Polityka miłości czy walka o pokój?

avatar użytkownika godziemba
We wczesnych czasach PRL opowiadano sobie następujący dowcip:
Dziecko pyta się ojca:
„Tato, czy będzie trzecia wojna światowa?
- Nie, synku – ale będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie”.
 
Od ponad dwa i pół roku ze wszystkich stron bombardowani jesteśmy hasłem „polityki miłości”, która ma rzekomo odmienić los Polski i uczynić życie Polaków rajem na ziemi. Mechanizm tej operacji medialnej przypomina inną kampanię propagandową, która rozpoczęła się ponad 60 lat temu.
 
Wkrótce po wprowadzeniu przez Stalina blokady zachodnich sektorów Berlina, 25 sierpnia 1948 roku we Wrocławiu rozpoczął się Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Jego przygotowaniem zajął się Polsko-Francuski Komitet Organizacyjny, w skład którego wchodzili m.in. Irene i Frederic Joliot-Curie, Le Corbusier, Jean Vercors, Kazimierz Ajdukiewicz, Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Xawery Dunikowski, Tadeusz Kotarbiński i Jan Parandowski.
 
Przebieg obrad w dużym stopniu podporządkowany został dyrektywom Kremla, który uznał walkę o pokój za jeden priorytetów, mających na celu mobilizowanie światowej opinii  publicznej przeciwko „imperialistom amerykańskim”. Przewodniczący sowieckiej delegacji Aleksander Fadiejew ostro zaatakował politykę USA, mówiąc m.in., że „Kajdany amerykańskich imperialistów mają zamienić świat w komisariat policyjny, a jego ludność w niewolników kapitału”. Krytykując pisarzy, którzy jego zdaniem zdradzili proletariat, Fadiejew oświadczył: „Gdyby szakale mogły nauczyć się pisać na maszynie, gdyby hieny umiały władać piórem, to, co by tworzyły, przypominałoby z pewnością książki Millerów, Eliotów, Malraux i innych Sartre`ów”.
 
Uczestnicy kongresu przyjęli rezolucję skierowaną do intelektualistów całego świata, w której stwierdzali  m.in.: „Kulturze krajów europejskich, które wniosły ogromny wkład do światowego dorobku ludzkości, grozi niebezpieczeństwo utraty oblicza narodowego. (…) Ludzie, którzy przyjęli metody faszyzmu, uprawiają w swoich krajach dyskryminację rasową, prześladują wybitnych przedstawicieli nauki i sztuki. (…) Podnosimy głos w obronie pokoju, w obronie swobodnego rozwoju kulturalnego narodów, w obronie ich niepodległości narodowej, ich ścisłej współpracy i przyjaźni”.
 
Walka o pokój uległa gwałtownej eskalacji z chwilą wybuchu wojny na Półwyspie koreańskim. Została ona wywołana przez miłośników pokoju z komunistycznej Korei Północnej, którzy w ramach walki o pokój najechali Koreę Południową. W owym czasie przeciwnicy pokoju dysponowali przewagą w broni masowego rażenia, stąd też intensyfikacja działań pokojowych w obawie przed możliwym wybuchem III wojny światowej i prawdopodobną zagładą obozu pokojowego.
 
Pełna dyspozycyjność „Ruchu Obrońców Pokoju” wobec Kremla ujawniła się nader dobitnie, gdy w listopadzie 1950 roku uczestnicy odbywającego się wówczas w Warszawie II Światowego Kongresu Obrońców Pokoju ostro potępili „amerykańską interwencję w Korei” bezkrytycznie przyjmując będące wymysłem komunistycznej propagandy twierdzenie, że to Korea Południowa napadła na Północną i całkowicie przemilczając udział w tej wojnie „ochotników chińskich” w liczbie 400 tysięcy.
 
Taka postawa Kongresu była całkowicie zgodna z celami, dla których powołany został „Ruch Obrońców Pokoju”. Rzeczywistym bowiem celem powołania owego „ruchu” było takie wpływanie na opinię publiczną w krajach zachodnich, by wymuszała ona na tamtejszych rządach korzystne z punktu widzenia Moskwy decyzje w takich sprawach, jak np. wielkość kwot przeznaczanych w budżetach na zbrojenia. W krajach komunistycznych natomiast przedstawianie państw zachodnich jako agresorów i wywoływanie psychozy zagrożenia wojną, było – w połączeniu z odcięciem ludzi od nie podporządkowanych władzom źródeł informacji – potrzebne komunistom dla usprawiedliwienia kosztownych zbrojeń.
Organizując bowiem szeroką kampanię „na rzecz pokoju” Związek Sowiecki prowadził jednocześnie  intensywne prace nad  własnym programem nuklearnym
 
 „Propaganda pokojowa” stała się wszechobecna,  w każdym przemówieniu partyjnym musiał być fragment o zbrodniczych planach imperialistycznych podżegaczy wojennych i o obozie krajów miłujących pokój, któremu przewodził Józef Wissarionowicz Stalin. Na wiecach skandowano: „Stalin, Bierut, pokój!” a członkowie ZMP krzyczeli: „W odpowiedzi na atomy zbudujemy nowe domy!”. Sam Stalin nazywany był w komunistycznej propagandzie „Chorążym Pokoju” „Generalissimusem pokoju”, czy „Chorążym Światowego Obozu Pokoju, Wolności i Niepodległości”.
 
Analizując problem wykorzystywania przez władze komunistyczne pojęcia „walki o pokój” Wojciech Tomasik, współautor „Słownika Realizmu Socjalistycznego”, pisał: „Hasło 
 < obrony pokoju> stało się zatem narzędziem propagandowym szczególnie użytecznym, bo przemawiało do wszystkich (…). Pozwalało tworzyć i wzmacniać wspólnotę <obrońców>, w której każdy członek uznawać musiał autorytet <dowództwa> i bezwzględnie respektować wydawane nakazy. (…) Hasło <obrony pokoju> pozwalało nadto usprawiedliwiać sytuację, jaką można nazwać permanentnym stanem wyjątkowym, a która jest normalnym trybem funkcjonowania państwa totalitarnego. Wbrew pozorom <pokój>, o którym dużo mówiło się w Polsce lat 40. i 50., był więc kategorią zinstrumentalizowaną i zideologizowaną, służącą do realizacji strategicznych celów partii komunistycznej”.
 

            Donald Tusk w expose w 2007 roku powiedział: „Nie ma solidarności bez miłości. I ja wiem, że niektórzy na tej sali czasami uśmiechają się wątpiąc w to, że te słowa mają głęboki sens. Ja wierzę, bardzo wierzę w sens tych słów. I wiem jedno, prędzej czy później wy, i wy w sens tych słów też uwierzycie, bo one naprawdę mają głęboki sens.”.
 
Dziennikarze cieszyli się, że wreszcie my, Polacy budzimy się spokojnie i zasypiamy spokojnie. Partia Tuska wygrała dzięki koncepcji polityki miłości, która miała być lekarstwem na notoryczne dzielenie narodu na tych, którzy stoją tam gdzie wtedy i na tych gorszych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO. Medialny przekaz w dużym skrócie można streścić w jednym zdaniu: PO poprowadzi politykę dojrzalszą, mniej awanturniczą, bardziej otwartą. Polska miała być silna, niezależna, ale jednocześnie dojrzała, skora do współpracy. Była to najważniejsza obietnica wyborcza PO. Co z niej zostało?
Od początku swych rządów PO wraz ze swoimi medialnymi zwolennikami przystąpiła do obrażania swych przeciwników najwymyślniejszymi inwektywami. Zaczęto wyzywać Kaczyńskich i osoby głosujące na PiS od durniów, alkoholików, chamów… Czyniono to przez całe 3 lata, z każdym dniem coraz intensywniej.
W obecnej kampanii prezydenckiej hasło „polityka miłości” zostało zastąpione przez „Zgoda buduje”. Jak zgoda ta ma wyglądać dobitnie przekonaliśmy się podczas słynnego majowego zebrania Komitetu Honorowego Bronisława Komorowskiego w Łazienkach.
 
Należy zgodzić się z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, który w styczniu 2009 roku napisał: „W rzeczywistości jednak „republika miłości” od początku była budowana na nienawiści i strachu. Elity – i to nawet nie tylko te najbardziej elitarne, creme de la creme III RP – czuły się urażone, dotknięte do żywego, zagrożone kulturowo i społecznie. Profesorowie uniwersytetów, którym groziła lustracja, do dziś pewnie budzą się z krzykiem po nocach, wspominając, jak chciano im złamać charakter, zmuszając do podpisania deklaracji, że nie donosili na kolegów. Co wpisać? – to hamletowskie pytanie zaprzątało umysł niejednego polskiego luminarza i pedagoga”.
 
 
Komunistyczny Sejm uchwalił 29 grudnia 1950 roku Ustawę o Obronie Pokoju, w której napisano m.in.:
„Propaganda i przygotowania do nowej wojny stanowią największą groźbę dla pokojowej współpracy narodów i są zbrodnią przeciw ojczyźnie i całej ludzkości.
Wyrażając dążenia milionów Polaków, którzy podpisali Apel Sztokholmski,
- manifestując niezłomną wolę narodu polskiego kontynuowania pokojowego budownictwa i jego gotowość obrony swego bezpieczeństwa, suwerenności i pokoju,
- solidaryzując się z uchwałami odbytego w Warszawie II Światowego Kongresu Obrońców Pokoju,
- pragnąc wraz z wszystkimi miłującymi pokój narodami współdziałać w unieszkodliwieniu sił dążących do rozpętania nowej wojny światowej,
Sejm Ustawodawczy stanowi, co następuje:
Art. 1. Kto słowem lub pismem, za pośrednictwem prasy, radia, filmu lub w jakikolwiek inny sposób uprawia propagandę wojenną, popełnia zbrodnię przeciw pokojowi i podlega karze więzienia do lat 15.
Art. 2. Zbrodnię przeciw pokojowi (art. 1) popełnia w szczególności, kto:
- podżega lub nawołuje do wojny,
- ułatwia szerzenie propagandy, prowadzonej przez ośrodki uprawiające kampanię podżegania do wojny,
- zwalcza lub spotwarza Ruch Obrońców Pokoju.
 
Polscy komuniści postanowili bronić zagrożonego przez „podżegaczy wojennych” pokoju w sposób naprawdę zażarty. Za zagrożoną nawet piętnastoma latami więzienia „zbrodnię przeciwko pokojowi” zostało bowiem uznane już nie tylko nawoływanie i podżeganie do wojny, czy ogólnikowe gloryfikowanie wojny jako zjawiska, ale także ułatwianie „szerzenia propagandy prowadzonej przez ośrodki uprawiające kampanię podżegania do wojny”, lub zwalczanie albo spotwarzanie „Ruchu Obrońców Pokoju”.
 
Popularyzator tego „prawa” Henryk Chmielewski pisał bez żadnych ogródek:
„Zbrodnią przeciwko pokojowi będzie również ułatwianie słuchania propagandowych audycji radiostacji imperialistycznych przez użyczanie do słuchania takich audycji posiadanego aparatu, tym bardziej zaś przez organizowanie takich audycji, zapraszanie sąsiadów na słuchanie radia imperialistycznego itp. Surowa, bliska górnej granicy zakreślonej w ustawie kara (15 lat) będzie właściwym środkiem wychowawczym".
Setki osób, które tylko za słuchanie tych radiostacji trafiły w latach pięćdziesiątych do więzień i obozów pracy przekonało się, że nie są to tylko słowa.
 
Ciekawy jestem kiedy politycy Platformy Obywatelskiej wystąpią z inicjatywą uchwalenia przez Sejm III RP, ustawy „o obronie polityki miłości”? Posłem sprawozdawcą tej ustawy powinien zostać Stefan Niesiołowski lub też Janusz Palikot.
 
Źródła:
 
Historia Sejmu polskiego, t. 3: Polska Ludowa, Warszawa 1989

napisz pierwszy komentarz