Zmierzch Wojowników

avatar użytkownika jwp

Droga Wojownika oznacza rozważną akceptacje śmierci…

Miyamoto Musashi - Księga Pięciu Kręgów

Natura Wojownika ma niejedno oblicze, jednym z nich jest niepodległość. Ograniczoną jedynie podległością wspólne sprawie lub idei. Można oczywiście znaleźć wiele przykładów sprawnych wojowników i przywódców, którzy ograniczeni swoimi ambicjami nie sprostali talentowi danemu od Boga, a umocnionemu dziełem rodziców i mistrza. Nie każdy bowiem zwycięzca jest uosobieniem wojownika o jakim piszę.

U podstaw leży każdy dzień od lat najmłodszych i służba, do jakiej jest szykowany i jakiej się odda. Nie można jednoznacznie potępić „plemion”, które dla obrony swych granic i wspólnoty sięgają po trudne do zaakceptowania metody walki. Problem zaczynia się, gdy przyjdzie nam osądzić najemników, czy też lud bez ziemi. Który szczególnie opanował sztukę żerowania na głęboko wrośniętych w swój skrawek.

Co prawda ludy osiadłe pierwotnie miały za sobą więcej siły niż wędrujące, trudno jednak mieć pretensję, iż ci drudzy z racji niezbyt korzystnego przydziału jałowej ziemi lub też z powodu pasożytniczej zdeterminowanej owym przydziałem imali się każdego środka, który pozwolił się mnożyć i przetrwać kolejne pory roku. Bardziej dla nich nieprzychylne niźli dla szukających drogi do stałego współistnienia.

Wydawałoby się, iż za osiadłymi stoją wszystkie moce. Zasoby ziemi, praca, własne terytorium, wszystko niejako oswojone i podległe. Warownie zbudowane nie tylko z kamienia, ale i z pielęgnowanej w każdym czasie Wspólnoty. Solidna Opoka. Dlaczego zatem desperacja wędrownych potrafiła zburzyć tak poukładany świat. W czym byli lepsi ?.

Po części zapewne w desperacji, a głównie w innym stylu walki. Bez zasad, choć z jedną – „Za wszelką cenę”. Selekcja, której zostali poddani pozostawiła przy życiu tylko najmocniejsze jednostki, słabość nigdy nie była obciążeniem w ich marszu. Zapewne podobnie kochali, rozczulali się nad objawionym cudem życia. Jednak dojrzeli do tego, by nigdy nie okazywać słabości. Nawet kosztem życia swoich bliskich. Ich Panteon był zbiorem wybranym. O ile były w nim boginki, to ociekały krwią.

Nie przywiązani, bez tego, co za nimi i przed. Zawsze w drodze. Z uwięzioną w duszy łzą, tak skutecznie, by nie powstrzymała ręki, która niosła zniszczenie. Niewiele różni, zwykłe potrzeby i rytuału zgoła podobne. Różnicą zawsze była przewaga doczesnej potrzeby. Można by rzec, że to Armia pod dowództwem Upadłych Aniołów. A te szczególnie zostały strącone, odrzucenie stało się wspólnym podmiotem. Łatwo bowiem o wspólnotę interesów, gdy jedni spadają z Nieba, a innym od zarania nie było pisane. W ich rozumieniu, o ile można użyć takiego pojęcia w tym odniesieniu.

Gdzie zatem My ? Owi osadzeni. Gdzież w Murze wyłom powstał i kto podkopał Fundamenty? Dlaczego Barbarzyńcy na wieki stali się narzędziem Demiurgów ? W czym ta ich siła ? W naszej słabości być może. Oni nie posiadają, co prawda naszych przymiotów, jednak z wielką łatwością się z nimi rozprawiają. Koczownik, nawet pozornie osiadły, nigdy nie śpi i nie pali widocznego ogniska. U nas zagościł Sen. Daliśmy się podejść, jak młode jelonki z naiwnymi oczętami. Jeszcze nie wojownicy, a już warci upolowania.

Zastępują Nas, Wojowników, w każdym obszarze byty zastępcze. Wyselekcjonowane, byśmy, ani nie chcieli, ani też nie czuli pierwotnego porządku. Gradacji, która stanowiła o Naszej Mocy.

Gdzież Młodzieży chowanie ?, gdzie łuk i strzała ręką Ojca uczyniona i Matczyna Pierś. Dziadków gawędy i bajania. Umiejętności zapomniane, od kołyski z polskiego drzewa wystruganej, do krzyża z brzozy. W przeszłości pozornie nierozumnej, a jednak niespotykanej. Gdybyśmy choć w części byli w stanie spożytkować ofiarę naszych przodków, Polska byłaby prawdziwie wolna. Bez gry pozorów.

Nam odbiera się prawo do samostanowienia, zawsze argument „geopolityki” na drodze stanie. Mesjanizm, misja niczem złym w innym wydaniu nie jest, zowie się,to „Przywództwo Świata".. Postkolonialiści karty rozdają, a nam przez wieki przyjdzie dźwigać przewiny nie swoje. W świecie, który ze zbrodni uczynił cnotę.

Tak po prostu, jak się chleb do pieca kładzie, Wojowników zastąpili Harcownicy. Bez twarzy, czasem jednak skrywający się za nie swoją przeszłością. Albo też szafujący czasem odległym, tam gdzie ich nie było. Gotowi w swoim zaprzaństwie, by żyło się lepiej, zastawić chlubną przeszłość.

Czemóż to nasze dzieci miast od maleńkiego kształtować w sobie z naszą pomocą duszy i charakteru szlachetnego Wojownika w Dobrej Służbie są przysbosobiane do roli „szczęśliwie” uwięzionych. Jeśli ktoś nie nauczon będzie napiąć cięciwy, ten przenigdy do celu nie trafi. A ową cięciwa jest właśnie to co z naszego życia się wypiera. Wiara i Tradycja.

Nie ma, bowiem zasady, ni genu, który stanowi, że dziecko do rodziców, czy też dziadków dostaje. Tak najzwyczajniej brak tego, z czego Nas wyzuto. Bagno wciąga bezlitośnie, a hołota w zgodnym chórze śpiewa – „Tak dobrze mi”. Ja wiem, że najlepiej jest „…bez serc, bez ducha…”. Tyle, że, jak tak żyć nie chcę i nie umiem. Świat mój nie jest zero jedynkowy, natomiast, gdy zajdzie potrzeba skończą się odcienie i kolory zbędne. Na ten czas, trudny i bolesny. Wtedy krew ma smak prochu, na ostatnim szańcu.

1-szego sierpnia w Warszawie, być może ostatnie Pokolenie Wojowników powstało, aby stoczyć bój. Nic nie ujmując wielu z Nas sądzę, że nie ma już tej Najczystszej z Krwi. Pozostało jej niewiele, a w walce, jak zwykle większe szanse mają wojownicy z małej litery.

„…W dawnych czasach zręczni wojownicy najpierw czynili się niezwyciężeni,

 

a potem szukali słabości swoich przeciwników…"

 

 

„..W czasie wojny najważniejszą rzeczą jest szybkość działania…”.
Sun Zi - Sztuka Wojny 

Byłeś jak wielkie, stare drzewo... ( Krzysztof Kamil Baczyński )

Byłeś jak wielkie, stare drzewo,
narodzie mój jak dąb zuchwały,
wezbrany ogniem soków źrałych
jak drzewo wiary, mocy, gniewu.
I jęli ciebie cieśle orać
i ryć cię rylcem u korzeni,
żeby twój głos, twój kształt odmienić,
żeby cię zmienić w sen upiora.
Jęli ci liście drzeć i ścinać,
byś nagi stał i głowę zginał.
Jęli ci oczy z ognia łupić,
byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy.
Jęli ci ciało w popiół kruszyć,
by wydrzeć Boga z żywej duszy.
I otoś stanął sam, odarty,
jak martwa chmura za kratami,
na pół cierpiący, a pół martwy,
poryty ogniem, batem, łzami.
W wielości swojej - rozegnany,
w miłości swojej - jak pień twardy,
haki pazurów wbiłeś w rany
swej ziemi. I śnisz sen pogardy.
Lecz kręci się niebiosów zegar
i czas o tarczę mieczem bije,
i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,
posłuchasz serca: serce żyje.
I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu
z huraganowym tchem u skroni,
ramiona ziemi się przed tobą
otworzą. Ludu mój, Do broni!

Czas ( Tadeusz Gajcy )

Kiedy po włosach kręte płomyki wiją się pośpieszne
i iskra wzrok wypala, czoło w sieć zamienia,
twe ręce przeorane ogromnym powietrzem
kulistym bardzo - drżą.
Za oknem jak krawędzią dwu odmiennych światów
jest ciemna pogoń planet, milczenie kamienia
i niebo dymiąc głucho płynie cieniem statku,
pod którym wieją skrzydła żegnających rąk.

A światy są ogniste i oczom dostępne.
Nie chwila staje w ogniu, lecz horyzont ziemski:
na morzach drobnych fala ociera się z lękiem
o brzegi nagich piasków, na których jak kreski
powstają ciężkie dymy i błysk się wyzwala.
Tam domy drżą dziecinne w ogrodach zniszczenia
i pocisk szlak wyznacza, a za nim jak palma
upada gałąź ognia na miasto z kamienia.

Ten obszar pełen głosów to ojczyzna ludzka
i nad nią jest granica z księżyca i chmur.
Rozwarte chodzą gwiazdy, powietrze jak z piór
pod niebem danym ustom jak niebieskie płuca
granice, co z obłoków dokładnie wypełnia
i kraj zaludnia chłodny farbami marzenia.
I chociaż bije ziemia skalista i srebrna
pod tobą jest ojczyzna z drżącego płomienia.

Bo wieją długie trawy i przy każdej drodze
stanęło lekkie drzewo za kamieniem białym
i widzisz prędki pyszczek myszy w polnej norce,
i księżyce stalowe twarde zboża kładą;
więc jeszcze: tutaj anioł oczyścił sandały
i miecz na wadze złożył, i dotknął cię światłem,
że jesteś pełen blasku, w ciało ledwie wierzysz
i z trwogą słuchasz dźwięków okrutnych, mosiężnych.

I do kwiatu powiadasz w pieszczotliwej mowie:
mój bracie. Wciąż ojczyzna wspomnieniem porasta
i wracasz znów nad rzekę, gdzie jak mały chłopiec
do ręki piasek bierzesz i w zwierciadło miasta
na fali niespokojnej jak w szybę się patrzysz.
Lecz nie widzisz tam wiele: kilka ogni stoi
milczących pośród domów, a na wodzie płaskich
i łuna trąca falę, rzeźbi w drzewne słoje.

I idziesz coraz głębiej, i wciąż cię zachwyca
twa własność niepodzielna, zaprzedana stopom
i nie wiesz, jak w tej chwili nad ziemią ci obcą
krzyknęły usta armat, człowiek dłoń położył,
a inny człowiek upadł; pod światłem księżyca
zalśniły w drzewach bronie, zahuczały wozy,
nad miastem ogień zawisł jak kometa długa
i niebem rzucał gęstym na gwałtownych łukach.

I trwoży cię dźwięk ostry i tulisz powietrze
w powiekach, aby obraz zatrzymać na zawsze,
gdy szedłeś obok matki tym znajomym miastem
i pięści małe niosłeś już wtedy bezbronne,
i lękasz się, gdy mówią, że gorzka jest przestrzeń,
po której dzisiaj stąpasz, a myślisz wciąż: promień.

I jeszcze nie dostrzegasz, kiedy brzegiem krążysz,
jak trudna jest ta ziemia wysoka do łokci
smugami ciężkich kłosów wezbranych jak nurt.
Po czole spada światło słoneczne i w pocie
wypręża zgrzebny człowiek swe mięśnie jak orzech
nakryty posągami falujących chmur.

Więc trwożysz się daremnie, powracasz nieustannie
przez głos krzywdzonych rzeczy i przez człowieka krzyk
do miejsca wiecznej ciszy, co w tobie ma posłanie
i nigdzie więcej nie ma. Uderza w twardy brzeg
raniona w piersi woda odbiciem twojej ziemi,
o której myślisz: promień, nie krew i głaz, i pot -
znów słuchasz: skrzypi fala i ciągnie nad ciemnymi
drzewami długim sznurem gwiaździsty zwarty lot.

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz