Gdańska Mafia pozbawiła mnie prądu

avatar użytkownika triarius

Motto:


"Lokalizacja jest wszystkim." (pierwsza i najważniejsza zasada w handlu nieruchomościami)


Nikogo to w tej przedwyborczej atmosferze nie zainteresuje, ale jadę tym razem Herbertem i takimi tam, czyli tym, co ja nazywam "etycznym narcyzmem". Którego jedna z naczelnych zasad idzie mi całkiem pod włos, brzmiąc tak: "Jak cię biją, to wrzeszcz, choćby nikt nie słyszał". Straśnie to dla mnie lewicowe, lewackie nawet w tej masochistycznej, a nie agresywnej wersji, ale spróbujmy na odmianę, skoro nic innego nie działa...

Jak wszyscy wiedzą, pod koniec czerwca umarła moja matka. Nie do końca jestem przekonany, że na pewno sama z siebie - mimo tych potwornych upałów, co były, mimo 89 roku życia i mimo tego, że do dwóch tygodni nieco kaszlała. Nie przesądzam, ale mam podejrzenie, że to mogła być lekka i łatwa robota, właśnie dlatego, że to taka "naturalna śmierć".

Motyw? Z całą pewnością to byłaby wyjątkowa wartość tego terenu - sam środek 3Miasta, ze 4 km do Monte Cassino, mniej niż półtorej do super plaży w Jelitkowie, super arterie tuż obok, kilkaset metrów do kolejki SKM (to takie trójmiejskie metro, nadziemne, wybudowane przez jednego Adolfa chyba, ale nie tego od Icka), kawałeczek dalej Stara Oliwa... I jak tu nie mordować staruszek, które bez sensu zajmują takie tereny i nie chcą na łono Abrahama?

Potem, jako jedyny lokator tego mieszkania, mieszkający tu sam z matką od lata 1995, wystąpiłem o nadanie mi statusu głównego lokatora. Logiczne i naturalne, prawda? Podobno takie coś powinno zająć lokalnej waadzy 2 tygodnie, mają na to nawet być jakieś ustawy, ale w moim przypadku nic się nie działo... i nic się nie działo... i nic się nie działo... I dalej nic... A ja po drodze próbował m.in. zawrzeć umowę z dostawcą energii elektro, niejakim p. Energa... Któren mi jednak zdecydowanie odpowiedział, że muszę być głównym lokatorem, żeby oni ze mną w ogóle o umowie rozmawiali.

No więc czekałem i czekałem, aż tu gdzieś w połowie tego tygodnia dzwoni do mnie niewiasta z administracji osiedla i mówi, że mam jej znaleźć dwóch moich sąsiadów z bloku, którzy poświęcą jej kilka minut w godzinie, do wyboru, od 07 rano, do 15 po południu, i zaświadczą podpisem, że ja tu mieszkam i mieszkam, ho ho, ile lat! Ja człowiek mało towarzyski, z sąsiadami mało się zadaję, znam jednego, plus jego matkę, która jednak jest teraz w Niemczech i ma wracać w grudniu. Sąsiadom się b. grzecznie zawsze odkłaniam i to tyle. Zresztą widzę, że ogromna ich część mieszka tu od niedawna.

Ten mój znajomy sąsiad do tej niewiasty dzwonił, ale nic - nikt nie odbiera. (Zresztą jak się czyta opinie na temat tej akurat administracji, tej "naszej", to one są bez wyjątków miażdżąco negatywne. Nie dziwię się! Jak ta kobietka (niech już będzie, choć mnie eleganckie słowa cisną mi się pod pióro) dostanie te podpisy, to sprawa mojego statusu głównego lokatora ma się toczyć dalej. Dowolnie długo, jak można bez trudu zgadnąć. Czy można nie oszaleć z radości, że oni tak o człowieka dbają? Zamiast np. sprawdzić we własnych aktach, na poczcie, spytać listonosza... Cokolwiek! Zresztą to i tak powinno być zrobione co najmniej dwa miesiące temu!

No dobra, ale to dopiero przygrywka, bo w czwartek budzi się dzień i ja się także budzę, nie za wcześnie, ale zdecydowanie przed południem, pstrykam ci ja pstryczkiem-ekeltryczkiem i widzę, że nic się nie dzieje... Pstrykam ci ja drugim, pstrykam ci ja trzecim, i dalej nic. Wychodzę na klatkę - pstryczki działają jak złoto - jak się zrobi pstryk, to się widno robi w mig. Jak i powinno być. Tak więc ów pan Energa w końcu się wkurzył i przestał mnie obdarzać darmową, choć nie z mojej przecież winy, ekektro-energią. Nic to, że ja żyję właśnie z prądu i internetu - z tłumaczeń i takich tam, i że bez tych dwóch fenomenów nawet nie będę mógł niczego nowego zarobić.

Moja emerytura jest raczej symboliczna i nawet nie mogę mieć o to pretensji, bo słabo ciułałem na ten ich ZUS, czy jak to tam się wabi... (Pretensję mógłbym mieć do całego leberalizmu, gdzie potomek aferzystów i handlarzy śledziami dziedziczy milionowe nieruchomości, a potomek zaś autentycznych, choć niezbyt głośnych, fakt, bohaterów, przymiera głodem. Choćby, bez żadnej absolutnie współpracy z SB, naprawdę nadstawiał przez całe życie łeb i kieszeń dla tej nieszczęsnej Polski, która nawet już nie marzy o tym, by być niepodległa... Ech!)

Mam też pewne przychody z książek, com je wydał wieki temu, a teraz nawet nie muszę kiwnąć palcem i Amazony tego świata, a także jedno krajowe wydawnictwo, ślą mi mamonę. Jednak kiedy mnie jeden ważny (?) amerykański klient cynicznie oszwabił i nie płaci, kiedy to polskie wydawnictwo, choć cośtam z moich książek wciąż sprzedaje, też od miesięcy nie raczy, naprawdę wszystko zależy od tego czegoś, co faktycznie nie za bardzo lubię, ale co jest koniecznością. Od ROBOTY mianowicie. Którą mi obecnie po prostu brutalnie uniemożliwiono!

A do tego ja jeszcze płacę co miesiąc całkiem poważną forsę za internet i telewizję, których teraz nie mam. Żeby juz nie wspominać o pralce czy gotowaniu herbaty. Plus ładowanie komórki, która jest mi konieczna, wraz z netem, do szukania ew. innej pracy. No i załatwiłem sobie inną jeszcze robotę - tym razem nie przez internet, ale to ma się zacząć dopiero za jakiś czas. (Ktoś mieszka w 3Mieście i chce się uczyć szwedzkiego hos Triarius, ofta kallad Herr Tigern?) Dzięki za uwagę, kto uważał, i w tej kadencji wymuśmy na PiSie realizację programu Cela+, zamiast myziania się z Bolkiem czy inną Tokarczuką, OK?

Acha, jest jeszcze b. ciekawa, i dość chyba parszywa, historia z ubezpieczeniem na życie, co je miała moja św.p. matka. Istnieje, ale jakby nie istniało, i ja nic wciąż nie dostaję, co mi naprawdę mocno w tej chwili psuje grę. Ale to może na inny raz.

triarius 

P.S. 1 Gdyby ktoś był zainteresowany... Jakieś pół roku temu robiłem badanie SPORTOWE i wyszło, że mimo szacownego wieku jestem idealnie zdrowy. (Jedynym odchyleniem od normy był niezwykle wysoki poziom testosteronu i gigantyczne gonady.) Na umyśle jestem zdrowy, jak i moja mama była do końca. Nie mam paranoi, co by kto o tym nie sądził, ani absolutnie żadnych skłonności do samobójstwa. Gdybym był miał, dawno bym nie żył, bo bywało b. różnie.

Mimo pozwolenia na uprawianie judo (b. ostra sprawa, wbrew nazwie!), obecnie żadnych groźnych dla zdrowia sportów nie uprawiam, na bungi nie skaczę i się brzydzę, żyję zdrowo, wściekłych psów nie zaczepiam, na jezdni uważam, a nawet pojazdów mechanicznych ostatnio nie prowadzę. Tak na wsiakij słuczaj i dla ew. potomności.

P.S.2 No dobra, wyjaśnijmy sobie jeszcze trochę, jak to ja wpadłem w takie ekonomiczne szambo... Otóż tłumaczenia - dzięki Guglom, słownikom online, spellcheckerom i OCRom - stały się bez porównania łatwiejsze i przyjemniejsze, niż jakie pamiętam je sprzed lat choćby 15. Jednocześnie nie da się już z nich praktycznie utrzymać. Niby dojście do tego wniosku zajęło mi 5 lat, ale to nie całkiem tak, tylko gorzej. Jak gorzej? A no tak, że ja ten trend zauważyłem lata temu i postanowiłem założyć biznes.

Miałem pomysły na kilka biznesów, do wyboru, a one są całkiem nowe und dotąd nie widziane, hi-tech... I które w US of A zwiększają z roku na rok obroty o 500%, a u nas będą może za pięć lat. Wziąłem pożyczkę, zakupiłem masę info i różnych przydatnych rzeczy. Ale wiedząc, że sam nie podołam z biurokracją, motywacją i może niektórymi klientami, liczyłem na paru przyjaciół... Którzy jednak - zbyt bogaci, zbyt krótkowzroczni, zbyt egotyczni, zbyt frywolni, zbyt mądrzy, zbyt samodzielni... Czy co tam było - w każdym razie nie byli zainteresowani. Zostałem nie tylko z tłumaczeniami, jako głównym źródłem, ale też z kredytem do spłacania - niczym Himilsbach z angielskim. I to dopiero mnie dobiło. Oto i cała... No, prawie cała... tajemnica.

napisz pierwszy komentarz