Bucharskie wesele

avatar użytkownika igorczajka
Poprzedniego dnia wieczorem Marcin dogadał kierowcę, który miał nas zawieźć do Samarkandy. Droga miała zająć około pięciu godzin, więc umówiliśmy się na 13:00. Do tego czasu mieliśmy jeszcze trochę czasu dla siebie. Z samego rana poszliśmy więc zwiedzić Ark od środka. Łapani przez „przewodników”, okręcani na wszystkie możliwe strony przez bileterki, zaczepiani przez nachalnych sprzedawców pamiątek przeszliśmy w końcu przez piekielna bramę, która z zewnątrz wyglądała na opustoszałą. Wrażenie było mieszaniną przeczucia atmosfery inicjacji starożytnej karawany oraz typowego sowieckiego siermiężnego naciągania.

Twierdza wewnątrz zrobiła na mnie dość przygnębiające wrażenie. Oprócz niewielkiego dziedzińca nad bramą i kilku niewielkich zaułków nie było tutaj nic. Nie chodzi przy tym o to ze nie było nic ciekawego. Nie było nic! Za rzędem budynków mieszczących muzeum Buchary był goły plac. Bez żadnych ruin, bez pozostałości, po prostu plac nierównej ziemi wypełniający szczelnie mury obronne twierdzy. Wewnątrz muzeum oprócz licznych klasycznych eksponatów przedstawiających broń, instrumenty muzyczne i inne przedmioty codziennego użytku obejrzeć można było także ciekawe fotografie. Oto piękna kolorowa fotografia rodziny emira Buchary, albo dzieci słuchających z uwaga starego nauczyciela. Patrząc na te niezwykle wyraźne fotografie można sobie było uświadomić jak niedawno odszedł ten świat środkowoazjatyckiej cywilizacji. Inna, pochodząca z początków XX wieku fotografia, umieszczona przy samym wejściu, przypominała dlaczego nie wolno lekceważyć „bratniego” rosyjskiego narodu. To wtedy powstały widoczne do dzisiaj uszkodzenia welesetletnich bucharskich zabytków.

Oglądając po drodze liczne i wszechobecne stragany, facetów tkających słynne bucharskie dywany, pamiątki po czasach dawnych i tych właśnie dopiero co minionych, dotarliśmy do najstarszego meczetu w mieście, a może i w całej Centralnej Azji - Maghoki-Attar. Ponoć miejsce to stanowiło trzon Buchary już na początku ery sogdyjskiej, czyli w okolicach piątego wieku przed nasza erą. Później była tu świątynia buddyjska, zastąpiona około piątego wieku naszej ery przez świątynię zoroastryjską. Gdy Arabowie najechali te tereny około ósmego wieku, świątynia Zaratustry została zniszczona, a na tym miejscu powstał meczet. Jedne źródła podają że stało się to w X, inne że dopiero w XII wieku. Niepozorny z zewnątrz budynek mieści dzisiaj muzeum dywanów, które wygląda jak zwykły sklep. Dla niewprawnego oka wrażenie robi poziom posadzki umieszczony około dwu, a może i trzech metrów poniżej poziomu gruntu na zewnątrz. Gruby osad historii.

Po krótkim odpoczynku przy posiłku na naszym ulubionym placu, poszliśmy zobaczyć jeszcze Char Minar, czyli malutki meczet z czterema minaretami. Po drodze natknęliśmy się na dziwne zbiegowisko, które okazało się przygotowaniami do wesela. Najpierw grupa kolorowo ubranych kobiet, każda z zawiniątkiem w ręku. Pomiędzy nimi skołowana panna młoda. Nieco dalej, ale osobno, grupa mężczyzn w garniturach i uzbeckich czapkach na głowach przygotowywała pana młodego. Trochę postaliśmy, ale ponieważ długo się nic nie działo, poszliśmy dalej szukać poczwórnego minaretu. Gdy wracaliśmy trafiliśmy akurat na wejście gości do domu weselnego. Przy akompaniamencie lokalnych instrumentów, w sporym zgiełku odbywały się dziwne rytuały, których znaczenie próbowaliśmy odszukać w zagrzebanych głęboko w pamięci przedwyjazdowych lekturach. Ludzie byli bardzo serdeczni, roześmiani i usilnie starali się nas zaprosić do stołu. Doszło do tego, że weszliśmy do środka, ale na posiłek już nie chcieliśmy zostać. Stoły wcale nie były zbyt suto zastawione, ot trochę bogatsza impreza. To co było najważniejsze, to wspólny udział w licznych obrzędach, których nie będę tutaj opisywał. Można bowiem o wszystkim przeczytać w znakomitej książeczce „Życie codzienne w Samarkandzie”, którą niedługo osobno opiszę.

Poniżej nakręcony aparatem fotograficznym rzut ogólny na "salę weselną" wraz z akompaniamentem grajków witających wchodzących za chwile gości:

Char Minar był natomiast mocno rozczarowujący. Malutki budynek, z umieszczonym wewnątrz sklepem pamiątek. Najciekawszy był spacer wąskimi uliczkami Bucharskiej starówki, gdzie trudno spotkać jakiegoś turystę, za to można przypadkowo nadziać się na uzbeckie wesele.

Znalazłem jeszcze stronkę, gdzie można obejrzeć sobie panoramy Bucharskich zabytków.

napisz pierwszy komentarz