1920: pisarze w polu Dr hab. Maciej Urbanowski

avatar użytkownika Maryla

"Z otchłani klęski wydobyliśmy się na wierzch, aż ku szczytom triumfu. Sprawiły ten cud: armia, rząd i naród" - tak kończył Adam Grzymała-Siedlecki swoją znakomitą książkę "Cud nad Wisłą" wydaną w roku 1921. Wymieniając zaś zasługi "rozmaitych warstw i stanów" w odparciu nawały bolszewickiej, wspominał też polskich pisarzy.

"Gdy tylko powstała armia ochotnicza, nie było wśród nas ani jednego, któryby się nie oddał do dyspozycji władz wojskowych. (...) Przywdzialiśmy mundury na znak, że od tej chwili gotowiśmy robić wszystko, co każą władze wojskowe. Młodzi spośród nas zaciągnęli się do boju. My, starsi, na rozkaz ministerium spraw wojskowych pozbieraliśmy się w instytucje propagandy. Ustała literatura, ustała twórczość osobista" - pisał Grzymała-Siedlecki.
Zresztą 15 lipca 1920 roku Komisja Mobilizacyjna związków artystycznych i literackich wydała odezwę, w której wzywała twórców do czynu: "Jest chwila, w której się ściany domu naszego zachwiały. Żołnierzom naszym, którzy dotąd podtrzymują ociekającymi krwią barami zagrożone zręby, musimy dodać ducha. (...) Na front!".
W Centralnym Komitecie Propagandy znalazł się więc pisarz tak daleki od spraw publicznych jak Bolesław Leśmian, a na front udali się m.in.: Józef Czechowicz, Józef Czapski, Józef i Stanisław Mackiewiczowie, Julian Przyboś, Władysław Broniewski.
W roku 1920 nie "ustała" też literatura polska. Powstało mnóstwo wierszy i broszur mobilizujących do walki i alarmujących przed bolszewizmem. "Z nahajem kozackim/ zbliża się wolność sowiecka", przestrzegał Edward Słoński, a Benedykt Hertz pytał retorycznie komunistów: "I wy nas chcecie uczyć swobody - /Wy, nie mogący żyć bez tyrana...?".
Znakomite reportaże z wojny 1920 roku pisali też Karol Irzykowski oraz wspomniany już Grzymała-Siedlecki. Ten pierwszy, sławny pogromca młodopolskiej "bohaterszczyzny", był zaskoczony morale polskich żołnierzy: "(...) W czasie mojej podróży na front ani razu nie miałem potrzeby krzepienia żołnierzy na duchu, a owszem, sam byłem wciąż krzepiony, a nawet zawstydzany". Uderzał również Irzykowskiego instynktowny antybolszewizm polskiego żołnierza, dla którego komunista jest "gorszym gatunkiem człowieka, czymś zbliżonym do małpy", a "niejeden pies pułkowy nazywa się Trocki".

Przemoc i miłosierdzie
Wojna z bolszewikami stała się ważnym doświadczeniem literatury polskiej. Pierwszym wybitnym tego świadectwem był wydany w roku 1921 "Koń na wzgórzu", zbiór opowiadań Eugeniusza Małaczewskiego. Urodzony w roku 1897 roku na Ukrainie, przedwcześnie zmarły na gruźlicę w roku 1923 w Zakopanem, Małaczewski walczył o wolną Polskę pod Murmańskiem, a potem przez Francję dotarł wraz z armią generała Hallera do kraju, gdzie kontynuował szlak bojowy. W czasie wojny polsko-bolszewickiej zajmował się propagandą, był adiutantem generała Hallera, a wreszcie walczył przeciwko bolszewikom pod Warszawą, za co w końcu roku 1920 został awansowany do stopnia porucznika.
W niezwykle popularnym i cenionym przez krytykę "Koniu na wzgórzu" opowiadał o brawurowej, a często tragicznej walce Polaków o niepodległość, także podczas wojny 1920 roku. Tej ostatniej dotyczy najważniejsze, tytułowe i zarazem ostatnie opowiadanie tomu. Przyniosło ono jeden z najbardziej wstrząsających w literaturze polskiej protestów przeciw wojnie jako takiej. Narratorem jest żołnierz, inwalida, ofiara wojny, okaleczony przez nią fizycznie i duchowo. Opowiada on, jak w czasie wojny polsko-bolszewickiej dotarł do swego rodzinnego dworku splądrowanego przez bolszewików i jak odnalazł zwłoki zamordowanej przez nich siostry. Powodowany żądzą zemsty, oszalały z rozpaczy wyruszył w pościg za bolszewikami, napotykając na swojej drodze odartego ze skóry, ale żywego jeszcze konia. Dla narratora ów koń i jego męka stały się alegorią wojny, okrutnej rzeźni, krzywdzącej, kaleczącej w bestialski sposób niewinne, nic nierozumiejące stworzenia.
Obraz ten przywoływał na pamięć Apokalipsę i takie też - apokaliptyczne - widzenie bolszewizmu pojawiało się w "Koniu na wzgórzu". Obrazy bezmyślnie zniszczonego przez bolszewików dworku szlacheckiego oraz bestialsko pomordowanych ludzi i zwierząt dopowiadały, że komunizm jest nie tylko antykulturą, ale czymś z gruntu wrogim wszelkiemu życiu. Po takim doświadczeniu czymś koniecznym była, zdaniem Małaczewskiego, swoista rekonwalescencja ciała i ducha. Dla narratora jego opowiadania warunkiem tego odrodzenia był powrót do Dekalogu i duchowa przemiana, której kierunek miała dać światu Polska. Pisał więc sławne zdania, które potem cytował ks. kard. Stefan Wyszyński: "Kto umie leżeć duchowo krzyżem na świętej ziemi polskiej i obejmując ją miłośnie, słucha, co się w niej dzieje - ten usłyszy jakoby niezliczone mnóstwo odmiennie tętniących serc. To my: w nadziei zakonspirowani, legitymujący się wiarą, zbrojni Miłością. (...) W Polsce powstaje plemię nowych ludzi, jakich jeszcze nie widziano. Jesteśmy we drzwiach".
Podobnie zresztą brzmiała konkluzja "Miłosierdzia ziemi", noweli opowiadającej o umieraniu młodego komisarza czerezwyczajki Wacława Kurhańskiego. Konający i cierpiący Kurhański odrzuca "sprawę Motłochu" i zaczyna odczuwać miłość oraz przebaczenie płynące od polskiej ziemi. "To Bóg zesłał Anioła tej ziemi - pisał Małaczewski - aby się borykał z duszą konającą i pokonał ją przemocą miłosierdzia. Albowiem od czasu zmartwychwstania Polski miłosierdzie ma w Niej przeważyć sprawiedliwość".

Arcydzieło Rembeka
Na arcydzieło dotyczące wojny roku 1920 przyszło czekać do roku 1937, kiedy Stanisław Rembek opublikował powieść "W polu".
Urodzony w roku 1901 Rembek wstąpił ochotniczo do Wojska Polskiego jako kanonier 10. Kaniowskiego Pułku Artylerii Polowej i brał udział w walkach nad Dźwiną, potem pod Warszawą i Zamościem. Jak Broniewski czy Czechowicz prowadził zresztą w tym czasie dziennik, który ukazał się dopiero w roku 1997. Z lapidarnych, kronikarskich notatek wyłania się tam obraz wojenny jako "krwawego śmietnika", z wpisanymi w to doświadczenie śmiercią, zmęczeniem, chorobami, a nawet nudą. Do swoich doświadczeń wojennych Rembek wrócił w roku 1928, publikując powieść "Nagan", a potem raz jeszcze, gdy wydał wspomniane "W polu".
Obie te powieści pokazywały wojnę roku 1920 w niezwykły, nowoczesny sposób. Jak zauważył Tomasz Burek, Rembek był "batalistą w nowoczesnym stylu, odrzucającym wszystkie malownicze efekty bitwy i romantyczne symbole walki", patrzącym na bitwę chwilami niczym filmowiec: "Pod przymykającymi się ze znużenia powiekami roiły się niknące błyskawicznie odłamki widzianych obrazów niby urywki nieznanego filmu, niepotrzebnie rzucanego na ekran podczas naprawy zepsutego aparatu filmowego".
Rembeka interesowała i tutaj frontowa codzienność, odbicie wojny w psychice żołnierzy, nie wahał się też pokazać wojny jako "kretowiska trwogi, krwi, śmierci". Dzięki temu dał - raz jeszcze cytuję Burka - "wielką epopeję odwrotu i klęski", równocześnie jednak nie zamykając oczu na to, że wojna bywa "wielką mistrzynią".
Widać to zwłaszcza w powieści "W polu", której akcja rozgrywa się w lipcu 1920 roku w czasie odwrotu wojsk polskich znad rzeki Auty i Berezyny i opowiada o tragicznych losach 7. kompanii 10. dywizji piechoty generała Lucjana Żeligowskiego. Początkowo liczy ona ponad 60 osób, na końcu nikt z niej nie ocaleje. W przekonaniu żołnierzy nad kompanią wisi fatum związane ze śmiercią jednego z kolegów i wiara ta współdecyduje o katastrofie całego oddziału. Od razu zresztą narrator powieści mówi nam, że "wiara to zawsze co innego niż wiedza, a myśl - niż doświadczenie".
"W polu" przynosi jedno z najciekawszych świadectw literackich wojny 1920 roku. Obok świetnych, nakreślonych z krwawym realizmem scen batalistycznych daje jedną z najbardziej oryginalnych i pogłębionych analiz fenomenu nowoczesnej wojny i psychiki ludzi w niej walczących, ukazując przy tym kolizję dwu doświadczeń wojny: romantyczno-rycerskiego oraz nowoczesnego.
Jego uwaga skupiała się zresztą przede wszystkim na opisach zachowań żołnierzy polskich - bolszewicy, choć postrzegani jako reprezentanci "tyranii azjatyckiej nowych Temudżynów i Tymurów", nadchodzących "antropoidów", są w powieści właściwie nieobecni. Ze znakomitego zbiorowego portretu 7. kompanii wyłania się z jednej strony tłum, irracjonalny w swoich zachowaniach, "skłonny jest do lichego komedianctwa i taniej czułostkowości", podatny na demagogię, kierujący się niskimi pobudkami, ale też - z drugiej strony - zbiorowość zdolna do niezwykłej odwagi i poświęcenia: "Chwyciło go zdumienie nad tą niespotykaną nigdzie prężnością polskiej rasy, nieznoszącej karności, ale też zawsze powracającej do swych znaków; nienawidzącej wszelkiej władzy, ale też nigdy nie hołdującej obcej przemocy".
Rembek nie upiększał więc wojny ani jej uczestników. Przeciwnie - nie wahał się pisać, że kapral Rękowicz, "gdy raz wyszedł na chwilę z okopów w krzaki, został ranny w rękę odłamkiem granatu w sytuacji, o której nie warto nawet wspominać". Czytamy o żołnierzach okradających kolegów, noszących rzeczy po zmarłych, o tym, jak wojsko staje się - na moment - trudną do okiełznania, irracjonalną tłuszczą. Ale w powieści pojawiało się także inne spojrzenie na wojnę, bliskie tradycji homeryckiej, pełne patosu, w którym pojmowana ona jest jako szczególne wyzwanie egzystencjalne, będące próbą człowieczeństwa. W ten obraz wojny wpisują się np. o "radosnej rozkoszy walki" i o błogosławionym charakterze wojny, bo "tylko na niej ma się sposobność poznać granice swego ducha i zepchnąć w parę miesięcy żywot, który inaczej wlókłby się z pół wieku może".
Tłumaczy to istotną rolę, jaką w powieści odgrywa podporucznik Paprosiński, intelektualista z "sercem bezpańskim" i "niepodległym duchem", który wojnę obserwuje z podszytego sceptycyzmem dystansu. Najpierw drwiąco zauważa, że "wojna stanowczo nie wpływa na większe uduchowienie człowieka", ale potem staje się ona dla niego drogą dochodzenia do wiary w Boga. Zanim zginie, Paprosiński pogodzi się z niepełnością intelektu i uzna, że "należy jednak miłować wszystkich ludzi".

Rok 1920: źle obecny
"W polu" jak zresztą opowiadania Małaczewskiego czy reportaże Żeromskiego, czy Grzymały-Siedleckiego powinny być lekturą obowiązkową Polaków. A przecież przez całe dekady były wykreślone z naszej świadomości. Charakterystyczne są tu dramatyczne losy Rembeka i jego obu powieści, które chwalone i nagradzane, po 1945 zostały uznane za "antyradzieckie" i wycofywane w bibliotek. Zdesperowany pisarz zdecydował się wydać "W polu" w paryskim Instytucie Literackim w roku 1958. To z kolei ostatecznie rozwścieczyło komunistów. Świetny pisarz, autor i innych znakomitych powieści i opowiadań o narodowej historii ("Wyrok na Franciszka Kłosa", "Ballada o wzgardliwym wisielcu") skazany został, nie bez udziału "kolegów" po piórze w rodzaju Jana Śpiewaka, na śmierć przez przemilczenie i na życie w biedzie. Już wcześniej zresztą nękano go aresztami, a kiedyś nawet zamknięto na dwa miesiące w domu wariatów. "Nie czuję się i nie jestem zdrowy psychicznie - ironizował w liście do Giedroycia - na widok szczególnie obleśnej i aroganckiej mordy niejednego groźnego wypierdka wielkiej i krwawej rewolucji rosyjskiej doznaję zawsze tak nieznośnego swędzenia pięści, że często przestaję panować nad sobą".
"W polu" wznowiono w drugim obiegu dopiero w 1982 r., trzy lata przed śmiercią Rembeka, już w wolnej Polsce przyszły wydania oficjalne, także "Nagana", ale wolno sądzić, że są to wciąż dla nas arcydzieła nieznane. Tym bardziej warto po nie sięgać. A może ktoś te książki wreszcie sfilmuje?
 


Autor jest historykiem literatury polskiej, krytykiem literackim, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorem dwumiesięcznika "Arcana", autorem wielu książek, m.in. "Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego", "Prawą stroną literatury polskiej. Szkice i portrety".

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110827&typ=my&id=my19.txt

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz