Leżaki

avatar użytkownika FreeYourMind

Ratunkiem dla tonącej PO mogą być wcześniejsze wybory, o ile rozpisałaby je szybko. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że nawet szybkie wybory nie spowodowałyby zwycięstwa PiS i wysokiej pozycji SLD.

To zaś, że SLD pod kierownictwem Napieralskiego nabrało wiatru w czerwone skrzydła, jest sprawą oczywistą. Gdy na czele był Łelkam-Ewrybady, chcący za wszelką cenę przypodobać się Michnikowi i salonowi, to robił wszystko, by SLD była "pragmatyczna aż do bólu" i ta sama nuta pojawiła się w ostatnich jego wypowiedziach, w których nawoływał do popierania PO w "reformowaniu służby zdrowia". Tenże dr leśnictwa, najwyraźniej nie mogąc się pogodzić z tym, że nie został wybrany ponownie szefem SLD (a przecież pewny był tego, jak mało kto), zaczął już uprawiać gimnastykę rozkrokową, ponieważ z jednej strony próbuje rozkruszać od środka skamielinę SLD, z drugiej zaś pojawia się na spotkaniach "nowej" lewicy z takimi starymi komunistycznymi wygami, jak Rosati, Cimoszewicz i inni odnowiciele wyblakłej, czerwonej flagi plus plankton krążący po Polsce po nieboszczce UD (nie świeć, Panie, nad jej pamięcią). Napieralski zaś, nie dość że odciął ręce zrastającego się z SLD demokratycznego zombie,  to jeszcze zaczął obierać kurs opozycyjny wobec PO, choć, jak zapewnia nas Gleb Chlebowski, intelektualny nr 1 Tuskoludków, "nie taka była umowa". Hm, to że w polityce umowy nie należą do żadnych świętości, to chyba Gleb powinien wiedzieć, nie tylko na podstawie analizy własnego życiorysu.

Poza tym, nie podejrzewam, by SLD w jakiś głębszy układ z PO faktycznie weszło, gdyż Napieralskiemu jest to zupełnie niepotrzebne. Im bardziej bowiem dystansować się będzie od dogorywającej PO, tym większe ma szanse na sukces wyborczy. Nerwowe, jeśli nie nerwicowe ruchy Gleba i kolegów Gleba świadczą o tym, że PO nie ma za bardzo pomysłu na wyjście z sytuacji. Parlamentarna "bomba atomowa", której zrzucenie Gleb zapowiadał na wakacjach zamienia się powoli w krowi placek, na którym nie tylko Gleb się może poślizgnąć.

Nerwicowe ruchy widać zresztą już od dłuższego czasu. Gdy PO forsowała "ustawę medialną", czyli swój skok na publiczne media realizowany na zamówienie mediów komercyjnych i ich zaplecza, to próbowała jakoś dogadywać się z SLD, jednak nie na wiele się to zdało (ku zdumieniu salonu). Jak to się skończyło, wiemy, choć PO jeszcze próbuje rozwalić media publiczne na inne sposoby (choćby ekonomicznie). Ciekawe, że i PSL przysłowiowo, jak ogon zaczął kręcić psem i niejako formułować "swoje stanowisko" (wymuszając choćby poprawki przy obecnej "flagowej ustawie") i posyłając sygnały do mediów, że "ludowcy są z ludem", choć przecież, Bogiem a prawdą, PSL żadnego poza nepotystycznym, podejścia do polityki nie ma. No ale nie o to teraz chodzi, wszak wiercenie się PSL-u w koalicji to kolejna próba nerwów dla PO. Tuskoludki natomiast robią wszystko, by sprawiać wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą.

Tymczasem nie jest. Jeśliby wszak z bomby atomowej zrobił się krowi placek, to cały paroletni wizerunek PO jako "partii fachowców" legnie w gruzach. Oczywiście dla tych "ludzi mediów", co kreowali ten wizerunek z podziwu godnym samozaparciem, nie będzie to stanowiło problemu, ponieważ z marszu się przerzucą na kreowanie zjednoczonych sił lewicy (coś a la legendarne SLD-UP), przedstawiając je jako przeciwwagę dla powracającego z wszystkimi mrocznymi dla antylustratorów konsekwencjami, faszyzmu kaczystowskiego, a przecież na samą myśl o powrocie "brunatnych PiS-owców" niejeden "człowiek mediów" i jego oficer prowadzący nie śpią po nocach. Jak wiemy z historii współczesnej, wszelkie podziały na lewicy służą następnie jej mozolnemu zjednaczaniu - więc i tym razem nawet gdyby SLD poszło do wyborów osobno, a "nowi lewicowcy" osobno, to i tak gdzieś u kresu drogi zaczęliby się schodzić.  

Naturalnie, naiwnością byłoby sądzić, że partię Tuskoludków zatopi krowi placek, w który ona zamieni bombę atomową, gdyż w takiej sytuacji salon mógłby uruchomić medialną mantrę w postaci "PO chciała dobrze, ale buce z opozycji nie pozwolili - dajcie im szansę jeszcze raz, jeszcze mocniej poprzyjcie". Wiemy zresztąd skądinąd, że nieróbstwo i totalna indolencja tego rządu wielu ludziom wcale nie przeszkadza, gdyż dla nich ideałem jest stan, w którym nie ma u władzy w Polsce żadnych antykomunistów. Duszę diabłu by oddali, by taki stan trwał wiecznie. No ale, niestety, jak stary diabeł Marks i diabeł młodszy, Lenin, mawiali, są pewne konieczności dziejowe, wobec tego antykomuniści mogą znowu wrócić i salonowcy przeżyją kolejną falę zawałów serca.

Platformę zatopi natomiast nadchodzący kryzys, który w najbardziej z możliwych, szyderczy sposób uczuli wyborców na sztandarowe hasło "zwycięskiej PO", czyli "cud gospodarczy". Gdyby Tuskoludki miały więcej oleju w głowie (co przecież jest domaganiem się rzeczy niemożliwej, skoro odsunęli od siebie takich inteligentnych ludzi jak Płażyński, Religa, Gilowska czy później Rokita), to by wykorzystały kryzys na swoją korzyść, na zasadzie "wicie, rozumicie, światowa dekoniunktura utrudniła nam reformy, dajcie nam ponownie szansę, tylko jeszcze mocniej poprzyjcie", no i znowu media mogłyby nakręcać ludzi sondażami. Ale przecież Gleb z kolegami powtarza jak w jakimś nieboskim szale, że kryzysu nie ma i nie będzie.

Ci ludzie widocznie są tak tępi, że po prostu nic do nich nie dociera. Pismo Święte powiada, że choćby głupiego utłukł w moździerzu, to i tak jego głupota pozostanie. Innymi słowy, na głupotę nie ma rady ani lekarstwa, które może polecić znajomy lekarz lub magister farmacji. Wiedzą o tym nawet policjanci, którzy jesienią zbierają z rowów pijanych, nazywanych w policyjnym żargonie "leżakami". Tedy Glebowi i kolegom do mózgownicy nie przemówimy i należy pozostawić ich w błogiej nieświadomości pijackiego snu władzy i z żadnego parowu nie wyciągać. Czy tym razem będzie w Polsce kryzys, jak ten, który zafundował nam Balcerowicz, czy nie, to trudno powiedzieć - na pewno jednak w najgorszej sytuacji znajdzie się sam rząd, ponieważ do jakiejkolwiek strategii antykryzysowej się nie przygotowywał, zapewniając obywateli, że "panikarze panikują", a wyspa stabiności pozostanie nietknięta.

I tego na pewno wyborcy nie zapomną "partii fachowców". Gdyby bowiem PO od początku trzymała rękę na pulsie i urządzała debaty z udziałem ekspertów na temat możliwych scenariuszy ekonomicznych oraz ewentualnych środków zaradczych, wtedy obywatele mieliby przynajmniej czytelny sygnał, że majster na budowie nie zalega w baraku, tylko chodzi i dogląda, czy się chałupa nie wali. Wtedy nawet zawalenie się nie byłoby takie dotkliwe, "bo majster z nami był". A tak? Chałupa nie tylko się zawali, ale i spitego władzą majstra w baraku w piernatach przysypie gruzem.          

 

PSL w obliczu kryzysu tradycyjnie będzie się zaklinał, że "to nie my, to oni" i próbował jeszcze raz obrotowo się ustawiać pod kątem następnych koalicji (już teraz zresztą dyskretnie mizdrzy się do SLD, co zrozumiałe - z komunistami "ludowcom" rządziło się najlepiej, nie ma co ukrywać), ale najpewniej PSL tym razem wyląduje po głosowaniu w krzokach, a nie w sejmie, co i tak na zdrowie wyjdzie naszemu krajowi. PO zaś nie będzie miała żadnej medianej strategii przetrwania. Nikt, poza jakimś kompletnym bezmózgowiem (objadającym się "Gazetą Wyborczą" czy "Dziennikiem"), głosującym nogami, nie będzie wierzył w zapewnienia o fachowości, przewidywawczości, kolejnych bombach atomowych i "dawaniu drugiej szansy". Tym razem więc PO może podzielić los AWS-u, chyba że rzutem na taśmę część jej członków przeskoczy do Polski 21 czy jakiejś innej wydmuszki i będzie próbowało wpłynąć do parlamentu choćby bocznymi drzwiami.

Być może czas na przyspieszenie wyborów i próbę zdyskontowania sukcesu z 2007 r. dla PO minął. Jak w kraju gospodarka zacznie się walić, posypią się bankructwa, a ludziom portfele się porządnie przewietrzą lub też zapełnią bezwartościowym pieniądzem, to wizja przyspieszonych wyborów może być potraktowana jako kolejne finansowe pogrążanie państwa. W takiej sytuacji PO, chcąc pozostać w sejmie i wielu inych instytucjach, a zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego ("skoro nam nie dają rządzić"), może zastosować jeszcze taki manewr, że poda rząd do dymisji i będzie proponowała, by opozycja sformowała własny gabinet, by w ten sposób przygotowywać się do wyborów z "czystą kartą". PiS jednak na taki manewr nie pójdzie, tym bardziej SLD i prezydent będzie mógł rozwiązać parlament, zaś Tusk będzie mógł wrócić tam, skąd przybył.    

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz