Dzisiaj mam tyle pracy, że plany wycieczki wzięły w łeb, i biedna Iza próbowała, jak mogła, zmotywować mnie do wyjścia z domu. - Weź laptop ze sobą. Ja będę się opalać, Adam będzie robił zdjęcia, a ty będziesz pisać. Miałam więc siedzieć w krzakach pod mostem i pisać teksty. Byłby widok. Iza, jako mistrz planowania i przetrwania, potrafi przewidzieć różne sytuacje. Ale tym nie sprawdziła jednej rzeczy: czy pod Mostem Rędzińskim, w tej naodrzańskiej Amazonii, jest sieć bezprzewodowa. Obwodnica autostradowa niegotowa, no to pewnie nie.

Dlatego zostałam w domu.

A te nasze wycieczki wyglądają teraz inaczej. Kiedy juz wjeżdżam windą na ich piętro, i przy okazji nie poderżnę sobie gardła kierownicą postawionego na sztorc roweru (miałam kiedyś, uch, taki moment grozy), odbywa się operacja wyprowadzania z mieszkania wózka z Zuzią i wprowadzania tam Srebrnego. Bo one nawzajem się nie lubią i nie mieszczą obok siebie. Kiedy Iza w popłochu kończy pacykowanie się czy też wyłączanie kompa, który chodzi 24 h na dobę, ja zabawiam Zuzię. Zuzi zaś, jak się okazuje, nic nie rusza, chyba że wygłupy taty. - No Aaadam, gdzie jesteś? - słychać z głębi mieszkania. I skoro już wiadomo, że Adam sie zgubił, możemy spokojnie wyjść w trasę, bo i tak idziemy same.

My teraz, ze względu na upały i niedomaganie Zuzi (ciągle nóżki w szynie, czyli do fotelika nie da się zapakować), szewndamy się głównie po parkach. U wchoda do parku Iza robi mnóstwo fiku-miku, żeby Zuzi nie świeciło w oczy, zagina i odgina parasolkę i wali na oślep komary, których tu mnóstwo (bo przecież najlepsze wycieczki po Wrocku to są te nad rzeką). Kiedy już dowleczemy się do miejsca, gdzie komary mają pętlę, Iza rozkłada zestaw wypoczynkowy, co do którego dziwię się, że może mieścić się w wózku. Ręcznik, który dostała kiedyś w aptece od jakiejś firmy medycznej: "Ja przecież tego nie powieszę w domu" - wzdryga się Iza na widok pomarańczowej płachty z wielkim napisem FENISTIL GEL. Zuzia marudzi, więc Iza wyciąga zestaw "Mały kucharz".

Ostatnio w Parku Wschodnim śmiałyśmy się, że podróżujemy jak mała firma farmceutyczna. Iza jest Działem Produkcji. Ma do dyspozycji trzy buteleczki: z mlekiem, wodą i sokiem, a do tego od cholery jakichś fiolek, torebek i mieszadeł. Rozkłada toto na ławce parkowej i powoli, z namysłem preparuje jadło. Ja jestem Działem Nadzoru, a Zuzia oczywiście Działem Kontroli Jakości oraz Windykacji Należności. Na koniec i tak się okazuje, że dla Zuzi wycieczka bez taty w ogóle się nie liczy. Wrzeszczy jak opętana, ale wystarczy, że zobaczy Adama, który właśnie przycwałował od klienta, i natychmiast zmienia się w słodkiego aniołka. Nie spuszczają z siebie wzajemnie wzroku i gadają, jak które potrafi. Adam opowiada jej o poniemieckich bunkrach, ruinach bramy parkowej, starym pomniku Hitlera i niewybuchach. Ona na to w podziwie śmiesznie składa rączki. A obok stoją zamyślone aż dwie młode baby, które przed chwilą nie mogły dać sobie rady z tym samym, 4-miesięcznym niemowlakiem.

W oddali, od Krakowskiej stukają pociągi i zaczynamy dumać nad wycieczkami w nieznane (Szuanico, myślę, że niedługo przyjadę do Was ze Srebrnym!). I wtedy się okazuje, że cienie na trawie są już bardzo długie, a komary zaczynają bardziej żreć, zwijamy obozowisko Rumunów. Adam przyjechał akurat na rowerze kolegi (najpierw z dętki uciekło powietrze, a potem Adam uciekł na jego rowerze) i odprowadza nas do autobusu. Sam śmiga do domu. Wraca wolniej niż nasz autobus, bo po drodze ogląda drogi. - Pewnie już napisał 10 donosów do straży miejskiej - kiwa głową Iza. 

W domu okazuje się, że koła unurzane w błocie. Czyści się je w korytarzu, w skąpym świetle windy, póki oczywiście ta winda nie odjedzie w dół. Wtedy trzeba poczekać na kolejny kurs windy, by dokończyć czyszczenia. - Jak u jakichś meneli - chichoczemy do rozpuku, bo ja jeżdżę wózkiem wzdłuż drzwi windy, aż lampka oświetli każde koło po kolei, a Iza za mną w ukłonach, ze szmatką. Bo dopiero tak wyglancowny dyliżans można wtoczyć do mieszkania. A kiedy tam Iza doprowadza Zuzię do porządku, ja zabieram swój rower i znikam w zmierzchu, w ciemnym, wilgotnym parku, tak jak najbardziej lubię wracać latem.

I o tym rzeczywiście mogłabym pisać pod mostem.