"Wolne, demokratyczne" wybory 1989 roku (3)

avatar użytkownika godziemba

 

Pomimo ogromnego zwycięstwa wyborczego kierownictwo Komitetu Obywatelskiego nie zamierzało zrywać porozumień wynegocjowanych przy Okrągłym Stole.
4 czerwca 1989 roku o godzinie 6.00 otwarto lokale wyborcze i nadeszła długo oczekiwana przez zarówno przez władzę, jak i opozycję solidarnościową chwila. Wyniki okazały się dla Komitetu Obywatelskiego „S” olbrzymi sukcesem. Najwięcej głosów w wyborach do Sejmu PRL zdobyli: Mieczysław Gil (ponad 89%), Jerzy Zadra (prawie 87%), Stanisław Padykuła (86%) i Jacek Merkel (86%). Z kolei w wyborach do Senatu PRL największe poparcie uzyskali: Zofia Kuratowska (82%), Roman Ciesielski (81%) oraz Józef Ślisz (81%).
Kandydaci Komitetu Obywatelskiego „S” największe poparcie zdobyli w województwach Polski południowo-wschodniej (dawna Galicja), nieco mniejsze na dawnych ziemiach zaboru pruskiego oraz na Dolnym Śląsku. Najmniejsze zaś uzyskali na pozostałej części tzw. ziem odzyskanych – w północno-zachodniej Polsce, gdzie dominowały PGR, których pracownicy upatrywali w „S” siły zagrażającej dalszemu funkcjonowaniu ich przedsiębiorstw. Nie bez znaczenia była również słabość więzi społecznych na ziemiach odzyskanych.
Dużym zaskoczeniem dla obu stron była stosunkowo niska frekwencja wyborcza, która wyniosła zaledwie 62%. Oznaczało to, iż w wyborach nie wzięło udziału aż 10 mln osób z 27 mln uprawnionych do głosowania. Najniższą frekwencję zanotowano w województwach łódzkim (53%, radomskim (55%), skierniewickim (56%) oraz siedleckim (57%). Najwięcej Polaków poszło do urn w województwach: rzeszowskim (71%), leszczyńskim( 70%) i pilskim (70%).
Jednak kierownictwo „S”, która odniosła oszałamiający sukces – zdobywając w pierwszej turze 160 z 161 mandatów poselskich oraz 92 ze 100 mandatów senatorskich, nie zamierzało świętować, a Kuroń wręcz nakazywał, aby „S” nie organizowała „żadnych demonstracji z okazji „zwycięstwa nad koalicją”, a  gazetkach i ulotkach sygnowanych przez „Solidarność” nie wolno używać określeń typu „śmierć komunie”. Z kolei Geremek apelował: „Jest bardzo ważne, żeby ocenić rezultat tych wyborów, bez paniki z jednej strony, bez triumfalizmu z drugiej. Wybory niczego nie zmieniły, bo też zmienić nie mogły. (…) „Solidarność uzyskała w wyborach pewność, że jej polityka kompromisu jest akceptowana przez znaczną większość społeczeństwa, a zatem może mówić jako partner silny. Władza powinna mieć świadomość, że kontraktem Okrągłego Stołu ma zapewnioną kontynuację ustrojową. To jest dobry punkt wyjścia do dalszej ewolucji”. A Michnik zapewniał, iż „Solidarność” będzie przestrzegać porozumień Okrągłego Stołu, tego samego oczekujemy od władz. Musimy wspólnie zrzucić totalitarny gorset ustrojowy”.
Jeszcze bardziej niż zwycięstwo opozycji była skala porażki władz komunistycznych. W I turze próg 50% poparcia przekroczyło zaledwie trzech kandydatów – dwoje z ZSL (Teresa Liszcz i Władysław Żabiński) oraz Marian Czerwiński z PZPR. Wszyscy oni uzyskali wcześniej jednoznaczne wsparcie lokalnych struktur „Solidarności”.
Największym szokiem dla władz była klęska listy krajowej – spośród 35 osób, jedynie dwie (Mikołaj Kozakiewicz z ZSL oraz Adam Zieliński z PZPR) uzyskały 50% poparcie wyborców (odpowiednio 50,66% i 50,86% ). W świetle obowiązującej ordynacji oznaczało to, że 33 mandaty poselskie pozostaną nie obsadzone. „Upadek listy krajowej – napisał Rakowski – był dla nas potężnym ciosem i wywracał do góry nogami cały planowany układ sił w Sejmie”. Zastanawiając się nad przyczynami tej klęski premier wskazywał na „arogancję i nonszalancję rządzących”, a przed wszystkim na „zużycie się w ponad czterdziestoletnim sprawowaniu władzy. Zawiódł instynkt samozachowawczy. Nie wyciągnęliśmy właściwych wniosków ze zmian, jakie w świadomości społecznej dokonały się w latach osiemdziesiątych”. 
„Wyniki wyborów przeszły oczekiwania opozycji. Zaszokowały, nie wie, jak się zachować” – oceniał Kiszczak. Wystarczyło, aby władze partyjne postraszyły możliwością unieważnienia wyborów, a w kraju pojawiły się plotki, upowszechniane przez rzekomo sprzyjających opozycji SB-ów, ze lada dzień nastąpi nowy stan wojenny, aby Komitet Obywatelski zgodził się, by Rada Państwa – łamiąc postanowienia ordynacji wyborczej – podjęła decyzję o przeprowadzeniu wyborów na wakujące 33 mandaty w czasie drugiej tury wyborów. W rzeczywistości władze nie rozważały takiego scenariusza, a „obszar hipotezy wariantu siłowego – napisał dorada Kiszczaka Krzysztof Dubiński – możemy usytuować po stronie pewnego blefu politycznego”. W wewnętrznych dokumentach, rozsyłanych członkom Biura Politycznego i sekretarzom Komitetu Centralnego PZPR, przewidywano najczarniejszy scenariusz, według którego opozycja zażąda renegocjacji umów okrągłego stołu i szybkiego rozpisania wolnych wyborów. Nic takiego nie nastąpiło, co było zaskoczeniem nawet dla przywódców reżimu.
 
Po opublikowaniu stosownego dekretu przez Radę Państwa Wałęsa oświadczył, iż „Okrągły stół był porozumieniem politycznym i nie można od tych porozumień odstąpić. Żałuję, że za późno zacząłem apelować o poparcie listy krajowej. (…) „Solidarność” nie będzie przeszkadzać rządowi i chce być dalej opozycją”. Z kolei Geremek, Kuroń i Wielowieyski zgodnie przekonywali o konieczności przeciwstawienia się „radykalnym żądaniom” oraz społecznemu „zniecierpliwieniu z powodu założenia o stopniowej realizacji procesu demokratyzacji”.
W drugiej turze wyborów wzięło udział jedynie 25% uprawnionych do głosowania. „S” zdobyła jedyny brakujący jej mandat poselski oraz 7 z 8 pozostałych jeszcze mandatów senatorskich. Jedynym senatorem niezależnym został Henryk Stokłosa – przedsiębiorca, b. członek PZPR. Przed drugą turą „S” zaapelowała o głosowanie na niektórych kandydatów z list koalicyjnych, którzy rokowali nadzieje na zachowanie niezależnej postawy w stosunku do kierownictw swych partii. Łącznie udzielono poparcia takim 55 kandydatom, którzy potem zdobyli mandat poselski, w tym 21 członkom PZPR (m.in. Tadeuszowi Fiszbachowi, Wiesławowi Kaczmarkowi, Alicji Kornasiewicz, Waldemarowi Pawlakowi, Marcinowi Święcickiemu i Wiesławie Ziółkowskiej).
Wkrótce po drugiej turze wyborów gen. Henryk Dankowski, wiceminister spraw wewnętrznych i szef Służby Bezpieczeństwa rozesłał do wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych zaszyfrowaną depeszę, w której domagał się aby pilnie dostarczono mu informacje o tajnych współpracownikach SB wybranych do sejmu i senatu oraz nakazywał, aby w dołączonych do informacji charakterystykach uwzględnić „stopień związania ich z naszą służbą, dyspozycyjność w realizacji zadań, a także ugrupowania polityczne, które reprezentują”. Polecał także usunięcie tych osób „z ewidencji operacyjnej”, co miało służyć utrzymaniu ich nazwisk w najściślejszej tajemnicy oraz podjęcie działań, które spowodują „by osoby te były coraz silniej związane z nami i coraz bardziej dyspozycyjne”.
 
Zaakceptowanie przez obie strony okrągłowego kontraktu wyników wyborów nie oznaczało, iż kapitulacji władz, a jedynie dopuszczenie części opozycji do władzy. Obrazowo przedstawił to sekretarz KC PZPR Zygmunt Czarzasty: „Jaki jest koń każdy widzi. Wyniki są powszechnie znane. Lecz najważniejsze jest (…) czy okażemy się nauczalnymi czy też nie. Gdy okażemy się nie nauczalnymi, to możemy stać się po prostu kompostem historii”. Nikomu spośród beneficjentów okrągłostołowych nie zależało na dopuszczeniu innych, niezależnych środowisk, do władzy. W analizie SB trafnie podkreślono, iż w wyniku wyborów z 4 czerwca „Polska Rzeczpospolita Ludowa przeobraża się w państwo socjalistyczne nowego typu”.
Szybko okazało się jednak, że zwycięska część opozycji nie zamierzała spieszyć się z odbudową wolnego państwa. Jej liderzy uznali, że konkurentem do władzy, groźniejszym od rzekomo upokorzonych komunistów, może stać się reprezentacja narodu, wyłoniona w demokratycznych wyborach. Strach przed katolicką i antykomunistyczną prawicą kazał im szukać sojuszników wśród prominentów upadającego reżimu.
 
Nic więc dziwnego, iż znaczna część działaczy niezależnych struktur opozycji uznała przejście warszawskich i krakowskich elit opozycyjnych na stronę komunistów za zdradę Polski. „Komuniści polscy - pisał w 1989 roku Krzysztof Wyszkowski – sprzymierzeni z „humanistyczną opozycją, progresistami katolickimi, lewicą laicką”, słowem wszystkim co postępowe, dobre i piękne, i szlachetne, przeciwko nacjonalistyczno-populistycznemu, czarnosecinnemu społeczeństwu marzącemu o iranizacji Polski – staną się szansą na zmianę wizerunku systemu sowieckiego w oczach całego świata. Polska – od 70 lat dająca światu przykład heroicznego oporu – ma stać się jego oknem wystawowym, reklamówką i wizytówką! W sprawach wewnątrzpolskich można powiedzieć „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”. Ale stosunek narodu polskiego do komunizmu jest fundamentalną kwestią bezpieczeństwa Europy, przetrwania kultury europejskiej w Europie Zachodniej i pierwszym warunkiem trwania nadziei na lepszą przyszłość Europy Wschodniej”.
 
To zadziwiające – z kolei pisał Kołodziej – ale zaczął się wówczas wyścig o obronę oblicza komunizmu w Polsce i Europie. Wszyscy oglądaliśmy Michnika, Kuronia, Geremka czy Mazowieckiego, którzy rozpływali się w przyjacielskich uściskach z Kiszczakiem i Jaruzelskim, a Ciosek z organizatora bojówek ubeckich napadających na spotkania opozycjonistów w Warszawie przeistoczył się w kolesia do kielicha dla Michnika i Wałęsy. Ci, co próbowali ostrzegać przed zdradą, gremialnie byli potępiani przez zgodny chór niedawnych sługusów reżimu, a teraz – niezależnych dziennikarzy”.
 
Wybrana literatura:
P. Codogni – Wybory czerwcowe 1989 roku
A. Dudek – Reglamentowana rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988-1990
A. Garlicki – Karuzela. Rzecz o Okrągłym Stole
K. Dubiński – Okrągły Stół
Tajne dokumenty Biura Politycznego i Sekretariatu KC. Ostatni rok władzy 1988-1989
Zmierzch dyktatury. Polska lat 1986-1989 w świetle dokumentów. T 2 (czerwiec-grudzień 1989)
J. Kuroń – Spoko! Czyli kwadratura koła
M. Rakowski – Jak to się stało
Rok 1989. Geremek odpowiada, Żakowski pyta
W. Roszkowski – Najnowsza historia Polski 1980-2004
A. Paczkowski – Pół wieku dziejów Polski 1939-1989

napisz pierwszy komentarz