SŁUPY - PRZYCZYNEK DO TEORII I PRAKTYKI ZARZADZANIA (Rolex)

avatar użytkownika Maryla

      "Biznes jest prosty" wiele lat temu tłumaczył mi pewien znajomy, który w związku z tą rozmową przestał być moim znajomym. "Kupujesz towar, płacisz przed dostarczeniem, sprzedajesz bez zysku byle mieć zwrot kosztów. I tak przez sześć miesięcy. Po sześciu miesiacach negocjujesz termin zapłaty, bierzesz towar, sprzedajesz bez zysku albo ze stratą, nie płacisz, bankrutujesz, zakładasz nowe z.o.o.

"Przecież to przestepstwo zdziwiłem się w naiwności swojej" "E tam" znajomy machnał ręką "ty jesteś tylko udziałowcem nic nie wiesz, nic nie podpisujesz. Zarząd się podkłada, a w zarządzie jest słup."

"Słup" smakowałem nowopoznane słowo. "Słup" potwierdził znajomy. "Taki bej, Staszek, Władek, Zdzisiek spod pośredniaka. Dajesz mu 1000 miesięcznie, a potem on się martwi. Jak ma olej w głowie to się wywróci bezpiecznie. Nie wyszło w interesie i jest czysty. A jak nie ma... To ma problem, ale zanim zostanie członkiem zarzadu miał nie mniejsze, więc dla niego różnica taka, że ma parę groszy, których wcześniej nie miał."

"A kontrahenci?" odważyłem się zapytać. "No co kontrahenci?" nie rozumiał zupełnie mojego zdziwienia rozmówca. "Wywaleni w kosmos. Trzeba być czujnym. Jak ktoś nie jest, to leci na księzyc i sam sobie winien. W końcu to tylko pieniądze" usmiechnał się. "W zyciu liczy się zdrowie i szczęśliwa rodzina, nie? Pieniądze szczęscia nie dają!" zakończył filozoficznym okrzykiem.

Tak, moi drodzy, tak między innymi tworzył się polski kapitalizm. Przykład szedł oczywiście od góry. Ludzie znikąd (a właściwie skądś, tylko wtedy było to tajne przez poufne) dostawali np. koncesje na budowy autostrad a wraz z nimni rządowe gwarancje dla swoich firm, które przez niedopatrzenie nie były związane z samym procesem budowy. Dzieki rządowym gwarancjom robili interesy, dostawali kredyty, kupowali i sprzedawali rózne tam tepsy, nie tepsy, tylko autostrady nie powstawały. I nie ma ich do dzisiaj, a te które są wymagają ponownej budowy.

Instytucja słupa weszła do krwiobiegu naszej ekonomii na stałe, a kto nie miał ekonomicznej wiedzy i do praw nadwislańskiej ekonomii się nie stosował, ten kończył jak p. Kluska, choć ten znany przedsiebiorca rozbi za symbol obejmujący tysiące zdolnych i naiwnych.

W ciekawym poście Stoję z boku i patrzę opisuje brytyjską drogę do wielkiej polityki, na której roi się od wyzwań i cięzkiej pracy, a konfitury przychodzą (albo i nie) po kilkunastu latach wyrzeczeń. (http://stoje-z-boku-i-patrze.salon24.pl/101106,index.html)

Blogger zestawia brytyjskie realia z polskimi, przywołując znane i lubione postacie polskiego parlamentaryzmu, które w systemie brytyjskim miałyby o tyle związek z parlamentem, że mogłyby pracować w firmie wywożącej z tego parlamentu odpady, o ile nie byłyby karane, a więc też odpada. (uwaga: powtórzenie zamierzone, licencia poetica)

Takich porównań jest wiele, ale przeważnie są niekonkludywne, że tak się naukawo* wyrażę. Bo kończą się tym je ne sais quoi. To genialne francuskie okreslenie, inkorporowane żywcem do potocznej angielszczyzny, oznacza niemożliwość dookreslenia istoty pewnego braku. Pozostaje jakaś ulotna przestrzeń Heisenberga, obszar, w którym możemy spodziewac się coś znaleźć, ale żadnej gwarancji, że to znajdziemy. W naszym przypadku bedzie to rozmydlony zbiór "narodowych wad", "słowiańskiej niefrasobliwości", "psychiki przegranego powstańca", etc...

Ten typo odpowiedzi zawsze mnie draznił o tyle, że są dwie generalnie postawy badawcze w odniesieniu do procesów społecznych i fenomenu władzy. Jedna tyo antropologicznie pesymistyczna teza, że ludzie władzy to idioci. Ta teza bywa zasadna w pewnych okolicznościach, ale generalizowanie, a już zwłaszcza w odniesieniu do polityki,  uważam za zawodne.

Druga, równie pesymistyczną, to teza, że ludzie polityki są inteligentni, ale udają albo wybierają idiotów, promują i sterują nimi w identyczny sposób, w jaki przywołany na wstępie mój były koleżka chciał urządzać swój biznes.

Jestem zdecydowanym zwolennikiem drugiego z przedstawionych poglądów, który nazwę "teorią i praktyką słupa".

Czy proces koncesyjny i system udzielania gwarancji rządowych bez związku z samym procesem inwestycyjnym jest przykładem idiotyzmu? Nie. Jest przykładem niezwykłej biznesowej skutecznosci. Iluś ludzi, wymiernie, zarobiło olbrzymie pieniądze i doszlusowało do listy najbogatszych tygodnika "Wprost", zwanej tez listą potencjalnych obiektów zainteresowań penitencjarnych. Czy minister okreslający zasady udzielania tych gwarancji był idiotą? Albo nim był albo udawał. Był słupem.

Czy polski prezydent zgadzający się na powstanie rosyjskich spółek prawa handlowego w miejscu byłych baz sowieckich na terytorium Polski wiedział że sprzedaje swój kraj? Nie, był słupem, był idiotą i nie wiedział, co robi. Wykonywał zadanie.

Czy luki w prawie pozwalające na niejednoznaczną interpretację przepisów podatkowych, przy jednoczesnej zasadzie swobody interpretacyjnej pozostawionej organom skarbowym, to przykład braku inteligencji?

Nie, to przykład planowanego, obliczonego na zyska działania. Tylko w ten sposób można pomagac tworzyć fortuny jednych, a niszczyć dorobek innych. Bez konsekwencji, bo kto jest autorem dziury? Minister? On nie pisze ustaw. Ustawy pisze... Prawnik w jego kancelarii? Jakiś zespół legislacji... Posłowie w komisjach, posłowie zgłaszajacy poprawki...

W całości to jest system zupełny, spójny i niesprzeczny, chociaż powierzchownie robiący wrażenie chaosu.

Zwyczajnie, przykładalismy (i przykładamy) nie tę miarę. To błąd metodologiczny, to tak, jakbyśmy próbowali wytłumaczyć gang uzywając pojęć słuzących opisywaniu organizacji charytatywnej.

Rzecz jasna do tego, by system działał rzeczywiście sprawnie potrzebne jest poparcie społeczne. Dlaczego? Otóż gangi przetestowały model, w którym poparcie społeczne nie było potrzebne, a brak oporu wobec niego załatwiało się braniem za mordę. Ale ten system miał swoje wady. Nie było entuzjazmu, był bierny opór. Zyski były małe i brakowało personelu do nadzorowania każdego i wszędzie. Już genialny Mark Twain opisał mechanizm "szczęścia z malowania cudzego płotu". Nie chodzi o to, by ludzi przymusić do zrobienia nam dobrze. Chodzi o to, by sami tego chcieli.

Ale naiwność ludzka ma swoje granice. Wyczerpuje się i jesli chcemy zapewnić ciagłość zysków musimy się zabezpieczyć. Jak? Zawczasu tworząc alternatywę i bombardując próby stoworzenia alternatywy autentycznej. I przenosząc oś sporu z istoty rzeczy na temat zastepczy. Nieprzypadkowo największe polskie "wałki" przypadały na apogeum awantury na konkordat, religię w szkołach, etc...

Nie przypadkowo w tym czasie powstały NFI, a upadały projekty uwłaszczeniowe i reprywatyzacyjne.

Dzisiaj ważną rolę w odwracaniu uwagi od istoty (a więc przepływów kapitału) pełnią spory kompetencyjne pomiędzy naczelnymi i centralnymi organami władzy i każda wiadomość robi za newsa zajmując pierwsze strony wysokonakładowych dzienników. Tymczasem spór jest banalny, do rozstrzygnięcia przez studenta prawa po zdanym egzaminie z prawa konstytucyjnego, nawet przy założeniu , że polska ustawa zasadnicza też ma "słupową " proweniencję.

Po wyczerpaniu się środków, co skutkowało rozpadem gangu na dwie zwalczające się frakcje (Natolin vs Puławy z grubsza biorąc), nastapiło pojednanie w obliczu wspólnych zagrożeń. I akumulacja kapitału. Powtórna. A potem ma nastapić kolejne rozdanie.

Nie można w tym kontekści pominąć kolejnego, arcywaznego elementu: marketingu i reklamy. Aby utrzymać niezmienny proces przy pozorach zmian, by bezustannie odwracać uwagę społeczną od istoty rzeczy realna władza musiała w sposób totalny zawłszczyć media.

Czy to jej się udało? Do pewnego stopnia tak. Jeśli w połowie lat dziewięćdziesiątych, czołowe tytuły zachłystywały się oburzeniem, gdy ktoś nazwę naszego kraju skojarzył z takimi pojęciami jak: korupcja, mafia, to nie był to przykład idiotyzmu, ale celowe działanie. Jeśli dyzurni socjologowie, karniści wyli z oburzenia na sam pomysł rozważenia zaostrzenia polityki karnej, to nie wyli pod wpływem impulsów płynących z własnego rozumu, ale za pieniądze. Mafii. W jej interesie. I mało kto pamięta (bo się nierozpamietuje) listy gości na mafijnych balach.

Chyba, że uznamy w czambuł całą dziennikarską i ekspercką elitę tamtych czasów za bandę kretynów.

Czasy zmieniły się na lepsze, to pewne. Nie jesteśmy dziś krajem jednej partii i jednej gazety. Ale czy pozasłupowy ośrodek władzy rzeczywiście się zmienił?

Myslę, że nie. W normalnym kraju nowe okoliczności zabójstwa, które kilkanascie lat wcześniej krajem tym wstrząsnęło zelektryzowałyby media. Wyobrażacie sobie np. nowe fakty w sprawie śmierci księznej Diany? Zmieniające w sposób istotny ocenę całego zdarzenia?

Polski adwokat wystepujący jako oskarżyciek posiłkowy w procesie o zabójstwo księdza Popiełuszki twierdzi, że wznowienie procesu byłoby niewskazane za względu na korzyści, które mogliby odniesć skazani (sic!), którzy tak, czy siak odsiedzieli wyroki, a musieliby być oskarżeni ponownie o mataczenie. Autorytety wskazują na zagrożenia dla procesu beatyfikacyjnego, a rodzinę księdza nachodzą "nieznani sprawcy" domagajacy się odwołania pełnomocnika prawnego.

O czym to swiadczy? Że po płaszczykiem zmian, przemeblowań, zacietych sporów zastepczych na forach, w Polsce mamy ciagłość władzy. Od połowy lat osiemdziesiatych do dzisiaj, pomimo zmieniającego się kostiumu.

Meduza wciąż patrzy. Wielu z nas sądzi, że pora pomysleć o lustrze i mieczu.

Ale o tym w kolejnych wpisach

 

Pozdrawiam 

 

http://rolex.salon24.pl/101123,index.html

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz