ŁAGIER PANOI

avatar użytkownika Jacek K.M.
W okolicy San Francisco w Kalifornii, mieszka 90 letni weteran II wojny swiatowej. Po wielokrotnych prosbach Pan Zdzisław J. Xiężopolski dał się namówić do napisania wspomnień o swoich życiowych przejsciach i przygodach. Tam gdzie było to możliwe zachowalismy orginalny język Autora. Częsć VIII, zabierze nas do łagru Panoi , przy rzece Panoi, na pówyspie Kola, na północ od Archangielska.

Łagier Panoi

Weszlismy do nowych, pachnących swieżymi deskami baraków w nieco zmniejszonej liczbie. Kilku starszych wiekiem i chorych panów nie zniosło podróży. Krótko mówiąc zmarli. Zanotowano ich nazwiska, zaszyto w brezentowym worku wątłe, wymęczone ciała i obciążone żelastwem spuszczono do Morza Białego, czego swiadkiem żaden z pozostałych przy życiu nie był. Był 29 czerwca 1941 roku.

„kak prywykniesz, żyć budiesz”

Pierwszego dnia dostalismy zupę z rozgotowanych poprzednio ryb i z obrzydzeniem wspominam, okazyjnie znajdowanych przez zbyt wymagających konsumentów, robaków, które wczesniej od nas do ryb się dobrały. Ale to nic, „kak prywykniesz, żyć budiesz” – według rosyjskiego, popularnego w tym czasie przysłowia (jak się przyzwyczaisz, to będziesz żył). Obóz otoczony był jednym rzędem drutów bez wieżyczek. To raczej dla formy, niż potrzeby. Bo któż by się osmielił uciec stąd w takim otoczeniu? Z jednej strony morze zimne, jak pływający w nim lód, z drugiej tundra płaska jak stół i rozmokła.

Dwóch towarzyszy mimo wszystko próbowało. Straż nie martwiła się zbytnio: z tego powodu – wrócą. I rzeczywiscie, ale wrócił tylko jeden, ledwo żywy. Zwłoki drugiego, jeszcze pokryte biesiadującymi komarami, znaleziono znacznie póżniej. Jak się rzekło obóz położony był wysoko nad wąwozem o stromych scianach. Kilka dni póżniej miałem sposobnosć podziwiać piękno wąwozu głębokiego, stworzonego w różno-kolorowych skałach: warstwy zielone, czerwone, różowe, nawet niebieskie, z tysiącem wodospadów z roztapiającego się sniegu. Miałem te uroczyska okazję wiele razy oglądać i za każdym razem widziałem inne cuda, bo... Ale idzmy po kolei.

BARAKI „OPIEKUNÓW” Z NKWD

Kilkaset metrów od nas znajdowały się baraki naszych stróży. Było ich, tak na oko, 150-ciu z NKWD. I tam także znajdowały się magazyny żywnosci, które wyładowano z naszego statku. Oczywiscie te kartofle i konie. Konie, przypuszczam na mięso. A może w lecie ziemia będzie twardsza, bo teraz trzeba skakać z kępki na kępkę. Z ich (opiekunów) strony schody prowadziły do maleńkiego mola. Były także szyny z wagonikiem do materiałów: lina z jednej strony umocowana do wagonika, z drugiej do bębna z motorem na górze. W ten sposób wciągnęło się wszystko potrzebne do istnienia w tym pustkowiu. Nie uprzedzajmy wypadków, a unikniemy zamieszania.

BARAKI I „SPOSOBY NA ŻYCIE”

A więc – baraki były zbudowane dla nas i przyszłych pokoleń zesłańców, jak póżniej na mapie półwyspu Kola zauważyłem (ale nie w Rosji, bo tam mapa mogłaby służyć szpiegom. To kompleks narodowy. Nie wolno się przyglądać mostom, ni stacjom kolejowym, ni budynkom rządowym... ni w ogóle niczemu. Tak było i w Polsce pod okupacją komunistyczną).

1 lipca podzielono nas na kolumny robocze po 500 zesłańców. Jedna odeszła w głąb cypla i stracilismy ją z oka; w innej pozostałem na razie w miejscu. Z tej brano kilkunastu ludzi do prac w „porcie” czyli uporządkowania materiału dostarczonego drogą morską z Murmańska i Archangielska. Nadzór był słaby. Naczelnikiem „portu” był poczciwy cywil nie pierwszej młodosci, który doskonale zdawał sobie sprawę z naszej sytuacji, bo sam przesiedział w łagrze kilkanascie lat.

Od czasu do czasu miał miejsce drobny „wypadek”. N.p. wypadło z sieci na haku dzwigu ogromne koło sera i rozbiło się na kawałki. Nie wszystkie pozbierano. Częsć zginęła w kieszeniach pracowników. Cos podobnego stało się z chałwą, ziemniakami, kaszą, mąką, cukrem, itd., itd. Mówiąc między nami – koledzy przynajmniej mogli sobie przypomnieć smak dawno nie widzianych wiktuałów. „Pożyczano” sól z kuchini, kradło opał z tego samego żródła, po zużyciu karłowatych krzaczków tundry, pojawiały się puszki od konserw, ba, nawet jakies garczki i czynem społecznym improwizowano dożywianie. A raczej złudzenie odżywiania, bo to wszystko było w znikomej ilosci w porównaniu z głodem.

„DONOSICIELE”

Prawie każdy miał sposobnosć pracować w tej grupce dzień czy dwa. Ale większosć pozostałych tworzyła „brygadę donosicieli”. Co donosili? Wszystko, co grupa, która odeszła w głąb cypla potrzebowała do wykonania swego zadania, a więc żywnosć i narzędzia do robót ziemnych, łopaty, inaczej zwane szpadlami, kilofy itp. Co za roboty ziemne? Niwelowanie terenu, prawdopodobnie na lotnisko. (Teraz wiemy, że na pewno. Istnieje wraz z innemi bazami wojskowymi. Zbudowano porty, koszary i inne obiekty, ale to już po naszym odjesciu). Przypominam sobie, jak w latach siedemdziesiątych pasażerski samolot przez pomyłkę przeleciał nad półwyspem Kola. Było to w czasie tzw. cold war. Podnieciło to bardzo władze sowieckie, bo obawiali się szpiegostwa. Chodziło o te tajne instalacje wojskowe.

Wróćmy więc do tematu: otóż było to tak: wydzielono (sotnie) setkę względnie zdrowych i młodych chłopaków. Dostawalismy rano (rano? kiedy to było? kiedy słońce dotykało horyzontu, czy jak?) w ogrodzonym rejonie magazynu zaplombowane 25-cio kilowe woreczki z wiktuałami, tytoniem dla NKWD, i co im było potrzebne, oraz kromkę chleba i 50 gramów margaryny na drogę. Woreczki trzeba było niesć pod pachą, na ramieniu, lub innym sposobem – na który nikt nie wpadł, do obozu w głębi, cztery godziny w jedną stronę. Miejscami trzeba było skakać z jednej wysepki z mizernym krzaczkiem na drugi. W połowie drogi znajdował się głęboki wąwóz o stromych i oslizgłych zboczach. Niejeden tam kark złamał. Po drodze kto chciał, a nie był obojętny na piękno natury, mógł podziwiać łagodnie płynącą rzekę Panoi i jej brzegi.

NIEWOLNICTWO POD BIEGUNEM

Mielismy krótki odpoczynek aby w jakims ładzie dowlec się do miejsca przeznaczenia w namiocie. Oddzielała nas od obozowiska fałda ziemna. Nic poza nią nie było widać. Nasi bracia żyli w opłakanych warunkach z woli Stalina i ze zgodą Wszechmogącego. Kąsani ustawicznie przez głodne komary mieszkali w namiotach, spali na gołej podbiegunowej ziemi. Jeszcze przed naszym przybyciem podobno były próby urządzenia schronisk. Puszczono traktor ciągnący ogromne sanie z budulcem i kuchnią polową. Utonął w bagnie przed dotraciem do wąwozu. Nie wiem jakby go pokonali. Może objeżdżając, bo sciany były zbyt strome choćby dla traktoru. Próbowano spławić materiał materiał rzeką ale okazała się zbyt płytką i usianą głazami. Muły i konie grzęzły w rozmokłej ziemi. Pozostała więc niewolnicza siła ludzka, jesli nie nasza, to własnych obywateli. Oni przecież skazani na 10 lat łagru, a po terminie na drugie 10 lat, zbudowali kanały, linie kolejowe i przyczynili się do budowy zaiste pięknego Metra w Moskwie. Gułag pochłonął 10 milionów istnień ludzkich. „Kak prywykniesz....” Wielu własnie nie przywykło.

DOŻYWIANIE W OBOZIE

Wsród naszych smiertelnosć była duża. Wróćmy do naszego obozu, w którym warunki były znosniejsze. Z worków które nam dawali czasami można było ukrasć. Kradłem i ja. Czy zmniejszało to racje braci? Teoretycznie tak, ale Bóg tak widocznie chciał. No i miejmy na uwadze, że Bóg dał człowiekowi instynkt samozachowawczy. Jesli wyjąłem kawałek mięsa (dla straży, bo robotnicy tego nie dostawali) albo kilka ziemniaków, podawałem go przez druty wspólnikowi, a ten przygotowywał ucztę. Nie było tego tyle, aby się najesć, ale przynajmniej inny smak niż zupa rybna i kasza. No, a skąd mielismy wodę do kuchni? Raz na 24 godziny cała ludnosć obozu ustawiała się w dwa rzędy aż do rzeki włącznie z prawie pionowym rzędem – w czasie odpływu morza. Tylko wtedy była w ujsciu słodka woda. Jeden rząd podawał sobie wiadra z wodą, drugi zwracał puste.

Było zimno. Ja miałem skradzione ubranie watowane. No, a buty, jeden większy? Zamieniłem je na mocno sfatygowane skórzane buty litewskie. Przynajmniej były od pary.

SCIANA PODBIEGUNOWEJ MGŁY

Bywały dni, że obóz tonął w nadchodzącej mgle. Była tak gęsta, ze wyglądała jak biała sciana. Własnej wyciągniętej dłoni nie można było widzieć. Ludzie gubili się. Wpadali na siebie. Widząc nadchodzącą mgłę każdy biegł do swego baraku. Komunikacji ze swiatem w ogóle nie mielismy. Z obozu, gdzie próbowali nas przekabacić, wolno było wysłać jeden jedyny list, odpowiedz nigdy nie nadeszła. Tresć listu była krótka: „Jestem zdrów i jest mi dobrze”. Cos w tym sensie. Do tej chwili, od wyjazdu z Litwy nie wiedzieli co się ze mną dzieje. Zachowali go. Mam kopertę, adresowaną po niemiecku, jako że list szedł do niemieckiego zaboru.

RADOSĆ Z POWODU WOJNY I „UZBEKISTAN”!

Pewnego dnia usłyszlismy tłumiony przez mgłę warkot samolotu. Wspominam, bo do tej pory nic nie przerywało przygnębiającej ciszy. Dwa dni póżniej wrócili robotnicy z głębi półwyspu. Ci co przeżyli. Kilka dni potem 12 lipca kazano nam spakować manatki i zaprowadzono do portu. Dopiero wtedy gruchnęła wiesć, że Niemcy wypowiedzieli wojnę Rosji. Radosć naszą trudno opisać. Już stał na redzie handlowy statek „Uzbekistan”. Bylismy na tym statku jak sardynki, siedząc, jeden przy drugim. Nawet nie można się było położyć – Nie było prycz. Widocznie nie było na to czasu i podstawiono jedyny pusty statek w rejonie. Płynelismy całą dobę na południe do Archangielska. Bez jedzenia i wody.

ARCHANGIELSK I POCIĄG...

Wreszcie 15 lipca dobilismy do Archangielska. Tam po dwóch dniach kotwiczenia w porcie, umieszczono nam w niegdys pięknym dworku z dziedzińcem, dawniej zapewne ogrodem z kwiatami, otoczony czterometrowym, solidnym płotem z pni sosnowych, z wieżyczkami na rogach. Był nas tłum na małej przestrzeni. Dostalismy chleb i wodę, po czym wielu dostało biegunkę. Na szczęscie bylismy tam zaledwie kilka dni, poczem skierowano nas pobliski boczny tor, gdzie stał pociąg złożony z kilkudziesięciu wagonów osobowych!

20 lipca 1941 roku przed wyruszeniem w nieznaną nam drogę dostalismy po pół sledzia. Piękne, duże i tłuste były to solone sledzie, do tego kawałek chleba. Proszę sobie wyobrazić pragnienie po takim sledziu. PRAGNIENIE jest daleko gorsze od głodu.

Zdzisław J. Xiężopolski

(Już wkrótce częsć IX wspomnień obejmująca podróż na południe do tworzącego się Wojska Polskiego w Tatiszczewie)

Jacek K.M.

Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika gość z drogi

1. czyta się jak pasjonującą książkę

tylko na moment nawet
nie można zapominać,że TO Prawda,opowiadana przez zyjącego uczestnika TEJ Podrózy
przez Historię niedawno minionego czasu,czasu wojny,biedy,bohaterstwa i tułaczki,czyli
Polskie Losy
pozdrowienia dla Autora

gość z drogi

avatar użytkownika Jacek K.M.

2. @gość z drogi,

Masz Gosciu rację. Do tych ludzi musimy "zdążyć przed Panem Bogiem", aby swiadectwa ich życia, jak olimpijską pochodnię niesć w peletonie PRAWDY.

Pozdrawiam.
Jacek.

avatar użytkownika gość z drogi

3. Za wszelka cenę trzeba zachować

te świadectwa ówczesnej prawdy,poki żyją ich świadkowie
serd pozdrawiam

gość z drogi