Wspomnień czar

avatar użytkownika FreeYourMind
Nie ma jak za komuny, powiadam. Oczywiście, nie chodzi mi o stan zaopatrzenia (pomijając sklepy dla partyjniaków i bezpieczniaków), lecz o frontowe warunki, w których wykuwały się najlepsze charaktery, czyli polscy Wallenrodowie. Tych ostatnich jest ci u nas dostatek i wciąż przybywają nowi, którzy ujawniają się z taką pewną nieśmiałością po latach, wspominając dawne dzieje. To, że akurat najwięcej Wallenrodów prezentuje się w czapkach uszankach czy innym sowieckim umundurowaniu, to nie przypadek, ponieważ wśród komunistów idee prometejskie były szczególnie rozpowszechnione i żywe jak diabli. Im bardziej ktoś się angażował w budowę komunizmu, tym bardziej chciał pomagać prześladowanym i odczuwał wstręt do przemocy. Tego typu postawy wśród czerwonych są normalne i właściwie konia z rzędem temu, kto znalazłby dzisiaj jakiegoś komunistycznego oprawcę w Polsce, który by powiedział, że tłukł Polaków, bo sprawiało mu to przyjemność lub też bo jego ojczyzną był, jest i będzie ZSSR. Gdzie te czasy, gdy stary J. Berman mówił w pierwszej połowie lat 80. T. Torańskiej a propos choćby zwalczania podziemia antysowieckiego: „strzelaliśmy, bo co mieliśmy robić? Dać się samemu wystrzelać! Albo podnieść ręce i poddać się!” („Oni”, Warszawa 1997, s. 426). Albo na pytanie o to, jak długo czerwoni zamierzają walczyć z falą nastrojów niepodległościowych: „Sześćdziesiąt i sto lat, jeśli trzeba [pięścią w stół]! A zwalczyć.” TT: „Nie udało się przez 150.” JB: „Ale się uda [krzyk]. Naród musi wpoić się w nowy kształt. Musi.” (jw., s. 527) Berman wprawdzie w najnowszych i niezwykle ciekawych wspomnieniach Wallendroda Czesława (vel Czesława Wallenroda) się nie pojawia, ale to może chwilowe zaćmienie umysłu, wszak to Berman obok innego sowieckiego agenta Bolesława Bieruta, sprawował pieczę nad Bezpieką i także Informacją Wojskową, w której pracował młody, dzielny Czesław. No i właśnie przejdźmy do wspomnień z tamtego okresu: „Polskę Ludową popierałem. Uważałem, że jest to bardzo korzystny ustrój. Żaden inny nie byłby w stanie odbudować mocno zniszczonego kraju, rozbudować gospodarki. Żaden nie był w stanie dokonać wielomilionowych przesiedleń, zlikwidować upokarzający analfabetyzm, bezrobocie, rozwinąć masową kulturę, zapewnić opiekę lekarską i socjalną itp. Ale wypaczeń w wydaniu władzy nie tolerowałem. Niewiele wówczas mogłem, ale im się na swój sposób przeciwstawiałem.” Zaczyna się ładnie, a potem jest jeszcze ładniej, gdy Czesław nieco głębiej wchodzi we wspomnienia ze swych wczesnych lat 50.: „W latach 1950 – 1951 byłem mocno zdegustowany tym, co dzieje się w organach kontrwywiadu Wojska Polskiego. Dostrzegłem nadużycia władzy i rozbieżność między szczytnymi hasłami a rzeczywistością. Miałem jednak zaufanie do mojego przełożonego, którym był ówczesny pułkownik Ignacy Krzemień. Był to przedwojenny komunista, rozsądny pan. Dzieliłem się z nim swoimi uwagami, a miałem o czym, bo z okien trzeciego piętra gmachu Informacji Wojskowej przy ul. Chałubińskiego róg Oczki w Warszawie miałem wgląd na dziedziniec aresztu i tam ciągle rozpoznawałem znane mi osoby. Przez pewien czas pracowałem w ochronie ministra obrony narodowej marszałka Roli-Żymierskiego. Przed wojną on, jak wiadomo, zwrócił się ku lewicy, miał odwagę przeciwstawić się Piłsudskiemu, skazano go w procesie o nadużycia finansowe w wojsku, nie wiem czy słusznie, czy nie, wyjechał do Francji. I pewnego dnia zobaczyłem go jako aresztanta na podwórku Informacji. Wiedziałem, że po ,,zmontowaniu'' sprawy Gomułki rozpoczął się proces usuwania z wojska wielu przedwojennych oficerów. Część z nich zwolniono, a wielu aresztowano. Usunięto m.in. gen. Paszkiewicza, gen. Prusa-Więckowskiego. Wielu pozostawiono, np. gen. dyw. prof. Szareckiego. Aresztowano znanego mi jeszcze ze wspólnej pracy w Londynie gen. Kuropieskę, gen. Mossora. Aresztowano także gen. Spychalskiego, gen. Korczyńskiego, płk Sowińską. Zdenerwowałem się i poprosiłem Krzemienia o przeniesienie na samodzielne stanowisko na prowincji, co było rzadką prośbą, bo wtedy ludzie ciągnęli raczej do tej zniszczonej, ale Warszawy, bo tu były awanse, ordery, stanowiska, a na prowincji tylko ciężka praca. Uważałem naiwnie, że na samodzielnym stanowisku sam będę decydował. Kierując się zasadami prawa i zdrowym rozsądkiem.” Widok z okien gmachu Informacji na dziedziniec aresztu musiał być faktycznie ciekawy. Zauważmy, że dzielny Czesław wspomina tu marginalnie o „wspólnej prac w Londynie”, lecz jakoś nie wchodzi w szczegóły. Być może to była praca na zmywaku, po prostu. Nieważne, skoro tak się Czesław zdenerwował z powodu błędów i wypaczeń w wojskowym kontrwywiadzie, to umieramy z ciekawości, co było dalej. „Mianowano mnie szefem kontrwywiadu 18. dywizji w Ełku i tam przejrzałem na oczy, bo zasypano mnie mnóstwem materiałów, które mnie przeraziły. Dotyczyły one ludzi, których osobiście znałem, u których bywałem w domu. Znałem ich jako uczciwych ludzi, może trochę inaczej kochających Polskę Ludową niż ja. Duszą i sercem oddani służbie wojskowej. Wynikało z nich, że dowódca dywizji, przedwojenny oficer płk Marchewka to ,,szpieg niemiecki'' zwerbowany po słynnej krwawej niedzieli w Bydgoszczy w 1939 r., że mjr Rutyna, szef wydziału operacyjnego, przedwojenny oficer, to ,,szpieg angielski'', dowódca artylerii dywizyjnej, przedwojenny oficer, offlagowiec, który siedział w obozie z gen. Kuropieską, ppłk Piekło to ,,szpieg niemiecki''. Dowódca 62. pp ppłk Szwedyk to jakiś ,,polityczny hultaj'', dowódca 65. płk. ppłk Martin to ,,dywersant'' i tak dalej. Było polecenie – dopracować i wystąpić z wnioskami o aresztowanie. Żadnemu z nich nie stała się krzywda. Marchewka został generałem, Szwedyk dowódcą dywizji. Doszedłem do wniosku, że nie mam czego w tych organach szukać i że źródło tego stanu rzeczy jest powyżej średniego szczebla władzy. Wiedziałem jednak, że jak się wychylę, to wyrzucą mnie z wojska, a może nawet posadzą. Postanowiłem wrócić do Warszawy i wystąpiłem o zwolnienie z organów kontrwywiadu. Motywowałem to stanem zdrowia i chęcią kontynuowania nauki.” Napięcie sięga zenitu, nie wyobrażamy sobie bowiem Wallenroda poza strukturami systemu przemocy, prawda? Czesław rezygnuje ze służby w Informacji i na przykład przechodzi do podziemia antysowieckiego i po paru latach widzimy go na przykład w Poznaniu, jak rzuca w butelkami z benzyną w czołgi „ludowego wojska polskiego”. Taki scenariusz byłby chyba zbyt prymitywny i poza tym nie wyzyskiwałby wielu innych talentów Czesława, które poznaliśmy w późniejszych dekadach ciężkiej służby na dwa fronty, a zwłaszcza w latach 80. Więc, jak to się potoczyło dalej? „Wezwał mnie szef Głównego Zarządu Informacji Wojskowej płk Dmitrij Wozniesienski, przyjaciel Dzierżyńskiego i podobno ochroniarz Lenina, żonaty z córką gen. Świerczewskiego, bardzo ładną kobietą, sam typ ponury, o dziobatej twarzy, opuszczonym wzroku. Przyjął mnie bardzo grzecznie, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, i nagle zaskoczył mnie pytaniem: ,,Majorze, czy to, co napisaliście do marszałka Rokossowskiego, to jedyne wasze powody zwolnienia?''. Powiedziałem, że są jeszcze inne – łamie się prawo w organach Informacji, aresztuje się niewinnych ludzi. ,,A kogo?'' – zapytał. Podałem mu m.in. nazwiska Żymierskiego, Spychalskiego, Kuropieski, Sowińskiej. I wtedy zaczęło się piekło. Rąbnął pięścią w stół i zaczął na mnie wrzeszczeć i wołać, że to są ,,dranie'', ,,łajdaki''. Pomyślałem, że nie wyjdę cały z tego gabinetu, że wyjdę bez sznurowadeł i pasa, ale skończyło się na wyrzuceniu mnie z kiepską opinią do departamentu kadr MON z wnioskiem o wyrzucenie z wojska. W końcu jednak, dzięki pomocy życzliwego mi szefa dep. kadr MON płk. Dobrowolskiego (przed wojną siedział w jednej celi z Bierutem) w wojsku zostałem, a Wozniesienski kilka miesięcy później został odwołany do Moskwy. Długo zachodziłem w głowę, jak to się stało, że ocalałem z tej sytuacji.” Możemy odetchnąć z ulgą, Czesławowi nic się nie stało. No i później lata lecą, jak to w życiu, tak więc Czesławowi jakoś tak bez nie osadzają się w pamięci choćby procesy księży czy więzienie Prymasa Tysiąclecia, jeno rok 1968 jakimś żywszym kolorytem się odbija: „Wezwał mnie minister obrony Jaruzelski, bo nie było mojego szefa w WSW gen. Kufla. Czułem przez skórę, o co chodzi. Zdenerwowany pokazuje mi paszkwil na kierownictwo partii, rządu i wojska z informacjami typu ,,Żyd'', albo ,,żona Żydówka'', jak w przypadku Gomułki, Logi-Sowińskiego, czy Zawadzkiego. Powiedziałem, że taki paszkwil mógł przygotować tylko ktoś mający dostęp do personaliów. W wojsku nikt takiej wiedzy nie ma. Wezwał Jaruzelskiego i mnie sekretarz KC Moczar, który od razu zarzucił mi, że jest ,,burdel w wojsku'' i że ,,opluskwiają Gomułkę i Cyrankiewicza''. Zaproponowałem mu ,,wpuszczenie końców w wodę'', ukaranie dwóch oficerów sztabu generalnego, którzy przepisywali to na maszynie i zamknięcie sprawy. Na to Moczar zażądał natychmiastowego złapania sprawców. W nocy, po szybkiej akcji okazało się, że anonim napisał sekretarz polityczny Moczara. Poszliśmy do niego z Jaruzelskim, który poprosił mnie, żebym został w sekretariacie, ale szybciej wyszedł niż wszedł i mówi, że Moczar zgadza się z moją propozycją, żeby ,,wpuścić końce w wodę''. Gomułce podaliśmy informację nie do końca prawdziwą, bo ukryliśmy przed nim, że stało się to w otoczeniu Moczara. Zgodnie z popularnym wtedy powiedzeniem, że ,,kto nie z Mieciem, tego zmieciem'', mało było odważnych, żeby wtedy z nim wojować. Za to ówczesne moje działanie na początku 1973 r. osoba nr 2 w Polsce gen. Szlachcic żądał od Gierka i Jaruzelskiego usunięcia mnie ze stanowiska szefa wywiadu wojskowego.” Widzimy zatem, że znowu los Czesława wisiał na włosku, ale i tym razem jakoś nic się nie stało, zaś w 1970 r. pojawiły się nowe wyzwania dla Wallenroda: „Byłem świadkiem decyzji Gomułki o użyciu broni, o przekazaniu tej decyzji Korczyńskiemu, świadkiem demonstracji i strzelania. Bałem się, że dojdzie w skali kraju do strasznej rzezi, bo wyprowadzone z koszar wojsko nie ma gazu, armatek na wodę, a tylko broń z ostrą amunicją. Uważałem Gomułkę i Spychalskiego za porządnych ludzi, ale upartych, niepodatnych na perswazje. Sprawę omawiałem z zaufanymi wojskowymi, zgadzali się ze mną. Powiedziałem Kuflowi, że jeśli nie usunie się kierownictwa, to dojdzie do jeszcze większej tragedii. 17 grudnia 1970 r. późnym popołudniem wysłał mnie do szefa sztabu generalnego gen. Chochy. Powiedziałem mu to samo co Kuflowi, że moim zdaniem trzeba usunąć Gomułkę, Spychalskiego i większość kierownictwa. Zadzwonił do mnie za godzinę z planem opanowania Warszawy przez wojsko, konkretnie KC i MSW przy Rakowieckiej. Zrobiłem alarm w WSW, żołnierzom wydaliśmy amunicję, a sam wraz z kilkoma oficerami zrobiłem rekonesans tras dojazdowych z Koszykowej do KC. 19 grudnia Jaruzelski został poproszony na posiedzenie Biura Politycznego i nie odzywał się. Miałem czarne myśli, że został aresztowany, a nazajutrz ukaże się komunikat, że grupa nieodpowiedzialnych wojskowych i tak dalej, i zanim się zorientujemy, będziemy ziemię gryźć od dołu. Zdenerwowany Chocha wysłał mnie do gen. Urbanowicza, który uznał, że jeden z nas musi pójść do Jaruzelskiego na Biuro Polityczne. Padło na mnie. W ostatniej chwili dołączono do mnie gen. Grudnia. Urbanowicz zapytał mnie, czy mam broń i wyciągnął z biurka pistolet, który wsadziłem pod mundur. Pomyślałem, że dał mi ją po to, bym w razie czego popełnił samobójstwo. Dotarliśmy jednak do Jaruzelskiego bez przeszkód. Zobaczyłem go w dobrym nastroju, bo Gomułka właśnie zrezygnował, ale jego ludzie chcieli, by Gierek został I sekretarzem czasowo i by została duża grupa starego składu BP. Trwały targi, które zakończyły się kompromisem. 23 grudnia zadzwonił do mnie Jaruzelski i zaproponował wspólne spędzenie świąt z rodzinami w Zakopanem. Już na miejscu, przed Wigilią, Jaruzelski powiedział do mnie: ,,Czesławie, gdyby nam się nie powiodło, to stracilibyśmy nie tylko epolety, ale i głowy''.” Nam też lecą czapki z głów, bo te wszystkie wspomnienia są tak żywe i przejmujące, że wychodzimy ze zdumienia, iż Czesław, który tam mocno się sprzeciwiał komunistycznej władzy, dotrwał na jej szczytach aż do 1990 r., a i dziś można go uznać za jednego z protagonistów III RP. O tym ostatnim okresie wallenrodyzmu Czesław opowie, jak informuje komunistyczna „Trybuna”, jutro, więc pozostaje nam cierpliwie doczekać świtu i wszystko będzie jasne. http://www.trybuna.com.pl/n_show.php?code=2009041714 http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=158:wywiad-z-kiszczakiem&catid=37:dzielnica-dokumentalistow-i-wiadkow&Itemid=96
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz