Pamiętniki z Rosji, ciąg dalszy

avatar użytkownika polskie-forum.pl
Piątek Na początek dnia śniadanie w hotelu „Lipeck”. Są dwa piętra do wyboru. Pojechaliśmy na trzecie. Tam w przepełnionym i zadymionym pomieszczeniu dostaliśmy karteczkę z wariantami śniadań. Każdy z nich to, można powiedzieć, pół śniadania. Za dodatkowe dania należy dopłacać. O obsłudze trudnoby powiedzieć, żeby przesadzali z poziomem grzeczności. Zamówilismy więc jajko sadzone z parówką i naleśniki z twarogiem. Od biedy można bylo się tym najeść za dopłatą 240 rubli. Po śniadaniu zadzwonił Janek radośnie obwieszczając mi, że w przyszłym tygodniu udam się na północ Rosji, do Syktywgaru. Moskwa przy tym to tropiki południa. Hmm, nareszcie coś dla mnie. Wyjechaliśmy z Lipecka. Kolia nieznośnie palił przy zamkniętym oknie i głośno słuchał swoich ukochanych Queenów. Należę do osób, które, mówiąc delikatnie, nie przepadają za tym rodzajem muzyki. Kolii ani to, ani fakt, że nie palę w niczym jednak nie przeszkadza. Po ok 20 minutach zatrzymała nas milicja. Kolia jechał ponad 130 na godzinę. Po 10 minutach w mentowozie powrócił. Spytałem: „ile?”. Nie patrząc nawet na mnie odpowiedział półgębkiem: „pięćset”. Odpalił samochód i gnał dalej jak opętany. Dojechaliśmy do miejsca w którym wczoraj Kolii zabrali prawo jazdy. Linii ciągłej nie było widać już zapewne od lat. Ale milicja zapewne pamięta czasy, kiedy była ona widoczna i zamiast zlecić jej odnowienie wolą tam stać i naciągać kierowców na łapówki. Dziś też stali - ale już inna ekipa. Zwolniło się miejsce po kolegach - a było wręcz idealne. Prosta droga, widoczność na kilomnetry, TIR wlekący za TIRem i linia ciągła, której nie widać. Obrazek załączony powyżej. Któżby tam nie wyprzedzał. Kolia zatrzymał się w celu rozpoczęcia kłótni z dzisiejszymi „mentami”. Tak też zrobił. Pogadał sobie, straciliśmy kolejny kwadrans. O 13 dojechaliśmy do klienta w Efremowie, który zażyczył sobie instalacji naszego programu do produkcji okien. Jeśli wszystko jest w porządku, trwa to około kwadransa. Ale w Rosji nigdy nie jest wszystko w porządku. Okazało się, że na komputerze klienta wirus śpi na wirusie. Przez pierwsze 45 minut usuwaliśmy je więc. Potem okazało się, że mozolnie przez naszych informatyków przygotowywany program instalacyjny melduje kolejne błędy. Tak więc kombinowaliśmy, dzwoniliśmy i sklejaliśmy nasz program po kawałeczku. Po dwóch godzinach udało się go uruchomić. Szczęście. Kolejny raz jakoś się udało. Raczej bym tego nie powtórzył. Przed 16 kontynuowaliśmy podróż w kierunku Tuły. Dojechaliśmy o 18. 2 godziny siedzieliśmy w biurze, gdyż Kolia próbował „postawić” serwer, który po raz kolejny odmówił posłuszeństwa. Nie udało się. O godzinie 20 wzięliśmy serwer do samochodu i udaliśmy się w kierunku Moskwy. Po drodze wpadliśmy do mieszkania, gdyż Kolia zapomniał wziąć swoich garniturów. Tak więc o 20:50 byliśmy na drodze wyjazdowej na Moskwę. I wtedy miało się stać najgorsze. Powiedziałem Kolii, żeby nie szalał i jechał zgodnie z przepisami, co skwitował tylko stwierdzeniem, że on jest „profiesionałem” i wie jak ma jeździć. Za mniej więcej minutę zatrzymała nas milicja za prędkość. Kolia wypadł z samochodu jak dziki, zaczął się drzeć na milicjanta, że zmierzył nie jego prędkość, tylko smochodu przed nim, po czym, nie dając dojść mu do słowa pokazał słynne „fuck you” oraz wsiadł do samochodu. Milicjant krzyczał tylko „dokumenty”, na co ten go odepchnął od drzwi, i powiedział, że skończył z nim dyskusję. Na siłę zamknął drzwi i z piskiem opon odjechał. Zdążyłem tylko usłyszeć milicjanta jak krzyczy: „co pan robi”. Nie wierzyłem w to co się stało. Czułem się jak na planie filmu kryminalnego. Ale to nie był film, tylko rzeczywistość a ja teraz siedziałem w samochodzie, którym kierował debil ścigany przez milicję w Rosji. Kolia pojechał ok pół kilometra i skręcił na jakieś działki z wąskimi drogami, żeby zmylić pościg. Gnał przed siebie jak wariat, aż wreszcie bocznymi drogami wyjechaliśmy z miasta. Moje próby wyperswadowania, żeby się zatrzymał i gadał z nimi spełzły na niczym. Stwierdził, że w Rosji tak trzeba i on tak nie pierwszy raz robi oraz, że mam się nie denerwować. To był chyba jakiś żart. A może mój los dał mi znak, żebym się zastanowił, co ja tu w ogólę robię. Nie wiem. Wysłałem smsa do Darka, czyli kolegi, z którym mieszkam w Moskwie. Chciałem, żeby wiedział w razie co, gdzie mnie szukać. Nie było mi do śmiechu. Był późny wieczór a ja, jak jakiś kryminalista, mimowolnie uciekałem z debilem przed milicją w obcym kraju. Nie odzywałem się do niego całą drogę. Przysiągłem sobie też, że więcej nie wsiądę do niego do samochodu. Potem też podjąłem decyzję, że jest to moja ostatnia wizyta w Rosji. Nie znajduję argumentów, w imię czego miałbym to dalej znosić. Do Moskwy przyjechaliśmy nie zatrzymywani przez milicję ok 23. Kolia wprosił się na herbatę, chwilę porozmawialiśmy, po czym otworzył swojego laptopa i zaczął oglądać jakieś zdjęcia. Trwało to do 1 w nocy. Darek już leżał na łóżku. Nikt się do nikogo nie odzywał. Ale Kolia nie zrozumiał, że jest już najwyższy czas, aby „opuścił lokal”. Dopiero jak mu powiedziałem, żeby sprawdził, czy mu ktoś samochodu nie plądruje to obrażonym tonem stwierdził, że go wyganiam. Po tym siedział już tylko 10 minut i zaczął się wreszcie zbierać do wyjścia. To był mój kolejny tydzień pracy w Rosji. Pracowaliśmy po 12 - 16 godzin dziennie. Dojeżdżaliśmy do domu w środku nocy. Wszędzie na walizkach. W tym czasie odwiedziliśmy DWÓCH klientów. Tak wygląda rosyjskie planowanie. W domu czekał już na mnie bilet do Syktywkaru na niedzielę, godzinę 20-tą.
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz