Wehrmacht w Polsce- tchórze i mordercy

avatar użytkownika Unicorn

1. Urojeni partyzanci:

"Gdyby niemieckie raporty o położeniu wroga rzeczywiście odzwierciedlały pod tym względem zastaną na miejscu sytuację, po Polsce musiałyby właściwie krążyć tysiące uzbrojonych cywilów. W aktach niemieckiej armii i policji nie odnotowano jednak ani jednego nazwiska polskiego cywila, który zostałby schwytany z bronią w ręku podczas walki z Wehrmachtem. Wynikało to zapewne między innymi z faktu, że oddziały najwyraźniej nie przywiązywały wagi do zabezpieczenia materiału dowodowego. Jeśli domniemani partyzanci nie byli natychmiast mordowani, lecz stawali przed sądem, dowody często nie wystarczały do wydania wyroku skazującego. 7 września skarżono się przed sądem XVII Korpusu Armijnego, że bardzo trudno jest „udowodnić udział w partyzantce": „Żołnierze są nieco nerwowi, toteż nie dokonują na miejscu nawet podstawowych ustaleń. Nie wiadomo więc, czy i u kogo znaleziono broń, czy przeszukano podejrzany dom i z jakim skutkiem". W wysłanym tego samego dnia telegramie dowództwo Grupy Armii „Południe" poinformowało armie 8., 10. i 14., że wprawdzie codziennie napływają raporty na temat „wymierzonych w żołnierzy Wehrmachtu aktów terroru polskich powstańców", nie można ich jednak przekazać dalej, gdyż brakuje „stosownych meldunków pokrzywdzonych oddziałów".

Również w toku bardziej szczegółowego dochodzenia podejrzenia dotyczące ludności polskiej okazywały się bezzasadne. Na zaplecze frontu skierowane zostały grupy tajnej policji polowej, które dokonując rozpoznania i przesłuchując świadków, próbowały wyjaśnić zgłaszane przypadki działalności band i znajdowania broni."
Za: J. Bohler, Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce, Kraków 2009, s. 68.
 
2. Strach:
 
"W cytowanych relacjach polskich świadków można uchwycić moment, który wywarł decydujący wpływ na zachowanie niedoświadczonych żołnierzy. Ich bezpośredni przełożeni nie udzielili im widocznie jednoznacznych instrukcji, według których mogliby postępować. By powściągnąć szał, jaki ogarnął oddziały niemieckie, należało po pierwszych przestępstwach natychmiast wydać jasne dyrektywy, a także wszcząć postępowanie przed sądem wojennym przeciwko żołnierzom, którzy dokonywali podpaleń i zabijali cywilów. Wśród dowódców zdania co do nieodzownych w tej sytuacji kroków były jednak najwyraźniej podzielone. O ile jedni starali się zapobiegać egzekucjom, wskazując na żołnierzy niemieckich jako rzeczywistych sprawców niewyjaśnionych strzelanin, o tyle drudzy zarządzali na dużą skalę rozstrzeliwania bez sądu. Pośrodku znalazł się niezdecydowany dowódca proponujący wybrać z grupy aresztowanych cywilów kilku podejrzanie wyglądających mężczyzn.

Krytyczne głosy oficerów i żołnierzy walczących nad Liswartą świadczą ponadto o tym, że nawet w nowej dla nich sytuacji, jaką były pierwsze walki, można się było zorientować, co się rzeczywiście dzieje. Dowodzą one niezbicie, że istniał związek między nerwowością żołnierzy a zbrodniami na obszarze operacyjnym 10. Armii. Dowódca plutonu 31. Pułku Artylerii tak oto opisywał spotęgowane przez pogłoski poczucie zagrożenia, jakie ogarnęło żołnierzy na trasie przemarszu, wiodącej z Krzepic przez Opatów do Złochowic: „Wiele się mówi o polskich partyzantach. W ciemnościach, w których maszerujemy, zewsząd padają strzały. Człowiek ma wrażenie, że jest świadkiem zażartej bitwy. W rzeczywistości jednak nie strzela żaden Polak. Tylko niepotrzebne nerwy". 31. Dywizja Piechoty, w której skład wchodził wspomniany pułk, donosiła 3 września z płonącego Łobodna: „Na łące na północnym krańcu wsi znajduje się kilkuset uciekinierów i spędzonych tam mieszkańców, których pilnowanie jest dla nas tylko niepotrzebnym obciążeniem. We wsi trzeba podjąć zdecydowane działania przeciwko strzelającym bez powodu żołnierzom i podoficerom. Incydentami tymi będzie się jeszcze musiał zająć sąd wojenny"
 
Na początku września 1939 roku w dolinie Warty i Liswarty spalonych zostało wiele miejscowości. „Jak okiem sięgnąć, liczne pożary, od których często zajmują się sąsiednie domy kryte słomą"- zanotowano w dzienniku działań bojowych 31. Dywizji Piechoty.
Hans-Joachim Klammroth, dowódca kompanii wchodzącego w jej skład 12. Pułku Piechoty, pisał 4 września w liście do rodziny: „Mamy niewielkie straty, (...) wszystko przed nami płonie. W nocy wygląda to niesamowicie imponująco". Jednak wbrew choćby relacji 51. Pułku Piechoty, który 1 września ostrzeliwany był w Raciszynie przez polską artylerię i rzekomo toczył tam walki z „mieszkańcami i polskimi żołnierzami", pożary te od dawna już nie były bezpośrednim skutkiem działań wojennych, lecz raczej podpaleń, jakich żołnierze niemieccy dokonywali w pierwszym tygodniu września na całym obszarze operacyjnym 10. Armii.
 
Gdy z Opatowa nadszedł meldunek o polskich mordercach czyhających w zasadzce, 4. Dywizja Pancerna otrzymała rozkaz niezwłocznego „oczyszczenia" wsi. Konieczność dokonania tej „czystki", która pociągnęła za sobą obrócenie w perzynę całej miejscowości, wydała się później dowódcy III Dywizjonu 31. Pułku Artylerii wątpliwa: „Wieś (...) w mniejszym lub większym stopniu strawił ogień. Podobno 17. Pułk Artylerii został ostrzelany z domów przez cywilów i przystąpił do ataku. Miejscowość została, ma się rozumieć, podpalona. Płonął jednak nie tylko Opatów, wszędzie paliły się gospodarstwa, które ktoś z niezrozumiałych powodów podpalił, prawdopodobnie w ogóle nie zastanawiając się nad tym, co robi".
Ibidem, s. 98.
 
3. Zbrodnie:
 
"Skala przemocy, której ofiarą padła pod koniec lata 1939 roku polska ludność cywilna, wymaga wyjaśnienia. Jak to możliwe, że młodzi Niemcy, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej prowadzili zwyczajne życie, dosłownie z dnia na dzień stali się mordercami? Tej nagłej przemiany nie da się wytłumaczyć jedynie podatnością dorastających w Trzeciej Rzeszy sprawców na indoktrynację. Większość z nich w dzieciństwie i młodości, a zwłaszcza w ramach socjalizacji w nazistowskich organizacjach, rzeczywiście przyswoiła sobie pogardliwy wizerunek Słowian i Żydów. Wywarło to bez wątpienia ogromny wpływ na ich postępowanie, ale nie było jego jedyną przyczyną. Trzeba je raczej postrzegać jako wypadkową czynników motywacyjnych i sytuacyjnych.

Niemieccy żołnierze, którzy w przededniu drugiej wojny światowej czekali na rozkaz do ataku na Polskę, byli ciekawi, co tam zastaną. Sądzili, że dużo już wiedzą na temat mieszkańców tego w dużej mierze nieznanego im kraju, gdyż w ostatnich miesiącach i latach wiele o nich słyszeli lub czytali. Teraz zaś mieli możliwość wyrobienia sobie własnego zdania w kwestii tego, w jakim stopniu wpojone im wcześniej poglądy znajdują potwierdzenie w rzeczywistości. Fatalne skutki dla ludności polskiej miały przy tym przede wszystkim dwa czynniki. Po pierwsze, ze względu na dominujące w niektórych rejonach Polski nędzne warunki życia wygląd kraju i ludzi zdawał się często potwierdzać rasistowską tezę o niższości narodów słowiańskich, przejawiającej się jakoby również w ich charakterze. Skutkiem tego chętnie wierzono w wydawane jeszcze przed inwazją ostrzeżenia przed podstępnymi i zdradzieckimi atakami ludności. To, czy rzeczywiście do nich dochodziło, nie miało żadnego znaczenia. Po drugie, przeważająca większość żołnierzy po raz pierwszy znalazła się w sytuacji wojny, co w pierwszych dniach kampanii w naturalny sposób wywołało u nich stan nerwowego napięcia.
 
Nie mieli żadnego doświadczenia w konfrontacji zbrojnej z realnym przeciwnikiem, nie mówiąc już o walkach w lasach i domach, którym nie poświęcano zbyt wiele uwagi podczas szkolenia w okresie pokoju. Zapewne między innymi z tego powodu wielu niemieckich żołnierzy negatywnie odnosiło się do tej taktyki obronnej często stosowanej przez polską armię, uznając ją za „nieuczciwą". Zwłaszcza podczas walk w miejscowościach istniało szczególnie duże niebezpieczeństwo, że oddziały Wehrmachtu będą jednakowo traktować cywilów, którzy nie podejmowali działań zbrojnych, oraz żołnierzy. Zachowanie Niemców w ubogich polskich wsiach i miasteczkach zdeterminowały uprzedzenia do ludności."
Ibidem, s. 164.
 
-------
"11 września w obozie pod gołym niebem urządzonym na placu ćwiczeń koszar w Zambrowie zgromadzono około 4 tysięcy polskich żołnierzy z 18. Dywizji Piechoty. Wartownicy oznajmili im, że każdy, kto w nocy wstanie z miejsca, zostanie zastrzelony. W rogach obozu rozmieszczono samochody, na których ustawiono karabiny maszynowe, a cały plac oświetlono reflektorami.
 
Nocą z niewyjaśnionych przyczyn na plac wpadło stado koni taborowych ulokowanych obok obozu. Wśród zagrożonych stratowaniem jeńców wybuchła panika, a niemieccy strażnicy otworzyli ogień do tłumu. Przerwali go dopiero po dziesięciu minutach, gdy okazało się, że ranni zostali także niemieccy żołnierze. Tym, którzy przeżyli, ponownie zabroniono ruszać się z miejsca. Nikt nie udzielił pomocy rannym i umierającym. Rozmiary masakry stały się widoczne dopiero następnego ranka, kiedy to doliczono się około 200 zabitych i 100 rannych polskich żołnierzy.
Oficjalna wersja niemiecka mówiła natomiast, że 11 września podczas próby ucieczki zginęło w Zambrowie ok. 100 Polaków.
12 września w punkcie zbiórki rannych jeńców polskich, urządzonym w szkole we wsi Szczucin, porucznik Bronisław Romaniec zastrzelił przesłuchującego go sierżanta Gollę, szefa kompanii, z jego własnej broni, po czym odebrał sobie życie. Stacjonujący w Szczucinie żołnierze Wehrmachtu wrzucili do budynku granaty ręczne i zaczęli strzelać do zamkniętych w nim polskich jeńców. Ostrzelani zostali również żołnierze próbujący wydostać się z płonącej szkoły."
Ibidem, s. 186.
 
4. Rabunki:
 
"We wrześniu 1939 roku tego rodzaju incydenty nie należały do wyjątków, lecz stanowiły zjawisko masowe. Między 16 a 23 września do dowództwa Grupy Armii „Południe" regularnie napływały meldunki o grabieżach, konfiskowano też kontrolowane na granicy przesyłki pocztowe i zdobyczne pojazdy, w których często znajdowały się zrabowane przedmioty. W tym samym okresie wojsko dokonało serii kradzieży w Kielcach. 20 września dowódca Grupy Armii „Południe" wydał rozporządzenie dla dowódców armii, zakończone następującym stwierdzeniem: „Wiem, że zgadzają się Panowie ze mną co do tego, iż należy za wszelką cenę zapobiec temu, by nieodpowiedzialne elementy swoim postępowaniem umniejszały wielkie dokonania naszych wojsk". 24 września zasugerował generałowi von Rundstedtowi, który następnego dnia obejmował funkcję naczelnego dowódcy na Wschodzie, by ten poszerzył listę wykroczeń zagrożonych karą śmierci o rabunki. Tego samego dnia naczelny dowódca wojsk lądowych Walther von Brauchitsch z całą surowością potępił „incydenty i ekscesy uderzające w ludność cywilną", w których ku jego zgorszeniu „brali udział także oficerowie".
Ibidem, s. 197.
 



tags: , , , , , , ,

napisz pierwszy komentarz