Aż pięć katowni komunistycznych UB w jednym Tczewie

avatar użytkownika Obibok na własny koszt

 

Wydawałoby się, że miasto powiatowe Tczew po II Wojnie Światowej w pierwszym PRL niczym nie odbiegało od innych polskich miast wchodzących w skład terytorialny II Rzeczpospolitej Polskiej, a jednak różniło się i to bardzo, bo mało polskich miast powiatowych może posiadać aż pięć siedzib Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w miasteczku tej wielkości.

pl.wikipedia.org/wiki/Tczew

Prześledziłem pobieżnie historię zbrodni dokonanych na Polakach w Tczewie przez tamtejszych zbrodniarzy i katów z UB, których liczba przekraczała ponad 260 płci obojga.
Zainteresowałem się m.in. z powodów czysto osobistych, bo w czasie stanu wojennego to właśnie w Tczewie na przełomie sierpnia i września 1982 roku przeszedłem najcięższe trzy dni w tamtejszym areszcie Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Tczewie, dziś milicji obywatelskiej, lecz o nowej nazwie „policja”, która poza zmianą nazwy nie zmieniła się ani co do składu osobowego ani co do metod działania swojej oryginalnej poprzedniczki jaką była MO.
Postanowiłem fakty związane z niechlubną przeszłością pięciu budynków przybliżyć przede wszystkim młodym Tczewianom, którzy być może w ogóle nie znają ponurej i mrocznej historii pięciu tczewskich budynków, w których dziś toczy się codziennie beztroskie życie być może na grobach Polskich Patriotów tam skrytobójczo zamordowanych i tamże po kryjomu pogrzebanych – być może pod posadzkami lub w „przydomowych ogródkach UB”.
Kolejność opisanych przeze mnie niżej pięć siedzib PUBP w Tczewie jest przypadkowa i nie przedstawia kolejności ich migracji z miejsca na miejsce, bo nie o to mi chodziło i chodzi.
 
1.      Dawna siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie przy ul. 30 stycznia 10.
 
Tak wygląda dziś na mapie Google:  http://goo.gl/maps/UALT4
Wszystko było i jest zlokalizowane nadal w tym samym miejscu – miejsce skrytobójczych zbrodni, miejsce skrytych i zazwyczaj nocnych pochówków oraz miejsce dzisiejszych strażników tajemnic zbrodniarzy i miejsca pochówków ich ofiar jest po dziś dzień w zasięgu wzroku potomków komunistycznych katów.
Tak lub podobnie wygląda sytuacja zbrodni komunistycznych na Narodzie Polskiem nie tylko w Tczewie, gdyż to jest już utarta tradycją norma wśród potomków zbrodniarzy komunistycznych, bo tak było w PRL i jest po dziś dzień w PRL Bis.
Komunistycznych zbrodniarzy nie tylko potomkowie zbrodniarzy strzegą, bo strzegą ich też wiecznie żywy Lenin i batiuszka Stalin, do których po dziś dzień swoje modły wznoszą potomkowie komunistycznych zbrodniarzy.
 Lokalizację na siedzibę PUBP w Tczewie wybrali zapewne na bardzo bliskie sąsiedztwo cmentarza, bo po prostu przez jezdnię, o tak to wyglądało i wygląda po dziś dzień:
 Obok jest nie tylko cmentarz parafialny oraz nowy budynek Komendy Miejskiej Policji (wcześniej MO), a w nim potomkowie i strażnicy zbrodniczych tajemnic swoich matek i ojców.
Tak wygląda na mapa Google z moimi komentarzami i objaśnienieniami:
Tu w tym budynku mieściła się wcześniej Komenda Powiatowa MO w Tczewie, w którym w czasie trzech dni mojego tam zatrzymania od 31.08 do 30.09.1982 roku byłem katowany, torturowany i to tam przeszedłem czwartą „ścieżkę zdrowia” w jednym dniu tj. 31 sierpnia 1982 roku. Tadeusz Szymański, zbrodniarz komunistyczny, mój kat z 1982 roku skazany za popełnione zbrodnie przeciwko Narodowi Polskiemu w okresie ustanawiania PRL i w latach późniejszych na 5,5 lat pozbawienie wolności, której w ogóle nie odbył, bo ta komunistyczna kanalia zdążyła zdechła przed terminem jej odsiadki dzięki zapobiegliwości i pieczy jego kolegów i wspólników od komunistycznych zbrodni w prokuraturach i sądach PRL Bis.
Tak wyglądają dziś budynki Komendy Miejskiej Policji w Tczewie i aresztu, które miałem tę wątpliwą przyjemność poznać w sierpniu i wrześniu 1982 roku od środka:
 Za płotem buńczuczne i załgane hasło, które brzmi: ”W SŁUŻBIE NARODU”:
 Tylko tego napisu nie widomo jak się ten naród, któremu służyli i służą się nazywał i dziś nazywa, bo nie budzi to we mnie wątpliwości, że nie był i nie jest to Naród Polski, to jak dla mnie jest oczywistą oczywistością.
 
 Fotografia Ubeków z Tczewa:
 
Tuż nieopodal z bezpośrednim dostępem do ogromnego miejskiego terenu zielonego i z dostępem do brzegu Wisły mieściła się kolejna, bo jedna aż z pięciu byłych siedzib Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie przy ulicy Bałdowskiej 49, którą możemy zobaczyć na tej mapie Google:  http://goo.gl/maps/oJg2M
 Na tej mapie wyżej widać była siedzibę PUBB przy ulicy 10 stycznia 30, cmentarz, oraz nową Komendą Miejską Milicji/Policji w Tczewie.
 
2.      Dawna siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie przy ul. Bałdowskiej 49.
 
 
 
 Tak wygląda ten budynek i teren dziś:  http://goo.gl/maps/sdHxK
 Tu z tej siedziby przy ulicy Bałdowskiej 49 było jednakowo i bardzo blisko do dwóch miejskich cmentarzy w Tczewie oraz jak wspomniałem wyżej także do terenów zielonych i brzegu Wisły, której wody, jak wiadomo od maja 2010 roku, to „każda woda ma to do siebie, że spływa z gór i płynie aż do morza Bałtyckiego”, tak w Tczewie razem z rwącą wodą Wisły mogły płynąc aż do morza Bałtyckiego setki lub tysiące cała zamordowanych w tamtejszych katowniach UB Polaków.
I tak jak w innych miejscach skrytobójczych zbrodni komunistycznych zbrodniarzy, także i w Tczewie mógł na miejscu tajnych i nocnych pochówków wybudowano amfiteatr na terenie zielonym sąsiadującym bezpośrednio z UB-ecką katownią w Tczewie, gdzie mogły być wcześniej grzebane ofiary zbrodni komunistycznych.
Tak było i jest zabudowanych i wciąż zabudowywanych wiele miejsc na terenie pierwszego PRL i jego dzisiejszego sobowtóra.
Ba, znam takie miejsca zbrodni komunistycznych, na których były i są urządzane dyskoteki młodzieży i weselne potańcówki lub zawody sportowe z udziałem licznej publiczności, która nie miała w ogóle pojęcia, ze bawi się na grobach setek, bo prawie tysiąca zamordowanych w bestialski sposób ofiarach zbrodni komunistycznych i pogrzebanych pod podłogami, na których weselni biesiadnicy lub w ogóle nie znająca ponurej i tragicznej historii budynku katakumby młodych ludzi śpiewających, grających i tańczących na grobach być może nawet swoich bliskich.
Kolejna siedziba PUBP w Tczewie mieściła się dosłownie po sąsiedzku z już wyżej przeze mnie opisanymi katowniami UB, bo tu:  http://goo.gl/maps/lZ4lu
 Ta też posiadała podobne i to samo zaplecze, bo były to te same dwa cmentarze, ten sam duży teren zielony i ten sam dostęp do brzegu Wisły.
 
3.      Dawna siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie przy ul. Korzeniowskiego 6.
 
 
 
 
 
 
 
 
Wydrapane napisy na ścianie celi w Tczewie przy ulicy Korzeniowskiego 6:
 
 
 
4.      Dawna siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie przy ul. Dąbrowskiego 6.
 
 
 
 
 
 
 
W dzisiejszym budynku Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. J. Dąbrowskiego mieścił się w latach 1945-1956 Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie.
 
Tczew, Miejska Biblioteka Publiczna przy ul. J. Dąbrowskiego
Fot. W. Mocny/portalpomorza.pl
– Witold Bielecki, autor książek o tczewskich organizacjach niepodległościowych z lat stalinizmu.
 
 
– Witold Bielecki pokazuje zejście do karceru na tyłach budynku byłego aresztu śledczego UB. Fot. Kr
 Dziś na mapie Google budynek byłej katowni PUBP w Tczewie wygląda tak:
 I podobnie do poprzednich ulokowany był niedaleko dwóch cmentarzy, dwóch dużych terenów zielonych i niedaleko brzegu Wisły.
W bardzo podobnej lokalizacji znajdował się kolejny, piąty budynek wykorzystywany na komunistyczną katownię i rzeźnię UB-ecką w Tczewie.
 
5.      Dawna siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie przy ul. Lecha 9.
 
 
 

 
 
 Dziś na mapie Google budynek byłej katowni PUBP w Tczewie wygląda tak:
 Czy pod tym ogródkiem z wierzchu nie kryje się nieznany cmentarz tczewskich katów z UB?
Przez tczewską bezpiekę w latach 1945–1990 przewinęło się przeszło 260 funkcjonariuszy bezpieki – komunistycznych katów i zbrodniarzy na Narodzie Polskim, którzy tak po prawdzie pozostali nietykalnymi i bezkarnymi po dzień dzisiejszy – mającymi się nieporównywalnie lepiej od ich ofiar i rodzin ofiar, których zamordowali, okaleczyli, prześladowali i szykanowali.
Do pobrania wydanie IPN o personaliach zbrodniarzy komunistycznych z UB/SB w województwach pomorskim/bydgoskim, toruńskim i włocławskim.
 Na tej stronie IPN:
Lub bezpośrednio z tej strony internetowej:
 Uprzedzam, iż IPN dość często dokonuje uaktualnień stron i w przyszłości pod podanymi przeze mnie linkami mogą okazać się pliki uszkodzone lub nieistniejące w ogóle strony wcześniej funkcjonalne.
W moich komentarzach zamieszczę kilka przykładowych artykułów z sieci, na jakie natknąłem się szukając fotografii byłych komunistycznych katowni i rzeźni UB w Tczewie, które uzupełniłem o informacje zawieszone w archiwum IPN.
Obibok na własny koszt
 

5 komentarzy

avatar użytkownika Obibok na własny koszt

1. Było ich kilkanaście – na przeszło 260 pracujących w Tczewie

Było ich kilkanaście – na przeszło 260 pracujących w Tczewie funkcjonariuszy bezpieki (w latach 1945–1990). Czy się zajmowały? Pracowały na podrzędnych stanowiskach, czy też prowadziły działania operacyjne? Do Urzędu Bezpieczeństwa (od 1956 r. Służby Bezpieczeństwa) nie trafiały przypadkowo. Decydowały przekonania polityczne lub powiązania rodzinne.
Na łamach "Gazety Tczewskiej" – na podstawie dokumentów z archiwum Instytutu Pamięci Narodowej – ukazał się artykuł Marcina Węglińskiego (IPN Gdańsk), w którym ujawnione zostały nieznane społeczeństwu fakty o kobietach w służbie tczewskiej bezpieki.
Poniżej krótka galeria pań pracujących w tczewskim UB/SB.
19-latka - flirciara, typ intrygancki...
Prawdopodobnie pierwszą kobietą zatrudnioną w tczewskim UB była Albina I. (ur. 1926). Do wybuchu wojny ukończyła sześć klas Szkoły Powszechnej w Tczewie. W okresie okupacji początkowo pracowała w ogrodnictwie, później w fabryce amunicji na Pomorzu. Wraz z rodziną podpisała tzw. Volkslistę i przyjęła III grupę narodowości niemieckiej. 19 maja 1945 roku zatrudniła się w UB jako… kucharka. Warto tutaj wyjaśnić, że w okresie stalinowskim cały rozbudowany personel pomocniczy UB zatrudniano na etatach funkcjonariuszy. Stąd można zetknąć się z „funkcjonariuszami” kucharkami, przedszkolankami, pracownikami konsumów czy gospodarstw rolnych UB.
25 października 1945 roku zwolniła się z powodów zdrowotnych. W UB poznała swojego męża – Józefa Wieczorkiewicza. W tamtym czasie zatrudniony był w komórce zwalczającej podziemie niepodległościowe (w tzw. Sekcji do walki z Bandytyzmem). Zwolniony został w 1946 r. Mieszkali w Tczewie.
http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?idx=WI&katalogId=2&subpageK...
W latach 1945–1956 tczewskie UB zatrudniało dziewięć sekretarek i sekretarek-maszynistek. Jedną z pierwszych była tczewianka Alicja K. Została zwolniona, wystawiono jej m.in. taką opinię: „(…) Sekretarka PUBP w Tczewie. Lat 19. Do Bezpieczeństwa przyszła dlatego, że czuła sympatię do jednego z pracowników […]. Lekkomyślna, flirciara, typ intrygancki. […] Typ niepewny i arogancki. Nie ma żadnych referencji”. W innej opinii pisano natomiast: „Dana ob[ywatelka] nadużywa w pracy własnych kompetencji, wnikając w nie swoje sprawy. Jest zarozumiała i lekkomyślna. […] Wśród współpracowników jest ogólnie nielubiana i koledzy czują po prostu do niej nienawiść za jej wywyższanie się”.
Awansowała do pionu wywiadowczego!
W wrześniu 1946 roku pracę maszynistki rozpoczęła Elżbieta H.. Przez kilka miesięcy 1947 roku jako sekretarka i maszynistka pracowała także Stefania K. Przed wojną ukończyła szkołę powszechną. Od 1946 roku była członkiem Polskiej Partii Robotniczej. Wyszła za mąż za Henryka Kruszewskiego, aktywistę partyjnego. Razem z nim powędrowała w 1947 roku na dalszą służbę do Gdyni.
http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?idx=KR&katalogId=1&subpageK...
W 1953 roku, po kolejnym przeniesieniu męża do pracy partyjnej we Wrocławiu, po raz kolejny zmieniła miejsce zamieszkania. Nie była już wtedy sekretarką, ale funkcjonariuszem pionu wywiadowczego UB. Ze służby została zwolniona w 1954 roku. Później pracowała m.in. we Wrocławskiej Fabryce Wodomierzy.
W sekretariacie zastąpiła ją Weronika Ł.. Od 1946 roku była członkiem młodzieżówki partii komunistycznej. W sekretariacie w Tczewie pracowała w latach 1949–1955. W międzyczasie podjęła naukę w Miejskim Koedukacyjnym Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym w Tczewie. W 1950 roku wyszła za mąż za Kazimierza Ładę, funkcjonariusza UB/SB w latach 1945–1975. W okresie 1945–1955 pracował on w Tczewie kolejno jako goniec, wartownik i funkcjonariusz Referatu II PUBP.
Wpadła w oko szefowi
Kolejne cztery funkcjonariuszki - Małgorzata Z. (ur. 1932), Maria Dz. (ur. 1931), Teofila M. (ur. 1933) i Zofia K. (ur. 1929) - pracowały w tzw. referatach ochrony UB, niewielkich komórkach UB w większych zakładach pracy. W każdym referacie ochrony utworzono oczywiście sekretariaty – w Tczewie zorganizowano je w elektrowni, na stacji PKP Zajączkowo Tczewskie i w cukrowni.
Zofii K. urodzona w Tczewie, tutaj rozpoczęła przed wojną edukację w szkole powszechnej, a po wojnie kontynuowała ją w Gimnazjum Handlowym. W latach 1945–1950 była maszynistką Referatu Personalnego Oddziału Mechanicznego PKP w Tczewie. W 1950 roku przeszła do UB. Przez dwa lata była sekretarzem-maszynistką Referatu Ochrony Zajączkowo Tczewskie, potem starszą maszynistką sekretariatu PUBP. Wpadła wtedy w oko ówczesnemu szefowi UB w Tczewie (w latach 1950–1954), Marianowi Kielerowi. W 1952 roku wystawił on swojej przyszłej żonie następującą opinię służbową: „Politycznie pewna […]. Z nakładanych na nią obowiązków wywiązuje się, do pracy chętna, obowiązkowa i punktualna, dba o zachowanie tajemnicy służbowej. Intelektualnie dość rozwinięta, inteligentna, w życiu prywatnym bez zastrzeżeń, cicha, spokojna, wad i nałogów nie spostrzeżono, od strony etyczno-moralnej bez zarzutu”. W tym samym roku wzięli ślub. Zgodnie z pragmatyką służbową została wówczas przeniesiona do innej jednostki – w tym przypadku do sekretariatu MO. Służbę zakończyła w 1957 roku.
Ostatnią sekretarką UB w Tczewie była Stefania O.. Pracowała jako maszynistka w tutejszym sekretariacie w latach 1955–1956. Następnie (po redukcji etatów) przeszła na dwa lata do pracy w MO, po czym na własną prośbę zwolniła się ze służby.
Ćwierć wieku rządziła sekretariatem
Najdłuższy staż pracy w aparacie bezpieczeństwa w Tczewie miała Elżbieta H. Urodzona w Tczewie, tutaj ukończyła przed wojną szkołę powszechną. Służbę w UB rozpoczęła we wrześniu 1946 roku jako maszynistka. W następnym roku przeniesiono ją do Gdańska, ale pod koniec 1950 roku powróciła na stałe do Tczewa. Rządziła tutejszym sekretariatem przez następne 22 lata. Przez jej biurko i maszynę do pisania przeszła cała dokumentacja związana z funkcjonowaniem tutejszej bezpieki. W 1961 roku awansowana została do stopnia starszego sierżanta. Przez lata służby wielokrotnie ją odznaczano (m.in. Srebrnym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski). Nazwisko H. nosiła od 1949 roku po mężu, notabene funkcjonariuszu tczewskiego UB (służył w latach 1948–1950 w Ekspozyturze Kolejowej UB). Z partią komunistyczną związała się w 1945 roku. Była także członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej oraz przewodniczącą koła Ligi Kobiet w UB (w latach pięćdziesiątych). W tutejszym aparacie bezpieczeństwa zdobyła sobie mocną pozycję. Jej karierze nie zaszkodziło dyscyplinarne zwolnienie jej męża z UB (za niewyjaśnioną przeszłość w czasie okupacji) oraz negatywna opinia wystawiona w 1954 roku przez ówczesnego szefa UB, Mariana Kielera: „W życiu partyjnym i społecznym w bardzo małym stopniu się udziela […] W pracy jest powierzchowna, a nawet chaotyczna. Obowiązki swoje wykonuje mechanicznie, nie przestrzega terminów, nie lubi zadawać sobie trudności w sprawach skomplikowanych […]. Posiada natomiast złą naturę zajmowania się plotkami i obmawianiem różnych spraw niezwiązanych z pracą wobec pracowników, które w niektórych wypadkach powodują ogólne niezadowolenie i zły nastrój”. Jak się okazało, z opinii tej szef UB musiał się wycofać – poniżej odręcznie dopisano, że „niniejsza charakterystyka nie jest zgodna z rzeczywistością, została napisana tendencyjnie, gdyż istniały tarcia pomiędzy szefem Kielerem a ww. i częściowo ww. miała słuszność”. Po zwolnieniu ze służby, do śmierci mieszkała w swoim rodzinnym mieście.
(...)
Marcin Węgliński (IPN Gdańsk)
http://www.tczewska.pl/artykul/26232/kobiety-w-sluzbie-tczewskiej-bezpieki

Kiedyś "Mieszko II"

avatar użytkownika Obibok na własny koszt

2. 12 sierpnia 1970 roku, środek lata

Był 12 sierpnia 1970 roku, środek lata i mogło być bardzo gorąco. Porucznik Marian Rynarzewski pełnił kolejny rok służby w Grupie „W” Służby Bezpieczeństwa w Tczewie. Był doświadczonym funkcjonariuszem. Tego dnia siedział w Punkcie „W” i przeglądał korespondencję mieszkańców miasta.
W trakcie pracy popełnił fatalną pomyłkę: list adresowany do profesora Z. włożył do koperty adresowanej do zakonnika W. z Pelplina… W dwa miesiące później przypomniało mu o tym prowadzone postępowanie dyscyplinarne.
Perlustracja korespondencji
Powyższa historia stanowić będzie pretekst do opowiedzenia paru słów o działaniach Referatu „W” SB w Tczewie i historii samego Mariana Rynarzewskiego.
Zadaniem Referatu „W” była (mówiąc fachowym językiem bezpieki) perlustracja korespondencji. Jego funkcjonariusze czytali listy i oglądali przesyłki wszystkich osób pozostających w zainteresowaniu SB. Zwykle robili to zgodnie z dyspozycją pozostałych pionów SB. Czasem – szczególnie w okresach niepokojów społecznych, np. w stanie wojennym – korespondencję kontrolowano masowo. Z racji ilości przesyłanych listów, komórki związane z perlustracją miały zwykle liczną obsadę kadrową. Z drugiej strony pracę tutaj określano jako „nieoperacyjną”, ponieważ nie zmuszała do biegania po mieście i takiej dyspozycyjności jak np. w pionie zajmującym się zwalczaniem opozycji politycznej. Dodać należy, że funkcjonariusze Referatu „W” prowadzili także swoich tajnych współpracowników – mogli być nimi np. urzędnicy pocztowi.
Pozytywne komentarze o… RFN
Jako przykład zaangażowania Referatu „W” w rozpracowanie obywateli Tczewa można podać sprawę o kryptonimie „Styk”. Wszczął ją Referat II SB w Tczewie 22 lutego 1963 roku. Dotyczyła ona mieszkańców miasta utrzymujących zażyłe kontakty korespondencyjne ze znajomymi z Republiki Federalnej Niemiec. Wielu otrzymywało stamtąd paczki. Czasami sprzedawano rzeczy z tych paczek, co budziło (jak pisano w doniesieniach agenturalnych) pozytywne komentarze o poziomie życia w Niemczech Zachodnich. Dokumentacja „Styku” zachowała się częściowo, ale możemy dzięki niej wejrzeć w prywatną korespondencję mieszkańców Tczewa. Poniżej fragmenty z wyciągu z korespondencji Jadwigi Putkamer (Tczew, ówczesna ulica Waryńskiego) z Christil Lipitz, zamieszkałej w Bonn. List z 23 marca 1964 roku, adresowany do Jadwigi Putkamer, zawiera „informacje o przesłanych lekarstwach, pisze o spotkaniach z Gertrudą Penske, Lizą Hersken […]”. Kolejny z 19 października 1964 roku „informuje o przesłanych lekarstwach dla Józefa Guz, informuje o przesłaniu paczki dla Jadwigi Konrad Gniew […]” itd.
Robotnik leśny - milicjantem
W 1970 roku w Referacie „W” w Tczewie pracowali m.in.: porucznik Marian Rynarzewski, kapitan Bronisław Drewa, kapral Eugeniusz Gronek i podporucznik Czesław Mik. Z tej grupy poważną rolę odegrał w przyszłości Bronisław Drewa, który od 1975 roku kierował działaniami Grupy „W” w Tczewie. Od 1984 roku był kierownikiem Referatu „W” SB RUSW w Tczewie.
Powracając do historii Mariana Rynarzewskiego. Urodził się 28 sierpnia 1925 roku w Zielonce (przedwojenne woj. poznańskie). Jego ojciec był robotnikiem leśnym. Być może w czasie nieostrożnej zabawy siekierą jego dziesięcioletni syn stracił jeden z palców lewej ręki… Do 1939 roku mały Rynarzewski ukończył szkołę powszechną. W okresie okupacji pracował z ojcem jako robotnik leśny. W ciągu kilku miesięcy 1942 roku rąbał też drewno w miejscowości Fürstenau w Niemczech, po skierowaniu tam przez niemiecki urząd pracy. Po wejściu Armii Czerwonej do Poznania wstąpił na służbę do MO.
W lutym 1945 roku przeniesiony został służbowo do Tczewa. Z tym miastem związał całe swoje późniejsze życie zawodowe i prywatne. Po mniej więcej trzech miesiącach skierowany został do pracy w PUBP. Został wartownikiem – pilnował wejścia do gmachu bezpieki.
Przypadkiem pociągnął za spust…
Początek służby nie zaczął się dla niego szczęśliwie. 19 maja 1945 roku zabił z pepeszy swojego kolegę z UB Henryka Cybulskiego. Nie był to spokojny dzień – przez ulice miasta prowadzono kolumny jeńców niemieckich. Historia wyglądała tak, że zmęczony poranną dwugodzinną wartą Rynarzewski wszedł do budynku i spoczął na krześle w korytarzu. Pepeszę skierował w stronę zamkniętych drzwi wejściowych. Przypadkiem pociągnął za spust. Kula, przebiwszy drzwi, ugodziła we wchodzącego do gmachu Henryka Cybulskiego.
Za powyższe miał Rynarzewski sprawę przez Sądem Wojskowym Marynarki Wojennej. Sąd obradował w Tczewie, albowiem Rynarzewski trafił do tego samego więzienia, w którym UB trzymało swoich aresztantów. Wyrokiem z dnia 6 lipca 1945 roku skazany został na trzy lata więzienia. Siedział krótko – zwolniono go już 11 lipca 1945 roku na mocy amnestii. Pozostałą zawieszoną karę darowała mu amnestia z 1947 roku. Od razu zresztą w 1945 roku powrócił do służby.
Wysoka ocena pracy w „kolejnictwie”
1 października 1947 roku przeszedł do pracy w Ekspozyturze Kolejowej PUBP w Tczewie. Z rozpracowaniem kolejnictwa związany był przez następne dziewięć lat. 1 lipca 1948 roku przeniesiono go dyscyplinarnie na analogiczne stanowisko do Kościerzyny. Stało się tak z powodu dekonspiracji – miał zbyt wiele kontaktów towarzyskich z mieszkańcami miasta. W tym okresie (tj. pracy w Kościerzynie) przeszedł szkolenie zawodowe w Centrum Wyszkolenia MBP w Legionowie. Od 1 listopada 1952 roku pracował na stanowiskach m.in. kierownika Referatu Ochrony (tj. samodzielnej komórki UB) Stacji Przeładunkowej Zajączkowo Tczewskie. Za czas pracy w „kolejnictwie” był z reguły pozytywnie opiniowany. Jako przykład można wymienić fragment opinii z 1955 roku: „Podporucznik Rynarzewski pod względem politycznym wyrobiony jest dobrze […] Pracę zawodową opanował dobrze, jest samodzielny, posiada dużo własnej inicjatywy, w pracy z siecią [agenturalną] jest pilnym, stara się pracować i utrzymywać ją na właściwym poziomie. Nad sprawami pracuje należycie. Posiada dużo pomysłowości przy opracowywaniu planów operacyjnych przedsięwzięć i zadań dla agentury. […] Pod względem moralnym prowadzi się bez zastrzeżeń. Jest inteligentny, zrównoważony, towarzyski i koleżeński. Dba o swój wygląd zewnętrzny”.
Opinię psuła mu rodzina żony
W 1957 roku podporucznik Rynarzewski zmienił swój „odcinek” pracy. Kolejno rozpracowywał opozycję polityczną, tereny wiejskie, ważniejsze zakłady przemysłowe w mieście. Radził sobie przeciętnie. Swoje wyniki tłumaczył chorobą, natomiast jego przełożeni uważali, że nie przykłada się szczególnie do pracy i cechuje go „wygodnictwo”. Pod koniec 1962 roku otrzymał bardzo słabą opinię służbową. W 1963 roku złożył raport z prośbą o przeniesienie do Wydziału „W” SB KW MO w Gdańsku. Twierdził, że z powodów zdrowotnych nie jest w stanie należycie wypełniać obowiązków i prowadzić czynności operacyjnych. Był to strzał w dziesiątkę – w pionie „W” pracował do końca służby.
Poza służbą Rynarzewski udzielał się partyjnie (był członkiem partii komunistycznej od 1945 roku). Opinię wzorowego członka PZPR psuła mu tylko rodzina żony. Okazało się, że była to rodzina wierząca i praktykująca, czego Rynarzewski nie mógł do końca zwalczyć. W styczniu 1951 roku za chrzest swojej córki (przy czym nie wiadomo, czy funkcjonariusz o tym wiedział) został zdegradowany z funkcji członka Egzekutywy PZPR na zwykłego partyjnego. Miał i tak szczęście – za powyższe zdarzały się przypadki usunięcia funkcjonariuszy ze służby.
Prywatnie Rynarzewski lubił polować – należał do Koła Łowieckiego przy jednostce SB w Tczewie. W 1962 roku zdał maturę w Technikum Ekonomicznym Centrali Rolniczej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Zrobił to po długich naciskach przełożonych, ponieważ początkowo nie garnął się do uzupełnienia swojego wykształcenia.
Wpadka z zakonnikiem i… odznaczenia
Jak sprawa owej feralnej pomyłki z dnia 12 sierpnia 1970 roku wyszła na jaw, do końca nie wiadomo. Można sobie jednak wyobrazić zdumioną minę zakonnika W. z Pelplina (nazwisko zanonimizowane w dokumentach SB), gdy w adresowanej do siebie kopercie znalazł list osoby sobie prawdopodobnie zupełnie nieznanej i do kogo innego przeznaczony. Energiczne śledztwo w tej sprawie prowadził Wydział „W” w porozumieniu z Wydziałem IV SB z Gdańska (zajmującym się rozpracowaniem Kościoła).
17 października 1970 roku porucznika Rynarzewskiego ukarano „surową naganą”. Ponadto skazany został na coś w rodzaju publicznej chłosty, gdyż jego rozkaz karny omówiono z wszystkimi oficerami techniki operacyjnej punktu „W” w Tczewie. Miało to wyczulić ich by podobnych błędów nie popełniali w przyszłości.
Wymierzona kara nie złamała dalszej kariery oficera. 30 czerwca 1975 roku zwolniony został ze służby na emeryturę z bardzo pozytywną opinią: „W okresie służby pracował na różnych stanowiskach, wykonując zawsze swoje obowiązki sumiennie i wzorowo […]. Postawę jego cechowała głęboka ideowość i zaangażowanie – nie tylko w sprawach zawodowych, lecz również w działalności partyjnej i społecznej”. Na pożegnanie otrzymał upominek rzeczowy. Był wówczas funkcjonariuszem z najdłuższym stażem pracy w Tczewie. W jej trakcie był wielokrotnie odznaczany, m.in. Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi. W 1974 roku otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. W 1959 roku awansowany został na stopień porucznika MO i z tym stopniem skończył służbę.
Po zwolnieniu nie podjął dalszej pracy zarobkowej. Niedługo potem podupadł na zdrowiu. Pod koniec lat siedemdziesiątych przeszedł ciężki zawał serca, dziesięć lat później wykryto u niego raka płuc. Zmarł 3 lutego 1990 roku.
http://www.tczewska.pl/artykul/28466/bezpieka-w-tczewie-na-poczatku-zast...

Komentarze pod artykułem:

Zasłużone stanowisko
Medal "Pro Domo Trsoviensi" dla obecnego zastępcy Pobłockiego, ustawionego przez Odyę na odcinku frontu walki o zachowanie władzy ludowej w naszym mieście. Funkcja zastępcy kolejnych prezydentów Tczewa przyznana została jemu przez służby "których już nie ma",za zasługi tatusia.

drewa
Ojciec Prezydenta SB zawsze na układ dobry :p

Kiedyś "Mieszko II"

avatar użytkownika Obibok na własny koszt

3. Tak było też w sierpniu i wrześniu 1982 r. - zaświadczam!

TCZEW.

Bici do
utraty przytomności. Dziejowa sprawiedliwość. W 1950 r. członkowie organizacji
niepodległościowej „Victoria” zostali oskarżeni o próbę zmiany przemocą ustroju
polskiego państwa. 57 lat później przed sądem stanie jeden z ich oprawców...

Ppor. Kazimierzowi K., dziś 81-letniemu emerytowi, za
znęcanie się podczas przesłuchań (od sierpnia do września 1950 r.) nad
członkiem „Victorii” Bernardem D. grozi do 10 lat więzienia. 

- Podczas wielogodzinnych nocnych i dziennych przesłuchań Kazimierz K. zmuszał
poszkodowanego Bernarda D. do stania bez ruchu twarzą do ściany i jednoczesnego
przytrzymywania czołem ołówka, a także bił go po twarzy skórzanymi rękawiczkami
- poinformował rzecznik gdańskiego oddziału IPN Adam Chmielecki.

Kazimierz K. nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu. Wyjaśnił, że
nigdy nie stosował niedozwolonych metod śledczych, gdyż były one zabronione...
przez jego przełożonych. Nie dla „nowej” Polski

Jednak co innego, niż twierdzi były funkcjonariusz UB,
wynika ze wspomnień członków „Victorii”. Między innymi te oraz inne świadectwa
członków pozostałych organizacji niepodległościowych, działających w powiecie
tczewskim w okresie stalinizmu, zebrał i opublikował w dwóch książkach
(„Przemijają lata pozostają ślady” oraz „Koszmar i gehenna”) Witold Bielecki,
prezes tczewskiego koła Związku Byłych Więźniów Politycznych i Osób
Represjonowanych.

- „Victoria” była najdłużej działającą organizacją niepodległościową w Tczewie
– mówi Bielecki. - Powstała w 1946 r., po przekształceniu z Gwardyjskiego Klubu
Sportowego „Victoria”, i działała do serii aresztowań w maju 1950 r.

Należała do niej grupa harcerzy z III Harcerskiej Drużyny
Żeglarskiej im. Jana Sobieskiego, zorganizowanej w Gimnazjum Mechanicznym.
Członkami, których było ok. 20-30, byli również uczniowie szkół zawodowych.
Łączyło ich jedno – chęć najmniejszego choć „skruszenia” monolitu
kształtującego się aparatu komunistycznej władzy. Może było to, z racji ich
wieku, brawurowe i nierealistyczne marzenie, ale ci młodzi ludzie, wychowani w
patriotycznej tradycji, nie widzieli dla siebie miejsca w „nowej” Polsce.

- Zebrania odbywały się w pokoiku na strychu, przy ul.
Słowackiego 1 i na zalesionych terenach wojskowych pod miastem – opowiada
Witold Bielecki. – Założycielem i dowódcą był Leon Markowski, pseudonim
„Wiewiórka”, a jego zastępcą Józef Urban. Organizacja rozpowszechniała i
sporządzała ulotki oraz plakaty o treści antyradzieckiej i antypaństwowej.
Organizowano też zebrania i ćwiczenia o charakterze wojskowym – terenoznawstwo,
łączność, strzelanie z broni palnej, rzucanie granatami.

Podczas rozprawy sądowej w Gdańsku zarzucono ponadto
członkom „Victorii” nawoływanie do czynów skierowanych przeciwko sojuszowi
państwa polskiego ze Związkiem Radzieckim. Planowano także zniszczenie pomnika
ku czci żołnierzy radzieckich w Tczewie.

– Chyba dobrze, że do tego nie doszło, bo inaczej wyroki byłyby o wiele
surowsze – uważa nasz rozmówca.

Bici do utraty przytomności

Od 10 do 15 maja 1950 r. organa Powiatowego Urzędu
Bezpieczeństwa Publicznego przeprowadziły aresztowania. Organizacja musiała być
dość dobrze inwigilowana, gdyż w krótkim czasie uwięziono większość członków
„Victorii”. Jej dowódcę, z zawodu operatora-mechanika w kinie „Wisła” w
Tczewie, aresztowano 10 maja w dyrekcji Zarządu Kin w Gdańsku. Pozostałych
aresztowano w Tczewie i Pelplinie i przetrzymywano w areszcie śledczym PUBP w
Tczewie, który mieścił się na zapleczu Sądu Powiatowego, gdzie obecnie znajduje
się siedziba Miejskiej Biblioteki Publicznej na ul. Dąbrowskiego. Śledztwo
prowadzili również oficerowie Wojewódzkiego UBP z Gdańska. Dowódcą UB w Tczewie
był wtedy ppor. Ciechanowski (lata 1949-1952).

- Największą brutalnością i aktywnością w śledztwie
wykazywali się funkcjonariusze Jan Magdziarz i właśnie ppor. Kazimierz K. –
mówi W. Bielecki. – Szczególnie ten drugi potrafił znęcać się nad
aresztowanymi: wpychał zapałki i szpikulce pod paznokcie rąk aż do krwi,
wkładał ołówki między palce rąk i ściskał je, bił kijem po stopach, co
kilkakrotnie doprowadzało przesłuchiwanych do utraty przytomności.

Trzeba wspomnieć, że te brutalne przesłuchania prowadzono
na młodych ludziach – najstarszy z nich, dowódca Leon Markowski, miał tylko 21
lat. Zresztą sami pracownicy UB byli nierzadko młodzi. Przykładowo późniejszy
generał Milicji Obywatelskiej w Gdańsku, Jerzy Andrzejewski, gdy został p.o.
kierownika UB w Tczewie (od sierpnia 1945 r. do maja 1946 r.) miał tylko 20
lat! Zresztą Kazimierz K., wtedy starszy oficer śledczy Referatu Śledczego
PUBP, dzisiaj oskarżony, w trakcie „rozpracowywania” członków „Victorii” miał
jedynie 24 lata – był niewiele starszy od swoich ofiar. Kto dzisiaj w tym wieku
zostaje oficerem policji bez ukończenia studiów? Czym wytłumaczyć te awanse?
Pracownicy bezpieki nierzadko pochodzili ze społecznych „dołów”. Można
przypuszczać, że swoją neoficką wręcz gorliwością spłacali dług wdzięczności
wobec dowódców, którzy pozwolili im na tak szybkie kariery, na które w innych
okolicznościach historycznych raczej nie mieli by szans.

Nieudana próba ucieczki

W areszcie w Tczewie, poza przywódcami organizacji,
osadzono – Wincentego Struczyńskiego, Kazimierza Fettera, Mariana Durczaka,
Bernarda D. (m. in. na podstawie jego zeznań sformułowano akt oskarżenia
przeciwko Kazimierzowi K.), Mariana Stojałowskiego, Eugenię Markowską, Wernera
Warszyńskiego i mistrza Wybrzeża wagi muszej w boksie Stanisława Pehnke. Trójka
z nich nie miała zamiaru bezradnie czekać na sądową rozprawę i 8 lipca podjęła
próbę ucieczki i oswobodzenia pozostałych aresztantów. Markowski, Fetter i
Urban, przy pomocy innego więźnia – Kazimierza Jóźwiuka, który nie był
członkiem „Victorii”, obezwładnili oddziałowego, zajęli areszt i dyżurkę.
Jednak z powodu braku w dyżurce broni zamachowcy oddali się bez walki. Po
zakończeniu śledztwa aresztantów do czasu rozprawy osadzono na oddziale VI
więzienia w Gdańsku.

Spotkanie z gauleiterem Gdańska

Rozprawy przeciwko członkom „Victorii” odbywały się 13
października oraz 14 listopada 1950 r.

- Trzeba zaznaczyć, że cywilów sądził Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku –
podkreśla W. Bielecki.

Najsurowsze kary sąd wymierzył Leonowi Markowskiemu, Kazimierzowi Fetterowi i
Józefowi Urbanowi, skazując dowódcę „Victorii” na 15 lat pozbawienia wolności,
zaś dwóch pozostałych na łączne kary po 10 lat więzienia. Pozostałym członkom –
Wincentemu Struczyńskiemu, Marianowi Stojałowskiemu i Stanisławowi Pehnke sąd
wymierzył po 6 lat, a Wernerowi Warszyńskiemu rok więzienia. Eugenię Markowską
sąd uniewinnił. Bernard D. otrzymał wyrok 7 lat więzienia. Wszyscy skazani
utracili prawa obywatelskie na 3 lub 2 lata. Przepadło także ich mienie.
Rozprawie przewodniczył ppłk Edward Rataj, a oskarżał prokurator WPR ppor.
Ryszard Słoń.        

- Był to prawdziwy „słoń” – ociężały w wygłaszaniu mowy oskarżycielskiej i w
sposobie uzasadniania wniosków – mówi W. Bielecki. – W mowie oskarżycielskiej
wykrzykiwał, stękał, coś tam bełkotał o groźnej bandzie przestępczej i
naruszeniu sojuszu z ZSRR. W końcu zażądał dla dowódcy „Victorii” kary śmierci,
a dla członków kierownictwa dożywocia.

Po rozprawie Leona Markowskiego i Józefa Urbana przeniesiono z oddziału VI na
II.

Tam spotkali się ze zbrodniarzem wojennym, nazistowskim
gauleiterem Gdańska Albertem Forsterem. Według ich relacji, w areszcie w
Gdańsku Forster chodził w mundurze i w skórzanym płaszczu. Leon Markowski,
który doskonale znał język niemiecki, próbował nawiązać z nim kontakt przy
wykorzystaniu kanalizacji, lecz ten nie wyraził na to zgody. Kary więzienia
członkowie „Victorii” odbywali w Gdańsku, Sztumie, Strzelcach Opolskich i
cieszącym się złą sławą obozie pracy w Jaworznie. Po kilku latach wszyscy
otrzymali skrócenie kary i zostali wypuszczeni z więzienia. Trzech z nich
wkrótce zmarło.

Sam wyrok jest karą

Dlaczego tak młodzi ludzie decydowali się na działalność,
bądź co bądź, antypaństwową?

- W tamtym czasie nikt specjalnie nie przejmował się konsekwencjami – uważa
nasz rozmówca. – Dzisiaj człowiek patrzy na to trochę inaczej. Nam wszystkich
zarzucano walkę z ustrojem (art. 86, par. 2 Kodeksu Karnego WP) – „Kto przemocą
chce zmienić ustrój państwa polskiego podlega karze więzienia od lat 5,
dożywociu albo karze śmierci.”

Witold Bielecki, jako założyciel i dowódca
niepodległościowej Tajnej Organizacji Skautingu, również ma za sobą horror
stalinowskich metod przesłuchań i trzyletnie więzienie m.in. w Jaworznie, byłym
hitlerowskim obozie koncentracyjnym, który komuniści zaadaptowali na obóz dla
swoich przeciwników politycznych, w tym dla niepokornych Ukraińców,
umieszczanych tam po akcji „Wisła”. Czy warto po tylu latach sądzić jeszcze
byłych ubeków, gdy sami są już starcami?

- Osobiście nie jestem za tym, żeby wsadzać ich do więzienia, ale wyroki
skazujące powinny zapaść, chociażby w zawieszeniu – mówi. – Sam wyrok powinien
być karą. Jednak gdybym spotkał jednego z ubeków, który mnie przesłuchiwał –
Kazimierza Helomina, trudno powiedzieć co bym poczuł. On też mnie bił, ale nie
był nadgorliwy. Bardziej krzyczał, żeby pokazać przełożonym jaki on jest ostry.
Miałem wtedy 17 lat, on około 21.

Witold Bielecki traktuje karanie ubeków w wolnej już
Polsce jako dziejową sprawiedliwość.

- Dzisiaj, po tylu latach, człowiek patrzy na to trochę inaczej, choć są i tacy
członkowie Związku, którzy najlepiej by tych wszystkich oprawców wieszali –
kończy.

Czy dojdzie do procesu?

Akt oskarżenia, przygotowany przez prokurator Lidię
Żbikowską, jest równoznaczny z tym, że Sąd Rejonowy w Tczewie, jeśli nie zajdą
okoliczności uniemożliwiające np. choroba oskarżonego, zajmie się tą sprawą.

- Akt oskarżenia został sformułowany na podstawie
przeprowadzonej kwerendy archiwalnej oraz zeznań osób pokrzywdzonych –
powiedział nam prok. Maciej Schulz, naczelnik gdańskiego oddziału Komisji
Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. –Kazimierzowi K. grozi kara do
10 lat pozbawienia wolności. Trudno powiedzieć, czy będzie to ewentualnie kara
bezwzględnego pozbawienia wolności czy też w zawieszeniu – zależy to od wyroku
Sądu. Dotychczas, w większości postępowań, sprawy zostały umarzane ze względu
na śmierć oskarżonego.

Jak dotąd gdański oddział Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu
skierował do sądów ponad 40 aktów oskarżenia.

Pełny akt oskarżenia przeciwko Kazimierzowi K.

W dniu 10 sierpnia 2007 roku prokurator Oddziałowej
Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku skierował do
Sądu Rejonowego w Tczewie, akt oskarżenia przeciwko Kazimierzowi K.,
oskarżonemu o to, że w okresie od sierpnia do września 1950 roku w Tczewie jako
funkcjonariusz państwa komunistycznego – starszy oficer śledczy Referatu
Śledczego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie – wspólnie i
w porozumieniu z innymi, nieustalonymi funkcjonariuszami w toku postępowania
przygotowawczego przeciwko Bernardowi D. i innym członkom organizacji niepodległościowej
„Victoria”, działając w celu uzyskania od Bernarda D. określonych wyjaśnień, a
w szczególności wyjawienia przez niego szczegółów działalności organizacji,
znęcał się nad nim fizycznie w ten sposób, że podczas wielogodzinnych,
prowadzonych o różnych porach dnia i nocy bez przerwy na odpoczynek przesłuchań
zmuszał go do długotrwałego stania bez ruchu twarzą do ściany i przetrzymywania
czołem ołówka, doprowadzając do wyczerpania pokrzywdzonego oraz że kilkakrotnie
uderzał go w twarz skórzanymi rękawiczkami, czym popełnił czyn stanowiący
zbrodnię komunistyczną na szkodę tego pokrzywdzonego, tj. o przestępstwo z art.
246 § 1 kk w zw. z art. 2 ust.1 Ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie
Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi
Polskiemu. 

Nie chodzi o kary, ale o sprawiedliwość

„Podejmowane po 1956 r. i w III Rzeczypospolitej próby
ujawnienia zbrodni władzy popełnionych w pierwszym okresie po wyzwoleniu nie
przyniósł dotychczas pożądanych efektów – pisze w swojej książce „Koszmar i
gehenna” Witold Bielecki. – Już nigdy nie poniosą kary główni sprawcy polskiego
piekła i zniewolenia. Na osądzenie sprawców nieszczęść i upodlenia narodu jest
już za późno (…). Dzisiaj stalinowcy przywódcy stanęli już przed obliczem Boga,
bądź są zgrzybiałymi starcami, którzy rzekomo nic nie pamiętają. Dlatego też
drugiej Norymbergi nie będzie. Pozostaje już tylko ocena historyczna i możliwe,
że kiedyś ta nauczycielka i mistrzyni życia oraz zwiastunka przeszłości
zbrodnicze działania stalinowców oceni. Dokonanie tej oceny to moralny i prawny
obowiązek historyków, socjologów i polityków, bowiem <<Zapomnienie zła to
przyzwolenie, by ono się powtórzyło.>> Zemsty nie życzyliby sobie
żołnierze drugiego podziemia, którzy życie złożyli na ołtarzu ojczyzny. Zemsty
nie pragną i ci, którzy przeżyli koszmar i gehennę tamtych lat. Tu nie o zemstę
i drakońskie kary chodzi, ale o sprawiedliwość”.  

http://www.gazetatczewska.pl/artykul/20000/akt-oskarzenia-przeciwko-bylemu-funkcjonariuszowi-ub-1

 

-----------

25 kwietnia 1951 r. Jan Magdziarz – oficer śledczy
Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Tczewie – wszczął
śledztwo przeciwko Bolesławowi Przybyszowi, oskarżonemu o próbę zamachu na
oddziałowego aresztu UB Stanisława Stancego. Głównym sprawcą był jednak jego
kolega z celi – Franciszek Ziorkiewicz.

Areszt mieścił się wówczas w piwnicach gmachu UB (dzisiaj
Miejskiej Biblioteki Publicznej) przy ul. Dąbrowskiego. Ze strony Franciszka
Ziorkiewicza była to rozpaczliwa próba wyrwania się na wolność. Za kratami miał
bowiem oczekiwać na wyrok w sprawie o podarcie portretu „Generalissimusa”
Stalina.

Nieudana próba ucieczki

Historia rozpoczęła się 29 marca 1951 r. Wówczas to
aresztowano i przewieziono do tczewskiego UB 22-letniego ucznia liceum w
Gniewie Franciszka Ziorkiewicza. Zniszczył on portret Józefa Stalina wywieszony
na murach jego szkoły. Aby tego dokonać, zakradł się do gabinetu lekarskiego,
skąd można było dosięgnąć obrazu. W dodatku czyn swój popełnił, będąc członkiem
ZMP.

„Przestępcę” umieszczono w tczewskim areszcie w jednej
celi z Bolesławem Przybyszem. Ten 27-letni ślusarz-analfabeta oskarżony został
o przestępstwo kryminalne, jak napisano w aktach – o „poderżnięcie nożem
gardła” Bogumile Dąbrowskiej, mieszkance Opalenia. Śledztwo przeciwko obojgu
prowadził prokurator powiatowy w Tczewie.

Ziorkiewicz, słusznie podejrzewając, że za wykroczenie
czeka go kara więzienia, nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie. Namówił więc
swojego współtowarzysza z celi do podjęcia próby ucieczki. Plan był prosty: gdy
oddziałowy przyjdzie z kolacją, Ziorkiewicz chluśnie mu w twarz kawą, a
następnie obaj obezwładnią i skrępują strażnika podartymi kocami i
prześcieradłami z celi. Odebraną strażnikowi bronią sterroryzują pozostałą
straż i wydostaną się z budynku. Jako datę operacji wyznaczono dzień 17
kwietnia.

Plan, niestety, się nie powiódł. W krytycznym momencie
stchórzył ten, który (jak się wydawało) miał więcej do stracenia – Bolesław
Przybysz. W trakcie szamotaniny między oddziałowym Stancem a Ziorkiewiczem nie
kiwnął palcem, tłumacząc potem w śledztwie, iż obawiał się konsekwencji czynu i
nie widział sensu ucieczki. W rezultacie strażnik więzienny własnymi siłami
uwolnił się i z powrotem zamknął skazańców w celi.

Zawrotne tempo oskarżenia

Sprawa trafiła na biurko oficera śledczego Jana
Magdziarza. Miał wówczas 24 lata. W czasie okupacji rozpoczął naukę na tajnych
kompletach w gimnazjum w Warszawie. Przez pierwsze lata powojenne mieszkał w
Elblągu i terminował u ślusarza. Następnie pracował jako ślusarz m.in. w
elbląskich tramwajach. Ostatecznie w październiku 1949 r. wybrał karierę w
Referacie Śledczym UB. Warto dodać, iż funkcjonariusze śledczy UB słynęli już
wówczas ze swojej brutalności i sadyzmu. To tutaj pracował Józef Dusza czy
Józef Różański, który nadzorował śledztwo przeciwko Witoldowi Pileckiemu.

Magdziarz ze względu na swój „młody wiek” nie prowadził
jeszcze spraw samodzielnie. Wkrótce przydzielono mu nadzorcę z UB, starszego
wiekiem i doświadczeniem oficera. Pod jego kierunkiem przygotowany został akt
oskarżenia. Tempo pracy było zawrotne – śledztwo zamknięto 27 kwietnia, akt
oskarżenia sporządzono 11 maja, a wyrok wydano 25 maja. Komunistyczny aparat
sprawiedliwości nie cackał się z przestępcami oskarżonymi o czyn
kontrrewolucyjny... bo za taki uznano próbę ucieczki z tczewskiego aresztu.
Warto dodać, iż materiały przesłane przez Magdziarza zostały świetnie
przygotowane – zawierały nawet fotografie narzędzia zbrodni, czyli... dzbana z
kawą.

Wyrok wydał Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku. Obu
oskarżonych skazano na 5 lat więzienia. W sentencji napisano: „Przechodząc do
wymiaru kary, zważył Sąd na znaczne napięcie złej woli po stronie osk[arżonego]
Ziorkiewicza, który mimo młodego stosunkowo wieku zdecydował się na tak poważne
przestępstwo, jakim jest zamach na urzędnika, przy czym obciąża oskarżonego
okoliczność, że jest osobnikiem, który ze względu na swe wykształcenie więcej powinien
i prędzej powstrzymać się od przestępstwa, aniżeli oskarżony Przybysz”.
Zdecydowano także o zniszczeniu dowodów rzeczowych – podartych ręczników. Dodać
jeszcze należy, że za podartego Stalina Ziorkiewicz otrzymał półtora roku
więzienia.

Po rewizji wyrok złagodzony

Jaki były dalsze losy skazanych? Franciszek Ziorkiewicz
doczekał się rewizji wyroku. 1 czerwca 1955 r. Zgromadzenie Sędziów Najwyższego
Sądu Wojskowego wznowiło śledztwo. Zmieniło ono paragraf, z którego miał być
sądzony, stwierdzając „[…] złagodzenie wymierzonej kary na mocy ustawy z 1952
r[oku] o amnestii, wywodząc, że przewód sądowy nie dostarczył dowodów, by
skazany działał z pobudek kontrrewolucyjnych, że działanie skazanego było
podyktowane chęcią uwolnienia się celem uniknięcia odpowiedzialności karnej”.
Karę zmieniono ostatecznie na trzy lata i cztery miesiące więzienia. Termin
zwolnienia, zgodnie z „nowym” wyrokiem, upływał 25 sierpnia 1954 r. Zdecydowano
więc „zarządzić niezwłoczne wypuszczenie Ziorkiewicza Franciszka s. Leona na wolność”.
Z jakiego paragrafu siedział więc oskarżony po sierpniu 1954 r. – nie wiadomo.

Epilog do sprawy dopisany został już po upadku komunizmu.
24 czerwca 1991 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku unieważnił wyrok Wojskowego Sądu
Rejonowego. W sentencji ładnie napisano, iż Ziorkiewicz, „podejmując próbę
ucieczki z aresztu […], dążył do uniknięcia represji za działalność na rzecz
niepodległego bytu Państwa Polskiego”. Smak tego symbolicznego zadośćuczynienia
staje się jednak gorzki, gdy zna się losy ciemięzcy Ziorkiewicza z UB. Po 1951
r. Jan Magdziarz dalej robił karierę w komunistycznym aparacie represji. Po
1953 r. przeniesiony został do Lęborka, a po 1957 r. do Gdyni. Ścigał tutaj
kolejnych „przestępców” politycznych, tj. dezerterów ze statków i uciekinierów z
Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. W ramach pracy inwigilował także ich
rodziny. W momencie przejścia na emeryturę – w 1977 r. – dosłużył się stopnia
kapitana MO. Na zasłużonym odpoczynku nie wysiedział jednak zbyt długo – w 1986
r. uprosił o ponowne przyjęcie do MO, gdzie trafił do Wydziału Ruchu Drogowego.
Na drugą emeryturę przeszedł w 1990 r. Zmarł w Gdyni w 2005 r. Za swoją „pracę”
otrzymał m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (w 1974 r.).

Kara śmierci wykonana

Najgorszy los spotkał Bolesława Przybysza. Za swoją
zbrodnię skazany został 2 lipca 1952 r. na karę śmierci przez powieszenie.
Wyrok wykonano 12 września 1952 r. w gdańskim areszcie. Może ocaliłby życie,
gdyby podjął próbę ucieczki. O tym, że nie była to sprawa beznadziejna, świadczy
przypadek niemieckiego zbrodniarza wojennego – Pawła Preussa. Ten skazany na
karę śmierci komisarz biskupi w Tczewie uciekł z aresztu UB i przedostał się do
Niemiec Zachodnich. Ale to temat na inną historię.

http://www.tczewska.pl/artykul/7337/na-tropie-wrogow-ludu

http://www.tczewska.pl/SWFUpload/getFile?id=21701&hash=550e208fb0c6dd85201ae938745935954bd9c6d3&time=1405786001.0872

W dzisiejszym budynku
Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. J. Dąbrowskiego mieścił się w latach
1945-1956 Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie. http://www.tczewska.pl/SWFUpload/getFile?id=21703&hash=6b2c8b56ef6a88d4797d3a5d49add1cc2557ea39&time=1405786001.0926

Fot. W. Mocny/portalpomorza.pl

http://www.tczewska.pl/SWFUpload/getFile?id=21702&hash=f0e8df10e037a2a85f6e8d11190de91ecd072f8c&time=1405786001.0899

Jan Magdziarz, oficer śledczy PUBP w Tczewie,
dosłużył się w 1977 r. stopnia kapitana MO. Materiały IPN

Kiedyś "Mieszko II"

avatar użytkownika Obibok na własny koszt

4. Zobacz, kto pracował w aparacie terroru.

Kierownicza kadra UB i SB z Kujawsko-Pomorskiego w najnowszym wydawnictwie bydgoskiej Delegatury IPN

http://www.pomorska.pl/apps/pbcsi.dll/bilde?Site=PO&Date=20100812&Catego...

Dr Marek Szymaniak, historyk z Biura Edukacji Publicznej bydgoskiej Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej: -- Czasami spotykam się z zarzutem, że publikowanie takich książek to element rewanżyzmu, zemsty. Nic podobnego. Takie argumenty formułują przeciwnicy ujawniania prawdy o PRL-u. Tego typu wydawnictwa mają służyć wypełnieniu luki, która przez 45 lat wypełniona być nie mogła, bo ktoś o tym zadecydował. Społeczeństwu nie pokazywano funkcjonariuszy UB i SB. (fot. Fot. Nadesłane)
Jak przez 45 lat działała w regionie tajna policja polityczna, kim byli ludzie, którzy tworzyli "tarczę i zbrojne ramię" narzuconej nam przez Sowietów władzy? O najnowszej książce zatytułowanej "Twarze bezpieki 1945-1990. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w województwach pomorskim/bydgoskim, toruńskim i włocławskim" "Pomorska" rozmawia z dr. Markiem Szymaniakiem, historykiem z Delegatury IPN w Bydgoszczy, pod redakcją którego ukazała się ta publikacja.
- Nie. Jeszcze nie. Ale to nie znaczy, że nie poznamy. Przypomnę, że ta książka nie jest pierwszą publikacją na ten temat. W 2005 roku ukazał się tom pierwszy pt. "Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza", który obejmował lata 1944-1956. Potem wyszły następne tomy.
- Tam też znalazły się nazwiska ubeków z Kujaw i Pomorza.
- W tabelach wymieniono tylko szefów lokalnych struktur organów bezpieczeństwa. W obecnie wydanej książce mogliśmy już podać informacje o pełnym przebiegu służby funkcjonariuszy UB i SB, ich awanse oraz dane personalne, w tym datę urodzenia i imię ojca.
- Od kilku osób, które miały okazję przejrzeć tę publikację usłyszałam: "Nie ma tego, którego ja znałem, albo o którym słyszałem, że pracował w SB?
- Musieliśmy przyjąć jakieś kryteria - w tym przypadku jest to kadra kierownicza aparatu terroru......na ironię nazwanego aparatem bezpieczeństwa.
- No właśnie. Pokazujemy 527 sylwetek funkcjonariuszy UB i SB z lat 1945-1990. Wszystkich pracowników nie sposób było umieścić w jednym tomie. Musieliśmy dokonać jakiegoś wyboru. Jest to praca rozłożona na lata. Następny tom obejmie kierowników sekcji, działających w ramach poszczególnych wydziałów. Uważam, że w tej publikacji udało się pokazać ponad 90 proc. osób, które pełniły kierownicze stanowiska w UB i SB.
- Z jakim okresem funkcjonowania aparatu represji autorzy książki mieli największe problemy, bo brakowało dokumentów (pamiętamy akcje palenia akt w chwili, gdy kończyła się w Polsce epoka komunizmu)?
- Mamy luki w aktach z pierwszego okresu działalności UB czyli z lat 1945-1956 i za lata 1976-1990. Co do lat 80-tych - chodzi o funkcjonariuszy, którzy pracowali w wywiadzie.
- Może ich dokumenty znajdują się w zbiorze zastrzeżonym?
- Mogę się tylko domyślać. Mam jednak konkretne przykłady - przeprowadziłem kwerendę we wszystkich oddziałach IPN i nie znalazłem akt osobowych Andrzeja Wodzickiego, który był kierownikiem I Inspektoratu w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Toruniu. Posiadamy natomiast akta funkcjonariuszy, którzy pracowali w wywiadzie na szczeblu wojewódzkim, tak w Bydgoszczy, jak i we Włocławku.
Co do pierwszego okresu działania aparatu bezpieczeństwa to też są luki. Wynika to jednak głównie z dużego niechlujstwa w prowadzeniu akt osobowych. Dodatkowy problem dotyczył rekonstrukcji przebiegu służby. Mieliśmy do czynienia z aktami wzajemnie wykluczającymi się. Ktoś pełnił już jakieś stanowisko, a po kilku miesiącach przychodził rozkaz, na mocy którego miał być usunięty, bo się nie nadawał. W tabelarycznym ujęciu musieliśmy ująć to stanowisko, ale już w nocie dotyczącej przebiegu służby nie podawaliśmy.
Bardzo dobrze została natomiast zrekonstruowana obsada personalna za lata 1957-1975. W tym przypadku dysponowaliśmy prawie kompletem materiałów.
- Kim byli ludzie, którzy przez 45 lat tworzyli wierną armię " pretorianów władzy ludowej"? Czym się wyróżniali?
- Pierwszą kadrę kierowniczą WUBP i urzędów powiatowych na Kujawach i Pomorzu tworzyli ludzie ze szkoły oficerskiej, powstałej już w październiku 1944 r. w Lublinie. Przyjechali do naszego województwa w ramach grupy operacyjnej, na czele której stał Mieczysław Suchecki. Obsadzili najważniejsze stanowiska w WUBP i w powiatach. Za wystarczające wykształcenie uznano ów kilkumiesięczny kurs w Lublinie. Szkoła ta przestała działać w drugiej dekadzie stycznia 1945 r.; zastąpiła ją Szkoła Oficerska w Łodzi. W 1947 r. placówka ta została przeniesiona do Legionowa. Tam odbywali kursy ci funkcjonariusze, którzy w późniejszym okresie mogli obejmować kierownicze stanowiska.
- Z lektury pierwszego tomu, dotyczącego kadry kierowniczej pamiętam, że w początkowym okresie działalności szeregi aparatu represji zasilali ludzie bardzo kiepsko wykształceni, pochodzący ze wschodnich terenów kraju.
- Niskie wykształcenie i brak wychowania - to cecha charakterystyczna wielu funkcjonariuszy z pierwszego okresu działania aparatu bezpieczeństwa. Bardzo częste są przypadki dyscyplinarnego zwolnienia z pracy.
- Pewnie z powodu nałogów i kradzieży.
- Rzeczywiście - pijaństwo, pobicia, skandale obyczajowe to główne powody. Alkohol był najczęstszą przyczyną zwolnień. Były także przypadki pobić osób aresztowanych i gwałtów dokonywanych na więźniarkach, np. w więzieniu na Wałach Jagiellońskich. Znany jest przypadek oficera śledczego o nazwisku Janicki, który dopuścił się gwałtu. Zwalniano również w powodu nie wywiązywania się z elementarnych obowiązków służbowych - przez tydzień funkcjonariusz nie pojawiał się w pracy i nie uznał za konieczne, by usprawiedliwić swoją nieobecność. Zdarzały się całkowicie wymyślone sprawozdania z działalności, co było na bieżąco weryfikowane. Za coś takiego również zwalniano dyscyplinarnie. Krótko mówiąc - przyjmowano ludzi, którzy do pracy w aparacie bezpieczeństwa byli kompletnie nieprzygotowani. Liczyło się bezmyślne i bezkrytyczne wykonywanie rozkazów.
- Lata 80. to już inna "jakość" bezpieki. Pracę w SB podejmowali absolwenci szkół wyższych.
- Zmiana jest ewidentna, choć "nowe" zaczęło pojawiać się już w latach 60. Bardzo trudno było zdobyć stanowisko naczelnika wydziału lub zastępcy nie mając wyższego wykształcenia, choć zdarzały się odstępstwa od reguły. Przykładem Henryk Wątroba, który był naczelnikiem wydziału paszportów w WUSW w Toruniu w latach 1975-1988, choć miał tylko wykształcenie średnie (zaoczna matura).
Do pracy w SB szli najczęściej absolwenci prawa, historii, poloniści. Wielu z nich kończyło jeszcze kurs oficerski w Akademii Spraw Wewnętrznych w Warszawie lub w Studium Podyplomowym ASW w Świdrze. Dla przyszłych awansów ten kurs bardzo się liczył. Wśród funkcjonariuszy były nawet osoby z doktoratem - najbardziej znana postać to doktor socjologii Stanisław Łukasiak, szef WUSW w Toruniu. To właśnie Łukasiak powołał grupę operacyjno-śledczą, która w latach 80. dokonywała porwań działaczy "Solidarności". Łukasiak uważał, że dotychczasowe osiągnięcia SB w walce z "S" są niewystarczające, że trzeba działalność zintensyfikować, a nawet doprowadzić do likwidacji struktur solidarnościowych w województwie toruńskim.
- We wstępie do książki "Twarze bezpieki" można przeczytać, że jeszcze w latach 80. niektórzy funkcjonariusze pisali podania, prosząc przełożonych, by wysłali ich do Moskwy na kurs. Tam chcieli podnosić swoje kwalifikacje, by "lepiej służyć socjalistycznej ojczyźnie".
- Traktowano ten wyjazd jako wielkie wyróżnienie. Chciałbym podkreślić, że w latach 80. pełnymi garściami czerpano z sowieckich wzorców, jeśli chodzi o pracę operacyjną. W książce wymieniamy nazwiska kilkunastu osób, które na taki kurs pojechały. Trwał on od 3 do 10 miesięcy. Na przeszkoleniu w Moskwie był np. Ryszard Walkowski, zastępca naczelnika Wydziału Śledczego bydgoskiej bezpieki. On był odpowiedzialny za postępowania przygotowawcze dotyczące działaczy bydgoskiej "Solidarności", którzy po przygotowaniu procesowym wykonanym przez funkcjonariuszy wydziału śledczego SB byli sądzeni przez sąd. Walkowski i jego zwierzchnik Witkowski są postaciami znanymi, więc dobrze, że zostali pokazani. W książce - niestety - nie ma Stanisława Urbańskiego, kierownika sekcji I Wydziału Śledczego SB...
- Pamiętam, że był pokazany na wystawie "Twarze bydgoskiej bezpieki".
- To był on. Jednak nie ma go w tej publikacji, po wykraczał poza przyjęte przez autorów ramy. Był kierownikiem sekcji. To nie oznacza, że został pominięty. Będzie w kolejnym tomie.
- Po 10 latach istnienia IPN ciągle niewiele wiemy o tajnych współpracownikach, bez których aparat represji byłby "ślepy i głuchy", więc dobrze, że choć poznajemy nazwiska i twarze etatowych funkcjonariuszy.
- Czasami spotykam się z zarzutem, że publikowanie takich książek to element rewanżyzmu czy zemsty. Nic podobnego. Takie argumenty formułują przeciwnicy ujawniania prawdy o PRL-u. Tego typu wydawnictwa mają służyć wypełnieniu luki, która przez 45 lat wypełniona być nie mogła, bo ktoś o tym zadecydował. Społeczeństwu nie pokazywano funkcjonariuszy UB i SB.

http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100812/REGION/690654355

Kiedyś "Mieszko II"

avatar użytkownika Maryla

5. @Obibok na własny koszt

" Kim byli ludzie, którzy przez 45 lat tworzyli wierną armię " pretorianów władzy ludowej"? Czym się wyróżniali?
- Pierwszą kadrę kierowniczą WUBP i urzędów powiatowych na Kujawach i Pomorzu tworzyli ludzie ze szkoły oficerskiej, powstałej już w październiku 1944 r. w Lublinie. Przyjechali do naszego województwa w ramach grupy operacyjnej, na czele której stał Mieczysław Suchecki. Obsadzili najważniejsze stanowiska w WUBP i w powiatach. Za wystarczające wykształcenie uznano ów kilkumiesięczny kurs w Lublinie. Szkoła ta przestała działać w drugiej dekadzie stycznia 1945 r.; zastąpiła ją Szkoła Oficerska w Łodzi. W 1947 r. placówka ta została przeniesiona do Legionowa. Tam odbywali kursy ci funkcjonariusze, którzy w późniejszym okresie mogli obejmować kierownicze stanowiska."

Nie matura, lecz chęć szczera - Resort zrobi z ciebie oficera...... tylko dobrze morduj Polaków!
DO DZISIAJ RZĄDZĄ POLSKĄ . ONI I ICH RESORTOWE DZIECI.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl