Nie zamykać się w klatce z dziennikarzami.

avatar użytkownika MoherowyFighter

Od pewnego czasu trwa i powraca, tzw. afera podsłuchowa, w której jakoby ofiarami mają być niektórzy znani dziennikarze. Parę dni temu „Dziennik Gazeta Prawna” donosi o kolejnym takim przypadku. A ja zapytam, „I co z tego państwo dziennikarstwo?” Zapytam tak mimo, iż Prokuratura Okręgowa w Poznaniu umorzyła śledztwo w takiej właśnie sprawie. Zaś nieoceniona Kataryna pisze, że Im większe zaufanie do internetowych komentatorów, tym powszechniejsza świadomość przekłamań i przemilczeń mainstreamowych mediów. I tym mniejsza ich skuteczność w ogłupianiu i manipulowaniu. Myślę, że z czasem będziemy świadkami kolejnych ataków polityków i dziennikarzy na internautów – władza nie ma już problemu z mediami, ale władza i media mogą mieć coraz większy problem z obywatelami. No, i w tym tkwi sedno całego problemu. Cóż bowiem robią blogerzy, szczególnie prawicowi, gdy władza państwowa nęka przedstawicieli IV władzy? Ano, blogerzy ci błyskawicznie sprawy nagłaśniają, piszą listy protestacyjne, wyrażają swoje oburzenie. Jest to o tyle uzasadnione, jeśli chodzi o przypadek Wojciecha Sumlińskiego lub jego podobnych, lecz nie należy się przejmować podobnymi innymi przypadkami. Tak, tak, Szanowni Blogerzy, gdy się zbiera salonowe laury, nagrody i wyróżnienia, a całkiem przypadkiem jest się obiektem działań represyjnych ze strony innych odłamów owego Salonu, to prawdę powiedziawszy nie ma nad czym płakać. 

Bo też naprawdę jakże w dalszym ciągu aktualne są te słowa: „Widziałeś wczoraj znów w dzienniku/ Zmęczonych ludzi wzburzony tłum/ I jeden szczegół wzrok Twój przykuł/ Ogromne morze ludzkich głów/ A spiker cedził ostre słowa/ Od których nagła wzbierała złość/ I począł w Tobie gniew kiełkować/ Aż pomyślałeś: milczenia dość.” Dzisiaj to „dość” właśnie rozlega się na blogach, forach internetowych, tj. w cyberprzestrzeni. Zaś tak jak wówczas, tak i dzisiaj takowych spikerów są legiony, typów redaktora Winkela z „Człowieka z żelaza”. Cóż też może pomyśleć dzisiejszy utytułowany dziennikarz, gdy przypadkowo dowiaduje się, że lansowana przez niego ekipa zrobiła mu świństwo i go podsłuchiwała? No, cóż może pomyśleć? Prawdopodobnie tyle, że ktoś podniesie z tego powodu raban, zrobi się wielka afera, a jego podsłuchiwacz zostanie wykryty i poniesie stosowną karę. Mogę się rzecz jasna mylić. A to tutaj, na blogowiskach, ten raban się ciągle rozlega, i to my, blogerzy bezustannie za tych, których Kataryna opisała, wyciągamy kasztany z ognia. A ja pytam, „Po co?”. Po co się frajerzyć i stawać się sojusznikiem tych, dla kogo jesteśmy wrogami, i którzy marzą, by w końcu założyć nam ten kaganiec, powołać jakieś GUMI (Główny Urząd Monitoringu Internetu), by co dzielniejsze „gumisie” – szkolone przez fachowe kadry pamiętające urząd na Mysiej – mogły wreszcie (pod pretekstem walki z chamstwem lub jakimś innym) pozbyć się tych, którzy recenzują przedstawicieli IV władzy? Po co się litować nad kimś, kto jest w profesji, w której „coming-out” Kataryny nie wywołał skandalu na poziomie parlamentarnym? Po co? 

W proteście przeciwko takiemu traktowaniu przedstawicieli IV władzy nie dałbym się zamknąć w jakiejkolwiek klatce, gdyż kilka lat wcześniej tę i tą podobną formę protestu przeciwko rzekomej samowoli władzy sami dziennikarze skutecznie wykpili. Powiem szczerze, że ówczesne klatkowe hece przeciwko „kaczystowskiemu reżymowi” wywoływały we mnie politowanie, dzisiaj zaś, gdy niektórzy dziennikarze „obrywają” można powiedzieć, „Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.” Wszak to nikt inny, ino właśnie tacy lub inni znani dziennikarze walnie przyczynili się do utorowania PO i Donaldowi Tuskowi drogi do władzy. Nie było tak? A dzisiaj, gwałtu rety, funkcjonariusze „rządów miłości” dowiadują się tego lub owego o moim życiu z moich rozmów telefonicznych. Dobre, nie? Przed kamerami z kabotyńsko poważną twarzą i bez mrugnięcia powieką wydeklamować, że: „Platforma Obywatelska znów osiągnęła sukces gospodarczy...[itd. itd.]”, zaś wychodząc ze studia wrzucać do komórki pre-paidową kartę, by z kimś tam móc sobie porozmawiać o d... Maryni. Brawissimo. 

Ale jest lament, że takie wstrętne rzeczy się dzieją dziennikarzom. No to ja tylko przypomnę o tym, jak to księża redemptoryści niedaleko rozgłośni Radia Maryja złapali „za rękę” ekipę pewnej telewizji podczas „prac zleconych”. Nawet treść scenariusza była opublikowana. Co. Gdzie. Jak. I wszystko to pod właściwie postawioną tezę, robiącą przekręta z o. Rydzyka. Pamiętacie to Państwo? I jakaż to wtedy była reakcja dzisiaj podsłuchiwanego redaktora i jego kolegów? Ktoś sobie jakąkolwiek przypomina? No właśnie... A tak, to dzisiaj grzecznie trzeba odwalać wierszówkę, najlepiej nic nie wiedzieć, nic nie widzieć, nic nie słyszeć..., jak te słynne trzy małpki. I cieszyć się z wpływów na konto. 

W swoim tekście napisałem, (...) by się dowiedzieć, jak jest naprawdę, trzeba było to konfrontować z jakimś innym źródłem. Na przykład z „Rzeczpospolitą” z okresu „fikusowego”. Ależ to była odmiana. Język spokojniejszy, bardziej pluralistyczny, wyważony, merytoryczny, bardziej informacyjny. No w sam raz, jak dla dobrej fachowej klienteli (prawników, ekonomistów, lekarzy, inżynierów itp.), chcącej czytać o faktach a nie napuszone politagitki. Publicystyka też była inna, choć nie odbiegająca od politpoprawności. Mimo to była pozbawiona tej natrętnej moralistyki, tego zadęcia pedagogicznego, akademickiej nowomowy i pustych frazesów. Pozostawiała czytelnika z otwartym problemem. Pozwalała czytelnikowi mieć wątpliwości, własne poglądy, które zresztą szanowała. Prezentowała czytelnikowi jakiś problem, lecz pokazywała go z różnych punktów widzenia. Naprawdę, miło się ją czytało. Profil liberalny, demokratyczny lecz solidny warsztat konserwatywny. I tam też nieraz przewijały się pióra, które można było odnaleźć w różnych prawicowych pismach... i dalej (...) W „Rzepie” niestety nie za bardzo można się było dowiedzieć, o co tutaj biega, więc należało sięgnąć po coś mocniejszego. Tym czymś mogły być „GaPol”, „Życie”, „TySol”, „NCzas”.... Oooo tak twarde pióra. Niejedno z nich jest tutaj na S24.  I pisząc te słowa miałem właśnie na myśli siebie. Dopiero bowiem wzięcie do ręki dwóch, trzech lub więcej gazet umożliwiało wyrobienie sobie poglądu na temat tego, jak być może naprawdę. Stąd też, gdy pojawiły się pierwsze prywatne stacje telewizyjne i radia komercyjny, i gdy w nich zobaczyłem i usłyszałem tych samych, co drukowali w Jaśnie Nieomylnej i jej satelitach, to powiedziałem sobie, „Szkoda czasu i atłasu”. Bo po co oglądać i słuchać po raz kolejny to samo, co dało się wyczytać w Jaśnie Nieomylnej? Dzisiaj, od czasu do czasu, sprawdzam, co się w tej materii zmieniło i zauważam, że nihil novi sub sole. Tak, tak... panie i panowie z zaniebieszczonego pudełka jest mi lekko, gdy przełączam na inny kanał, gdy was widzę, ponieważ jesteście przewidywalni aż do bólu. 

Jednak, tak naprawdę, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Z czasem tacy, którzy są zadawaczami grzecznych i ulizanych pytań zaczną się teleoglądaczom i radiosłuchaczom coraz bardziej nudzić i to wyskoczy w badaniach telemetrycznych. Z kolei ci nawet najbardziej poprawni, a przy tym z top-listy, nieopatrznie popełnią kilka znaczących błędów i będą popadali w niełaskę. Nie ma bowiem sposobu, by móc się w pełni kontrolować. Dlaczego? RAZ to doskonale wyjaśnia, Z każdym dniem coraz bardziej oczywiste się staje, że im dłużej polityk ten będzie cynicznie poświęcał wszystko, z najbardziej żywotnymi interesami Polski włącznie, dla zachowania popularności i władzy, tym gorzej dla nas wszystkich. Także dla tych pracowników mediów, którzy z taką gorliwością świadczą mu propagandowe usługi. W takiej zaś nerwówce łatwo o popełnianie błędów. Zaś wtedy? Wtedy, „przeżyj to sam, przeżyj to sam....” Więc po co się wraz z dziennikarzami zamykać w jakichś klatkach? Nie żal mi was.

napisz pierwszy komentarz