OHP jako tajna policja polityczna? Opis mojego snu...

avatar użytkownika njnowak

Uwaga! Niniejsza notatka NIE ma na celu obrażania Ochotniczych Hufców Pracy! Jest to po prostu opis absurdalnego snu, jaki nawiedził moją głowę 27 sierpnia 2010 roku między godziną 4:00 a 8:00 rano!

Otóż przyśniło mi się, że żyłam w świecie z powieści "Rok 1984" George'a Orwella. Z tą różnicą, iż ten świat był znacznie nowocześniejszy od tego opisanego w książce brytyjskiego pisarza (akcja mojego snu najprawdopodobniej rozgrywała się później niż dzieje Winstona Smitha, np. około roku 2010. Poza tym, miejscem wydarzeń nie była Wielka Brytania, tylko Polska). Początek snu wyglądał całkiem realistycznie i banalnie: siedziałam przed ekranem komputera i przeglądałam zasoby wirtualnej encyklopedii Wikipedia.org. W jednym z artykułów przeczytałam, że w tym orwellowskim świecie istnieje słynna (czytaj: niesławna) sala przesłuchań, w której niegdyś zamykano ludzi za karę, a teraz to głównie w celach prewencyjnych.

Rzeczona sala przesłuchań, w przeciwieństwie do tej z powieści Orwella, nie nosiła nazwy Pokoju 101, tylko OHP (Ochotniczego Hufca Pracy). Znaleziona w Internecie informacja wywołała u mnie spore zdziwienie, gdyż wcześniej wydawało mi się, iż Ochotniczy Hufiec Pracy to coś w rodzaju szkoły, a nie miejsce kaźni "zawadzających" obywateli. Potem przypomniało mi się, że OHP to nie tylko straszliwa sala przesłuchań, ale również... nazwa działającej w tym orwellowskim świecie policji politycznej. Jeśli chodzi o Ochotniczy Hufiec Pracy w znaczeniu pierwszym (czyli o katownię), znajdował się on najprawdopodobniej w okolicach kieleckiej Kadzielni.

W drugiej części snu leżałam już na własnym tapczanie i rozmyślałam o "niebieskich migdałach". Niespodziewanie zauważyłam, iż do mojego okna podleciał cichy, szpiegowski helikopter (dokładnie taki, jaki śledził ludzi w ekranizacji "Roku 1984" nakręconej przez Michaela Radforda). Ów helikopter "podglądał mnie" przez kilka sekund, po czym odleciał, kiedy tylko zwróciłam na niego uwagę. Przestraszyłam się, bo doszłam do wniosku, że skoro nie miałam zasłoniętych żaluzji, to pilot i pasażerowie helikoptera na pewno zobaczyli, co robię. Nie zważając na nic, podbiegłam do okna (zamkniętego) i spojrzałam przez szybę na niebo. Wówczas okazało się, iż nad moim domem unoszą się jeszcze dwa podejrzane śmigłowce.

Cały ten incydent mógł oznaczać tylko jedno: podpadłam władzy i kontrwywiadowi! Pomyślałam, że skoro już jestem na "czarnej liście", to powinnam zacząć się przygotowywać na spotkanie z Ochotniczym Hufcem Pracy (policją polityczną). Ponieważ wiedziałam, iż agenci OHP mogą po mnie przyjść w każdej chwili, postanowiłam rozpocząć przygotowania od razu. Chwyciłam tonik i wacik kosmetyczny, po czym zaczęłam w ekspresowym tempie przemywać sobie twarz (chciałam bowiem ładnie wyglądać w chwili aresztowania). Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a ja - jeszcze z tonikiem i wacikiem w rękach - wybiegłam z pokoju, aby otworzyć przybyłym. Co ciekawe, bardziej spodziewałam się własnych Rodziców niż agentów OHP.

Nie zdążyłam otworzyć drzwi, gdyż uprzedziły mnie osoby, które znajdowały się po ich drugiej stronie. Owymi osobami byli moi Rodzice oraz... dwaj przedstawiciele Ochotniczego Hufca Pracy. Moi Krewni i funkcjonariusze policji politycznej wcale nie sprawiali wrażenia wspólników - przeciwnie, wyglądali, jakby spotkali się przez przypadek i nie mieli ze sobą nic wspólnego. Jak się zachowałam w tej sytuacji? Przywitałam Rodziców radosnym okrzykiem "Cześć, cześć!", a potem dałam wszystkim przybyłym znak, żeby weszli do domu (zrobiłam to w niezwykle serdeczny i gościnny sposób).

Agentami OHP byli dwaj mili, przystojni mężczyźni w wieku około 30-35 lat, którzy nosili eleganckie, jasnobrązowe płaszcze i kapelusze na głowach. Jeden z nich spojrzał na mnie z życzliwością, uśmiechnął się i powiedział uprzejmie: "Dzień dobry!". Odpowiedziałam mu dokładnie tymi samymi słowami - również uprzejmie, ale z odrobiną nieśmiałości i skrępowania. Sekundę później dorzuciłam skromnie: "Przepraszam, że TAK wyglądam, ale nie spodziewałam się gości!". Wówczas reprezentant Ochotniczego Hufca Pracy zwrócił się do mnie z taką uprzejmością i wyrozumiałością, o jaką trudno w realnym świecie: "Nic nie szkodzi!". Potem wręczył mi niezwykły prezent - komplet czystych, białych kartek papieru formatu A4, które były ułożone w taki sposób, że przypominały wachlarz, ogon pawia albo serwetki w serwetniku.

Przyszło mi do głowy, że ci dwaj przystojni panowie w kapeluszach i jasnobrązowych płaszczach są tak mili, iż to wręcz podejrzane. Pomyślałam także, że za chwilę bardzo kulturalnie mnie aresztują i że wyląduję w osławionej sali przesłuchań zwanej OHP. Po sformułowaniu tej hipotezy natychmiast się obudziłam. Gdy już odzyskałam świadomość, przez moment zastanawiałam się, czy Ochotniczy Hufiec Pracy to rzeczywiście szkoła (tak jak sądziłam na początku), czy też rodzaj kontrwywiadu (jak okazało się w moim śnie). Potem już tylko głośno się śmiałam z własnej wyobraźni...

To wszystko, co mogę napisać na temat mojego dzisiejszego snu. Przepraszam, jeśli niniejszy opis przez przypadek uraził ludzi związanych z prawdziwymi Ochotniczymi Hufcami Pracy!

Pozdrawiam i... jeszcze raz przepraszam!


Natalia Julia Nowak
 

napisz pierwszy komentarz