Varga: "Viktator" jak nasz Donek

avatar użytkownika chinaski

Dziś chciałbym zwrócić uwagę szanownych czytelników na dwie sprawy, będące akuratnie na czasie.



Pierwszy problem, bardzo istotny i tyleż już przegadany, odnosi się bezpośrednio do tematu mojej wczorajszej notki. Chodzi o kondycję prawicowych publicystów, zwłaszcza tych nie skrywających fascynacji(?), w każdym razie spoglądających z wielką, nieskrywaną nadzieją na PISowskich decydentów skupionych w PJN-ie. Próbowałem zasygnalizować po raz kolejny wagę tej sprawy - odwołałem się do konkretnego przykładu - publicystyki Piotra Zaremby. Pan redaktor wywołany do tablicy, raczył stwierdzić:

"Postrzega Pan nas jako żołnierzy na frontach między partiami. Kto ma o pół procenta inne zdanie niż partia X, musi obstawiać partię Y - zapewne z niskich pobudek."


W ten sposób P. Zaremba broni się przed przyklejaniem mu łatki dziennikarza "PJN-owskiego". Nie klasyfikuje w ten sposób publicystów, których cenię. Chciałem jedynie zwrócić uwagę na pewien infantylizm w myśleniu Zaremby i jemu podobnych. Skoro bowiem Pan Piotr de facto odwołuje się do niesprawdzalnych dziś twierdzeń megalomana Migalskiego, jakoby kurs obrany przez sztab kandydata na Prezydenta RP J. Kaczyńskiego w letniej kampanii wyborczej, prawdopodobnie zaprowadziłby PIS do zwycięstwa w elekcji parlamentarnej, głośno protestuje.

Jak reaguje red. Zaremba na odmienną opinię w tym względzie? Ano tak:

"Wyrazem sympatii do Kaczynskiego jest zyczenie mu gorszych wynikow. Taki maly paradoks polskiej polityki." (pisownie oryginalna)

Dlatego z radością i pewną nadzieją przyjąłem dziś, bardziej wyważony niż mój, ale bijący w ten sam dzwon, tekst K. Czabańskiego. Były szef Polskiego Radia pisze:

"„Lwia część publicystów prawicowych uważa za swój obowiązek - przy całym krytycyzmie wobec rządu Tuska - zarzucać PiS, że jest »marną opozycją «. Trudno pojąć, dlaczego ci sami publicyści głoszą, że PiS jest opozycją niemerytoryczną, skoro jako jedyna partia ma zarówno konkretny program krajowy, zagraniczny jak i programy regionalne samorządowe, nie mówiąc o wielu projektach ustaw i propozycjach rozwiązań różnych problemów publicznych”.

"Gdy zwracałem na to uwagę szanownych kolegów po piórze, to zasłaniali się argumentem, że może i PiS ma jakieś tam pomysły, ale nie umie się z nimi przebić do mediów. Zabawne, gdy wypowiadają je ludzie zawodowo piszący o polityce, a którym nie chce się nawet sięgnąć do stron internetowych, biuletynów i konferencji prasowych największej partii opozycyjnej. Tak wiec niektórzy z publicystów , zarzucając rządzącym opozycji lenistwo, sami wyraźnie ulegli tej chorobie i zamiast o rzeczywistości piszą o swoich fantasmagoriach, wyobrażeniach i tzw. głębokich przekonaniach."

„Prawicowi publicyści-fantaści, również »Rzeczpospolitej «, teraz ukochali PJN - ostatnio widać to zwłaszcza u słusznie cenionego Piotra Zaremby i u wielu pomniejszych - i na ołtarzu tej środowiskowo-pokoleniowej miłości dużo mogą poświecić. Nawet możliwość odsunięcia od władzy obecnego rządu - bo jak można traktować ich wyrozumiałość dla działań PJN szkodzących PiS w wyborach samorządowych?”.


Nic dodać, nic ująć.

Druga sprawa to niekończący się problem "Viktator-a", jak określa "Gazeta Wyborcza" premiera Węgier. Dziś organ Agory prezentuje spojrzenie nieco inne, inne od tego z ostatnich dni (wówczas Orbana zupełnie poważnie porównywano do A. Łukaszenki). Otóż nijaki Krzysztof Varga, próbuje uspokoić zdezorientowanych sytuacją na Węgrzech czytelników "Gazety"; tłumaczyć w oryginalny- jak się zaraz Państwo przekonacie- sposób, iż sukces węgierskiego Fideszu na polskim podwórku (w wydaniu PISu) powtórzyć się po prostu nie może:

"Istnieje wprawdzie wspólny mianownik PiS i Fideszu - są one prawicowymi partiami wodzowskimi i dążą do przejęcia całkowitej kontroli nad państwem w imię jakiejś "rewolucji moralnej". Jednak pisowski projekt IV RP zawalił się z hukiem, a fideszowski projekt "silnych Węgier" jest na najlepszej drodze do sukcesu. Dlaczego?

Orbán i Kaczyński to dwie różne mentalności, różne pokolenia i różne drogi, którymi doszli oni na szczyty. Orbán jest wciąż młodym politykiem (rocznik 1963), kiedy po raz pierwszy obejmował w 1998 roku tekę premiera, był najmłodszym premierem w Europie. Jego Fidesz to partia zbudowana nie w inteligenckim salonie, ale w akademiku i na boisku z kolegami ze studiów. Fidesz to przecież takie węgierskie Niezależne Zrzeszenie Studentów, a nie Porozumienie Centrum panów w średnim wieku. O ile Jarosław Kaczyński swoją wojnę prowadzi w tużurku i kapciach, o tyle Viktor Orbán - zapalony kibic i piłkarz amator - walcząc o zwycięstwo, nie unika kopnięć, wślizgów i fauli. O ile Kaczyński w swoich emocjonalnych wypowiedziach ociera się o szaleństwo, o tyle Orbán działa na zimno. Viktor Orbán to raczej taki Donald Tusk, który stwierdził, że liberalizm nie przynosi odpowiednio dużego poparcia, więc trzeba skręcić ostro w prawo i uderzyć mocno w narodowe tarabany. Ten dźwięk miło brzmi dla węgierskiego ucha."


A więc każdy sukces, nawet ten o "zamordystycznej", "łukaszenkowskiej" twarzy, musi być kojarzony z lucky Tuskiem. Wszak pisowski projekt IV RP zawalił się z hukiem, a platformerski plan z cudem gospodarczym, drugą, nadbałtycką Irlandia... też. Dla Vargi porażka POrażce nierówna.

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz