Folksdojcz wczoraj i dziś (Bielinski)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Okupant może rządzić w kraju podbitym na dwa sposoby. Raz poprzez własny aparat opresji: armie, policje, tajne, jawne,  itp., - jest to wersja hard podboju. W wersji soft agresor działa, można by rzec per procura, za pośrednictwem i wykorzystując rozlicznych a chętnych kolaborantów wszelkiej maści i pochodzenia. Proporcje bywają rozmaite. W kraju bezpośrednio administrowanym przez zdobywcę główną role odgrywają wojska okupacyjne zaś kolaboranci pomocniczą. W kraju hołdowniczym, satelickim, pierwsze skrzypce należą do kolaborantów, a wojaka dominanta kryją się w cieniu, zresztą niezbyt głębokim. Podbita ludność musi czuć jej oddech za plecami. Rzymianie na przykład z powodzeniem stosowali obie strategie utrzymania w jarzmie podbitych ludów, płynnie przechodząc od rządów marionetkowych władców do pełnej eksterminacji w zależności od potrzeb albo własnego widzimisię. Brytyjczycy w Indiach do ujarzmienia mas Hindusów wykorzystali mniejszości etniczne i religijne: Gurkhów, Sikhów, czy muzułmanów. Polska okupowana kolejno przez Niemców i Sowietów jest laboratoryjnie czystym przypadkiem stosowania obu tych technik rządzenia przez okupantów tak niemieckich, jak  sowieckich. Niemcy, jak to Niemcy głupi i aroganccy,  preferowali wersje hard w możliwie najostrzejszej postaci, stosując rządy terroru i wspomagając się współpracą niemieckich folksdojczów. Sowieci, wyćwiczeni w latach wojny w obłudzie i skutecznej propagandzie, przeciwnie woleli działać w rękawiczkach. Wybrali wersję soft – rządy pośrednie poprzez reżim satelicki, opierając się na folksdojczach żydowskich i zdeklarowanych zdrajcach polskiej narodowości.

Warto wrócić do źródeł pojęcia folksdojcz. Kto to był folksdojcz? Folksdojcz (niem. Volksdeutscher) w wersji pierwotnej oznaczał etnicznego Niemca(kę) zamieszkujący ziemie poza granicami Rzeszy Niemieckiej do Francji przez Belgię, Polskę, Czechosłowację aż po Estonię na północy czy Rumunię na południu, i nie posiadający niemieckiego obywatelstwa. Z czasem takie wąskie pojęcie ewoluowało i z czasem, od zarządzenia Heinricha Himmlera z 2 września 1940 roku o niemieckiej liście narodowościowej (Deutsche Volksliste, DVL), folksdojczem nazywano każdego, kto podpisał rzeczoną niemiecką listę narodowościową (DVL). W okupowanej Polsce wprowadzono ścisłą hierarchię rasową. Na samym szczycie byli Reichsdeutsche –Niemcy z Rzeszy, elita elity, sama śmietanka narodu panów (Übermensch); nieco poniżej byli Volksdeutsche, i tylko oni zasługiwali na miano ludzi i na ludzkie prawa. Żeby folksdojczom nie było za łatwo samych folksdojczów władze niemieckie podzieliły na cztery grupy, począwszy od etnicznych Niemców (kategorie I i II), po tych których uznano za godnych awansu do godności Niemca (kategorie III i IV). Wynika z tego, że folksdojczem (kategorii III czy IV) mógł zostać każdy Polak, czy Czech, czy Łotysz, kto na to zasłużył, rzecz jasna zdaniem niemieckich władz. Dużo, dużo poniżej byli podludzie (Untermensch): Polacy, Ukraińcy, Białorusini, no i, wyjątkowo, jeszcze niżej umieszczono Żydów. Grupy etniczne nie będące Niemcami, nie miały żadnych praw, a stosunek niemieckiej administracji do nich był wypadkową niemieckiej polityki od tolerowania, jak w przypadku Ukraińców, do polityki eksterminacji: Polacy i Żydzi.

W kraju okupowanym dobrze być folksdojczem. Dobrze jest należeć do warstwy rządzącej. Czerpać pełnymi garściami przywileje z przynależności do kasty wyższej. Prosty przykład: żywność, ściśle racjonowana i na kartki. Reichsdeutschotrzymywał kartki na 3500 kalorii, folksdojcz otrzymywał kartki na około 2200 kal., Polak na 600, 700 kal, zaś Żyd zazwyczaj nie otrzymywał nic. Kartkowy przydział Polaka oznaczał śmierć głodową, nie mówiąc o Żydach. Za kartki folksdojcza można było całkiem dobre przeżyć, kartki zapewniały im ilość kalorii wystarczającą dla dorosłego człowieka, który nie musi ciężko fizycznie pracować. A folksdojcz nie kalał się ciężą pracą np., w kopalniach. Od tego byli podludzie, czyli np. Polacy. Folksdojcz mógł pobić albo i zabić Polaka i znaczyło to tyle co zabicie psa; mógł zgwałcić żonę albo córkę Polaka, w zasadzie mógł zrobić wszystko z podludźmi. Chroniło go bowiem państwo i prawo niemieckie. Podludzie byli poza ochroną prawa niemieckiego, np. uderzenie folksdojcza przez Polaka oznaczał zamach na państwo Niemieckie i było karane albo natychmiastową egzekucja (przez ścięcie, powieszenie, rozstrzelanie) albo wysłaniem od obozu koncentracyjnego, co w istocie oznaczało tez wyrok śmierci tyle że rozłożony na raty.

Poprawność polityczna wymaga, aby wylewać obfite łzy  i mnożyć  opowieści cierpieniach folksdojczów. Ich sytuacja była różna: inna na terenach włączonych do Rzeszy (Poznańskie, Pomorze, Górny Śląsk), a inna w tzw. Generalnym Gubernatorstwie. Na Górnym Śląsku Ślązacy en masse  wpisywali się na folkslistę, oporni byli karani nawet zsyłką do KZ-tu (KonzentrationLager). Wiele się mówi o hitlerowskim terrorze, ale są to opowieści mocno przesadzone. Faktem jest, że wielu Ślązaków z ochotą i bez żadnego przymusu wpisywało się folkslistę. Prześladowania skupiały sie na powstańcach śląskich i ich rodzinach. A była to zdecydowana mniejszość populacji. Większość Ślązaków z entuzjazmem a przynajmniej z nadzieją przyjęła niemieckie rządy i okazala sie nader podatna na nacjonalistyczną ideologię. Szczególnie w pierwszych latach wojny, gdy Niemcy, i folksdojcze, byli przeświadczeni o rychłym zwycięstwie. Od 1943, czy szczególnie 1944 roku wiele się zmieniło; ale też w 1944 do najbardziej zakutego niemieckiego łba musiało dotrzeć bodaj przeczucie nadchodzącej klęski. To właśnie z tego okresu pochodzą najbarwniejsze opowieści o heroizmie i cierpieniach tych, którzy odmawiali wpisania na DVL. Dlaczego Ślązacy równie heroicznie nie odmawiali pisania na folkslistę w 1940 czy 1942 roku? Wpisanie na folkslistę oznaczało nie tylko frukty, czyli przywileje. Były też ciemne strony folkslisty. Wpisanie na folkslistę oznaczało pobór do Wermachtu nie tylko rodziców ale też i dzieci pretendentów do rasy panów. Folksdojcze byli bez litości wcielani do niemieckiego Wermahtu i masowo wysyłani na front wschodni jako mięso armatnie. Ale to było w końcowej fazie wojny. Warto tu wspomnieć, że wielu folksdojczów na ochotnika zgłaszało się tak do Wermachtu, jak i do Waffen – SS. Szacuje się, że w Wafen – SS służyło 300 000 folksdojczów, z których organizowano cale dywizje. Łzy wylane nad niedolą Ślązaków, czy folksdojczów ginących na wschodnim foncie to w dużej mierze krokodyle łzy. Pełne fałszu i zakłamania. Ale trzeba uwzględnić jednostki, które wyłamywały się z zachowań i postępków ogółu. Ale tez były to tylko jednostki.

Liczby są bezlitosne. Władze hitlerowskich Niemiec, które miały obsesje na punkcie rasy i starannie liczyły aryjczyków, szacowało listę Niemców w Polsce na 1.15 mln. (w 1938 roku). Folkslistę w Polsce podpisało 2 mln ludzi. Cudowne rozmnożenie Niemców w dwa lata? Folksdojcze byli to rodowici Niemcy z mniejszości niemieckiej oraz nazwijmy ich: pretendenci, Czyli ci, którzy chcieli być Niemcami, a pośród nich wielu rdzennych Polaków. Proporcje między nimi układały się mniej więcej po połowie, 

Dobrze jest być członkiem narodu panów, ale na to, by nim zostać należało zasłużyć. Jak? Wierna służbą. I donosem. Przede wszystkim donosem. Władze niemieckie nie zostawiały złudzeń, czego wymagają. Folksdojcze nie tylko służyli w niemieckiej armii czy Waffen – SS. Folksdojcze tworzyli armię donosicieli i szpiclów, która terroryzowała polską ludność i miała za zadanie sparaliżować polskie państwo podziemne. Znali język, obyczaje, Polacy im ufali. Idealny materiał na konfidentów. Zdarzało się, aczkolwiek znacznie rzadziej niżby wielu chciało, że AK nakazywał niektórym podpisanie folkslisty, aby w ten sposób wprowadzić własnych agentów do niemieckiej policji. Ale tez należy pamiętać, iż niemiecka tajna policja najwierniejszym folksdojczom zakazywała podpisywania folkslisty, by ich nie „spalić” w polskim otoczeniu i umożliwić im infiltrację podziemia. Folksdojcze donosili, byli agentami, oprawcami, tłumaczami; tworzyli niską stopniem ale też i najbardziej dokuczliwą warstwę aparatu terroru hitlerowskiego w okupowanej Polsce. Tuz po kampanii wrześniowej Niemcy z mniejszości niemieckiej tworzyli formacje „Selbstschutzu”, formacji której celem był terror i mordowanie Polaków, i która wymordowała, często w bestialski sposób przypominający postępowanie Ukraińców z UPA, tysiące Polaków z Pomorza, Wielkopolski, czy Górnego Śląska. Selbstschutzowi przypisuje około 50 000 ofiar, prawie wyłącznie Polaków: mężczyzn, kobiet i dzieci, bestialsko pomordowanych na terenach przyłączonych do Trzeciej Rzeszy w okresie jesień 1939 – wiosna 1940. Jest to dwukrotny Katyń. Ale oficerowie Selbstschutzuuważali, że zabili za mało Polaków, i zachęcali podwładnych, którzy zresztą nie trzeba było zachęcać, do większej „aktywności”. O Katyniu pamiętamy, zaś śmierć tych Polaków to zapomniana zbrodnia. A Niemcy mordowali często całe rodziny polskich sąsiadów. Ich metody niczym się nie różniły od metod Ukraińców z UPA. Nie dziwi, że Niemcy nie chcą o tym pamiętać, ale to że Polacy zapomnieli… Jeżeli zapominamy, nie szanujemy własnych pomordowanych przodków, jak możemy wymagać szacunku i pamięci od innych?

Polakom wypomina się szmalcowników, którzy szantażowali ukrywających się Żydów ORAZ UKRYWAJĄCYCH ICH POLAKÓW (o czym się często zapomina) i ich wydawali władzom niemieckim. Niechętnie przypomnianym faktem jest, że wielu szmalcowników było folksdojczami. Poszukując ukrywających się Żydów, folksdojcze często trafiali na żołnierzy i oficerów podziemia. W ukrywanie Żydów zaangażowani byli często działacze podziemia o czym Niemcy doskonale wiedzieli. A właśnie podziemie było głównym celem niemieckiej agentury zaś Żydzi tylko dodatkową korzyścią materialną. Często Żydzi byli tylko wabikiem, przynętą na żołnierzy podziemia. Zatem te pretensje o szmalcowników w znacznej większości skierowane są pod niewłaściwym adresem. Folksdojcz, jak sama nazwa wskazuje, to przecież… Niemiec. Niech więc Niemcy, jako naród, nie wypierają się swoich pobratymców. Krew to z niemieckiej krwi, kość z niemieckiej kości. Przecież to, że folksdojcze wydawali i mordowali Żydów nie może Niemcom w niczym przeszkadzać.

Nic dziwnego, iż folksdojcze byli powszechnie znienawidzeni. Wszystkie organizacje podziemne od AK po NSZ i GL, wyjątkowo zgodnie i sprawnie likwidowały folksdojczów. Oddziały partyzanckie wszelkiej maści tępiły folksdojczów jak pluskwy. Zabijano ich bez litości, ilu tylko zdołano dopaść. Dotyczyło to tylko obszaru GG, folksdojcze na terenach włączonych do Rzezy folksdojcze mieli się świetnie aż do 1945 roku – nadejścia wojsk sowieckich i nowych komunistycznych władz Polski Ludowej. Wtedy i na tych folksdojczów przyszedł czas zemsty i kary. A żeby było ciekawiej i zabawniej, historia uwielbia paradoksy przynajmniej nasza historia,  narzędziem tej pomsty byli inni folksdojcze, już nie pochodzenia niemieckiego ale żydowskiego. Wszystko się zmienia. Kaci stają się ofiarami, a ofiary katami. Na szczęście tylko czasami. Ale o tym następnym razem.

Pośród wielu ofiar była jedna, szczególna. Przez siedemset lat Niemcy byli obecni w Polsce. Budowali miasta i wsie, odcisnęli swoje piętno na kulturze, obyczajach, języku. Ten wielki gmach został oblany benzyną i podpalony. A ruiny wysadzono w powietrze. A z entuzjazmem uczynili to folksdojcze. Niech współcześni Niemcy „podziękują” swym rodakom za wschodu, współczesnym folksdojczom skupionym w tzw. związkach wypędzonych, za zniszczenie dziedzictwa siedmiuset lat obecności Niemców w Polsce, i w całej Europie środkowej, a nie wznoszą propagandowe muzea wypędzeń i krzywd Niemców, pełnekłamstw i przeinaczeń.
http://bielinski.salon24.pl/150393,folksdojcz-wczoraj-i-dzis
Etykietowanie:

2 komentarze

avatar użytkownika nielubiegazety2

1. Los

folksdojczów po 1944/45 roku był marny jednak nie wszystkich. Przykładem niech bedą powojenne losy Ludwika Kalksteina został Reichsdojczem) i jego żony Blanki Kaczorowskiej - Kalkstein wykorzystywanej przez wywiad PRL (we Francji, jako pracownicy chyba Orbisu) prawdopodobnie jeszcze na początku lat 80, a w latach siedemdziesiątych na pewno. Odrębną sprawą jest potraktowanie przez władze PRL Alberta Forstera pana życia i śmierci na Pomorzu. Chodzi mi o jego losy już po skazaniu na karę śmierci. Tej historii opisywanej przez Discovery History przyznaję się nie znałem. Jeżeli, ktoś też nie jest w temacie tu link: http://www.onet.tv/edukacja,10,polecane,1,kanal.html#m=5967149,c=10
nielubiegazety2
avatar użytkownika Maryla

2. Albert Forster

dzięki za linka. Warto nie tylko obejrzeć, ale i poczytać komentarze. Mozna by rzec, ze testament Forstera się wypełnia.

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl