Mój jest ten kawałek podłogi...

avatar użytkownika Morsik

Wyciągnięto mnie przed dom podstępem o 23.20. Widok naszej szarej wołgi nie wzbudził podejrzeń. Kierowca, z którym nieraz jeździłem w sprawach związkowych do Wrocławia popędzał mnie. Miało się odbyć nadzwyczajne posiedzenie Zarządu Regionu jeleniogórskiego. Przyklejeni do muru, niewidoczni z okna czaili się esbecy. Faktycznie trafiłem na „nadzwyczajne posiedzenie”, ale w budynku komendy wojewódzkiej MO. W więźniarkach zgromadził się prawie cały Zarząd i liczni jego współpracownicy. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie wiedzieliśmy, dokąd nas wiozą. Noc, mróz 18°C.

Większość z nas, tak jak ja, została wepchnięta do jednoosobowych ciasnych cel w podziemnej części budynku. Ogrzewania nie było. Pawilony te od dawna nie były używane, więc i gdzieniegdzie szyb brakowało. W mojej celi woda w muszli była zamarznięta. Po kilku dniach poinformowano nas, że jesteśmy w więzieniu w Kamiennej Górze, filii hitlerowskiego obozu Gross Rosen. Na terenie normalnego zakładu karnego znajdował się karcer: dwa pawilony otoczone murem. Byliśmy w więziennym więzieniu.

Dopiero w wigilię zobaczyliśmy się pierwszy raz. Na aluminiowych talerzach kawałek smażonego błękitka. Tego wieczora pokazano mi pierwsze stemple. W celach, w których było 2-3 osoby zaczęto dłubać, w czym się dało. Kawałek linoleum z podłogi, obcas buta, czy zwykły ziemniak. W drugim pawilonie ulokowano ekstremę z Wałbrzycha i Opola. Tam nie było tak zwanych kabaryn - pojedynczych cel - karcerów i twórczość pieczątkowa kwitła pełną parą.

Na początku tusz do stempli zdobywano kradnąc go po prostu klawiszom a późniejsze widzenia z rodzinami były dobrą okazją do przemycania narzędzi i materiałów. Największą popularnością cieszyły się jednorazowe skalpele chirurgiczne gdyż łatwo je było ukryć. My przemycaliśmy na zewnątrz teksty pisane najczęściej na wewnętrznej stronie opakowań papierosów.

Z Kamiennej Góry przewieziono nas do Głogowa gdzie warunki bytowe były bez porównania lepsze. Cel nie zamykano. W oknach nie było krat i, marzenie - podłogi pokryte takim gatunkiem wykładziny, że palce lizać! Tu głównymi twórcami matryc byli szesnastoletni licealista Grzesiek i ratownik górniczy Andrzej Kosmalski - jego kartki pocztowe i poezje świadczyły o niepospolitym talencie.

Stosowaliśmy na zmianę tusz do stempli i tusz ucierany z sadzy i margaryny. Długo takie druki schły, ale swoją czernią nadawały tym małym dziełkom specyficzny charakter. Z czasem pojawił się tusz kolorowy produkowany z przemycanych pigmentów. Potem urządzenie do ząbkowania znaczków a na końcu specjalne urządzenie do druku wielokolorowego. Jeden znaczek musiał być tyle razy drukowany ile miał kolorów. Oczywiście na każdy druk przypadało tyle matryc. Najtrudniejsze było takie ich mocowanie, aby kolory trafiały dokładnie w swoje miejsca. Prasa zrobiona była z oparcia krzesła. Doszliśmy do takiej perfekcji, że udało nam się wyprodukować znaczek siedmiokolorowy!

Doskwierały nam liczne rewizje. Niektóre przeprowadzane dość brutalnie przez oddziały ZOMO z psami. Jeśli jednak coś wpadało, to albo część już gotowych kopii, albo matryce nieudane, próbne. Pomimo rewizji wydrukowaliśmy nawet dwukolorowe cegiełki w całkiem sporym nakładzie dla podziemnej Solidarności w Hucie Głogów, które rozprowadzano w mieście, aby zebrać pieniądze na pomoc dla ofiar stanu wojennego. Ostemplowaliśmy też przemycone do obozu koperty z I KWZD.

Ci, którzy produkowali matryce nie zajmowali się drukowaniem. Ja nie wiedziałem, kiedy i gdzie były powielane moje linoryty. Miejsca ukrywania naszych skarbów były różne. W beczce z wodą przeciwpożarową, w wydrążonej w posadzce wnęce, w spreparowanych w tym celu produktach żywnościowych a nawet, jak niosła wieść obozowa, w pomieszczeniach biurowych komendanta. Oczywiście, bez jego wiedzy.

Główną techniką był linoryt. Narzędzia, to wspomniane już skalpele, metalowe elementy szkieletu parasola, a później nawet profesjonalne dłutka. W obozie w Kwidzynie opracowano bardzo ciekawą technikę nakłuwania szpilką folii aluminiowej i przetłaczania farby przez te otworki.

Do dziś dumny jestem z tego, że spora ilość znaczków i pocztówek wyszła spod mojej ręki. Jednak dwa linoryty cenię najbardziej: głogowską cegiełkę i pocztówkę „Tylko pod krzyżem..."

PS. ...a to prezencik ode mnie dla Pani Maryli i wszystkich Pań z BM24:

 

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Jagna

1. Morsiku!

Dzięki za Twoje wspomnienia , dzięki za linoryty , zielona koperta z "Poznańskimi krzyżami" jak "żywa " pozdrowienia Jagna.