Moja kontrowersyjna notka o murze berlińskim

avatar użytkownika elig

  W natłoku politycznych wiadomości dotyczących inauguracji nowego polskiego Sejmu i nadchodzących obchodów 11 listopada prawie wszyscy zapomnieli o tym, że dwadzieścia dwa lata temu, w nocy z 9 na 10 listopada 1989 runął mur berliński. W Salonie24 widziałam tylko jedną notkę na ten temat pióra Joanny Mieszko-Wiórkiewicz. Przed dwoma laty było inaczej. Praktycznie wszyscy pisali o przypadającej wówczas okrągłej rocznicy. Ja sama napisałam wtedy tekst "Byłam zwolenniczką muru berlińskiego". Okazał się on chyba najbardziej kontrowersyjną rzeczą, jaką kiedykolwiek napisałam. Wzbudził ożywioną dyskusję /TUTAJ/, w której padały m. in. zarzuty "szerzenia nienawiści". Postanowiłam dzisiaj przypomnieć tę publikację, gdyż ciekawa jestem, jak zostanie ona obecnie odebrana przez Czytelników.

 

                       Byłam zwolenniczką muru berlińskiego

   Mur berliński widziałam w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym, podczas pobytu w Berlinie Wschodnim. Patrzyłam na to paskudztwo i cieszyłam sie z tego, że ono tam stoi. Uważałam wtedy, iż Niemcy w pełni sobie na nie zasłużyli i że jest to i tak zbyt mała kara za wszystkie zbrodnie, jakich dopuścili się podczas II Wojny Światowej. To przecież oni zamordowali mojego dziadka. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że mur ten więzi także Polaków.

  Pobyt w NRD tylko pogłębił moją nienawiść. Do dziś pamiętam ponury i przygniatajacy nastrój, jaki tam panował. Zakwaterowano nas pod Berlinem w okropnym miejscu, które było chyba ośrodkiem Stasi dla cudzoziemców. W Weimarze mieszkaliśmy w barakach komunistycznej organizacji młodzieżowej. O szóstej rano zrywały nas marsze grane przez głośniki. Oczywiście były też i jaśniejsze momenty, takie, jak rejs statkiem po Spreewaldzie, czy zwiedzanie Poczdamu,Drezna i Weimaru. Niemniej, po powrocie do Polski miałam wrażenie, ze znalazłam sie w oazie wolności. Różnica była kolosalna, mimo, że w Polsce kwitł komunizm i panował Gomułka.

  Poprzysięgłam sobie, że nigdy w życiu nie wrócę do NRD i słowa dotrzymałam. Mój stosunek do Niemców zmienił sie dopiero w latach osiemdziesiątych, gdy miałam okazję pojechać do Szwarcwaldu i Nadrenii. Okazało sie, że RFN to zupełnie inny kraj, w niczym nie przypominający NRD z moich wspomnień. Byłam zwłaszcza zachwycona Freiburgiem /im Breisgau/. Cóż to za piękne miasto ze wspanialą gotycką katedrą. Panował tam też miły nastrój, kojarzący sie z Francją. Można tam było spotkać wielu Francuzów.

  Mimo to nie stałam sie wcale zwolenniczką zjednoczenia Niemiec. Nadal wolałam, żeby ten mur stał i by istniały dwa państwa niemieckie. Był to rodzaj schizofrenii. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli ZSRR osłabnie, to mur musi runąć, ale z drugiej strony chciałam, by jakimś cudem się on ostał.

  Dlatego też dwadzieścia lat temu, gdy mur wreszcie upadł, miałam mocno mieszane uczucia. Było to wspaniałe święto wolności, ale obawiałam się niekorzystnych konsekwencji dla Polski. Na szczeście, okazało się, że upadek muru miał w czasie tych dwudziestu lat wyłącznie dodatnie skutki dla Europy i Polski. Mozna mieć nadzieję, że będzie tak i w przyszłości. Zaczęłam się więc wstydzić moich dawnych poglądów i wątpliwości.

  Niedawno dowiedziałam się jednak, że wcale nie byłam odosobniona ze swoimi zastrzeżeniami. W "Forum" /nr 43, 26.10-1.11.2009/ ukazał się przedruk artykułu Michaela Binyona z "The Times" p.t. "Stan zażenowania" w którym opisano jak pani Thather i Mitterand usiłowali zapobiec zjednoczeniu Niemiec. Zachęcali oni nawet Gorbaczowa do jakiejś interwencji. Jedynym przywódca Zachodu /oprócz Kohla/, który dażył do obalenia muru był Ronald Reagan. To właśnie on zmusił ZSRR do wycofania się z Niemiec i Europy Środkowo-Wschodniej.

napisz pierwszy komentarz