Kto zabił społeczeństwo obywatelskie?

avatar użytkownika MagdaF.

 

Gdy  lud  miast  i wsi połączony sojuszem robotniczo-chłopskim został zastąpiony przez obywateli, pojawiła się potrzeba redefinicji  pojęcia „społeczeństwa obywatelskiego” i osadzenia go w nowej rzeczywistości życia społecznego, gospodarczego, politycznego, kulturalnego i religijnego. Do tego czasu  funkcjonowało ono w języku polskim w kilku znaczeniach. Pierwsze, jako myśl polityczna oparta zarówno na Arystotelesowskim koinonia politik, (wspólnota wolnych i równych) jak i societas civilis Cyceron, rozumiana jako ideał porządku społecznego realizowany poprzez aktywne uczestnictwo członków zbiorowości w życiu politycznym wspólnoty. Antyczne teorie niemożliwe były do przeniesienia na grunt Polski, szczególnie w okresie zaborów, gdy przepaść między państwem a społeczeństwem wymagała z jednej strony kontestacji systemu; z drugiej – szczególnej aktywności społecznej, owej pracy organicznej na gruncie edukacji, historii, kultury czy religii, która była symbolem identyfikacji narodowej i wręcz trwałości społeczeństwa. Druga wojna światowa i doświadczenia z nią związane, sytuują  społeczeństwo obywatelskie w strukturach państwa podziemnego i jego starań zmierzających do odzyskania, zawłaszczonej przez okupanta, przestrzeni publicznej.   

 

         Podobna sytuacja charakteryzowała okres PRL-u. Termin „społeczeństwo obywatelskie”,  wprowadzony w Polsce około lat 50. przez komunistyczny aparat propagandowy wraz z tłumaczeniem dzieł Marksa, jawił się jako karykatura własnego znaczenia.  Dlatego w  okresie „Solidarności” nie był stosowany; używano jedynie określenia „samorządnej Rzeczypospolitej” skupiając się na działalności społeczeństwa drugiego obiegu, która położy kres państwu totalitarnemu. Ten „drugi obieg” aktywności, polityki, kultury i wolnego słowa będzie towarzyszył Polakom długo, by po katastrofie smoleńskiej przyjąć nazwę „społeczeństwa drugiego obiegu”.

 

Wcześniej był jednak rok 1989. Termin „społeczeństwo obywatelskie” zaczyna funkcjonować w przestrzeni publicznej, nadal jednak sytuacja nie uległa wielkiej zmianie.  Pamiętano jeszcze jego użycie przez komunistów w celu tłumienia żądań społecznych; później manipulacje jego znaczeniem w celu legitymizacji neoliberalnej transformacji, w której komuniści mieli swój zbiorowy i indywidualny udział. Jeszcze wtedy społeczeństwo, oszołomione niereglamentowanym narkotykiem pozornej wolności, nie widziało potrzeby walki o swoje prawa. Ustawa z 2003 roku o działalności instytucji pożytku publicznego i o wolontariacie zaowocowała wprawdzie powstaniem pozarządowych organizacji i stowarzyszeń społecznych czy think tanków, z założenia apolitycznych, niezależnych od partii i grup interesu,  działających non profit, mających w swoim statucie rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Szybko jednak okazało się, że przyjęta forma odstaje od oczekiwań ich twórców i przyjęcie roli przybudówki dla rządzących zaowocuje nie tylko dotacjami, ale też lukratywnymi zleceniami. I tak się stało. Wpływ na bieg wydarzeń politycznych i społecznych,  powiązania, nawet nieformalne, z konkretną partią, uczyniły z nich swoiste agencje, których raporty naginały rzeczywistość  wspierając określone grupy interesów. Biedocie pozostał tylko wolontariat.

 

Akces do unii europejskiej był już prawdziwym zachłyśnięciem  się wolnością we wszystkich jej sferach. Przekonywano obywateli, że tylko aktywność jednostkowa jest warunkiem dobrobytu wspólnoty, ograniczając jednak narzędzia jej działania: wykształceni i przedsiębiorczy byli niszczeni i doprowadzani do ruiny, „kreatywna nomenklatura” pod skrzydłami władzy bogaciła się i była bezkarna. Dla reszty pozostawały pozory demokracji i dobrobytu, którymi stały się hipermarkety, wyrastające obok  kontenerów  dla  mniej  lub całkiem  niezaradnych  i nierozumiejących  tzw. „wolnego rynku”. Jednocześnie rezygnacja władzy z podstawowych jej funkcji, która ożywiła ideę wolontariatu i fundacji, szczególnie w obszarze zaniedbanego zdrowia, była jedynie popierana przez rząd. Inne pola działalności i integracji społecznej zdawały się być niepotrzebne. Liberalne pojęcie społeczeństwa obywatelskiego, utożsamiane z rynkiem i wolnością od państwa, nie sprawdziło się, bo w Polsce nie było ani kapitału, ani wolnego rynku. Pojęcie republikańskie, zasadzające się na pokoju społecznym ugruntowanym autorytetem prawa i instytucji politycznych, religijnych i obyczajowych, również było i jest w Polsce utopią, bo ani prawo, ani instytucje polityczne żadnym autorytetem nie dysponują.

Dlatego kolejne władze wpajały Polakom, że jesteśmy jedną wielką europejską wspólnotą, która wytyczając formy kultury politycznej, ekonomicznej, moralnej, sama zatroszczy się o nasze sprawy i zbuduje nam warunki życia na miarę naszych oczekiwań i marzeń. Wszelkie obywatelskie inicjatywy, które z braku odzewu przeradzały się w „obywatelskie nieposłuszeństwo”, były klasyfikowane jednoznacznie przez rząd i  sprzyjające mu media,  jako zapędy dyktatorskie, faszystowskie lub antysemickie.

 

Gdy manipulacje rządów ostro rozminęły się z rzeczywistością a świadomość członków wspólnoty odkryła brak odpowiedzialnego za zabicie podstawowej cechy społeczeństwa obywatelskiego -  świadomości potrzeby wspólnoty, odpowiedzialności za demokrację i tego wszystkiego, co nazywane jest racją stanu, było już za późno. Cała przestrzeń publiczna została zawłaszczona przez państwo a obywatele odcięci od wpływu (prócz udziału w głosowaniu) na kształt i funkcjonowanie państwa, pozbawieni wiarygodnych informacji, również o decyzjach rządu. Działające od lat 90. organizacje, mające tworzyć, edukować i rozwijać społeczeństwo obywatelskie,  nie spełniły swego zadania. Przeważyły grupy interesów politycznych i ekonomicznych;  społeczeństwo stało się tylko przedmiotem do realizacji celów i partykularnych interesów.

 

Czym jest więc społeczeństwo obywatelskie? Dziś nie tylko zwykli obywatele, ale i socjologowie, i politolodzy mają poważny kłopot z jego definicją. Zwracają uwagę na pojemność, a więc niejednoznaczność znaczenia terminu, zarówno w kontekście historii, tradycji myśli politycznej czy różnorodnych uwarunkowań wyboru ścieżki rozwoju społeczeństw. W odróżnieniu od społeczeństw Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych, których istotne zabiegi dotyczą rozwoju obywatelskiego poczucia i wzmacniania więzi społecznych, w Polsce, a także w krajach dawnego bloku wschodniego, mają za zadanie ograniczenie dziedzictwa reżimów komunistycznych i wszechmocy państwa we wszystkich aspektach  życia, a więc stworzenie czy przekształcenie na nowo społeczeństwa, w obywateli świadomych swej przynależności do wspólnoty zarówno obowiązków jak i praw. Tak więc ani definicja tradycyjna, ani republikańska, ani liberalna, ze swoim „ciałem wspólnotowym” do nas, Polaków nie pasuje z prostego powodu. Warunkiem istnienia społeczeństwa obywatelskiego jest demokracja. A polska, według indeksu demokracji, opracowanego przez jednostki badawcze na podstawie wskaźników pogrupowanych w pięciu różnych kategoriach: proces wyborczy i pluralizm, swobody obywatelskie, funkcjonowanie administracji publicznej, partycypacja polityczna oraz polityczna kultura, jest demokracją wadliwą. Wszelkie próby samoorganizacji są ustawowo zwalczane, dyskryminacja katolików i katolickich mediów stała się faktem, prawa obywatelskie są nierespektowane, a integracja społeczna, oparta na dialogu, solidarności, odpowiedzialności za dobro społeczeństwa i dążeniu do prawdy,  nazywana jest warcholstwem watahy.

 

Walka wypowiedziana społeczeństwu obywatelskiemu, niszczenie wszystkich więzów narodu i wspólnoty, jest, jak dowodzi historia, walką wcześniej czy później przegraną. Bo to nie wojna polsko-polska, jak określają ją niektórzy, by uzurpować sobie równe w niej szanse. To walka rządu ze społeczeństwem drugiego obiegu. Garstka amoralnych, skompromitowanych, żałosnych i zalęknionych karierowiczów nie ma szans jej wygrać.

 

Tekst opublikowany w nr. 43/2012 Warszawskiej Gazety

 

Zapraszam też do przeczytania mojej ksiązki:

http://polskaksiegarnianarodowa.pl/pl/p/Hej-kto-Polak/152

 

 

 

napisz pierwszy komentarz