie do Londynu pisał m.in. : „Łódź należy do najlepiej zorganizowanych na obszarze zachodnim  komórek N. Kolportuje bibułę, zarówno na terenach przyłączonych jak i w powiatach, które pozostają w GG.”  Ale prawdziwym  majstersztykiem Lipsza i jego ludzi było stworzenie w III Rzeszy podziemnej partii Rudolfa Hessa (drugiej po Hitlerze osobistości)  która miała  działać tajnie przeciwko wodzowi III Rzeszy. Do tego celu posłużyła mu ucieczka Hessa do Wielkiej Brytanii w maju 1941r. Właśnie to wydarzenie stało się pretekstem do tego, aby poinformować niemieckich czytelników, że w NSDAP funkcjonuje tajna opozycja przeciwko Hitlerowi. Mało tego, do jej udowodnienia Lipsz stworzył w Łodzi specjalne antyniemieckie stowarzyszenie bazujące kadrowo na żołnierzach Kraftfahrparku – organizacji paramilitarnej do której on sam wcześniej się zapisał. Po jakimś czasie doszło nawet do tego, że  niemieccy członkowie stowarzyszenia, stworzonego przez Lipsza kolportowali „enową” literaturę, w której eksponowano działalność „partii Hessa” i rzekome jej wielkie wpływy. Dopiero w grudniu 1943r.  niemieckie władze wpadły na trop stowarzyszenia Lipsza i aresztowały jego niemieckich członków.

Z Łodzi do III Rzeszy

Jeszcze wyższym poziomem akcji „N” było wysyłanie ”enowej” prasy z terenów III Rzeszy.  Wymagało bowiem  nie tylko dobrej znajomości języka niemieckiego i niemieckich obyczajów, ale uzyskania możliwości swobodnego podróżowania na trasach pomiędzy III Rzeszą a ziemiami, które do niej zostały wcielone. Jednym agentów, który podjął się takiego zadania była w Łodzi młodziutka Halina Kłąb. Szczupła, zgrabna niebieskooka blondynka, Kłąb dość łatwo nawiązywała  relacje ze wszystkimi  Niemcami . Na polecenie  szefa wywiadu łódzkiego ZWZ – AK podpisała volkslistę  i zapisała się do Bund Deutscher Mädel – żenskiego odpowiednika Hitlerjugend. Dzięki tej legendzie a także sporym zdolnościom aktorskim Kłąb doskonale potrafiła się wcielić w swoja konspiracyjna rolę zawsze zdobywając  przy tym zaufanie Niemców. Zdobyła je także u SS- mana Bena Vigry , wówczas wpływowej postaci w Kraju Warty, dzięki któremu zyskała  możliwość wyjazdu do III Rzeszy i dostęp do wielu ważnych dla AK-owskiego wywiadu  informacji. M.in. w maju 1943r. w czasie swoje podróży do Hamburga zdobyła niezwykle cenną wiedzą o strategicznych punktach obrony tego miasta, które to informacje pomogły potem alianckiemu lotnictwu przy bombardowaniu miasta. Równie cenne okazały się również informacje, jakie Halina Kłąb zdobyła z berlińskiego Centralnego Archiwum Medycyny Wojskowej. Po jakimś czasie podróżowała już po całej III Rzeszy. Odbierała w Łodzi  paczkę z odezwami „partii Rudolfa Hessa”  oraz egzemplarze „Der Hammera i innych niemieckich gazetek i jechała z nimi   do Wiednia. Tam wynajmowała pokój u pewnej starszej pani, który stawał się bazą jej tajnej działalności. Adresatów swoich pisemek odnajdywała w książkach telefonicznych, nekrologach zamieszczanych w prasie a także w wydawnictwie „Kto jest kto” (Wer is Wer?). Z podobnymi misjami Kłąb jeździła wielokrotnie do Berlina, Bremy, Monachium, Lipska a także do Nadrenii, zawsze w zanadrzu mając wiarygodną legendę, która miała uzasadniać jej pobyt w tych miastach. Obawiając się „wsypy” Kłąb  nie korzystała nigdy z hoteli, drzemiąc w pociągach. Tak naprawdę  każdego dnia ryzykowała swoim młodym życiem.  O tym jak to wyglądało w praktyce mogła dowodzić sytuacja  w jakiej znalazła się podczas jednej ze swoich misji do Wiednia, której szlak wiódł przez Wrocław. Na wrocławskim dworcu zatrzymali ją dwaj funkcjonariusze  niemieckiej Schutzpolizei, którzy kontrolowali akurat bagaż jakiegoś mężczyzny. Kłąb miała być skontrolowana zaraz po nim, a miała w swoim bagażu właśnie „enowską” literaturę.  Gdyby została wówczas skontrolowana byłaby zgubiona.  Jednak  dzięki swoim aktorskim talentom  wyszła z tej opresji. Poprosiła niemieckich policjantów o chwilę zwłoki, aby móc znaleźć kluczyk do swojej walizki. W tym samym momencie z megafonu odezwał się  głos informujący o odjeździe pociągu do Wiednia. Kłąb wyrwała wówczas walizkę policjantowi głośno krzycząc, że jej pociąg właśnie odjeżdża. I jeszcze raz okazało się, że jej wrodzony refleks uratował jej życie. To była jedna z tych sytuacji, kiedy los Haliny Kłąb naprawdę wisiał „na włosku”. Ale dzięki jej misjom dziesiątki „enowskich” ulotek, odezw i broszur trafiło w ręce wielu obywateli III Rzeszy. Gestapo dopiero po dwóch latach intensywnego śledztwa ustaliło, ze materiały te pochodzą nie z Niemiec ale właśnie z terenów okupowanej Polski.  Tak naprawdę Halina Kłąb, występująca w całej akcji N  jako „Jacek II”  pracowała z ogromnym zapałem, tak jakby chciała pobić rekord w kolportażu „enowskiej” literatury. Szef łódzkiego wywiadu AK mjr Janke zaczął nawet w pewnym momencie obawiać się, czy ten zapał młodej konspiratorki nie doprowadzi kiedyś do katastrofy, albowiem w jego ocenie nadmiar zadań mógł prowadzić do nadmiernej rutyny, co zawsze powoduje błędy i wpadkę. I być może właśnie to stało się przyczyną tego, że w maju 1944r. nadszedł wreszcie ten moment, kiedy wpadła w ręce Niemców, którzy wiedzieli już że złapali bardzo groźnego wroga.

Skutki wojny informacyjnej z niemieckim okupantem

Akacja N była wygrana  bitwą  polskiej konspiracji z niemieckim okupantem. Dowiodła tego popularność „enowskiej” prasy wśród Niemców, która w  Łodzi była wyjątkowa. W jednym ze swoich meldunków do Londynu  Komendant Główny AK gen. Stefan Rowecki „Grot”  pisał m.in. że „w Łodzi  stwierdzono wśród miejscowych Niemców silna reakcję na wydawnictwa N. (…) Szereg obserwacji zgodnie stwierdza, że materiały N  czytane są z dużym zainteresowaniem. Nie stwierdzono wypadków oddania przez żołnierzy bibuły N swym przełożonym, co wskazuje że trafia ona do ich przekonania i dalej jest przez nich rozprowadzana”. Sam szef wywiadu Łódzkiego Okręgu AK mjr Janke wyniki akcji N skonstatował nastepująco: zadziwiające, jak doniosłe mogą być skutki marnej kartki papieru, jeśli dobrze oceni się  odbiorcę pisma i jeśli zawiera ono właściwie dobraną treść”.

Ale łódzka AK musiała też słono zapłacić za skutki akcji N.  Wiosną 1944r.w  ręce Niemców wpadł prawie cały łódzki zespół zajmujący się nią. Jak już wspomniano, Sipo aresztowało Halinę Kłąb i Jana Lipsza. Zdziesiątkowana została również organizacja wywiadowcza Lipsza. Wielu członków jego Legii Narodowej trafiło do niemieckich więzień i obozów. Wielu też zostało rozstrzelanych.

                                      dr Leszek Pietrzak

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

napisz pierwszy komentarz