Zbrodnia w Ponarach (Nasz Dziennik)

avatar użytkownika Redakcja BM24

"W roku 1940 założyli w Ponarach bolszewicy, na spiłowanym bezmyślnie kawałku lasu i odebranych od ludności terenach, jakieś nikomu niepotrzebne przedsiębiorstwo państwowe, wielkie place otaczając, swoim zwyczajem, mocnym płotem i drutem kolczastym. Z tak zniwelowanego terenu skorzystali Niemcy w r. 1941 i użyli pod miejsce kaźni, uruchamiając tu jedną z największych w Europie rzeźni Żydów. Nikt nie wie, dlaczego i kto właściwie przezwał ten teren "bazą". Do Ponar podwożono ciężarówkami, a następnie całymi transportami kolejowymi, tysiące Żydów i zabijano.

[...] Ponary stały się w tej wojnie uosobieniem niesłychanej dotychczas grozy. Na dźwięk tych sześciu liter zakończonych "ypsilonem" truchlał niejeden człowiek. Ich ponura, odrażająca sława przesączała się zwolna od roku 1941, jak lepko cieknąca krew ludzka, coraz szerzej, coraz szerzej po kraju i z kraju do kraju, ale nie objęła jeszcze świata całego, do dziś dnia.
Żydzi zaczęli wyskakiwać z połamanych drzwi wagonów, a naprzeciwko biegli w sukurs straży oprawcy w różnorakich mundurach. Z okien zaczęto wyrzucać tłumoki i walizki i oknami też wyłazili Żydzi, sami niechlujni i nieforemni, jak ich worki i pakunki. [...] Oto zeskakuje ta młoda Żydówka, płowe jej włosy rozwiane, twarz wykrzywiona w nieludzkim strachu, z ucha, na kosmyku zwiesza się grzebyk, chwyta córeczkę... Nie mogę patrzeć. Powietrze rozdziera taki jazgot straszliwy mordowanych ludzi, a jednak rozróżnić w nim można głosy dzieci o kilka tonów wyższe, właśnie takie jak płacz-wycie kota w nocy. Nie powtórzy tego żadna litera wymyślona przez ludzi!".
Tak opisywał realia zbrodni w podwileńskich Ponarach pisarz Józef Mackiewicz, który jako jeden ze świadków chyba pierwszy zdał relację o tych wydarzeniach w artykule "Ponary Baza", opublikowanym zaraz po wojnie na emigracji. Była to największa zbrodnia dokonana przez Niemców na terenach północno-wschodniej Polski, której ofiarami w latach 1941-1944 padło około 80 tys. ludności żydowskiej Wileńszczyzny, ale także - co jest już mniej znane - tysiące Polaków działających w konspiracji, młodzieży wileńskiej, duchowieństwa, zwykłych mieszkańców Wilna i okolic. Zbrodni tej dokonano przy czynnym współudziale służb litewskich, specjalnych oddziałów egzekucyjnych i litewskiej policji bezpieczeństwa, które ściśle współdziałały z okupantem niemieckim.

Miasto pięciu okupacji
Od początku wojny Wilno przeszło aż pięć okupacji, najpierw sowiecką w 1939 roku, później krótko litewską, następnie znów sowiecką, od połowy 1941 do połowy 1944 roku okupację niemiecką, a w końcu jeszcze raz okupację sowiecką. Na mieszkańców Wileńszczyzny spadały więc nieustanne represje, aresztowania, a także egzekucje z rąk jednych lub drugich okupantów, co stwarzało sytuację stałego zagrożenia również ze strony kolaboracyjnych władz litewskich. Zmieniające się okupacje wywoływały także konflikty i nieporozumienia między tymi ofiarami represji, które zdecydowały się wspierać jednego okupanta przeciw innemu. Litwini i ich służby wzięli stronę Niemców, licząc na jakąś samodzielność, zostali jednak tylko wykorzystani jako narzędzie prześladowań, a nawet - jak w wypadku egzekucji w Ponarach - narzędzie zbrodni. Podczas drugiej okupacji sowieckiej podobną rolę jak Litwini, choć nie tak zorganizowaną, odegrali Żydzi, zwłaszcza ci o nastawieniu komunistycznym. Dopuszczali się oni współpracy z NKWD, przyczyniając się do rozbicia konspiracji Armii Krajowej, jej służb i oddziałów, do masowych wywózek Polaków z Wileńszczyzny w głąb Rosji. Wszyscy okupanci byli nastawieni wrogo wobec Polaków. Represjonowali i mordowali zarówno Sowieci, Litwini, jak i Niemcy. Żydzi byli unicestwiani "tylko" przez Niemców przy współudziale Litwinów, jednak była to eksterminacja niemal całkowita. Na Wileńszczyźnie nastąpiła zagłada ludności żydowskiej. Dla Polaków przez cały okres zmieniających się okupacji niezmiennymi okupantami byli Litwini.
Zanim doszło do zbrodni w Ponarach, największej na tych terenach, przez rok trwały już prześladowania sowieckie. Tuż przed najazdem Niemców na dotychczasowego sowieckiego sojusznika, w czerwcu 1941 roku nastąpiły pośpiesznie dokonywane przez Rosjan aresztowania, wywózki, eksterminacja ludności Wileńszczyzny. "Oddziały Wehrmachtu - podaje historyk Sigitas Jegelevi˘cius - wkraczające na teren Wileńszczyzny zastawały więzienia bądź to całkowicie opustoszałe, bądź wypełnione ciałami pomordowanych "wrogów władzy radzieckiej"". Funkcjonariusze NKWD dokonali masowych mordów na więźniach (w tym także obywatelach polskich) osadzonych w więzieniach w Wilnie, Wilejce, Oszmianie, Głębokiem, Prawieniszkach, Lidzie i wielu innych miejscach na Wileńszczyźnie". Sowieci, według rozkazów Berii, dokonywali selekcji więźniów na zdobytych terenach, część wywożono masowo w głąb Rosji, część rozstrzeliwano na miejscu, w więzieniach. W czerwcu 1941 roku rozpoczęły się masowe transporty więźniów wileńskich. Przynajmniej kilka tysięcy osób wywieziono w okolice miast: Gorki, Riazań, Witebsk, Kujbyszew. Niewielu udało się uciec z tych transportów. Dzięki akcjom kolejarzy wileńskich, którzy odczepiali część wagonów ze składów pociągów, uratowało się około 300 więźniów. W czasie marszów w głąb Rosji byli brutalnie traktowani, zabijano co słabszych lub niesubordynowanych. Cała kolumna więźniów prowadzonych do Witebska została rozstrzelana z karabinów maszynowych po niespodziewanym ataku samolotów niemieckich. Więźniowie pozostawieni w Wilnie byli zbiorowo mordowani, często strzałem w tył głowy. Ciała wrzucano do przygotowanych naprędce dołów i pośpiesznie maskowano, by zatrzeć ślady zbrodni, czego nie udało się jednak zakończyć przed nadejściem Niemców.

Getto dla Polaków?
Niemcy przejęli te same więzienia, kontynuując w istocie zbrodnicze dzieło sowieckie na tej samej ludności. Wcześniej nie omieszkali dla celów propagandowych zbadać i udokumentować sowieckich mordów. Niemiecka okupacja Wileńszczyzny przebiegała o tyle skuteczniej i groźniej, że pomagali w tym kolaborujący z Niemcami Litwini, władze Litwy, litewska policja (Sauguma), Litewska Służba Bezpieczeństwa i grupy specjalne, także ochotnicze (tzw. Szaulisi), które czynnie uczestniczyły w represjach, a właściwie w walce z ludnością, zwłaszcza polską i żydowską. Litewskie służby były dobrze zorientowane w sytuacji ludnościowej, przede wszystkim w polskiej konspiracji, rozbijanej już przez Sowietów, dla Niemców okazali się więc nieocenioną pomocą. W raporcie Delegatury Rządu RP Departamentu Informacji i Prasy z sierpnia 1941 roku dla rządu w Londynie stwierdzano: "Stosunek Litwinów do Polaków od początku był wybitnie wrogi. Dążą [oni] do zlikwidowania polskości wszelkimi sposobami. Przez prowokacje, masowe aresztowania i rozstrzeliwania dążą do osłabienia ducha. Z posad w magistracie, kolejnictwie, szkolnictwie i przedsiębiorstwach handlowych zwolniono wielu Polaków. [...] Ogromne utrudnienia dla Polaków przy otrzymywaniu racji kartkowych. Litwini złożyli projekt do komisarza Hingsta o zastosowanie tych samych racji dla Polaków, co i dla Żydów i utworzenie getta dla Polaków". Kolejne raporty Delegatury Rządu były coraz bardziej alarmujące, w grudniu tego roku podawano: "[Litwini] wykazują coraz większą zaciekłość. Ich inicjatywa powoduje większość licznych aresztowań i wyroków śmierci na Polaków oraz wysiedlenie ludności polskiej z wielu terenów. Ostatnio masowe aresztowania Polaków, zwłaszcza młodzieży, przeprowadzono w Trokach i okolicy". Sytuacja taka utrzymuje się aż do połowy 1944 roku. W połowie 1942 roku w stałych raportach Delegatury czytamy: "Stosunek Litwinów do Polaków cechuje ogromna nienawiść wyhodowana i wpojona przez 20 lat niepodległości Litwy [...]. Litwini zawiedzeni w swych nadziejach przez Niemców jeszcze bardziej pragną zemsty nad pokonanymi Polakami. Stale grożą, że po wymordowaniu Żydów przyjdzie kolej na Polaków. [...] Wileńszczyzna [...] jest terenem najcięższego na obszarze ziem wschodnich Rzeczpospolitej terroru politycznego, w którym Litwini prześcigają się z Niemcami". Raport z października 1942 roku: "Aresztowania Polaków trwają bez przerwy, zmieniając tylko lub znowu zwiększając nasilenie. Odbywa się ono pod rozmaitymi zarzutami. Największa liczba aresztowanych to podejrzani o przynależność do tajnych organizacji wojskowych, dalej byli wojskowi, działacze polityczni i społeczni. Aresztowań dokonuje policja litewska, która przeprowadza także dochodzenia wstępne, najczęściej pastwiąc się w ohydny sposób na aresztowanych. Następnie sprawę prowadzi gestapo. Sądów w sprawach politycznych, poza wypadkami wyjątkowymi, nie ma. Do niedawna była znaczna liczba wyroków śmierci, wykonywanych z reguły przez specjalne oddziały Litwinów na placu kaźni w Ponarach pod Wilnem".
Najbardziej szczegółowe, bo naoczne relacje o zbrodni w Ponarach zostawił Kazimierz Sakowicz, były dziennikarz, mieszkający w pobliżu miejsca egzekucji. Z okien swego domu widział codzienne niemal konwoje śmierci i egzekucje. Zapisywał je szczegółowo, ryzykując, jak się okazało, własnym życiem. W lipcu 1944 roku został postrzelony przez Litwinów, którzy być może zorientowali się w jego zajęciu, i wkrótce zmarł. Jego zapiski obejmowały okres od połowy 1941 do połowy 1944 roku, dokumentowały więc całą zbrodnię w Ponarach. Odnaleziono je dopiero niedawno zakopane koło jego domu w Ponarach. Brakowało jednak zapisków z ostatniego półrocza, być może były w nich informacje o litewskich sprawcach. W sierpniu 1943 roku Sakowicz notował: "Około godz. 5 przywieźli jedno auto do jamy Rudzińskiej, wyprowadzili pojedynczo i strzelali. [...] Teraz, tj. od miesiąca strzelają również policjanci, nie ma już częstych patroli Niemców na torach kolejowych, co znów ośmieliło Litwinów do rabunków na drodze, tu teraz rabunek ten odbywa się w dzień i w nocy, jeśli nie są pijani. Przy tym biją, katują, rozrzucają całe wozy z drzewem, a może coś pod drzewem [...] rozebrani idą na śmierć, po pewnym czasie wracają szaulisi. Zaczyna się... okazuje się, że strzelali do polskich adwokatów i doktorów. [...] Trzymali się fajnie, nie łkali, nie prosili, tylko żegnali się ze sobą i pożegnawszy się, szli...".
Przez główne więzienia niemieckie na Łukiszkach, Rossie, przy ul. Ofiarnej przeszły setki, jeśli nie tysiące, Polaków podejrzanych o współpracę z konspiracją antyniemiecką lub sprzyjanie w ten czy inny sposób akcjom partyzanckim, oskarżanych o dywersję, sabotaż lub opór wobec okupacyjnej władzy. Aresztowań dokonywały służby litewskie, którymi Niemcy wysługiwali się w wielu operacjach, przede wszystkim zaś w samych egzekucjach. Po przesłuchaniach i śledztwach, w których używano tortur do wymuszania zeznań, również dokonywano selekcji więźniów, jak to robili Sowieci. Część wysyłano do obozów koncentracyjnych, głównie do Stutthofu, część skazywano na śmierć w pobliskich Ponarach. Osobno prowadzono wielkie, trwające całą okupację, akcje wywozu Polaków na roboty do Niemiec. Trudno stwierdzić dokładną liczbę ofiar, gdyż Niemcy w swych dokumentach, prócz jasnych określeń "egzekucja" czy "likwidacja", używali także niejasnych eufemizmów w rodzaju "specjalne potraktowanie, zgodnie z rozkazem, zgodnie ze zwyczajem wojennym", a nawet "zwolnienie", co oznaczało tylko skierowanie z danego więzienia do Ponar, czyli w ostateczności wyrok śmierci. Nie da się zliczyć tych wielu ofiar, które zginęły w wyniku potyczek z Niemcami w okolicach Wilna, mordowanych zbiorowo w odwecie za akcje partyzanckie, podczas akcji pacyfikacyjnych oddziałów niemieckich i litewskich Sonderkommando i Einsatzgruppen, które paliły całe wsie, osady, domostwa. Szczególnie wiele ofiar było wśród młodzieży wileńskiej, uczniów i studentów należących do organizacji konspiracyjnych, z których największą był Związek Wolnych Polaków. Do tych prześladowań należy doliczyć represje wobec duchowieństwa i jawną walkę z Kościołem, likwidację większości zakonów, zamknięcie klasztorów i seminarium duchownego, usunięcie władz kościelnych, internowanie zwierzchników. Aresztowano ponad 250 duchownych za pomoc represjonowanej ludności i wspieranie akcji konspiracyjnych. Część z nich trafiła do obozów koncentracyjnych, około 50 poniosło śmierć, w czasie działań wojennych zginęło na Wileńszczyźnie około stu duchownych.
Trudno jest doliczyć się wszystkich ofiar tych wielu okupacji na Wileńszczyźnie. Co do okupacji niemieckiej, to według historyka Moniki Tomkiewicz, autorki książki "Zbrodnia w Ponarach 1941-1944" (IPN 2008) zginęło tam około 2 tysięcy Polaków, mieszkańców Wileńszczyzny. Natomiast Helena Pasierbska, współpracowniczka AK, więziona na Łukiszkach, od zakończenia wojny zajmująca się sprawą Ponar, autorka pierwszych prac o tej zbrodni i założycielka "Rodziny Ponarskiej", szacuje, że liczba zamordowanych Polaków jest o wiele większa, wynosi kilkanaście tysięcy. Historyk Piotr Szubarczyk, idąc tym śladem, uważa, że może nawet sięgać 20 tysięcy.

Zagłada w Ponarach
Zanim Niemcy i Litwini zaczęli organizować getto wileńskie we wrześniu 1941 roku, już przeprowadzono masowe egzekucje ludności żydowskiej. Oblicza się, że w lecie tego roku zginęło około 5 tysięcy Żydów. We wrześniu pod nadzorem komisarza miasta Horsta Wulffa i Franza Murera powstały dwa getta, mniejsze w rejonie ulicy Antokolskiej i Żydowskiej, większe w rejonie Oszmiańskiej. W ciągu kilku dni spędzono tam całą żydowską ludność miasta, która musiała pozostawić swe mieszkania i dobytek. W mniejszym getcie znalazło się około 15 tysięcy osób, w większym - około 45 tysięcy. Wszyscy ci Żydzi zostali zmuszeni do wykonywania pracy za głodowe stawki na rzecz Niemców w ponad 100 przedsiębiorstwach i fabrykach, do pracy dorywczej w szpitalach, warsztatach, na lotniskach, przy robotach ziemnych.
Jednak nie to było celem eksploatacji Żydów. Już od momentu założenia gett w Wilnie Niemcy rozpoczęli systematyczną likwidację ludności żydowskiej z całej Wileńszczyzny. We wrześniu 1941 roku trwały regularne już egzekucje, idące w tysiące ofiar. W końcu października zlikwidowano mniejsze getto, wyprowadzono z miasta długie kolumny Żydów do pobliskich Ponar i tam ich wymordowano. Osada Ponary w podwileńskich lasach stała się odtąd miejscem masowej likwidacji ludności żydowskiej. Niemcy wykorzystali do tego celu bazę, którą zaczęli budować Sowieci jako skład paliw dla planowanego w pobliżu lotniska polowego w Chazbijewiczach koło Porubanku. Budowę przerwało wkroczenie Niemców, pozostały głębokie wykopy i doły, niektóre obmurowane - Niemcy wykorzystali do chowania ciał zamordowanych. Do czasu likwidacji drugiego getta dwa lata później jesienią 1943 roku odbywały się sporadyczne egzekucje, w których ginęły jednak tysiące osób. Na początku kwietnia 1943 roku zorganizowano większą "akcję getta krajowego", w której stracono około 4 tysięcy Żydów z okolic Wilna. Naoczny świadek tej egzekucji Edward Iwanowicz zeznawał później: "Dnia 5 kwietnia 1943 roku byłem w domu i przez okienko dachowe spoglądałem w tę stronę, gdzie Niemcy rozstrzeliwali ludzi. Widziałem wykopane doły. Zmuszali ludzi do rozbierania się do bielizny i grupami byli prowadzeni do brzegu dołu, gdzie strzelano do nich z karabinów maszynowych i automatów".
Po rozkazie Himmlera z czerwca 1943 roku o likwidacji wszystkich gett, w końcu września przystąpiono do likwidacji większego getta w Wilnie. Wzięły w niej udział także policyjne oddziały litewskie, łotewskie, estońskie i rosyjskie, współpracujące z Niemcami, które dokonywały eksterminacji nie tylko w Wilnie, ale i w okolicznych miejscowościach, takich jak Nowa Wilejka, Ejszyszki, Troki, Święciany, by wymienić tylko te, gdzie było najwięcej ofiar. Część Żydów zdolnych do pracy wysyłano do obozów na Łotwie i w Estonii lub do obozów koncentracyjnych na Majdanek i do Treblinki, pozostałych kierowano na egzekucję do Ponar. Transporty z dalszych miejscowości do Ponar odbywały się samochodami lub specjalnymi pociągami; z Wilna prowadzono piesze transporty ludności żydowskiej. Na stację kolejową Ponary przywożono ludność żydowską z całej Litwy w specjalnych składach, w których mieściło się od dwóch do czterech tysięcy więźniów. Przyjeżdżały do Ponar pociągi także z dalszych stron, a nawet z Zachodu. Monika Tomkiewicz opisuje w swej książce takie przypadki: "Zamożni Żydzi dowożeni byli do Ponar wagonami sypialnymi nawet z Europy Zachodniej. Pociągi sypialne składały się z ośmiu bądź dziewięciu wagonów. W składzie jechał również wagon restauracyjny. Przedziały były załadowane cennym dobytkiem. Wraz z bogatymi Żydami do Ponar przyjeżdżała także służba i opiekunki zajmujące się dziećmi. Każdorazowo, zarówno w bydlęcych wagonach, jak i w wagonach sypialnych wraz ze straceńcami podróżowała policja żydowska, która pilnowała porządku w trakcie transportu i pomagała w jego rozładunku. Po rozładunku pociągu policjanci żydowscy samochodami byli odwożeni do wileńskiego getta".
Zdarzało się, że Żydzi, którzy zorientowali się, że jadą na egzekucję, próbowali ucieczki na stacji w Ponarach. Wtedy na miejscu byli mordowani przez oddziały egzekucyjne. Zdarzało się też, że członkowie tych oddziałów specjalnie otwierali drzwi wagonów i wypuszczali więźniów, by urządzić sobie na nich polowania. Świadkiem takiego wydarzenia był Józef Waniewski, który po wojnie zeznał: "Pewnego razu wśród przywiezionych wagonami była grupa około 30 dzieci w wieku 5-7 lat, którym po wyprowadzeniu z wagonu kazano biec wzdłuż torów, a gdy dobiegły do pewnego miejsca, szaulisi otworzyli do nich ogień z broni maszynowej. Pomordowane dzieci kazali zbierać dorosłym Żydom, którzy wlekli je przez bramę do dołów na "bazie śmierci"".
Zdarzało się też, że maszyniści pociągów, w tym Polak Marian Maciejewski (w AK ps. "Mamut"), otwierali wagony i pozwalali Żydom uciekać. Ilu w ten sposób się uratowało, nie wiadomo. Przy okazji warto podkreślić, że wielu Polaków na Wileńszczyźnie ratowało z narażeniem życia rodziny i dzieci żydowskie, wśród nich zwłaszcza Maria Fedecka z mężem, Helena Sztukowska, Stefania Lipska, rodzina Aloszków, Krystyna Adolf, Bolesław i Józefa Boratyńscy.
Najliczniejsze były piesze transporty ludności żydowskiej z Wilna, zwłaszcza po likwidacji mniejszego getta jesienią 1941 roku. Szły wtedy niemal codziennie całe kolumny liczące tysiące Żydów, w tym starców, kobiet i dzieci. Często byli oni przekonywani, zapewne także przez Niemców, że idą do pracy. Jeden z licznych świadków tych transportów, Stefania Sieniuk, zeznawała później w procesie oprawców z Ponar: "Grupa, która była konwojowana, przedstawiała straszny obraz i przez cały czas słyszeliśmy płacz i rozpacz, jaka im towarzyszyła. Grupa ta musiała liczyć nawet kilka tysięcy, bowiem zajmowała całą szerokość szosy, a końca jej nie było widać. Ludzie ci byli bardzo umęczeni, ponieważ szli przez 10 kilometrów i byli po drodze bici kolbami przez Litwinów".
Egzekucji w Ponarach dokonywało najpierw Einsatzkommando 9 pod dowództwem dr. Filberta, później Schauschütza. Od lipca 1941 roku egzekucje te przeprowadzało litewskie Sonderkommando, oddziały Ypatingas Burys, dowodzonych przez oficerów litewskich, najpierw Szidlauskasa, później Balysa Norwaiszę. Żydzi oczekiwali w długich kolumnach na egzekucję, zastraszani i bici przez konwój Sonderkommanda. Przedtem odbierano cały ich dobytek, zwłaszcza cenniejsze przedmioty, które segregowano i przekazywano Niemcom, część zatrzymywano na handel. Co kilkanaście minut doprowadzano kolejną grupę Żydów nad wykopane, głębokie doły i tam ich rozstrzeliwano. Tych, którzy nie zginęli od razu, litewscy dowódcy dobijali strzałem z pistoletu.
Cała procedura egzekucji wymagała sprawnej organizacji i ścisłej subordynacji. Tym, którzy chcieliby uniknąć wykonywania egzekucji, a tacy w oddziałach litewskich się zdarzali, również groziła śmierć. Ostatnia egzekucja w Ponarach odbyła się na początku lipca 1944 roku, zginęło w niej około 4 tysięcy Żydów. W ciągu trzech lat trwania masowych eksterminacji zamordowano, jak się oblicza, około 80 tysięcy ludności z całej Wileńszczyzny, w tym około 70 tysięcy Żydów. Według innych obliczeń liczba ta sięgała nawet stu tysięcy ofiar.
Zbrodnia ponarska miała nieoczekiwany, makabryczny epilog. Gdy w 1943 roku nad Niemcami zawisło widmo wojennej klęski, zabrali się gwałtownie do zacierania śladów zbrodni. W końcu tego roku rozpoczęli wydobywanie zwłok z ponarskich dołów śmierci i palenie ich na ogromnych stosach. Przez pół roku specjalne grupy niedobitków żydowskich ściągniętych z getta pracowały w makabrycznych warunkach, wydobywając rozłożone już ciała i układając je w gigantyczne stosy, które podpalano. Płonęły one przez wiele dni. Operację tę Niemcy starali się utrzymać w ścisłej tajemnicy. Żydowskich pracowników przetrzymywano w jednym z ponarskich dołów na głębokości 3-4 metrów pod stałą eskortą niemieckich i litewskich strażników. Żydzi, którzy zdawali sobie sprawę, że ich również czeka śmierć, nie wytrzymując także zgrozy swej pracy, zdecydowali się na ucieczkę. Przez kilka miesięcy drążyli tunel, którym wyszli w połowie kwietnia 1944 roku. Niemcy jednak zauważyli ucieczkę i podczas pogoni zastrzelili kilku Żydów. Niektórym jednak udało się uciec i to z ich relacji wiadomo, jak wyglądało zakończenie zbrodni w Ponarach.
Po wojnie zbrodnia ponarska została w dużym stopniu zafałszowana, a później zapomniana czy też zatarta. Ścigano wprawdzie zbrodniarzy z Ponar, nie tylko sprawców niemieckich, ale i litewskich wykonawców, osądzono tę zbrodnię przed Trybunałem Norymberskim. Na niektórych zbrodniarzy wydano wyroki śmierci w sądach sowieckich, polskich i niemieckich, ale wielu udało się uniknąć odpowiedzialności; wkrótce tym, którzy znaleźli się w więzieniach, skrócono wyroki. W czasach komunizmu w Ponarach na sowieckiej Litwie na pamiątkowym monumencie widniał napis informujący, że zginęli tu "obywatele radzieccy". Po 1989 roku prawda o zbrodni w Ponarach nie stała się wcale oczywista, była niechętnie przyjmowana, zwłaszcza z powodu udziału w niej Litwinów, z którymi mamy mieć obecnie poprawne, unijne stosunki. Zamiast ujawniać ją w pełni, zdano się raczej na upływ czasu, zapomnienie, historyczną amnezję i zatarcie śladów.

Relacja Jana Nagrabeckiego ze śledztwa w więzieniu na Łukiszkach:
(...) w mrocznym korytarzu stałem twarzą do ściany, z dłońmi wykręconymi do tyłu, oczywiście w kajdankach. Nagle ostre światło poraziło oczy. Przez moment nic nie widziałem. Fotografowano mnie z profilu i z twarzy. Następnie pchnięto do dużego pomieszczenia. Po kilkunastu gestapowców, ustawionych pierścieniem, przywitało mnie uderzeniami pięści, gdzie popadło: między oczy, w nos, w głowę. Rzucano tak mnie do siebie jak piłkę. Stałem się bezwładny. Czułem bolesne ciosy sierpowe i proste. Czym prędzej świadomie osunąłem się na ziemię, kryjąc głowę między uniesionymi wysoko ramionami. Mając wolne nogi, przewracałem napastników - dopóki starczyło sił - wyuczonymi chwytami dżudo. Obracałem się jak strzałka na tarczy zegara. Kopnięcie z tyłu głowy ciężkim buciorem położyło wszystkiemu kres. Utraciłem przytomność (...).

Dalszy ciąg przesłuchania w więzieniu na ul. Ofiarnej:
Odzyskałem [przytomność] w zupełnie innej sytuacji. Leżałem na ceratowej kozetce nagi, oblany wodą. Nade mną świstały pałki gumowe. Oprawcy siedzieli mi na głowie, byłem skuty na rękach i nogach. Leżałem na brzuchu. Czułem mocne, miarowe uderzenia w plecy i w pięty. Zbierało mi się na wymioty. Krew bluznęła przez usta, pociemniało w oczach. Półprzytomnego, chwiejącego się na nogach wprowadzono pod ręce do sąsiedniego pomieszczenia. Rozkuto mi ręce. Otrzymałem papier i ołówek. Kazano napisać imię i nazwisko, adres, pseudonim, do jakiej organizacji należę, jakie pełnię funkcje, ilu nas pracowało w drukarni, co drukowaliśmy, nazwiska współpracujących, tytuły nielegalnej prasy, kto jest głównym redaktorem, jaki skład redakcji, w jaki sposób organizowaliśmy kolportaż. W czasie kolejnego przesłuchania siedziałem na stołku. Jakiś starszy, nobliwy pan w cywilu z monoklem w oku radził, abym dobrowolnie opowiedział wszystko, co wiem o drukarni. A jeśli nie - stracę wzrok. Po prostu wyłupią mi oczy. Milczałem. Oprawca wprawnym uderzeniem palca w oko spowodował wyskoczenie gałki ocznej z łożyska na zewnątrz. Po chwili obydwie moje gałki wisiały na unerwionej tkance, co powodowało ból nie do wytrzymania. Dookoła zapanowała ciemność. Rozlegał się wśród niej szyderczy śmiech gestapowców. Świadomość, że oto zostałem kaleką, ślepcem, doprowadzała mnie do obłędu. Pomyślałem, że oczu nikt mi już nie odda, a żyć jako ślepiec nie chciałem. Ale oto ku mojemu zdziwieniu lekarz oprawca szybko włożył jedną i drugą gałkę oczną na właściwe miejsce. Nie wiedziałem przecież, że tymi zbirami są hitlerowscy lekarze okuliści, którzy swą wiedzę i umiejętności oddali na usługi gestapo. W podobny sposób dokonywali operacji oka. Także musieli wyjmować gałkę oczną na zewnątrz orbity celem dokonania zbawiennego cięcia. Ze mną czynili to samo, w celu jakże haniebnym.
Wg: Monika Tomkiewicz, Zbrodnia w Ponarach 1941-1942, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2008, s. 89-90, 204.


Dr Marek Klecel
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=101853
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz