Ziemia na Kopiec Józefa Piłsudskiego cz. 5 ZIEMIE Z AFRYKI– wspomnienia Władysława Grodeckiego

avatar użytkownika Józef Wieczorek

Afryka

 grodecki.eufrutki.net/

 

ZIEMIA NA KOPIEC JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO

OD NARVIKU DO WELLINGTONU

Władysław Grodecki

cz. 5 Ziemie z Afryki

Lecąc z Bombaju zauważyłem brzeg Afryki, a później żyrafy w Parku Narodowym Nairobi Wysiadłem z samolotu w stolicy Kenii. Na lotnisku jak zwykle nikt nie czekał… Po wymianie pieniędzy i załatwieniu wizy kenijskiej starałem się dotrzeć do Polskich Franciszkanów w Ruiri. Jedynym środkiem transportu z lotniska do miasta było taxi, jednak żaden z licznych tu „przewoźników” nie potrafił określić gdzie jest Ruiri, a i ceny wydawały mi się zbyt wygórowane ( ok. 100 USD ). Wreszcie zdecydowałem, ze pojadę z czarnym kierowcą (za 33 USD ) Po ok. dwóch godzinach jazdy przez tchnące grozą dzielnice biedoty dotarliśmy do Ośrodka Franciszkanów w Ruiru i tam przełożony o. Bernardo z Italii uświadomił nam, że Ruiru to nie to samo co Ruiri, że Ruiri jest odległe od Nairobi o ok. 240 km. Uczynny Włoch starał się pomóc i skontaktował mnie z Ośrodkiem Formacyjnym Franciszkanów przy ul. Langata. Jednak na pokonanie ok. 5 km. kierowca, kenijczyk potrzebował ok 3,5 godziny.

W trakcie jazdy przypomniałem sobie słowa, które kiedyś powiedział mi misjonarz pracujący wiele lat w Afryce: „Jeśli czarny taksówkarz zorientuje się, że przybyły tu biały turysta, misjonarz czy biznesmen, nie zna miasta i miejscowych obyczajów to wozi go po mieście tak długo aż ten przekaże mu wszystkie pieniądze, które posiada! „

Gdy w pewnym momencie do taxi wsiadł jeszcze jeden murzyn, byłem przerażony…

Na szczęście skończyło się na strachu!

Dni pobytu u Franciszkanów Polskich z Prowincji Północnej w Nairobi nie wspominam najmilej. Wyprowadziłem się po czterech dniach do Schroniska Młodzieżowego. W tym czasie odwiedziłem Ambasadę RP, a przyjęcie i pomoc Ambasadora Andrzeja Olszówki, sprawiło że inaczej spojrzałem na ten kraj.

Na początku odwiedziłem cmentarz przy ul. Langata (4.03.1998r ), gdzie jest kilka polskich grobów, a później z konsulem Wojciechem Jasińskim byłem w domu słynnej Karen Blixen i na cmentarzu wojennym, gdzie jest jeden grób polskiego żołnierza z II wojny światowej!

W tym czasie w Nairobi działał Klub Polaków, który co miesiąc organizował spotkania. Jednym z członków Klubu była p. Janina Jurkowska (znana jako Mama Roche- wyszła z Rosji z armią Andersa ), właścicielka dużego campingu ( gdzie spędziłem kilka nocy). Po czwartkowym spotkaniu Polaków w Ambasadzie RP udałem się nad J. Wiktorii, a później do Aruszy. Tam przyjmowali mnie pp. Edward Wojtowicz- znany w mieście rzeźnik i Sabina Szeliga ( także uchodźcy z „nieludzkiej ziemi”). Cel tej wizyty był oczywisty – odwiedzić największy polski cmentarz na ziemi afrykańskiej. Niestety b. rozczarowany poprzednimi wizytami Polaków p. Edward uważał, że muszę radzić sobie sam. Na cmentarz w Tangeru odległy o kilkadziesiąt km. od Aruszy udałem się autobusem, a później pieszo.

Wysiadłem z autobusu w samym środku Afryki. Kierowca wskazał mi palcem drogę. Ruszyłem w tym kierunku, ostrożnie rozglądając się wokoło. Samotny biały na takim bezdrożu, do tego z kamerą i aparatem, to łatwy cel. Bałem się. O odwrocie jednak nie było mowy. Do Tanzanii przybyłem przecież głównie po to, aby odnaleźć Tengeru. Po kilku kilometrach marszu zobaczyłem bramę, budynki, a później tubylców. Wydaje mi się, że byli to Masaje. Zacząłem chodzić od domu do domu i pytać , czy wiedzą , co tu kiedyś było i skąd wzięły się ich domy. Ale nikt z dzisiejszych mieszkańców Tengeru nie słyszał o jego przeszłości. Nikt też nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć, jak trafić na cmentarz. W końcu jednak udało mi się znaleźć miejscowego, który mnie tam zaprowadził.

Szliśmy przedzierając się przez gęstą dżunglę. Widać, że rzadko tu ktoś zagląda. Około dwustu kamiennych nagrobków kryło się w wysokiej trawie. Obok rzymsko-katolickich było kilka prawosławnych i żydowskich. Wszystko sfilmowałem, a potem wziąłem stamtąd garstkę ziemi…

Tengeru to największy z pośród 22 polskich sierocińców na ziemi afrykańskiej rozrzuconych od równika aż po Przylądek Dobrej Nadziei. Dziś nie sposób już wszystkie odnaleźć, po niektórych nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad. Dobrze zachowane są te miejsca, które znajdują się w pobliżu miast lub klasztorów. Trzeba jednak pamiętać, że część obozów była położona głęboko w buszu. Gdy odwiedzałem niektóre z nich nie mogłem uwierzyć, że tam w sercu dżungli afrykańskiej żyło kiedyś tysiące polskich kobiet i sierot.

Po Tengeru kolejny cmentarz z polskimi grobami który postanowiłem odwiedzić znajduje się w Dar es Salam. Hotele są tu drogie więc pomyślałem, że pierwszym pociągiem udam się do Zambii, gdzie miałem zapewnione darmowe noclegi. Jednak nim udałem się na Dworzec Kolejowy by kupić bilet, odwiedziłem Ambasadę RP, gdzie zostałem b. serdecznie przyjęty przez ówczesnego Charge de Affaires p. Rzewuskiego i jego małżonkę.

Gdy przedstawiłem im plany na najbliższe dni postanowili je trochę zmienić. Gdy z kierowcą Ambasady udałem się na miejscowy cmentarz gdzie jest kilkadziesiąt polskich mogił ( pobrałem ziemię 27.03.1998r. ) p. Rzewuski zadzwonił do kilku osób .

Gdy wróciłem czekał na mnie p. Adam Owoc – Krakowianin, szef polskich kolejarzy pracujących przy renowacji Tazary, który zabrał mnie do restauracji włoskiej nad samym brzegiem oceanu Indyjskiego, a później na nocleg do bazy „Swietelski”, firmy prowadzącej prace. Następnego dnia rano czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka; p. Rzewuski oznajmił mi, że czeka mnie prawdziwa „uczta duchowa”- mam zaproszenie do OO Salwatorianów w Morogoro, gdzie dotarłem jeszcze tego dnia. Przy wejściu do rozległego Seminarium Duchownego czekał na mnie dziekan prof. Wojciech Kowalski. Później powitał mnie rektor ks. Prof. Stanisław Golus i ks. Kazimierz Kubat., który opiekował się mną aż do samego wyjazdu. Następnego dnia, w niedzielę po mszy świętej i śniadaniu wraz ks. Kazimierzem, Michałem ( amerykańskim misjonarzem ) i Johnem Mkape ( kuzynem ówczesnego prezydenta Tanzanii ) udaliśmy się na teren dawnego obozu polskich dzieci. Wśród potężnych drzew ocalał okazały obelisk z polskim orłem i resztki zabudowań. W pobliżu jest cmentarz z 9 polskimi mogiłami. Ziemię z jednego grobu pobrał John Mkape, któremu opowiedziałem nie tylko o drodze życiowej tu pochowanych, ale i znaczeniu ceremonii składania ziem. John, który od lat opiekował się grobami polskich sierot był dumny gdy opowiedziałem mu jak niezwykła była droga tu pochowanych z Wilna czy Lwowa przez Syberię, Azję Środkową do Afryki.

Kolejne polskie groby znalazłem na cmentarzach w Lusace i Livingstone. Do Zambii dotarłem koleją słynną „Tamarą”. Polscy kolejarze odebrali mnie z Morogoro i przywieźli do Ifakary. Na trasie przejazdu przez PN Mikami mieliśmy „spotkanie ze słoniami”, o którym później dziennikarz Super Ekspresu napisał: „w Afryce odpierał ataki rozwścieczonych słoni”.

W Ifakarze, w środku dżungli kilka dni przyglądałem się życiu jej mieszkańców i pracy polskich inżynierów. Do Kapiri Mpochi jechałem półtorej doby w towarzystwie czterech Murzynów w przedziale i niezwykle urodziwych czarnych stewardess. Jedna z nich, Rita otrzymała zadanie od kierownika pociągu opiekowania się białym wędrowcą! W czasie jazdy z minuty na minutę czułem się coraz gorzej. Gdy szczęśliwie dotarłem do Kabwe i Bwacha Catolik Church brat Henryk – polski jezuita orzekł: malaria! Przez trzy dni miałem 41o C. W Niedzielę Palmową poczułem się lepiej, a dzień później odwiedziłem Adama Kardynała Kozłowieckiego w Mpunde Mission! Następne dni to okres rekonwalescencji już w Lusace u gościnnych Salezjanów w Buleni. W tym czasie odwiedziłem katolicką drukarnię TERESINA i cmentarz komunalny. Poza tubylcami, są tu kwatery; angielska, żydowska i polskich uchodźców z Rosji. Mój towarzysz- Salezjanin – Eugeniusz pobrał ziemię z jednego z grobów. Było to w Wielką Sobotę 11.04. 1998r.

Lusaka była moją bazą na terenie Zambii. Stamtąd autobusem dotarłem do słynnych wodospadów Wiktorii. Bez problemu odnalazłem Kurię i O. Stanisława Zyśka- werbistę, Generalnego Wikariusza Diecezji Livingstone, z którym od razu się zaprzyjaźniłem. Także proboszczowi katedry O. Józefowi b. przypadłem do gustu, bo nie tylko, że mnie zaprosił do siebie, ale nalegał bym został u niego na stałe i gotował mu pierogi! Jego upór sprawił, że zamiast w niedzielę wyjechałem dwa dni później. Opatrzność Boża? Miałem wracać do Lusaki samochodem wraz z dwoma siostrami zakonnymi, ale dzięki O. Józefowi pozostałem!

Wieczorem dowiedziałem się, że siostry którym miałem towarzyszyć do Lusaki zginęły w wypadku samochodowym!

Tu był polski sierociniec i szkoła. W miejscowym muzeum jest jeszcze trochę pamiątek po polskich dzieciach, a na miejscowym cmentarzu cztery groby. O. Stanisław pobrał ziemię (17.04.1998r ) , którą poświęcono dwa dni później w Katedrze w Livingstone. Zebranej tu społeczności parafialnej o tragicznych losach sierot z dalekiej Polski opowiedział O. Józef

Po powrocie do Lusaki czekały na mnie dwie miłe niespodzianki: dowiedziałem się, że wiza do Zimbabwe jest do odebrania i zaproszenie do P. Konsul Honorowej RP Maryli Wiśniewskiej. U Państwa Wiśniewskich, chyba najzamożniejszych Polaków w Zambii (właściciele kamieniołomu marmuru, kliniki i jeszcze coś… ) spędziłem wieczór pożegnalny: najpierw na tarasie koło basenu oglądaliśmy zachód słońca, później obfita kolacja, drinki, prezenty, wpisy do ksiąg pamiątkowych i miła pogawędka!

Jeszcze w kraju , w trakcie przygotowań do wyprawy otrzymałem zaproszenie od najstarszego polskiego misjonarza diecezjalnego Januarego Liberskiego. O. January zapewniał mnie, że nie tylko on, ale również mieszkający tu Polacy czekają na mój przyjazd!

Po przybyciu do Harare pierwsze kroki skierowałem do Ambasady RP. O. January przygotował cały program pobytu w Zimbabwe. Pierwszą noc zatrzymałem się w Ambasadzie, ale następne u Bronka Juszczyka właściciela wielkiego zakładu naprawy samochodów. W poniedziałek 27.04 1998r. wraz z Józefem Hołomkiem- prezesem Stowarzyszenia Polaków w Zimbabwe, jego zastępcą Pawłem Czarneckim i Teresą Misiewicz- Członkiem Zarządu ds. kultury ( siostra P. Andrzeja Zolla ) udaliśmy się do Digglefoldu, gdzie w czasie wojny była polska szkoła. Stamtąd na stary cmentarz w Marandeli i cmentarz Greendale na przedmieściach Harare. Wszędzie została pobrana ziemia na Kopiec Józefa Piłsudskiego.

W drodze powrotnej był obiad u P. Józefa Hołomka i krótka wizyta u P. Teresy Misiewicz! Najciekawszy okres w Zimbabwe to pobył w Misji Beatrice u ks. Januarego i wizyty w niektórych ( spośród ok. 60 wiosek gdzie sprawuje pracę duszpasterską ) parafiach. Warto wymienić kolonię Gawaza, gdzie było chrzczonych 102, Murzynów! Końcowym akcentem pobytu w Zimbabwe był udział w uroczystościach 3-Maja w Ambasadzie RP w Harare, a dwa dni później ( 5 maja ) na podobnej uroczystości dla korpusu dyplomatycznego akredytowanego w stolicy RPA Pretorii. Do odwiedzenia tego kraju zaprosił mnie prezes Stowarzyszenia Polaków w RPA Jerzy Sadowski, a nieocenioną pomoc w jego poznaniu udzieliła Jola de Virion, wdowa po wybitnym i niezwykle zasłużonym działaczu polonijnym Edwardzie!

Mimo trudności w osiedlaniu ten kraj przyjął największą liczbę polskich emigrantów. W RPA był też jeden sierociniec w Outshoorn. Pierwszy transport z Persji, który wypłynął z początku lutego 1943r. został zaatakowany przez łodzie podwodne w okolicach Madagaskaru i wszyscy zginęli. Tę wielką tragedię dzieci – sierot i półsierot wyrwanych z objęć śmierci w Rosji- trzymano w tajemnicy przez wiele lat. Zorganizowano więc drugi transport ok. 500 osób. Mimo, że Polacy nie dotrzymali umowy ( miało być 50% , a było 60% chłopców, zamiast dzieci od 5-12 lat ponad połowę miało powyżej 12 lat, zamiast 100% pełnych sierot było 15% , półsierot było 40 %, a wiele dzieci miało oboje rodziców! ) wydano zgodę na wyjazd do Oudtshoorn. Istniejący od kwietnia 1943r. do połowy 1947r. obóz nazywano Domem Dzieci Polskich. Początkowo był finansowany przez rząd emigracyjny w Londynie, a później przez władze RPA, Polonię z USA i Argentyny. Pomagali miejscowi farmerzy! Były tu baraki mieszkalne, administracyjne, szkoły i świetlice.

Dziś po obozie nie pozostało śladu. W Oudshoorn umarła pamięć o polskich dzieciach. Nikt nie potrafił mi powiedzieć gdzie był obóz, a w miejscowym muzeum ( skąd pobrałem ziemię 21. 05.1998r ) jest bogato wyposażona synagoga przypominająca o obecności Żydów w tym mieście i zaledwie trochę pięknych haftów, wykonanych przez utalentowane dzieci polskie. Przykro pisać, że ta najbogatsza Polonia świata nie dba o pomniki naszej przeszłości. W RPA Polacy nie wybudowali ani jednego kościoła, ani jednego Domu Polskiego. Żaden z pytanych rodaków nie był w Oudshoorn, większość nawet o tym sierocińcu nie słyszała.

Znamienne jest i to, że z George do Oudshoorn zawiozła mnie pani Delacroix!


Filed under: wspomnienia

napisz pierwszy komentarz